Gdy niebo łamie się jeszcze, niezdecydowane, pomiędzy czernią nocy a złotem dnia, podobnie łamie się ludzka determinacja. Wiemy, że wypadałoby poćwiczyć. Ale wiemy też, że jaki poranek, taki potem cały dzień. I może byłby fajny poranek bez pośpiechu?
Bo dzień i tak będzie zabiegany?
Zawsze jest.
Po co zatem zaczynać męczarnie we własnym zakresie, gdy nikt od nas jeszcze niczego zewnętrznego nie wymaga? Gdy telefon śpi smaczniej niż my spaliśmy kwadrans wcześniej, szefa nie ma nigdzie w pobliżu, dramaty nie zdążyły eksplodować, a budzik stuka cicho zepsutą nóżką o zabielone nocnym przymrozkiem okno?
No, właśnie.
Bo fajnie byłoby coś zrobić. Czymś się wykazać. Wykonać ten dodatkowy krok, nieproszony przez nikogo, by potem z dumą – już wieczorem – rzucić sobie wyzywające spojrzenie znad wbitej w usta szczoteczki do zębów. I to spojrzenie przyjąć, i bezwstydnie pobawić się brwiami niczym Johnny Bravo. Bo zrobiliśmy coś więcej.
A nie musieliśmy.
Jak więc zrobić, by się chciało? I się nie zagonić w trakcie?
Poranek bez pośpiechu: plan, to po pierwsze
Wczesnym świtem nikt nie budzi się geniuszem.
Podstawą poranka pełnego energii i wydarzeń ale nadal nie zabieganego jest przewidzenie dzień wcześniej, co chce się zrobić. Wystarczy zwykła, żółta karteczka z trzema, pięcioma, nie więcej niż siedmioma punktami i tyle.
Już wielokrotnie przekonałem się, że jak jestem zaspany to po prostu nie kwestionuję własnych poleceń i skoro mam na karteczce, by się porozciągać, to to robię. Żadna wielka “morning routine” :)
Po drugie, należyte przygotowanie
Wczesnym świtem nikt nie budzi się pracusiem.
Wszystko – serio, WSZYSTKO – co może Cię zniechęcić do działań można ogarnąć wieczór wcześniej.
Jeśli chcesz wyjść pobiegać to wyłóż sobie do przedpokoju ciuchy i buty. Jeśli zależy Ci na wzięciu witamin, które upierdliwie się przygotowuje to rozłóż wszystkie elementy na blacie w kuchni. A może masz ochotę uzupełnić jakiś prowadzony przez siebie dziennik?
Otwórz go na pożądanej stronie i połóż obok zaostrzony ołówek :)
Po trzecie, poranek bez pośpiechu to ogarnięte negocjacje
Wczesnym świtem KAŻDY budzi się najdoskonalszym negocjatorem na świecie.
Niestety, to akurat działa bez zarzutu :D
Nie muszę chyba tego punktu jakoś przesadnie rozwijać. Jestem pewien, że więcej niż sto razy udało Ci się przekonać samą siebie do zaniechania porannych planów i odpalenia trybu “okej, jeszcze pięć minut”. Pora zatem sięgnąć po najprostszy argument: aby każdego ranka wygrać ze swoim wewnętrznym negocjatorem-leniuchem musisz wszystkie te ewentualne racjonalizacje ogarnąć wcześniej.
Po prostu wygraj te negocjacje zanim w ogóle poranny umysł uzna, że się za nie zabierze :)
To z jednej strony jest właśnie opracowanie dokładnego planu. A z drugiej przygotowanie wszystkich wysiłków lub rzeczy, które będą potrzebne by ten plan zrealizować.
Ale wreszcie pojawia się ostatni wątek: przegadanie ze sobą, tak uczciwie, tak w ciszy serca, po co w ogóle chcę się starać. Po co w ogóle zależy mi, by ogarnąć to coś więcej, ten dodatkowy krok, tę nadmiarową milę, ten nieproszony, a przez to bezcenny gest.
Parafrazując Viktora Frankla, który powtarzał słowa Nietzschego:
Ten, kto rozumie sens swoich czynów wytrzyma później każdą trudność.
Dzień dobry.
I niech się Wam wiedzie :)