Kocham moją strefę komfortu

Czas czytania: około 11 minut • Dyscyplina
 

Szukałem i szukałem, ale nie umiem znaleźć. Nie ma chyba popularniejszej porady “motywacyjnej” od: “wyjdź ze swojej strefy komfortu”. Rzuca się nią na prawo i lewo tak, jakby była lekarstwem na całe zło. A nie jest. A już na pewno nie w tej interpretacji, o którą dzisiaj najłatwiej.

Bo widzisz, “wychodzenie” ze swojej strefy komfortu jest w miarę okej. Tylko że pod słowem “wychodzenie” coraz częściej rozumie się “wystrzelenie jak z armaty z taką prędkością, że amerykańskie myśliwce płaczą potem w hangarach od kompleksów a Elon Musk rozważa dawanie pieniędzy za przywiązywanie takich ludzi do swoich rakiet lecących na marsa, by było szybciej”.

Ja na przykład swoją strefę komfortu kocham.

Ze stuprocentową pewnością mogę stwierdzić, że WSZYSTKO (!) co osiągnąłem w życiu fajnego, wielkiego, pomocnego i godnego uwagi osiągnąłem działając w stu procentach ze środka mojej strefy komfortu. Z SAMEGO środka. Z tego wielkiego, miękkiego, czerwonego fotela, który wygląda szalenie niemodnie, ale ja mam to gdzieś, bo dobrze się na nim siedzi i czyta książki i dokładnie wiem, jak się na nim najwygodniej ułożyć :)

Słucham swojej intuicji prawie zawsze. Prawie, bo dzięki intuicji dobrałem też w swoim życiu zespół doskonałych ludzi, którzy zawsze mają dla mnie rzetelną i twardą radę, a także dobre słowo wsparcia. I ich słucham tak, jak samego siebie. Ale oprócz tego? Piszę, gdy chcę. Nagrywam też gdy chcę. Czuję się super i ciężko jest mi wyobrazić sobie spokojniejszą i bardziej satysfakcjonującą metodę rozwoju. Bo jestem jaki jestem i – stety niestety – wymagam od siebie każdego dnia coraz więcej. Tylko że zmierzam ku górze po swojemu.

W ramach negatywnego przykładu – jakiekolwiek próby raptownego, “motywacjnego” wychodzenia poza strefę komfortu kończyły się u mnie źle. Po prostu. Chrzaniłem projekty, nie dotrzymywałem terminów, byłem non stop zestresowany i przypłacałem temat zdrowiem. A w efekcie, oczywiście, szantażowałem samego siebie, że coś się nie udało tylko dlatego, że to ze mną było coś nie tak. A potem było jeszcze gorzej.

Ale!

To nie oznacza, że jestem teraz dokładnie tą samą osobą, którą byłem, powiedzmy, w liceum.

Po prostu tzw. “rozwój osobisty” można robić trochę mądrzej, niż dosłowne odbieranie sloganowych hasełek.

Robienie dwóch rzeczy naraz – nope

Przede wszystkim jestem przeciwny rozwiązywaniu dwóch trudnych problemów naraz.

Dla ułatwienia wyobraźmy sobie, że dzisiejszy tekst jest o dwudziestoośmioletnim Macieju, który chce rozwinąć swoją firmę projektującą blaszane plakietki na drzwi. Jego problem? Sprzedaje za mało plakietek. Maciej, będąc człowiekiem raczej skrytym i nie przepadającym za wciskaniem ludziom swoich produktów, czyta w internecie, że powinien nauczyć się sprzedawać i “wyjść ze swojej strefy komfortu”.

Efekt? Jasne, Maciej pewnie zaczyna dzwonić do potencjalnych klientów i robić dwa razy tyle kasy.

Drugi efekt? Maciej zaczyna aktywnie nie cierpieć swojej własnej, prywatnej, samodzielnie wymyślonej firmy i zaczyna stopniowo przedłużać noc bezsennym oglądaniem seriali. A potem robi się markotny. A potem zaczyna gorzej myśleć, bo mu się – zwyczajnie i po ludzku – odechciewa. A potem jeszcze dodatkowo się pałuje, bo przecież to wszystko jest jego wina, bo powinien wyjść ze swojej strefy komfortu.

