Jej włosy pięknie lśnią w słońcu. Stoi przy samym wejściu na molo, rozmawia z przyjaciółką. Na wąskim nadgarstku ma czarną bransoletkę. Tak wymachuje lewą dłonią, że wielka, gruba mewa w ostatniej chwili panikuje i jednak nie siada na pobliskim relingu, leci dalej.
On siedzi parę metrów dalej, na ławce.
Czyta książkę, słuchawki w uszach, plecak oparty o podrygującą rytmicznie nogę. Jest wysoki i trzyma podróżne wydanie Complicity prosto nad głową, tak, by zasłaniało słońce. Udaje, że na nią nie patrzy.
Ona udaje, że nie patrzy na niego.
Trzy godziny później widzą się na dworcu. Najpierw ona kątem oka dostrzega jak on kupuje bilety. Potem on widzi jak ona w pobliskim kiosku dokupuje butelkę wody. On udaje, że jej nie widział w odbiciu szkła na kasie. Ona udaje, że nie spojrzała przy wydawaniu reszty przez ramię.
Dwa dni później spotykają się pod sceną na koncercie Bon Iver. On stał tam już od kwadransa. Jej grupka podbiła dopiero minuty przed wejściem zespołu. Przyjaciółka chciała zrobić dobre zdjęcie, więc zrobiła krok w lewo. Ona też musiała zrobić krok w lewo.
Ich ramiona stykają się w ciemnym, tłumnym gorącu.
Tym razem nie muszą udawać
Na wysokości “I’m tearing up, across your face”, gdy powitalne oklaski jeszcze nie do końca ucichły, on szuka palcem jej dłoni. Przy “move dust through the light” jej dłoń oplata jego palec. Werset “to find your name, it’s something faint” służy jej głowie za emocjonalną poduszkę, dzięki której oparcie się skronią o jego ramię nie boli, nie generuje lęku, nie tłumi myśli. On uśmiecha się we własnej, prywatnej ciszy, tak odległej od trwającego dookoła koncertu.
Dopiero kolejnego wieczora udaje im się spotkać sam na sam.
Po trzech dniach dochodzą do wniosku, że chcą być parą. Ona pochodzi spod Przemyśla. On z Wrocławia. Oboje zaczynają w październiku studia w Warszawie. Jest przecież fejs. Są przecież telefony. On obiecał, że zainstaluje skype’a.
Po osiemdziesięciu pięciu dniach ciągłego pisania do siebie i rozmów, i obietnic, i idealizowania, i wyznawania miłości, i zdjęć, i wspólnego oglądania filmów, i planów spotykają się przed bramą uniwersytetu.
Po czterdziestu siedmiu dniach on zgarnia w pracy ciężką naganę, a ona tego zupełnie nie rozumie i robi mu dziwne problemy. Ona przez urodziny mamy zawala ważne kolokwium i będzie miała ciężką sesję, a on tego zupełnie nie rozumie i robi jej dziwne problemy.
Po siedemnastu dniach umawiają się na kawę. Patrzą na siebie i znów udają, że się nie znają.
Tak jest łatwiej.
Po czterech dniach usuwają się ze znajomych.
Wiesz co spotkało tę parę?
Mylenie pojęć.
Miłość to nie jest to samo co zauroczenie, co romantyzm, co zakochanie, co pasja, co intymność, co namiętność, co zabrudzony i urojony obraz “miłości” obecny w setkach, tysiącach książek, filmów i piosenek.
Miłość nie wybucha z dnia na dzień, to namiętność.
Miłość nie jest samoczynna i nie spotyka Ciebie, to zauroczenie.
Miłość nie jest poznaniem się na wylot przez setki rozmów, temu służą romantyczne początki.
Miłość nie jest wzajemnym związkiem przez trudy i wyzwania, to intymność.
Miłość nie staje się z czasem nudna, to znowu namiętność.
Miłość nie gaśnie z czasem, to znowu intymność.
Miłość to to wszystko naraz
Miłość to coś kompletnego. Jak wszystkie kompletne rzeczy, wymaga ciągłej pracy nad wspieraniem się, nauką, rozumieniem, tolerancją, pomaganiem, zaufaniem, szczerością i wszystkim pomiędzy. Związek, w którym dwójka partnerów dzień w dzień skupia się na podtrzymywaniu ognia namiętności i intymności (szczególnie intymności) potrafi przetrwać więcej, niż jedno życie. O kochających się przez kilka dekad dziadkach potrafią z zaangażowaniem opowiadać wnuki.
Wielu ludzi boi się tej pracy.
