Gen Atlantydzki – A.G. Riddle opowiada o historii człowieka, science fiction i pisaniu książek [MEGA WYWIAD]

Czas czytania: około 15 minut • Inspiracje
 

A.G. Riddle to jeden z najbardziej znanych pisarzy science fiction na świecie. W USA właśnie zabierają się za kinowe ekranizacje dwóch wydanych przez niego dzieł a jego literacki debiut niedawno ukazał się na rynku w Polsce. Z tej okazji chcę zaprosić Cię na długą, meandrującą i pełną świetnych cytatów rozmowę z autorem.

— — —

Poznajcie A. G. Riddle’a

Przez ponad dziesięć lat zakładał internetowe start-upy. Potem uznał, że ma dość i siadł do pisania książek science fiction. Miesza w nich historię, medycynę, technologie przyszłości, tajne agencje, pędzącą na złamanie karku akcję oraz silne charaktery postaci. Bardzo lubi motywy związane z “ludzkością” jako czymś jednostkowym – to, skąd pochodzimy i to, gdzie zmierzamy.

Jego pierwsza książka -“The Atlantis Gene” – odpowiada na pytanie “jak to się stało, że około 70 000 lat temu o mało co nie wymarliśmy jako gatunek ludzki, ale jednak przeżyliśmy, i czy istnieje możliwość, że podobne “przewężenie genetyczne” spotka nas znowu?”

Debiut ten sprzedał się w ogromnej liczbie i szybko został hitem. Część druga i trzecia domknęły trylogię (prawa do niej kupiło studio CBS Films) a po krótkim czasie na rynku pojawiła się zupełnie nowa opowieść, samodzielne “Departure” (tutaj licytację praw filmowych wygrało 20th Century Fox). Jakiś czas temu A.G. Riddle pochwalił się, że do odbiorców trafiło już grubo ponad milion książek jego autorstwa.

Książki Riddle’a “same się czytają” i jeśli ktoś lubi miksowanie nauki z fantazją to ciężko znaleźć w nich poważniejszą wadę. Bardzo je lubię i cieszy mnie, że moje zdanie podzielają też dziesiątki tysięcy pozytywnych recenzji komentujących w Internecie. Szczególnie, że autor – co przeczytacie w wywiadzie – regularnie czyta też recenzje krytyczne i każdego dnia dba, by jego warsztat poprawił się choć o jeden procent.

To właśnie dzięki takiemu podejściu A.G. Riddle jest jednym z najważniejszych, najpopularniejszych pisarzy na świecie. Od lat nie schodzi z “Top 100” najchętniej kupowanych autorów na Amazonie. Na liście tej znajduje się w okolicy J.R.R. Tolkiena, Neila Gaimana oraz Blake’a Croucha, z którym przeprowadziłem dla Was wywiad rok temu.

Na pewno bez walki nie odda też stałej lokaty w Top 5 najpopularniejszych pisarzy science fiction oraz “action & adventure”. Tutaj z kolei “przytula się” do J.K. Rowling, G.R.R. Martina oraz Hugh Howeyaz nim rozmawiałem dla Was dwa lata temu.

Prywatnie okazał się być świetnym, bardzo uprzejmym i pogodnym człowiekiem. Wielka wiedza wydaje się być skromnym tłem dla jego wrodzonej elegancji i bardzo nienachalnego sposobu bycia. To zawsze jest super niespodzianka, gdy lubiany autor okazuje się też wymiatać jako, po prostu, “spoko facet” lub “spoko kobieta” :)

— — —

Andrzej Tucholski: Dzień dobry i dziękuję za możliwość porozmawiania!

A. G. Riddle: To ja dziękuję.

Andrzej Tucholski: Swego czasu zakładałeś firmy związane z internetem. Potem uznałeś, że pora napisać książkę. A świat uznał, że jesteś dobrym pisarzem i książka zeszła w milionie kopii. A potem napisałeś kolejne, nie mniej udane.

Ten pierwszy, wielki hit to “Gen Atlantydzki”, który niedawno – wreszcie! – wydano w Polsce. Cieszę się, że wydawca postanowił zabezpieczyć licencję i zadbać o porządne tłumaczeni, bo i sam bardzo lubię tę książkę. Chcę od niej zacząć wywiad.