Nope.

Człowiek doceniający to, kim jest i to, co jest w nim dobre co do zasady lepiej sobie radzi z problemami, wiecie? Maciej mógłby rozwiązać swój problem poprzez rozwiązania właściwe dla jego charakteru i sytuacji, bez silenia się na coś zewnętrznego. Może lubi design i science fiction? Wtedy mógłby odtworzyć na swoich blaszkach plakaty kultowych filmów i poprosić przyjaciela, by ten podesłał link do zestawienia paru portalom żyjącym z obrazków. Klienci sami by przyszli.

Albo i nie.

To wtedy wymyśliłby coś jeszcze innego. Również pasujące jemu i tylko jemu.

To mało inspirujące i magiczne, ale proste i skuteczne.

Jeśli celem jest zwiększenie zarobku – zwiększam zarobek. Na teraz.

“Zmienianiem siebie” zajmuję się potem, w wolnej chwili, gdy nie będzie od tego zależał mój następny czynsz.

Skupianie się na swoich wadach – nope

Wychodzenie ze swojej strefy komfortu to też świetna metoda, by poświęcać niezdrową porcję doby na myślenie o swoich wadach. Jasne, lubię znać swoje niedociągnięcia i poświęcać uczciwy wysiłek, by się w nich dokształcać i polepszać. Ale jeśli w Twoim życiu “naprawiania złego” jest więcej od “wykorzystywania dobrego” to coś się bardzo niepotrzebnie przestawiło.

Który Maciej będzie skuteczniejszy?

Ten, który przygotowuje nowy produkt myśląc: “cholera, umiem dobrze rysować i ludzie naprawdę lubią moje wzory. Mam super przyjaciół, którzy w razie czego mnie wspomogą w trudnym momencie, ale chyba nie będę musiał prosić ich o pomoc. Dzięki mojemu durnemu poczuciu humoru i starym znajomym jeszcze z czasów gildii w wowie plakietki biurowe do korporacji z ukrytym orkiem mówiącym “moar work” schodzą jak świeże krówki” – ?

Czy ten, który przygotowuje nowy produkt myśląc: “no fajnie, że to rysuję, ale po co ja zakładałem tę firmę, skoro wstydzę się pójść na spotkanie i powiedzieć ‘jestem super, kupcie coś ode mnie”, no po co, przecież bez tego nie da się nic zrobić, bo przecież nie da się tak zrobić, by ktoś sam z siebie przyszedł do mnie” – ?

W drugiej wersji Maciej nie zauważył, że totalnie da się tak zrobić, by ktoś przyszedł do Ciebie.

Nope.

Myślenie za dużo o swoich wadach blokuje kreatywność.

Myślenie za dużo o swoich wadach to spirala niechęci, dzięki której tracimy kolejne dwa z podstawowych składników skutecznego, udanego życia – szacunek dla samego siebie i dumę ze swoich osiągnięć. Coś o tym wiem, niestety.

Myślenie za dużo o swoich wadach oznacza wreszcie, że trzeba przeczytać ten wywiad z Chasem Jarvisem.

Bycie twardym jest kruche

Wychodzenie ze swojej strefy komfortu wymaga twardości. Co przynosi kolejny problem.

Bycie twardym jest kruche.

Sto razy lepiej wychodzi się w życiu będąc osobą elastyczną, spójną, skoncentrowaną, potrafiącą wytrzymać potężne boczne uderzenie i nie złamać się w pół, tylko – trochę jak woda – odgiąć do pierwotnego kształtu ciut dalej, nadal robiąc swoje, bez dramatu. No wiecie, tak jak mówił Bruce Lee.

(Albo Spike – pozdro dla bebopowców.)

Wyobraź sobie następującą sytuację: znienacka pojawia się sto dodatkowych zamówień, dotychczasowy dostawca nagle ogłasza, że jest chory, rząd podnosi podatki na plakietki a za oknem szaleje, nie wiem, tajfun pączków i ze wszystkich sił chcesz wyjść, złapać trochę, napchać się lukru.