Nie rozgląda się za jak najlepszymi strategiami pracy nad sobą, tylko szuka ciągłego potwierdzenia, że będą *tymi pierwszymi* w historii świata ludźmi, którym miłość “się przytrafi” i wszystko zostanie podane na tacy, jak prezent. Zadurzeni popularnym obrazem emocji i uczuć oczekują pioruna z jasnego nieba, którego moc będzie potem podsycała ich miłość przez kolejne dziesięciolecia.
Wiesz co mają do siebie błyskawice?
Trwają 30 mikrosekund.
Wiesz czemu masz jasno w mieszkaniu wieczorem?
Bo setki tysięcy ludzi, od starożytnych Egipcjan z prawie trzy tysięcznego roku przed naszą erą, przez Benjamina Franklina w osiemnastym wieku, aż po dzisiejsze zastępy inżynierów i pracowników elektrowni poświęcają całe swoje życia, by te zaobserwowane zjawiska fizyczne przekuć w coś, co czyni Twoje życie pięknym i pełnym komfortu.
Istnieje takie założenie – czy to w biznesie, czy to w psychologii – jak garbage in/garbage out. Innymi słowy, jeśli system ma operować na słabych danych, błędnych założeniach czy brudnym poglądzie, to nie da się oczekiwać, że efekty tej pracy będą mocne, poprawne i czyste. Posługują się tym firmy. Posługuje się tym psychologia pozytywna.
Powinien posługiwać się tym każdy jeden związek na świecie. Nie tylko dlatego, by pamiętać o zachowywaniu się względem siebie życzliwie, bo inaczej będą kłótnie. To akurat, tak mi się wydaje, każdy dobrze wie. Nie. Z tego założenia płynie jeszcze jedna ciekawa implikacja.
Nothing in / nothing out
Nie oczekuj od miłości spełnienia, jeśli drugiej osobie w spełnieniu nie pomagasz.
Nie oczekuj od miłości zrozumienia, jeśli drugiej osobie zrozumienia nie gwarantujesz.
Nie oczekuj od miłości szczerości, jeśli drugiej osobie wszystkiego nie mówisz.
Nie oczekuj dobrych słów, jeśli milczysz.
Przy okazji, pamiętaj, by generalnie nic od związku nie oczekiwać. Miłość oparta o zestaw wymagań to miłość neurotyczna, często bardzo chora i toksyczna. Nie bywa dobra i pełna. To tak na marginesie.
Jeśli druga osoba jest dla Ciebie odpowiednia – a pamiętaj, że po prostu może nie być, i czasem na tym też polega życie i trzeba to w sobie przemóc i pozwolić się na zdrowych warunkach rozstać i po prostu bić swoimi sercami gdzie indziej, z innymi ludźmi – odwzajemni zaangażowanie w taki sposób, że w oczach staną Ci lekkie łzy radości.
Pamiętaj wreszcie, że ta druga osoba to… taki trochę Ty. Człowiek o podobnych strachach.
O podobnych marzeniach.
O potrzebie bezpieczeństwa i samorealizacji.
O chęci zobaczenia ukochanego wokalisty na żywo, najlepiej blisko sceny.
O cowieczornym smaku na wielką pizzę, albo z nawykiem porannego poszukiwania lodów w zamrażarce.
Takie myślenie budzi wzajemny szacunek.
Burzliwy koktajl intymności, namiętności, zaufania, uzależnienia, potrzeb i spełnień doprowadza do momentu, w którym dwójka ludzi patrzy sobie w oczy i rozumie, że to, co ich łączy, to miłość.
I to poczucie, ten pierwszy pozbawiony cynizmu, obdarty z nieszczerości, oczyszczony z oczekiwań i pozbawiony żalów strzał miłości to dopiero początek. Próg trwającej resztę życia drogi pełnej trudów, ale też i słońca.
Bo widzisz, miłość jest wieczna.
Trzymaj się ciepło.
Ciao,
///
Nota informacyjna: We wpisie podpieram własne przemyślenia psychologicznymi opracowaniami, modelami i koncepcjami miłości autorstwa Roberta Sternberga, Iry Reiss, Panosa Bardisa, Bogdana Wojciszke oraz Elżbiety Zdankiewicz-Ścigały. Historia pary ze wstępu oparta jest o prawdziwe osoby i ich faktyczną relację.
Zaproszenie: Jeśli spodobał Ci się ten wpis to daj mi proszę znać, tutaj czy też mailowo. To pierwszy raz, gdy poruszam podobnej wagi temat na jestKulturze i zupełnie nie wiem, czy jest to droga, którą powinienem rozwijać. Możesz też zapisać się do Tajemnej Listy, naszego lokalnego newslettera, na którym nie tylko dostarczam nowe wpisy, ale właśnie dzielę się takiego sortu wątpliwościami i razem próbujemy czynić świat trochę ciekawszym.