Czeka Cię skok w nieznane, ale jeszcze zwlekasz. Obserwujecie się czujnie. Tańczycie dookoła siebie. Rozpoznajecie teren. Stawiacie nieznane sobie wcześniej kroki i nie macie pewności, czy kiedykolwiek coś z tego tańca wyjdzie.
Ufacie, że może tak, może jednak.
Każdy zawsze ufa.
Ale gwarancji nie ma.
Okrążacie się. Patrzycie na siebie czujnie, bo – w tańcu jak w walce – czasem ktoś musi pierwszy zdradzić swoje zamiary. Wtedy impas byłby przerwany, karty wyłożone na stół, kości wysypane z kubka a serce okazane na dłoni.
Niestety. W parze z tym całym napięciem podąża też strach.
Lęk.
A co jeśli, zostanę odrzucona.
A co jeśli nie zostanę przyjęty.
A co jeśli się mylę.
A co jeśli tylko trochę poczekam?
Czekacie więc. Trzymacie swoje karty blisko ciała. Nie odejmujecie dłoni od kubeczka z kośćmi. Serca biją Wam jak oszalałe, ale nigdzie się nie wybierają. Trwają w Waszych klatkach piersiowych niczym oszalałe ze szczęścia ptaki chcące celebrować pierwszy dzień wiosny wysoko w koronach drzew i pod samym słońcem, ale Wy tych klatek nie otwieracie.
Jeszcze nie wiecie, czy możecie sobie pozwolić na wiosnę.
Oślepia Was słońce. Powietrze jest chłodne i dodaje werwy, napełnia otuchą.
Niestety, jednocześnie bardzo szybko wysysa z Was energię. Męczycie się.
Lęk obrasta niezrozumieniem.
Puchnie.
Przyćmiewa Wam osąd.
Zawsze tak jest.
W pewnym momencie przestajecie widzieć wyraźnie swoje oczy.
Czujecie, że kolejne okrążenia mają w sobie coraz więcej elektryczności, aż Wam stają włoski na ramionach, aż ciężko jest kolejny raz oblizać usta bo wszystko smakuje aż zbyt świeżo.
Czujecie, że coś nadchodzi.
Na horyzoncie już grzmi.
Czujecie, że zbliżacie się do punktu kuliminacyjnego, bo jest to uczucie jak żadne inne, którego nie sposób pomylić, które jest stare jak sam kosmos a zarazem zawsze smakuje tak, jakby właśnie świat po raz pierwszy raczył je odkryć przed istotą ludzką, jakby wcześniej nikt go nigdy nie zaznał.
Napięcie dobija do punktu, którego nie da się wytrzymać.
I wtedy nadchodzi pora na krok.
Na złamanie impasu.
Na wyłożenie kart, na wysypanie kości.
Na otworzenie klatki z ptakami i sprawdzenie, czy poradzą sobie w dzikim, nieznanym świecie.
To ostateczny test zaufania. Absolutna porażka zlęknionego rozsądku i – jednocześnie – pachnący poburzowym powietrzem triumf intuicji. Bo widzisz, oprócz strachu i lęku jest jeszcze jedna cecha charakterystyczna tej gry w taniec. Dotyczy jej finału, dotyczy samego końca.
Jest nią brawura.
Gdy w końcu jedno z Was wykona swój krok to szybko zorientujecie się, że w tej grze w taniec “kroki” to są wyłącznie w tył.
Do przodu, ku sobie, ku swoim dłoniom i ku swoim wzajemnym oczekiwaniom i strachom i niewypowiedzianym obietnicom można wyłącznie skoczyć, a jest to skok w nieznane, którego stawka ugina kolana nawet bohaterom z legend.
Jeśli macie szczęście, napięcie uwalnia się w moment.
Ból serca znika jakby zdmuchnął go wiatr.
Wasze karty i kości łamią wszystkie zasady gier hazardowych, bo oboje remisujecie wysokim pokerem.
Żadne z Was nigdzie nie spada.
Ptaki kołują wysoko w koronach drzew i spod samego słońca rzucają na Was skromne, ruchliwe cienie.
Dzięki nim Wasze oczy są pełne kolorów, których wcześniej nie widzieliście.
Oboje czujecie, że wreszcie przyszła wiosna.
Ciao ,
Zdjęcie: Everton Vila ze zbiorów Unsplash.