Cofnijmy się więc w czasie – ale cofnijmy się mocno. Tak mniej więcej o 70 000 lat. Wybuchł wtedy gigantyczny wulkan i… gdy czytałem o tragedii Toba w Twojej książce, to pomyślałem sobie: “okej, ten facet ma naprawdę niesamowitą wyobraźnię”. A potem otworzyłem Wikipedię i okazuje się, że erupcja Toba była naprawdę. że jest to fakt historyczny, coś co się wydarzyło. Czy możesz proszę opowiedzieć tę historię moim Czytelnikom?

A. G. Riddle: Oczywiście. Jednym z moich celów względem “Genu Atlantydzkiego” było pomieszanie faktów i fikcji. Książki, w których jest pewna doza prawdy zawsze bardzo zyskują w moich oczach. Jestem też geekiem i uwielbiam uczyć się wielu różnych rzeczy. Pochodzenie ludzkości i ewolucja zawsze bardzo mnie interesowały. Teraz zresztą jest niesamowity czas by o tym pisać. Ciągle dowiadujemy się czegoś nowego. Przecież tylko w ostatnich latach znaleziono kości ludzkich przodków sugerujące o wiele szersze i o wiele ciekawsze “rozłożenie” drzewa genealogicznego naszego gatunku.

Jedno z najciekawszych wydarzeń z ludzkiej przeszłości wydarzyło się około 70 000 lat temu i przyjęło się na nie mówić “Katastrofa Toba”. To teoria, według której na terenie dzisiejszej Indonezji istniał super-wulkan, którego erupcja była czymś, czego nigdy nie doznaliśmy współcześnie. Popiół i dym leciały w atmosferę tak mocno i tak wysoko, że pokryły większość Ziemi i spowodowały coś, co nazywa się wulkaniczną zimą. Średnie temperatury opadły wszędzie. Szczególnie w Afryce.

I teraz tak: naukowcy aktualnie wierzą, że ludzka rasa, a raczej nasz podgatunek “homo sapiens” ma około 200 000 lat. Z tego przez pierwsze 130 000 lat naszej egzystencji nie ruszaliśmy się z Afryki, chociaż generalnie byliśmy raczej dobrze radzącymi sobie typami. Inny przodek człowieka – “homo erectus” – był dużo starszy, był w Europie i Azji i stworzył sobie podstawowe narzędzia. Był też bardziej liczny. Takich przodków mieliśmy jeszcze kilku.

I jedną z teorii co się stało potem jest właśnie tragedia Toba. Wybuch wulkanu sprawił, że ludzkość się załamała, zapadła. Nie wiadomo ilu ludzi było przedtem, ale około 70 000 lat temu liczba ludzi spadła do, jak się podejrzewa, 10 000 osobników, czyli maksymalnie kilku tysięcy par mogących starać się o dziecko. Tworzy to więc sieć pod sporą walkę genową.

Andrzej Tucholski: Ekstremalną walkę.

A. G. Riddle: Ekstremalną. I to dosłownie. Walka o przeżycie w coraz to chłodniejszej Afryce… Wiemy tylko tyle, że ludzkość przetrwała erupcję Toba. Staliśmy się gatunkiem, którego nigdy wcześniej świat nie widział. Są nas miliardy, nie ma “homo erecutsa”, nie ma innych podgatunków. Z jakiegoś powodu ludzkość po tragedii Toba stała się inna. Zobacz: choć geny nie są jeszcze aż tak zrozumiane, by jednoznacznie ocenić tę teorię, ale człowiek współczesny – anatomicznie – pojawił się około 50 000 lat temu i niedługo potem faktycznie stał się współczesny.

A zatem nie zmieniliśmy się jakoś mocno pod kątem genetycznym, nie było wielkiej mutacji, ale ewidentnie pojawiła się jakaś mała zmiana, która miała potem wielkie implikacje. Lubię sobie myśleć, co to mogła być za zmiana. Fascynuje mnie to.

Spekuluję też jaka może być kolejna “katastrofa Toba” i kiedy natkniemy się na kolejny “punkt przewężenia” dla ludzkości. Kiedy przejdziemy przez kolejną zmianę, czy nasze mózgi zaczną pracować inaczej, jakie mogą być tego implikacje. Dlatego w książce jest doktor Kate Warner, naukowiec-genetyk zajmującą się autyzmem, która pracuje nad siatką połączeń neuronalnych w mózgu, co może mieć wpływ na przyszłość.

Andrzej Tucholski: Nieźle. Ciekawi mnie jak się przechodzi od takiej teorii do “książki” – no wiesz – bohaterów, konfliktów, zagrożeń, wydarzeń, akcji. Jak się idzie od A do B, gdy ma się taki wielki pomysł?

A. G. Riddle: To nie jest łatwe. To tak naprawdę masa problemów. W moim przypadku wczesne stadium pisania jest najtrudniejsze. Cały research, doczytywanie, szukanie faktów, wyobrażanie sobie jaka historia może z tego się narodzić, jakie są różne opcje. Na tym etapie angażuje się dużo wyobraźni. Człowiek wpada na dużo ciekawych informacji; masz tyle różnych wątków i kawałków opowieści, że nie da rady tego już powiązać w coś spójnego, co ludzie mogą łatwo “złapać” w książce, co jest po prostu ciekawe. Pozbywasz się więc sporej części elementów aż zostanie coś “skupionego”.

To, co staram się robić, to ułożenie pozostałych elementów i szukanie w nich tego, co jest absolutnie najbardziej przekonującego. Mam więc wulkan Toba, jest organizacja Clocktower, są naukowcy, są tajni agenci, jest pewne zagrożenie. Biorę to wszystko i zastanawiam się, jaka postać jest tam potrzebna, co byłoby dla niej ważne w tej historii. A potem się zastanawiam, czego jeszcze nikt wcześniej nie zrobił.

Zależy mi, by moi czytelnicy dostali coś nowego i innego. Ja sam też to bardzo lubię, bo takie rzeczy są bardzo ekscytujące do pisania. Jest spora radocha z pisania czegoś, czego wcześniej nie próbowano. Jest tam ogromny margines błędu i czasem też coś po prostu nie jest tak fajne, jak pierwotne założenie. Wraca się wtedy i się to poprawia.

Ale najwięcej zabawy zawsze mam z wybrania sobie ogólnego założenia książki, zrobienia researchu i… po prostu pisania.

Andrzej Tucholski: Czy zaplanowałeś całą trylogię od razu, czy kierowało Tobą podejście: “okej, zróbmy Gen Atlantydzki najpierw, a potem się zobaczy”.

A. G. Riddle: Nie przygotowują dokładnych planów. Znałem oczywiście ogólny wątek całej trylogii i miałem poczucie, że wiem, co chcę opowiedzieć i co mniej więcej spotka postacie. W trakcie pisania książek dużo rzeczy się zmienia. Tworzę bohaterów tak, by zaskakiwali sami mnie. Często zresztą wychodzą zupełnie inaczej, niż początkowo chciałem. A to zawsze potężnie wpływa na fabułę w książkach.

Ta trylogia to był mój debiut. Byłem nowy. Chciałem więc, by trylogia zakończyła się bardzo mocno. Pisząc pierwszą książkę miałem takie marzenie, by móc dostarczyć na końcu coś, co uczciwie wynagrodzi koniec dla czytelników. Naprawdę, ostatnią rzeczą jaką chcesz jest zbudować niesamowite napięcie po nic.

Andrzej Tucholski: Okej, więc pozwalasz sobie na sporo kreatywności w procesie. Nie masz w tle otwartego skoroszytu w Excelu ze wszystkim?

A. G. Riddle: Zawsze trzeba zostawić sobie trochę przestrzeni. Lubię planować rzeczy, ale wewnątrz pewnych granic. Taki margines luzu na spontaniczność to ta część pisania, która daje najwięcej radości mi samemu.

Andrzej Tucholski: Co czyni z Ciebie takiego trochę podróżnika w obcym świecie.

A. G. Riddle: Tak, na pewno częściowo jest to jakaś forma przygody, zabawy, rozglądania się. Jako pisarz odwiedzasz codziennie te wszystkie egzotyczne miejsca, w których wszystko może się zdarzyć. Zawsze jesteś w nich otoczony ciekawymi osobowościami, z których część jest wysoce nieprzewidywalna i nie wiesz co zrobią.

