Opowiem Ci dzisiaj o błędzie, który często popełniam. Nazywam go błędem “rzeczy się zmieniają”. Chwytliwe, nie? Ha. Najlepsze, że zawsze sobie wmawiam, że to ostatni raz, jak w niego nieświadomie wdeptuję. A potem i tak w niego wdeptuję.
I się dziwię, jak to tak?
Ale to taki pogodny błąd, więc go akceptuję i jedynie wzdycham często, i oczami przewracam, i opowiadam przyjaciołom, a oni też wzdychają :D
Nie wiem czy chce mi się z nim coś robić.
Wydaje mi się elementem życia.
Ale na pewno warto go opowiedzieć :)
Zobacz, sytuacja wygląda tak.
Rzeczy się zmieniają: trzy tygodnie temu
Trzy tygodnie temu w skali paru dni jestem ciągle pomiędzy sesjami bardzo wzmożonej zachrzaniajki zawodowej, albo w Operze Narodowej na pięknym balecie w świetnym towarzystwie, albo w pubie na imprezie z okazji premiery filmu kolegi, albo w Łodzi na doskonałej pracy ze znajomą scenarzystką, i generalnie jestem w nerwach przed premierą kursu oraz w spokoju z powodów prywatnych i wydaje mi się, że to już będzie wszystko trwać wiecznie.
Czuję się zmęczony i sprawczy. Jestem pełen nerwów.
Jestem też pewien przyszłości.
I wiem, że tak już będzie. Kusi mnie więc, by podtrzymać każdy z tych stanów: i nadmierną robotę, i spokój emocjonalny.
Zresztą, czy ja mam wybór?
Okej.
No to lecimy dalej.
Rzeczy się zmieniają: dwa tygodnie temu
Dwa tygodnie temu w skali paru dni jestem wśród panelistów współtworzących szalenie prestiżowe Effie Talks, oglądam (mając łepek bardzo fajnego psa na kolanach) do późna w nocy ‘Allo ‘Allo w ramach przygotowań do nowego larpa, godzinami rozkminiam groźność społeczną filmu Joker, łapię się z ogromem przyjaciół, jestem spokojny zawodowo, bo kurs już poszedł, i jestem zdenerwowany prywatnie, gdyż tu coś nie poszło i wydaje mi się, że to już będzie wszystko trwać wiecznie.
Czuję się burzliwy i rozczarowany. Jestem pełen skupienia.
Jestem też pewien przyszłości.
I wiem, że tak już będzie. Kusi mnie więc, by podtrzymać każdy z tych stanów: i wkurzenie, i skupienie. Zresztą, czy ja mam wybór?
Przecież tak już będzie, tak?
Okej.
No to lecimy dalej.
Rzeczy się zmieniają: tydzień temu
Tydzień temu nadrabiam życie z przyjaciółką z Londynu, poznaję sporo nowych ludzi, komponuję moje pierwsze 2 piosenki (SERIO!), poznaję ogrom warszawskich kantorów, bo wybrałem sobie dziwną walutę, jadę spontanicznie do Radomia na kolację a dzień później lecę do Rumunii i początek tego tekstu zaczynam pisać dla Was w pociągu Bukareszt – Braszów, bo idziemy łazić po górach Transylwanii, i generalnie jestem spokojny zawodowo, bo wymyśliłem nowy scenariusz do napisania i jestem też nawet spokojny prywatnie, bo przecież jakoś to będzie i wydaje mi się, że to już będzie wszystko trwać wiecznie.
Czuję się zdziwiony i zainspirowany. Jestem pełen otuchy.
Jestem też pewien przyszłości.
I wiem, że tak już będzie. Kusi mnie więc, by podtrzymać każdy z tych stanów: i pogodę ducha, i inspirację. Zresztą, czy ja mam wybór?
Przecież tak już będzie, tak? :D
Hehe.
Jaaaasne.
Moja głowa uwielbia łapać się czegokolwiek i upierać się, że “o, od tej pory to tak już będzie! I tylko tak! I nigdy inaczej!”
Dzisiaj
Gdybym nie pozwolił sobie na pewne emocjonalne potrzeby 3 tygodnie temu, pewnie nie wydarzyłaby się część problemów 2 tygodnie temu. No ale tak nie można podchodzić do swoich dni – trzeba być sobą i stało się co się stało i trzeba dreptać dalej. Czasem efekty nie są przyjemne, ale to element życia, tak samo jak poranna kawa czy pory roku.
Gdybym nie dał się namówić na kupno biletów do Rumunii mojemu ziomkowi 2 tygodnie temu, to pewnie tydzień temu trochę bym dołował i zamiast rajcować się dachami Bukaresztu oglądał w domu serial, który nigdzie mi nie ucieknie. Byłoby lepiej? Nie wiem. Byłoby gorzej? Nie wiem.
Ciągle coś się zmienia w naszych życiach i czasem jest tak, a czasem tak.
Grunt, że ogółem bywa okej, to jest najważniejsze.
Ale czemu moje serce tak bardzo się upiera, że cokolwiek dzieje się “teraz” to pewnie będzie się już działo “zawsze”? To w sumie bardzo ludzka cecha, taka próba oswojenia rzeczywistości. Rozumienia tego co się dzieje przez pryzmat przyszłych oczekiwań.
Gdy serducho spokojne, to jest to całkiem praktyczne.
Gdy serduchu smutno, to już mniej :D
Jutro
Ale – co ciekawe – odkryłem, że trochę można tym “sterować”. Trwać w radości, wyrywać się z marazmów, szukać wiatru zmian, mylić się w biegu, odkrywać głupoty i łapać się na tym, że nie bardzo wiem czemu siedzę na murku na bukaresztańskim placu Unirii i gapię się na stary pałac Caucescu (dzisiejszy parlament) i to trochę nie ma sensu wszystko, bo wczoraj byłem w Radomiu, a jeszcze dzień wcześniej – na własnej kanapie w Warszawie.
Ale rumuńska kawa jest bardzo dobra, więc biorę jej łyka i ze zdziwieniem stwierdzam, że teraz patrzę na Transylwańskie góry z bardzo hollywoodzkim napisem “Brasov” na pierwszym planie, a raptem tydzień temu smętny wracałem do domu po trudnej rozmowie a jeszcze dzień wcześniej – z radością opowiadałem o planach mojemu ziomkowi w fajnej, gruzińskiej knajpie.
Ja i tak za chwilę, jak co chwilę, zapomnę, że te moje emocjonalne “pewności” to są tylko na chwilę.
Ale to takie ludzkie jest przecież.
Nie chcę nic z tym robić. Wzdycham więc, i oczami przewracam.
Więcej mi się nie chce, bo lubię tę nieprzewidywalność :)
Lubię to wieczne zaskoczenie.
Zbyt mnie ciekawi, gdzie wypiję kawę za tydzień.
Rzeczy się zmieniają, moi drodzy.
Ale trzeba im na to pozwolić.
Pozdrowienia z Transylwanii.
Ciao ,
Zdjęcie w nagłówku: Nik MacMillan ze zbiorów Unsplash.