Każdy ma w życiu swoje małe, ciche, alternatywne “coś jeszcze”, o czym czasem myśli, że fajnie by było zrobić. Inną karierę. Inne studia. Inne życia. Tę zapomnianą pasję, która zawsze wydawała się taka kusząca, ale jakoś czasu nie starczyło, no a potem to wiesz, potem życie przeszkodziło.
Warto o tych niewybranych drogach czasem pomyśleć.
To jeden z najcenniejszych skarbów na świecie :)
Koniec elastyczności czasu
Pamiętam, jak bardzo się zdziwiłem, gdy pierwszy raz nie byłem w stanie “dopisać” do kalendarza nowego pomysłu.
Przez wiele lat, odkąd pamiętam, zawsze udawało się wszystko “jakoś wepchnąć”. Chciałem napisać dodatkowy tekst? Nie ma sprawy, środa wieczór jest wolna. Chciałem założyć newsletter? Dobra, będę trochę mniej spał, ale jakoś to ogarnę. Interesuje mnie dodatkowy temat na studiach? Przecież mogę pracować w weekendy. Mój czas wydawał się być z gumy a ja robiłem co mogłem, by sprawdzić granice jego wytrzymałości.
Aż nagle, pewnego dnia, kalendarz przestał się rozciągać.
Nie było ani jednego wolnego wieczoru. Spałem bezwzględne minimum (wręcz zaczynało się płacenie zdrowiem). Weekendy miałem zapchane tak samo jak dni powszednie. A nowy pomysł był taki fajny. Taki super. Najlepszy.
Priorytety i hierarchie
I wiesz co? Jednak dopisałem ten nowy, najfajniejszy pomysł. Jakoś go wepchnąłem w istniejące terminy.
Kosztem dwóch innych tematów, starszych.
Niby trwałem przy nich z automatu, więc nie było mi szkoda, gdy je wykreślałem z życia. Ale nie da się ukryć, że po coś się nimi zająłem, kiedyś, dawno temu. Z jakiegoś powodu mnie zainteresowały. Coś chciałem osiągnąć. I tego czegoś pewnie już nie osiągnę. Zmieniły się moje priorytety. Ustaliłem nową hierarchię działań. Śmieszne jest tylko, że cały ten dramat decyzyjny odbył się dookoła jednego z moich pobocznych projektów, drobnostki wymagającej uwagi raz na miesiąc.
Identyczny mechanizm zadziałał jednak w przypadku studiów. Poszedłem na biznes, potem na psychologię. Skończyłem biznes, potem skończyłem psychologię. Potem niby mogłem pójść na jeszcze jedną magisterkę, ale nie chciałem, bo miałem inne priorytety, inną hierarchię działań. Jestem zadowolony ze swoich wyborów.
Ale drzwi do pewnych alternatyw już sobie zamknąłem.
Czasem o nich myślę.
To małe i ciche “coś jeszcze”
Jeśli kogoś NAPRAWDĘ pali w sercu, że “zmarnował jakąś szansę” lub “czegoś jeszcze nie zrobił” to może warto zastanowić się nad swoim życiem i obiecać sobie: te, ziomek, a może to po prostu zrobimy? A może po prostu spełnimy to dziwne marzenie, głównie żebyś się przestał sam katować, nawet jeśli będzie to trudne i w efekcie nie prześpisz ani jednej pełnej nocy od teraz do Twoich trzydziestych urodzin?
Yeah, sure. Czemu nie.
Ale ten tekst nie jest o tym. Jak kogoś pali, to go pali. Taka osoba podświadomie dobrze wie, co ma robić.
Dziś interesują mnie ludzie, których nie pali. Ale którzy i tak lubią czasem rozważyć: “a co jeśli?”
Inne życia
Wiesz czemu napisałem we wstępie, że takie “niewybrane drogi” to jeden z najważniejszych skarbów?
Głęboko wierzę, że zajmowanie się tymi “innymi życiami” to klucz do dobrego samopoczucia.
Serio.
Ja na przykład już wiem, że nigdy nie zostanę architektem urbanistą. Gdybym nie robił tego, co robię, to pewnie bym był architektem urbanistą. Nie pali mnie to, bo kocham moją pracę i jara mnie WSZYSTKO co chcę w życiu osiągnąć (i ku czemu zmierzam). Nooooo aaaaaale czasem sobie myślę, że kuuuuurczę, fajnie by było być architektem urbanistą :D
I wtedy o tym czytam. Oglądam filmy dokumentalne. Gram w Cities: Skylines.
Rysuję na czystej kartce mosty łączące funkcjonalne dzielnice.
(Bardzo nie umiem w rysunki, ale bardzo lubię w rysunki.)
Pozwalam sobie na krótkie wycieczki w to moje “inne życie”, jedno z wielu zresztą.
One się już nigdy się nie wydarzą, ale nawet sam kontakt z nim sprawia, że jest weselej.
Brak problemów
Bardzo rzadko docenia się to, jak DOBRZE jest zajmować się czymś “nie na maxa”.
Zobacz: jeśli moje życie to pisanie, to również moje problemy są związane z pisaniem. Nie potrafię dobrze się wysłowić. Źle mi idzie artykuł. Coś nie poszło w odcinku Umów Śmieciowych i nie bardzo potrafię to naprawić. Kocham pisać, ale też pisanie przysparza mi najwięcej zmartwień.
A moja urbanistyka, którą też kocham? Zero stresu. Tam nigdy nie ma problemów. Bo i jakie mają być?
Jeśli robi się w życiu coś, co się kocha (moje pisanie), to ostatecznie toleruje się i szanuje nawet najgorsze z problemów. To oczywiste. Ale nawet wtedy warto zawsze pamiętać i mieć gdzieś z boku swoje wszystkie, alternatywne, “inne życia”, które nigdy nie podniosą nam ciśnienia. Dzięki nim jesteśmy bogatsi duchowo. Dzięki nim najbliżsi znajomi zawsze będą wiedzieć, co nam kupić na prezent ;)
Sztuka podejmowania wyborów
Fajna codzienność to podstawa, by wieść skuteczne życie i osiągać wielkie rzeczy.
Nie wepchnie się jednak do tego życia wszystkiego. Coś musi zostać z boku.
W sferze zainteresowań i raczej jako książka na półce niż etat w papierach.
Wierzę jednak, że gdyby nie te książki, etaty by tak nie cieszyły.
Nie bylibyśmy sobą.
Nie trzeba być od razu zawodowym pianistą, ale jeśli kocha się grać, to trzeba czasem grać, nawet jeśli zawodowo całe dnie spędza się w szpitalu na dyżurze. Nie trzeba być od razu zawodowym matematykiem, ale jeśli kocha się elegancję liczb, to trzeba sobie czasem o niej poczytać, nawet jeśli zawodowo – na razie – podaje się kawę w kawiarni. Nie trzeba być zawodowym pisarzem, ale jeśli kocha się słowa, to trzeba sobie czasem powymyślać opowiadania, nawet jeśli zawodowo siedzi się przy excelu w korpo.
Jak mawiał Abraham Maslow: “muzyk musi robić muzykę, malarz musi malować a poeta musi pisać, jeśli chcą osiągnąć pokój sami ze sobą.”
“Kim człowiek może być, tym musi być.”
Nawet jeśli tylko czasem.
Wtedy jest fajniej :)
Ciao ,