Pisanie to często całkiem ciężka praca. Wiele dni nie ma nic wspólnego z zabawą ani przyjemnością, ale jeśli wystarczająca liczba dni daje Ci frajdę to wtedy jest to super rzecz, by robić w życiu.

Andrzej Tucholski: Pięknie! Wiesz co mnie jeszcze ciekawi? Napisałeś całą trylogię w bardzo krótkim czasie. Niektórzy pisarze czasem ledwo się wyrabiają z jedną książką na cztery, pięć lat. Ty wepchnąłeś trzy tomy w niecałe trzy lata. Jak to się robi?

A. G. Riddle: W przypadku pierwszej książki cały proces zajął mi lekko ponad dwa lata. Research oraz pisanie. Pracowałem wtedy jeszcze w innej pracy w pełnym wymiarze godzin a czas poświęcony na pisanie to była też nauka samej sztuki opowiadania historii. Uczyłem się zatem i wiesz, na początku czegoś takiego jak pisanie książek nie możesz od razu znać swoich granic, swoich słabości i silnych stron i to zajmuje sporo czasu, by je poznać. Jest sporo frustracji.

Każdy pisarz ma jakieś słabości i silne strony. Niektórzy są lepsi w dialogach, inni w sekwencjach akcji, inni w opisach a jeszcze inni w streszczaniu researchu. Trzeba więc jakoś to wszystko ogarnąć. Stawać się lepszym pod każdym z tych względów.

Tak więc “Gen Atlantydzki” pisałem dwa, dwa i pół roku. Wyszedł w marcu a ja miałem już sporo gotowe w przypadku drugiego tomu, “The Atlantis Plague”. To druga książka w cyklu i ona była na półkach w listopadzie, osiem miesięcy później. A potem w maju pojawiła się część trzecia.

Andrzej Tucholski: Nie są to książki krótkie.

A. G. Riddle: To prawda, to raczej dłuższe książki. Jako czytelnik lubię mieć poczucie, że dostałem coś “wartego moich pieniędzy”, dlatego swoim czytelnikom też chciałem dać opowieść, która jest wynagradzająca w długości.

Andrzej Tucholski: Też tak lubię.

A. G. Riddle: To był mój cel. I pod to mam taki a nie inny system: najpierw robię research, badam świat, badam bohaterów, przygotowuję ogólny plan fabuły i projektuję wynagradzające zakończenie. Dzięki niemu zdobywam pewność siebie, której używam, by zacząć pisać. W pewnym momencie – z reguły w połowie – przychodzi pora na napisanie od nowa planu fabuły. To część procesu.

Andrzej Tucholski: A więc krok do przodu, krok do tyłu, krok do przodu, krok do tyłu. I ma się nadzieję na dłuższe kroki do przodu.

A. G. Riddle: Dokładnie. Bardzo dużo zależy od “pędu” pisania książki. Gdy już się rozpędzisz to dobrze jest pisać codziennie, szczególnie na początku. Ważne jest utrzymanie tej konsekwencji, dbanie o główny wątek książki, o narrację, o styl. Jeśli zrobię przerwę to zawsze muszę bardzo dużo wrócić, by “złapać” styl tego, co piszę. Ale każdego dnia i tak zaczynam pracę od przeczytania poprzedniego rozdziału.

Andrzej Tucholski: Zanurzasz się głęboko w dany projekt.

A. G. Riddle: Tak.

Andrzej Tucholski: Twoje książki łączą kulturę, naukę, futuryzm, akcję, historię, kwestie społeczne… dużo tego. Jak dbasz, by to był udany koktajl? Jak dbasz o proporcje pomiędzy, dajmy na to, akcją a “tłem naukowym”?

A. G. Riddle: To trudne. Chyba nawet najtrudniejsze. Przygotowując książkę masz ograniczoną przestrzeń na wyjaśnienie tła, akcję, dialog… sporo zależy od intuicji. Tylko że jako pisarz jesteś na tyle blisko procesu, że niektóre rzeczy zaczynasz za bardzo kochać i potem jest czegoś za dużo, bo nie jesteś w stanie wyciąć i zadbać o równowagę. Ale instynkt musi być pierwszy, dlatego pierwszy szkic zawsze piszesz pod siebie. Potem dobrze jest znaleźć paru zaufanych czytelników, którzy najlepiej odzwierciedlą Twojego wymarzonego odbiorcę i przepracować z nimi poprawki.