Która wersja Macieja lepiej zniesie takie uderzenie niesprzyjających warunków? Ta, która robi wszystko wbrew sobie i musi strasznie nadwyrężać silną wolę, by w ogóle siedzieć przed biurkiem? Czy ta, która pomimo trudów nadbudowuje nowe cechy na tych, które w sobie lubi i generalnie ma niezły humor, i właśnie je sporą porcję pączków?

Jeden pęknie.

Drugi się co najwyżej zmęczy. No i uwali lukrem.

Zamiast budować swoje życie na coraz trudniejszych testach trudności, może lepiej pomyśleć o rozwiązaniu, które uczyni z Ciebie kogoś lepszego? Tak wiesz, permanentnie i bez strasznego bólu?

Własne życie

Właśnie. Każdy z nas ma pewne predyspozycje i plusy, i takie podejścia, które wychodzą Tobie łatwiej niż wszystkim innym.

Jeśli Twój cel znajduje się po drugiej stronie “wyjścia ze strefy komfortu” to znaczy, że wymyśliłeś za mało pomysłów, jak do tego celu dotrzeć.

Albo i sam cel jest źle doprecyzowany, ale to temat na inny raz.

Jeśli jesteś wstydliwym facetem, który nie umie znaleźć sobie dziewczyny, to istnieją prostsze i zdrowsze metody od przebierania się w dziwne ciuchy i paradowania po centrum handlowym by “wyjść ze swojej strefy komfortu” (porada jaką znalazłem po 5 minutach w google). Można na przykład pomyśleć o tym, że dziewczyna to “taki trochę ty”, tylko o innych wartościach i potrzebach, i trochę innym sercu, ale bądź co bądź “też człowiek” i pewnie chciałaby spędzić miłe popołudnie. Albo poszukać dziewczyn na forach poświęconych Twojej zajawce, gdzie czujesz się pewnie. Albo zastanowić się, czy może nie dałoby rady się z jakąś koleżanką znaleźć we wspólnym projekcie, ot tak, by mieć szansę pogadać? O – albo może nie wstydzisz się, gdy chodzi o biznes? Albo gdy chodzi o swoje zdrowie? Wtedy w ramach podwójnego treningu zapisz się do pani trener :)

Jeśli boisz się przemawiać przed ludźmi to istnieją prostsze i zdrowsze metody od występowania na rynku latem, by “wyjść ze swojej strefy komfortu” (znowu, 5 minut w google). Możesz nauczyć się czegoś pośredniego – gadać do kamery, to przecież ogarniesz samotnie, w domu, gdy nikt nie patrzy. Możesz nauczyć się mówić do lustra. Albo do swojego zwierzaka. Albo do przyjaciół. Albo, jeśli wstydzisz się przyjaciół, zmień przyjaciół. Dobra, to był żart :P Jeśli wstydzisz się przyjaciół to gadaj do obcych ludzi, są fajne grupy w różnych miastach, poświęcone dokładnie tej sztuce.

Szczerze?

WSZYSTKO będzie lepszym pomysłem od sprawienia sobie samemu krzywdy poprzez dobranie takich rozwiązań, by Ciebie najbardziej bolało.

Rozszerzanie to coś fajniejszego od wychodzenia

W sporej części dzielę się tutaj wnioskami z własnego doświadczenia. Przez lata odmawiałem sobie prawa do posiadania wad. Jeśli czegoś nie umiałem to przez długie tygodnie robiłem “tylko to”. Efekty były, jak można podejrzewać, mizerne. A ja się jeszcze dodatkowo frustrowałem na siebie samego, no bo niedostatecznie się postarałem.

W efekcie przypłacałem te radosne próby zdrowiem. I nie tylko zdrowiem.

Tja.

A potem dojrzałem ;) I skończyłem psychologię. I zacząłem słuchać rodziców i przyjaciół.

Wiecie co jest fajniejsze od wychodzenie ze swojej strefy komfortu?

Rozszerzanie jej.

