Przez lata pływałem. Sporo pływałem. Co prawda zaliczając kilka przerw, ale i tak chodziłem na basen od podstawówki aż do końca studiów. Aż pewnego dnia uciąłem trening w połowie, wyszedłem do domu i już nigdy więcej nie wróciłem do tematu. Pływanie nagle stało się “wczoraj”. Minęło.
Kojarzycie, jak to jest?
Robić coś. Robić przez lata. Może nawet kochać to coś, albo po prostu bardzo lubić, ale na pewno robić, poświęcać się, inwestować czas i chęci, budować nawyki, żyć przyzwyczajeniem i tak po prostu: robić.
A potem przestać.
Ja tak miałem z pływaniem. Nie potrafię Wam powiedzieć co dokładnie się stało, ale jednego dnia dotarło do mnie jak to jest strasznie nudny sport (serio :D) i nie byłem w stanie dokończyć już ani jednego nawrotu.
(Swoją drogą, przerzuciłem się na ciężary, dopóki nie odebrała mi ich kontuzja.)
Mam znajomego, który znienacka opchnął kiedyś swoje wszystkie komiksy.
Mam koleżankę, która bez żadnego przygotowania wyprowadziła się do innego kraju.
Niektórzy mają tak z paleniem.
Ich ostatni szlug ląduje pod butem, a napoczęta paczka – w śmietniku.
I tyle.
Dzięki, nara, sayonara.
Wielu ludzi ma tak z wynajmowanym mieszkaniem, wykonywaną pracą lub nawet – w krytycznych sytuacjach – ze związkiem.
Czasem tak po prostu jest, że człowiek wstaje i wychodzi. I nigdy więcej nie wraca do tematu.
Czemu o tym piszę?
Bo widzicie, z drugiej strony, mega często boimy się, że nie potrafimy czegoś zmienić. Albo raczej: że nie będziemy w stanie.
Że skoro całe życie pełniliśmy jakąś rolę w naszej grupie społecznej (śmieszka, outsidera, hipstera, “tego mrocznego kolegi w czapce”, odważnego pokrzykiwacza – whatever) to już nigdy nie będziemy mogli tej roli zmienić, no bo jak to tak, kim niby jest człowiek jeśli nie trybikiem w mechanizmie własnego grona przyjaciół.
Skoro całe życie wszystkim pomagałem to jak niby mogę nagle zająć się bardziej tym, co jest ważne dla mnie? Co oni wszyscy wtedy o mnie pomyślą?
Tyle czasu już zainwestowałam w karierę, no to jak to tak, nagle ją zmienić?
Jasne, że przed każdą dużą decyzją należy mega dokładnie rozważyć wszystkie “za i przeciw” by nie popełnić w przypływie emocji głupoty i potem się nią przejmować przez sześćdziesiąt siedem lat. To jest osobny temat.
Oczywiście, że należy podchodzić do życia rozsądnie.
Byłoby dobrze, gdyby pewnego dnia się wszystko udało.
Ale zobacz: skoro człowiek potrafi z dnia na dzień przenieść się do Brazylii za miłością swojego życia i na miejscu rozkminić wypożyczalnię skuterów wodnych jako biznes życia, to chyba można też zmienić pracę w Poznaniu, nie?
Skoro ktoś z dnia na dzień rzuca palenie i nagle traci wszystkie zawodowe kontakty “fajkowe” to chyba można też w grupie znajomych przestać być śmieszkiem i w skali dwóch tygodni dać wszystkim do zrozumienia, że teraz to Wy jesteście głównym dostarczycielem niszowego, skandynawskiego kina moralnego niepokoju, prawda?
Skoro ja w skali sekundy przeciąłem trwające piętnaście lat przyzwyczajenie, to Wy chyba też możecie przestać robić jakieś hobby, przy którym trzyma Was już wyłącznie inercja.
Pierwsze zadanie sobie tych przełamujących impas pytań – no to będzie jazda bez trzymanki. Ale warto. Warto, bo alternatywa jest o wiele gorsza.
Tak sobie myślę.
Usłyszałem kiedyś powiedzenie, że “wczoraj skończyło się o dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt dziewięć wczoraj”.
Wczoraj skończyło się wczoraj.
Lubię o tym czasem myśleć. Gdy się boję. Gdy się zastanawiam, czy dam radę. Gdy zaczynają mnie nachodzić moje lęki i kompleksy i rozpatruję trochę za dużo opcji jak dla własnego dobra. Myślę wtedy o tym, że na dobre i na złe: wczoraj skończyło się wczoraj.
Najgorszy dzień?
Minął.
Już jest po.
Najlepszy dzień?
Też minął.
Pora zadbać o kolejny.
Robiłem coś sto lat i przestałem robić to wczoraj?
To było wczoraj.
Już minęło.
I najwyższa pora na nowe.
Ciao ,
Zdjęcie: Lawrson Pinson ze zbiorów: Unsplash.