Zaczyna się jednak pisaniem na instynkt, bo inaczej każda książka zajmie Ci dwadzieścia lat. Będziesz kwestionował każdą decyzję. Tak się nie da. Moim pierwszym czytelnikiem jest moja żona. Jest wspaniałą czytelniczką, bo nie tylko dodaje mojej prozie kobiecego spojrzenia na sprawy, ale też sama prywatnie czyta dużo książek naukowych i “czytadeł”, i dobrej fikcji literackiej. Ma eklektyczny smak. Dzięki niemu jest w stanie mi powiedzieć wprost: “Boże, ale tu jest za dużo informacji.”

Andrzej Tucholski: “Przecież to Wikipedia, a nie książka!”

A. G. Riddle: Dokładnie, tak! A potem trzeba jeszcze zaufać redaktorowi, bo i on będzie mieć świetne pomysły. Chociaż pamiętaj, że na samym końcu to i tak Ty o wszystkim decydujesz. Na tym polega self-publishing. Jest w tym coś niesamowitego. Możesz zawsze powiedzieć: “Okej, rozumiem opinie zwrotne, ale to jest moja i historia i taką chcę ją pokazać światu”.

Było kilka sytuacji, w których podjąłem takie decyzje i… wiesz, to jest tak. Publikuję najlepszą książkę, jaką potrafię. Książkę, w którą wierzę. Zawsze mi na tym zależy. Ale balans akcji i dialogu i informacji nigdy nie będzie idealny. W Stanach Zjednoczonych moja trylogia ma razem około 20 000 recenzji na Amazonie i sporo tych opinii jest przykra. “Za dużo informacji”. “Za dużo akcji”.

Andrzej Tucholski: Czy dobrze kojarzę, że “przepisałeś” pierwszą książkę krótko po premierze? To jest coś, co nigdy by się nie wydarzyło na tradycyjnym rynku. Najpierw musiałbyś poczekać na zejście nakładu, o ile w ogóle pojawiłaby się zgoda. A tutaj po prostu wydałeś szybko edycję poprawioną. Czy takie możliwość wpływają na Twój proces pisania?

A. G. Riddle: To najważniejsza cecha współczesnych rynków. Gdy wydawałem “Gen Atlantydzki” nadal pracowałem jako prezes i założyciel różnych internetowych start-upów. Uczenie się od klientów i wieczny feedback z internetu był dla mnie naturalny. Czuję się z tym dobrze i rozumiem taki system. Pójście więc z książką do wydawcy nie wydawało mi się sensowne, nie dla mnie. Spędziłem nad “Genem Atlantydzkim” tyle czasu, że chciałem samemu sprawdzić, co sądzą czytelnicy. Zależało mi by “pójść w świat” i dowiedzieć się, co konkretnie powinienem robić dalej.

Sam zrobiłem okładkę. Moja mama, emerytowana nauczycielka języka angielskiego, zrobiła redakcję. Potem ja przygotowałem formatowanie i wrzuciłem plik na Amazona. A potem książka znalazła swoich odbiorców i zaczęła własne życie. W przypadku tradycyjnego wydawania książek też masz jakiś feedback, ale self-publishing daje Ci naprawdę bliski kontakt. A także większą grupę docelową.

Mamy tutaj w Stanach taki program jak Kindle Unlimited. Płacisz stały miesięczny abonament i czytasz ile chcesz.

Andrzej Tucholski: Jak Spotify dla książek.

A. G. Riddle. Tak, jak Netflix dla książek. To jest niesamowite dla “pisarzy start-uperów”. Masz grupę docelową, która aktywnie szuka nowych pisarzy i nowych książek i możesz się od nich bardzo dużo nauczyć. Tak zrobiłem w pierwszych miesiącach kariery. W self-publishingu sporą zaletą jest także dobór własnego redaktora.

Usłyszałem o facecie nazwiskiem David Gatewood, który zredagował parę znanych mi książek. Doceniłem jego wcześniejszą pracę a on wykonał ją potem jeszcze raz, tym razem dla mnie. Świetnie się spisał z redagowaniem “Genu Atlantydzkiego” pomiędzy jego premierą w marcu a premierą kontynuacji – “The Atlantis Plague” – w listopadzie. Na wysokości premiery drugiej części mieliśmy nową część pierwszą. Połączyliśmy opinie od czytelników z jego doświadczeniem i z tym, czego się w międzyczasie nauczyłem. A ponieważ w tle pisałem cały czas “The Atlantis Plague”…

To były ciężkie miesiące. Cały rok 2013 był chyba najtrudniejszym rokiem w moim życiu.

Jest też inna kwestia. Jako autor inwestujesz bardzo dużo samego siebie w książkę. Im dłużej nad nią pracujesz, im więcej widzisz w niej siebie, im więcej powiązań z nią masz tym bardziej będziesz odczuwać recenzje. Szczególnie, jeśli to Twoja pierwsza książka. Do ilości recenzji i opinii trzeba po prostu przywyknąć. W końcu wypuszczasz w świat swoje “dziecko”, a inni ludzie je potem kochają, albo kopią, albo nie mają na Twój temat żadnego zdania. To na Ciebie wpływa.

Ale też staje się coraz prostsze. Uczysz się oceniać to, czego słuchasz. Uczysz się doboru źródeł. Potrafisz w efekcie powiedzieć: “tego nie słucham, to nie ma wpływu na mój rozwój, ale ta uwaga jest dobra, ona mi pomoże”. Jako self-publisher bardzo zyskujesz na tym, że możesz uczyć się od czytelników i z czasem zatrudnić redaktora, który będzie dla Ciebie właściwy. Mi współpraca z Davidem dała bardzo dużo. I dzięki temu na rynku jest książka, którą chciałem tam zobaczyć. Nadal jestem bardzo dumny z “Genu Atlantydzkiego”.

Andrzej Tucholski: W mojej opinii – słusznie.

A. G. Riddle: Dziękuję, cieszę się. To w ogóle mnie zmiotło z nóg, jaki ta książka odniosła sukces. Znalazła bardzo wielu czytelników. To sprawia, że czujesz, że wykonałeś dobrą robotę. Dla mnie też to było ciekawe ćwiczenie, takie odkrywanie samego siebie. Uczenie się o czym tak naprawdę jest moja własna książka, robienie czegoś zupełnie nowego. Polecam to każdemu. Pełna praca nad książką i jej późniejsze poprawianie to coś o wiele większego od samego “wydania książki”.

Andrzej Tucholski: Użyłeś określenia “pisarz start-uper”. Spodobało mi się. Ma pewnie związek z Twoim biznesowym tłem – czy pomogło Ci ono z pisaniem? A może przeszkodziło?

A. G. Riddle: Ciężko dokładnie powiedzieć, ale pewnie i pomogło, i zaszkodziło. Posiadanie doświadczenia ze świata start-upów sprawiło, że byłem bardzo skupiony na celu. W efekcie szybko miałem model produktu, analizę oczekiwań rynkowych, przemyślaną strategię rozwoju dla procesu. Poza tym w start-upach szybko zdobywasz grubą skórę i nie boisz się rynku, nie boisz się opinii. Robisz swoje. Potrafisz powiedzieć: “Okej, to nie wyszło, ale sporo się nauczyliśmy”.

Z firm, które nam nie wyszły nauczyliśmy się o wiele więcej niż z firm, które nam wyszły. Mieliśmy wnioski: “A więc to są nasze błędy, to są ograniczenia rynku, to dlatego nie osiągnęliśmy rynkowej płynności w wybranej niszy”. Dzięki temu przy pisaniu książki też szybko analizowałem błędy i znałem swoje ograniczenia. To było pomocne. Poza tym dzięki pracy w start-upach jestem niezły w procesy kreatywne. Lubię je. Niestety, gdy już uruchomiliśmy jakąś firmę to samego prowadzenia bardzo nie lubiłem. Nie byłem tak dobry w rynkową codzienność, jak bywałem przydatny przy pracy nad szerokimi, wysokimi konceptami.