Nieskończoność przykładów

Jeśli masz problemy komunikacyjne z innymi to małymi kroczkami zacznij podróż w stronę mówcy porywającego stadiony. Zacznij, na przykład, od codziennego pisania 3-punktowych argumentacji na różne tematy, dzięki czemu nauczysz się spójnie wyrażać myśli. Z czasem skróć te punkty tak, by były jednowyrazowe, co nauczy Cię z kolei łatwiejszej improwizacji i pogłębi Twoje zaufanie do samego siebie.

Jeśli masz problemy ze znajdywaniem klientów to małymi kroczkami zacznij podróż w stronę sprzedawcy tysiąclecia. Zacznij, na przykład, od znalezienia 10 sposobów na to, by to klient znalazł Ciebie. Potem zastanów się, w jaki sposób możesz przygotować kampanię reklamową “anonimową”, na przykład opartą o reklamy Google. Potem spróbuj opowiedzieć o swoim produkcie przyjacielowi i spytaj się go, co można poprawić.

I tak dalej.

Inaczej stanie się mówcą lub sprzedawcą ktoś, kogo peszą znajomi a inaczej ktoś, kogo peszą obcy. Inaczej ktoś, kto lubi mówić, a inaczej ktoś, kto woli pisać. Inaczej ktoś, kto lubi samotność, a inaczej ktoś, kto lubi działanie w grupie. Ale KAŻDY Z NICH może być i świetnym mówcą, i świetnym sprzedawcą.

Po prostu będą różnymi mówcami i sprzedawcami.

I staną się nimi dzięki różnym strategiom.

Różnymi ścieżkami.

Nie ignoruj swojego celu, ale zmierzaj ku niemu małymi kroczkami pamiętając, w czym jesteś dobry i co jest dla Ciebie właściwe.

Działaj tak, by “czuć dobrze”, że coś robisz. Droga ku wielkości będzie trudna. Będzie męcząca. Będzie straszna – czasem. Ale jeśli będzie “czuła dobrze”, bo będzie zgodna z Twoim prywatnym kompasem w serduchu, to dasz sobie radę i nie przypłacisz starań strasznymi kosztami psychologicznymi.

Na przemian rozszerzaj swoją strefę komfortu, potem działaj z jej wnętrza. Potem znowu rozszerzaj, potem znowu działaj. Dobudowuj w swoim życiu jedną nową umiejętność lub małe osiągnięcie dziennie a zdziwisz się, jakim pro-super-turbo ogarem będziesz po paru miesiącach. Serio serio :)

Ufaj swojej intuicji.

O właśnie – intuicja

W dużym skrócie wszystko rozchodzi się o to, by ufać swojej intuicji. Nie bez powodu tylko Ty masz swoją intuicję. Ona dobrze wie, co jest dla Ciebie dobre. W zamian powinieneś się jej odwdzięczać i codziennie ją uczyć, trenować, dawać jej “jeść”, by była coraz lepszą intuicją (rozszerzanie).

Ale ignorowanie jej i łamanie, tylko po to by coś sobie udowodnić?

Nie bardzo.

Pamiętasz może mój niemodny, nudny, czerwony fotel z samego wstępu? To nie jest tak, że nigdy z niego nie wychodzę. Ja po prostu nie wyrzucam go do śmieci by z plecakiem podróżować na bosaka po południowym Peru (co, swoją drogą, brzmi całkiem fajnie). Codziennie spaceruję od mojego fotela o krok dalej.

Gdy muszę siąść – to sobie siadam.

A gdy mam siły iść dalej – przesuwam granicę o kolejny metr.

Wiesz jaki jest fajny, “nowy” problem, który ma się po pewnym czasie takich spacerów?

Pewnego dnia się orientujesz, że nawet nie bardzo pamiętasz, gdzie ta oryginalna strefa komfortu w ogóle była :)

Lubisz skuteczne rozwiązania? Dogadamy się. Zapraszam na newsletter. Zero spamu.

Ciao ,

Andrzej Tucholski

 

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu zajmującym się wysokosprawczością oraz ogarnianiem w późnym kapitalizmie. W drugim życiu piszę książki fabularne i scenariusze.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu aktualności na temat mojej pracy oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, tiktok, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies