Hawk Hill – doskonały widok na Golden Gate i San Francisco

Czas czytania: około 7 minut • Kawa
 

Mam wielką słabość do mało znanych punktów widokowych. Podróżując, zawsze staram się sporządzić listę miejsc, z których panorama zapiera dech w piersiach. Skreślam z niej potem te propozycje, które łatwo znaleźć na podobnych zestawieniach w internecie. W przypadku podróży do San Francisco błyskawicznie zostałem sam na sam z pewnym wzgórzem. Poznajcie Hawk Hill.

Muzyka do słuchania w tle

Proponowany soundtrack to piosenka “To All of You” w wykonaniu Syda Mattersa. Pochodzi z gry “Life is Strange“, która co prawda dzieje się w stanie Oregon, ale przedstawia baaaaaardzo podobną kulturę i klimat co “małe zakątki” w centralnej Kalifornii, więc pozwoliłem sobie trochę ją “nagiąć” pod własne potrzeby emocjonalne ;)

Swoją drogą, pisałem też przy niej e-booka.

Wyprawa na Hawk Hill

Pierwszy raz dostrzegłem je w trakcie spaceru przez Land’s End.

Land’s End jest chronionym prawem parkiem, częścią większej Golden Gate National Recreation Area. Można nim przejść od Sutro Baths (romantyczne ruiny dawnych łaźni miejskich) aż po Presidio (dzielnica przy samym moście Golden Gate). Jedno z moich trzech ulubionych miejsc w całym San Francisco.

Na poniższym zdjęciu Hawk Hill to ten oświetlony słońcem masyw wysuwający się na pierwszy plan po drugiej stronie wejścia do zatoki. Ten, który wskazuje tęcza :))

Wycieczkę na Hawk Hill najlepiej rozpocząć od przejechania autobusem przez most. Ja swoje połączenie złapałem z samego serca miasta (skrzyżowania ulic Jones i Sutter) ale alternatyw jest sporo. Transport miejski wywiezie Was albo na Bridge Vista Poinst, albo – tak jak ja wysiadłem – aż na rondo Conzelman z McCullough.

Stamtąd idzie się jeszcze spory kawałek. Na poniższej fotce (ostatniej wykonanej na spacerze przez Land’s End, tutaj już z samego Golden Gate Overlook przy Battery Godfrey) widać “wyciętą” w górskim zboczu ścieżkę, którą samochody, rowery i piesi mogą podróżować przez teren tzw. Marin Headlands :)

Jak to w Stanach bywa – samochody mają bezwzględne pierwszeństwo nad wszystkimi. Biedne autka grzecznie podróżują szeroką drogą, a ci paskudni turyści muszę łazić niezabezpieczonym poboczem od strony klifów :)

W tle można zobaczyć kąpiące się w słońcu dzielnice: Outer Richmond i Outer Sunset. Ten zielony pasek, który je przedziela, to przeeeeeepięęęęęęękny i NAPRAWDĘ duży Golden Gate Park. Po paru chwilach w San Francisco przywykacie, że tam wszystko ma w nazwie Golden Gate. Co ciekawe – wcale nie od mostu. Golden Gate to nazwa cieśniny oddzielającej od siebie półwyspy San Francisco i Marin Headlands. Most też nazywa się “od niej”, a nie odwrotnie.

Trasa jest super groźna.

Wystarczy nieopatrznie odwrócić się przez lewe ramię i można dostać natychmiastowego zawrotu głowy :)

W pewnym momencie znajdujecie się przy Marin Headlands Vista Point, ale jest kluczowe, by nie zadowolić się “niskim” punktem, skoro wystarczy moment i człowiek znajdzie się wyżej. W pobliżu są ciężkie, stalowe wrota sprzed dziesięcioleci. Przechodzi się nimi wgłąb zimnego, wilgotnego tunelu, który wypluwa Was po drugiej stronie wzgórza. Tam obchodzi się spory kompleks infrastruktury wojskowej i, po kolejnych zakrętach, wspina na samo Hawk Hill.

Fotka przedstawia ostatnie schodki przed wzgórzem. W tle północna Kalifornia :)

A tak wygląda widok z samego szczytu.

Jest tam gorąco i cicho. Pachnie oceanem.

W tle Oakland i Oakland Bay Bridge. Bliżej nas Alcatraz (wysepka po lewej) i centrum San Francisco. Na środkowym planie most Golden Gate ciągnący się z północy (okolice Sausalito) na południe (SF; wjazd przez Presidio). Na pierwszym planie masyw Marin Headlands :)

Nie będę udawał. Stałem tam ponad godzinę i po prostu chłonąłem to, co widzę.

Był środek stycznia a temperatury utrzymywały się pomiędzy 15 a 20 stopni Celsjusza. Zdjąłem więc z siebie skórzaną kurtkę, oparłem nogi o stary, pomazany grafitti reling i patrzyłem na świat, i myślałem, jakie to przedziwne, że tam naprawdę jestem. Jako dowód mojego “zagapienia” – ten statek na dole to ten sam, co u góry. A to wcale nie jest szybki statek ;)

I patrzyłem, i patrzyłem. A czas płynął.

Wiem, że na sto procent wrócę kiedyś do Kalifornii, więc nie było to pożegnanie. Ale i tak chciałem się “napatrzeć” za wszystkie czasy. Gdybym “ja sprzed dziesięciu lat” usłyszał, że odwiedzę przed trzydziestką zachodnie wybrzeże USA to chyba bym się puknął w czoło. A tu, proszę. Byłem. Widziałem. Czułem ten zapach świeżego wiatru znad oceanu.

Powrót z Hawk Hill zaplanowałem ambitniej, niż samo wejście. Chciałem piechotą dotrzeć aż na oblegany turystami punkt widokowy przy figurze Lone Sailor. Stamtąd przejść (!) piechotą (!!) przez MOST GOLDEN GATE (!!!) i dopiero po drugiej stronie cieśniny złapać autobus powrotny do centrum. Ostatecznie tak też zrobiłem :)

Mniej więcej w dwóch trzecich tej trasy zdecydowałem się skręcić na historyczne Battery Spencer. Choć wraz z każdym krokiem oddalającym mnie od samotnego wzgórza Hawk Hill musiałem radzić sobie z rosnącą liczbą cykających sobie selfie turystów, cieszę się, że zdecydowałem się chwilę z nimi użerać. Otóż szeroka, betonowa platforma Battery Spencer bez problemu mieści setki ludzi naraz. W moment znalazłem sobie prywatne miejsce do uwiecznienia tego, jak tam jest.

No i oczywiście selfie też musiało polecieć ;)

W międzyczasie pod mostem przepłynął kolejny gigantyczny statek :)

Potem przechodzi się pod mostem (przejście jest straszne – MILIARD kilometrów drutu kolczastego zwiniętego w takie kłębki, że aż od samego patrzenia czułem upływ krwi) i w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, by zabrać się za powrót na półwysep San Francisco.

Patrząc ku miastu, prawy “chodnik” (ten od oceanu) jest przeznaczony dla rowerów. Lewy zaś – dla pieszych. Fajny system.

Dzięki niemu pożegnałem dzień zobaczenia świata ze szczytu Hawk Hill taką oto fotką samego SF :)

Jeśli kiedykolwiek będziecie wybierać się w okolice SF to za wszelką cenę spróbujcie dostać się na Hawk Hill. To mało znane, cenione przez ekipy filmowe i producentów reklam miejsce, na którym każda spędzona godzina jest warta przynajmniej dziesięć “prawdziwych” :)

I przy okazji – zaczynam cykl artykułów z Kalifornii. W styczniu i lutym były vlogi, dopiero teraz dojrzałem do przerobienia zdjęć i napisania tekstów. Mam już gotowe materiały na relacje z samego mostu Golden Gate i poważnie przymierzam się do selekcji zdjęć przedstawiających ocean. Jest coś jeszcze, co by Was ciekawiło na temat San Francisco? Mogę przejrzeć zbiory i przygotować Wam “tekst szyty na miarę”, jeśli będzie takie zainteresowanie :)

A tymczasem – wracam wspomnieniami na Hawk Hill.

Często mi się to zdarza.

Ciao ,

Andrzej Tucholski

 

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu zajmującym się wysokosprawczością oraz ogarnianiem w późnym kapitalizmie. W drugim życiu piszę książki fabularne i scenariusze.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu aktualności na temat mojej pracy oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, tiktok, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies