Chcę się zmienić, ale nie wiem jak. Nie wiem którędy. Już tak długo byłem taki, jaki jestem teraz, że czuję jakbym dotarł do jakiegoś końca, do tarasującej mi drogę ściany. I nie mam zupełnie weny jak ją minąć, jak być kimś nowym, jak się otrząsnąć z marazmu.
Mogę jedynie pukać w tę ścianę i słuchać głuchego echa, wiedząc, że nie ma w okolicy żadnych drzwi prowadzących dalej.
Już tak długo byłem w oczach znajomych taki, jaki jestem teraz, że czuję jakbym nie miał w sobie siły wystarczającej, by wreszcie przestać odgrywać tę samą rolę. By zrzucić z siebie za małą już skórę starych żartów i anegdot i dorosnąć, zasłużyć na nowe.
Być może odejść. Być może pozwolić komuś odejść.
Już tak długo byłem niezmienny, że zaczynam zapominać, jak to w ogóle jest: zmieniać się.
Próbować czegoś. Ewoluować. Popełniać błędy. Zmieniać zdanie. Szukać zdania.
Nie mieć opinii. Szlifować swoje przekonania i wartości. Mówić: nie wiem.
Mówić: nie obchodzi mnie to.
Jeszcze raz popełniać błędy.
Przejmować się nie tym, co trzeba. Cieszyć się z rzeczy, z których nie powinienem. Poświęcać nieprzyzwoicie długie godziny na grzebanie przy jakiejś niepoważnej pasji. Trochę nierozsądnie podchodzić do prawdziwych obowiązków.
A potem już wiedzieć, czym i czemu się przejmować, cieszyć, poświęcać i podchodzić.
Iść do przodu.
Mądrzeć.
No i fajnie – to czemu się nie zmieniam?
Życiowy marazm to taka wredna świnia, która przytula nas i koi fałszywym poczuciem bezpieczeństwa. Na powitanie mówi: słuchaj, a może chcesz poczuć się pewniej? Trochę bardziej wiedzieć, co robisz? Kim jesteś? Jaką masz rolę w swojej grupie znajomych? Mieć taką sobie pracę i mieć byle jakie hobby?
Niestety, nasze serce nie słyszy, że praca będzie “taka sobie” a hobby “byle jakie”.
Godzimy się na te półśrodki, zaczynamy odgrywać coraz bardziej stabilne role, i przez chwilę jest super. Zarabiamy mniej, niż byśmy mogli, ale zarabiamy. W gronie znajomych robimy nie do końca to, co byśmy chcieli, ale mamy znajomych. Po pracy robimy nie to, co byśmy chcieli, ale coś robimy.
Czujemy się pewni siebie, bo pewność siebie często płynie ze świadomości własnego miejsca w świecie.
Hmm… to może by tak to zostawić?
Niestety ;) cytując jednego z czołowych badaczy ludzkich potrzeb, psychologa Abrahama Maslowa:
“Muzyk musi tworzyć muzykę, malarz musi malować a poeta musi pisać, jeśli chcą żyć w spokoju sami ze sobą. Kim człowiek może być, tym musi być.”
Takie godzenie się na półśrodki jest wygodne, ale tylko przez chwilę. Jeśli zostaniemy w nim za długo to sytuacja zacznie wyglądać wprost paskudnie – bo to nie będzie tak, że pewnego dnia przestaniemy cieszyć się z jednej złej decyzji.
Nie. Będziemy coraz głębiej i mocniej zakopywać się we wszystkie naraz. Nie ma w kosmosie siły potężniejszej od determinacji człowieka by bronić własną tożsamość i ego. Czyli, mówiąc prosto, będziemy się coraz skuteczniej okłamywać i udawać, że wszystko gra.
Będziemy podejmować małe, nieskuteczne kroki absolutnie nie poprawiające jakiejkolwiek sytuacji.
I centymetr po centymetrze grzebać się głębiej.
Aż zauważymy wszystkie problemy naraz.
I zaczną się nieprzespane listopadowe noce z wtorku na środę, gdy deszcz huczy o okna, a z zimnego łóżka nie ma nawet do kogo napisać smsa, bo nic nie jest tak, jak powinno.
(Przy okazji, gorąco polecam: “Jak jest? A jak powinno być?“)
O takim maraźmie można dosyć celnie myśleć jak o dziadowym, zardzewiałym przystanku, pod którego daszkiem chronimy się przed burzą na drodze do domu. Jasne, przez chwilę jest sucho.
Ale chyba jednak lepiej byłoby znaleźć się w domu, prawda?
Każdy kto choć raz zbyt długo pozwolił sobie na trwanie w marazmie – w złym związku, w złej pracy, w złym stanie emocjonalnym – dobrze wie, że istnieją na świecie lepsze pomysły. Dążenie do realizowania swoich aspiracji to, bądź co bądź, jedna z podstaw człowieczeństwa.
Kim człowiek może być, tym musi być. Proste i piękne.
Dobrze, chcę się zmienić. Ale nie wiem jak.
Mam dla Ciebie dwie wiadomości. Dobrą i złą.
Zła jest taka, że ja Ci nie powiem
Ale na szczęście z moją drobną pomocą Ty sobie powiesz samodzielnie – i to jest ta dobra wiadomość :)
Przygotowany przeze mnie zestaw 21 narzędzi psychologicznych natychmiast wyrywających człowieka z życiowego marazmu znajdziesz tutaj, ale jeśli nie masz teraz kasy na płatny e-book, chętnie pomogę Ci w prostszy sposób – po prostu czytaj dalej!
W życiu nie ma czegoś takiego jak sytuacje bez wyjścia i nawet z najbardziej pogmatwanego dramatu można się jako tako wydostać. Ta “ściana”, o której pozwoliłem sobie napisać we wstępie, to nic innego jak bezradność wywołana przyzwyczajeniem. Człowiek szybko przywyka nawet do złych warunków i, niestety, jeśli kilka pierwszych prób zmienienia sytuacji nie powiedzie się, to dalsza motywacja spada.
Nie jest to jednak podejście optymalne, bo pierwsze parę prób mojego jeżdżenia samochodem po placu manewrowym też się nie powiodło – napisał Andrzej blisko dziesięć lat od uzyskania prawa jazdy, parę tygodni po powrocie z samochodowej wycieczki po Portugalii.
Da się.
I co ciekawe – dróg do celu brzmiącego “chcę czegoś nowego, chcę się zmienić” jest tyle, ilu ludzi na świecie.
Bardzo skuteczne jest odcięcie się od wszystkich i od wszystkiego. Świeży start. Dzięki temu błyskawicznie uwalniamy się od złego wpływu otoczenia, ale w zamian możemy wpaść w inną ciekawą pułapkę – otóż nawet wyjeżdżając do innego kraju zabieramy ze sobą samych siebie. Tak więc, jeśli nie poukładamy sobie wcześniej spraw w głowie, na miejscu może się okazać, że jest w sumie bez zmian.
Bardzo skuteczne jest też działanie spokojne i krok po kroku. Powolne wychodzenie na treningi. Malutkie zmiany w diecie. Poznanie jednej nowej osoby. Nieodbieranie telefonów od innej. Dzięki takiemu drobieniu bardzo delikatnie zaczniemy budować dookoła siebie nową rzeczywistość i są spore szanse, że nam to nawet może niegłupio wyjść. Niestety, w zamian godzimy się na to, że grawitacja otoczenia może nas bez pardonu sprowadzić na starą ścieżkę.
Nie pomogłem, nie? :D
To celowo.
Wiesz, nie ma czegoś takiego w psychologii jak “uniwersalne rozwiązania, które zawsze działają i absolutnie bez wyjątku pomogą każdej osobie w kosmosie”. Po prostu nie ma. Choćby sama teoria różnic indywidualnych profesora Strelaua podpowiada, że nawet do najprostszego szukania rozwiązań będziemy potrzebowali z sześciu różnych metryk.
Wykształcenie i doświadczenie podpowiada mi, że najlepiej jest zawsze poznać samego siebie. Tak zwyczajnie. Zobaczyć, co nam przeszkadza. Czemu. Pogadać sobie w ciszy serca z samym sobą, wypisać wnioski w notesie, potem je skreślić i spróbować jeszcze raz.
Parę dobrych pytań do zadania samej sobie na początek to:
– Kim chcę być?
– Jaka chcę być?
– Jak chcę, by wyglądało moje życie?
– Jak chcę, by wyglądała moja codzienność?
– Z kim chcę spędzać czas?
– Co chcę mieć?
Odpowiedz na te pytania. A potem rozplanuj kroki, które do każdej z tych odpowiedzi Cię doprowadzą. Tak, jak lubisz. W Twoim tempie. Na Twoich zasadach. No, może jedynie ze zdrową porcją uporu :)
Pamiętaj, że nie musisz o tych procesach nikomu mówić.
Kto wie, może Twoi znajomi będą ekstra i Cię wesprą we wszystkim? A może nie?
Prywatnie jestem zwolennikiem rozpoczynania wszystkich zmian po cichu – daje to ogromną swobodę. A swoboda i poczucie wolności to czasem wystarczające środowisko, by poradzić sobie nawet z tymi mniej urokliwymi aspektami życia.
A co zrobię, jeśli będzie bolało?
Żadne “jeśli”.
Będzie bolało. Na pewno.
Wszystkie zmiany bolą.
I nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale to właśnie jest najbardziej super :)
Koniecznie muszę Ci na szybko przedstawić wielkiego psychologa Kazimierza Dąbrowskiego (wspominany wcześniej Abraham Maslow oferował mu honorową profesurę, do której niestety nie doszło z powodów prywatnych).
A konkretniej chcę Ci przedstawić opracowywaną przez niego na wielu uniwersytetach teorię “dezintegracji pozytywnej”. Zgodnie z jej założeniami nasz emocjonalny dobrostan to nie jest, cóż, “stan”.