To te doświadczenia zawiodły mnie do pisania książek. Chciałem robić coś co jest czysto kreatywne. Tak, bym mógł poświęcić całą uwagę tworzeniu. I wtedy mógłbym robić to, co zawsze chciałem robić przy start-upach. Wymyślić jeden, wystartować go i od razu wziąć się za kolejny. Nie interesowało mnie prowadzenie biznesu i zarabianie pieniędzy. Dlatego zacząłem pisać. Ale zmiana przyniosła też problemy.

Człowiek przywyka do tego, że odnosi sukces każdego dnia. Do tego, że jest w czymś dobry. A jeśli masz jako taką świadomość samego siebie i zdolność do wglądu we własne myśli to wiesz, że jak coś zaczynasz, to nie jesteś w to dobry. To, co tworzysz, jest marne. Przeszkadzało mi to, więc co chwila kasowałem napisane strony i zaczynałem od nowa. Chciałem napisać coś dobrze, na maksa moich możliwości. Chciałem pisać świetnie.

Jeśli dopiero zaczynasz, jesteś młody i pisanie jest dla Ciebie pierwszą lub jedną z pierwszych karier to poradzisz sobie. Jesteś przyzwyczajony do ciągłego uczenia się, szukania, rozwijania kompetencji i umiejętności i odkrywaniu własnych cech i pasji. Ja zacząłem pisać “Gen Atlantydzki” mając 32 lata. Co prawda pierwsze start-upy zakładałem jeszcze w college’u i potem robiłem to przez dziesięć lat zanim nie poszedłem na “emeryturę”, ale te dziesięć lat odczuwam teraz jakby to było pięćdziesiąt. Start-upy są bardzo trudne i wymagające, męczy Cię każdy dzień. Dużo mi to dało.

Ta umiejętność wiecznego próbowania nowych rzeczy i zaczyniania od początku bardzo mi pomogła.

Andrzej Tucholski: Czy dziś zrobiłbyś coś inaczej?

A. G. Riddle: Przed premierą książki jeszcze nie wiedziałem, czy mi się cokolwiek uda. Dzisiaj pewnie od razu zrobiłbym to, co wtedy zrobiłem dopiero po wydaniu “Genu Atlantydzkiego”. Wynająłbym profesjonalnego artystę żeby zrobił mi okładkę, wynająłbym od razu zawodowego redaktora do pomocy mojej mamie i żonie. Zadbałbym o to, by na rynku pojawił się produkt dopracowany tak dobrze, jak to tylko możliwe.

To, co wydałem nie było złe, ale też i czytelnicy są dzisiaj przyzwyczajeni do bardzo wysokiej jakości. Jest bardzo ważne, by wynająć najlepszego redaktoran na jakiego Cię stać i najlepszego artystę do okładki, na jakiego Cię znać. Pierwsi czytelnicy są kluczowi.

Andrzej Tucholski: Co zmieniło się na rynku od czasu Twojego debiutu?

A. G. Riddle: Jest o wiele więcej bardzo dobrych książek wysokiej jakości w rozsądnej cenie. Gdy zaczynałem też było ich sporo, ale teraz za trzy lub sześć dolarów kupisz naprawdę dobre książki. To coś bardzo dobrego dla czytelników i pisarzy. Gdybyśmy dopiero próbowali podnieść jakość marnych książek w tej cenie to nie byłoby to dobre.

Druga sprawa to programy takie jak Kindle Unlimited, już o nim wspomniałem. Dzięki niemu powstają bardzo silne nawyki czytania. Ludzie po prostu codziennie siadają na moment, być może przed snem, i czytają to co chcą. Nie zastanawiają się już: “Czy chcę kupić tę książkę?” tylko ściągają to, co ich interesuje i zaczynają lekturę. To bardzo interesujące. I bardzo nowe.

Kolejną rzeczą byłaby możliwość działania wszędzie na świecie. Jest to teraz o wiele prostsze niż kiedyś. Wielu pisarzy, którzy odnieśli sukces w Stanach podpisuje teraz całkiem spore kontrakty na międzynarodowe licencje.