To proces.
Nieskończone pasmo zbierania bodźców, ścierania swoich poglądów z otoczeniem, budowania własnego “ja” i ciągłego wzrostu. Przerywanego – teraz będzie ciekawe – kryzysami dezintegracji pozytywnej. Które są burzliwe, charakteryzują się frustracją i zmianami nastrojów i setką innych nieciekawych objawów. Ale potem przechodzimy przez ten sztorm i znajdujemy zupełnie nową jakość.
Mówić prosto: raz na jakiś czas człowiek musi się przebudować.
Tak po prostu :)
Zgodnie z założeniami teorii doktora Dąbrowskiego nowa “norma” osiągnięta po dezintegracji pozytywnej będzie na wyższym i lepszym poziomie niż stan poprzedni, ten wcześniej.
Warto o tym czasem pomyśleć. Często strach przed tym, że zmiana będzie boleć myli się z samym strachem przed zmianą. Strach przed zmianą jest bardzo zdrowy – w końcu naruszamy coś, co znamy. Robimy krok w mgłę, w nieznane. Nie wiadomo co będzie dalej.
Warto oczywiście i tak robić swoje, ale jeśli odczuwa się z tego powodu trochę strachu, to wszystko jest spoko :)
Strach przed tym, że zmiana będzie boleć, nie bardzo ma sens. Lepiej pomyśleć o tym, że każda zmiana boli – i tyle. Jak już wiemy, że coś nas spotka (i obiektywnie nie ma zbyt wielkich szans, że zostaniemy przez to coś znokautowani lub zabici), to równie dobrze można przestać się tym aż tak przejmować. Po prostu będzie bolało.
Każdy proces wymagający dyscypliny boli.
Uczciwy trening też boli. I mam po nim zakwasy.
A potem jestem silniejszy :)
Dobra. To w takim razie gdzie zaczynam tą cała zmianę?
Na początek odpowiedz sobie na te pytania, które napisałem wyżej. I nie martw się, jeśli czujesz się z tym głupio. Pierwsze próby świadomego projektowania swojego życia zawsze “czują dziwnie”, bo jesteśmy nieprzyzwyczajeni. Potem będziesz to robić automatycznie.
(To tak samo jak z projektowaniem strachu.)
Po drugie, pomyśl o tym, że strach przed zmianą i strach przed tym, że zmiana zaboli, to dwie różne rzeczy. A przypominam, że ból w zmianie to właśnie oznaka, że “rosną Ci mięśnie” – zgodnie z teorią doktora Dąbrowskiego w ten sposób budujesz swój przyszły, lepszy stan emocjonalny :)
(Takie zmienianie własnego myślenia na jakiś temat to nic innego jak zaprzęganie psychologicznego efektu obramowania do osiągania własnej korzyści – gorąco polecam.)
Po trzecie, doradzam poczytanie stoików. Seneki. Marka Aureliusza. Epikteta. Ze współczesnych – Ryana Holidaya. (Z tym ostatnim przeprowadziłem długi i MEGA wartościowy wywiad, gorąco polecam). Możesz naturalnie mieć własny światopogląd i filozofię, ale ze swojego doświadczenia zdradzę Ci, że mało który tok myślenia dodaje tyle otuchy, co właśnie stoicyzm.
I po czwarte, a zarazem ostatnie, zmianę rozpocznij od założenia, że jak raz nie wyjdzie to nie szkodzi. Podejdź do tego łagodnie. Skup się na wyrabianiu tej cichej, doskonałej, codziennej siły walki z przeciwnościami losu, a nie na tym, by spektakularnie (ale tylko raz) wybiec w deszczu na bieganie dookoła miasta.
Nie martw się, gdy akurat gdzieś Ci zniknie poczucie, czego tak naprawdę chcesz.
Jak tak się stanie, to zatrzymaj się i rozejrzyj dookoła.
To poczucie gdzieś tam jest.
Być może zrozumiesz je w pełni dopiero za siódmym, ósmym razem.
Nie martw się za długo, gdy z czymkolwiek dasz ciała.
Powtarzając za Samuellem Beckttem: próbuj i upadaj. Próbuj znowu. I upadaj znowu.
Ale upadaj lepiej.
Chciej się zmienić, nawet jeśli nie wiesz jak.
Bo na całe szczęście wiesz już najważniejsze: że w ogóle chcesz.
Więcej na ten temat
O równowadze w podchodzeniu do zmian pisałem w tekście “Daj już sobie spokój“. Wierzę też, że dużo może Ci pomóc mój wywiad z Chasem Jarvisem, znanym fotografem i przedsiębiorcą. I trochę stoikiem :)
Polecam także zapisanie się do mojego newslettera:
Dowiedz się jak psychologia wpływa na Twoje codzienne życie:
Ciao ,
Zdjęcie: Riccardo Mion ze zbiorów Unsplash.