Andrzej Tucholski: To nowy trend także z naszej perspektywy. Pamiętam, że sam kiedyś kupiłem Kindle głównie po to, by móc czytać pisarzy, których znałem ze sceny self-pubu. A teraz książki amerykańskich self-publisherów coraz częściej są na półkach polskich księgarni. W efekcie nazwiska takie jak Twoje, nawet bez “macierzystego” wydawnictwa w Stanach, są u nas reklamowane jako wielkie nazwisko na plakacie!

A. G. Riddle: Wow!

Andrzej Tucholski: To spora zmiana.

A. G. Riddle: Dla mnie też. I wydaje mi się, że będzie rosnąć. Dobrze jest być tego częścią.

Andrzej Tucholski: Dwa ostatnie pytania, tym razem bardziej prywatne. Jakie jest Twoje najciekawsze wspomnienie lub doświadczenie związane z pisaniem?

A. G. Riddle. To było wcześnie w mojej karierze. Lato, pierwsze miesiące popularności “Genu Atlantydzkiego”. Sprzedawałem wtedy nawet 1000 kopii dziennie. Dostawałem dużo listów. Pamiętam e-mail od pewnej pani, która napisała: “Jestem chora. Leżę w szpitalu od trzech tygodni i między innymi kupiłam sobie na Kindle’a pana książkę i przeczytałam ją i dzięki niej czas szybciej mi minął i było mi łatwiej wytrzymać leczenie.” Poczułem wtedy takie wewnętrzne “wow”, że mogę takie coś komuś dać.

Szczególnie że sam na początku mojej przygody ze start-upami wracałem nocami do domu i czytałem Kindle’a aż do późnej nocy, by odreagować stresujące dni. Wybierałem przede wszystkim science-fiction, bo tam najchętniej “uciekałem” myślami. I zasypiałem codziennie w połowie czytania… i dobrze jest móc być taką wartością w życiach innych ludzi. O takim pisaniu marzyłem. List od tej pani uświadomił mi, że osiągnąłem to, co planowałem, że tutaj odniosłem sukces.

Poza tym wczesne e-maile były źródłem bardzo silnego wsparcia. Kiedy zaczynasz to jesteś trochę “w pustce”, nie masz pojęcia co tak naprawdę powinieneś robić. Nie wiesz, czy to, co osiągasz, to jest taki poziom, który należy utrzymywać? A może jest źle? A dzięki mailom rozumiesz ten świat trochę lepiej. To bardzo miłe.

Jako pisarz bardzo zapamiętujesz i potem cieszysz się tymi wczesnymi e-mailami.

Andrzej Tucholski: Jesteś jedynym znanym mi pisarzem, który nie boi się, że czytelnicy zasną w połowie lektury jego książki.

A. G. Riddle: *śmiech*

Andrzej Tucholski: A na poważnie, ja też często bawię się w eskapizm gdy czytam. Dlatego chcę się Ciebie spytać o to, jakie książki ostatnio Ci się spodobały?

A. G. Riddle: O mamo.

Andrzej Tucholski: Co byś polecił poza własnymi książkami?

A. G. Riddle: Moje własne książki, oczywiście. A oprócz tego… polecam książkę Ricka Browna “Rival”. To science-fiction w stylu Star Treka. Grupa ludzi, zrujnowana Ziemia, kolonizowanie. Lądowanie na obcej planecie tylko po to, by odkryć, że nie wszystko jest takie, jak widać z orbity. Poza tym przyjemną serią SF jest “The Lost Starship” Vaughna Heppnera. Taka spokojna space-opera akurat do czytania przed snem. Kiedyś czytałem dużo SF, dzisiaj sięgam w zasadzie po wszystko.

Andrzej Tucholski: Bardzo Ci dziękuję za rozmowę.

A. G. Riddle: Ja również. Dzięki za zaproszenie, podobało mi się. A do wszystkich Czytelników w Polsce chcę powiedzieć: dziękuję za sięgnięcie po moją pracę!

— — —

Ciao,

Andrzej Tucholski

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu zajmującym się wysokosprawczością oraz ogarnianiem w późnym kapitalizmie. W drugim życiu piszę książki fabularne i scenariusze.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu aktualności na temat mojej pracy oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, tiktok, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies