Wymówki to taka doskonale wspaniała sprawa. Ach jeju. No aż mam ciarki na przedramionach i włoski na karku też stają równo, bo to radość dorównująca wyłącznie porannemu przeciągnięciu się. Takie perfekcyjne, tyciuchne kłamstewsko, które słyszy tylko jedna osoba (ja sam) – no bajka!
To dzięki wymówkom nigdy nie jestem niczemu winny. Spóźniłem się przez roboty drogowe. Zepsułem coś przez byłe relacje. Zapomniałem przez niedziałającą aplikację. Ugryzłem przez politykę a wyplułem przez dzieciństwo.
No, fajnie, fajnie.
O jak fajnie.
Tylko trzeba sobie zadać pytanie.
Czy ja na pewno chcę żyć mało warte, puste, słabe, tchórzliwe, nie należące do mnie i nie będące pod moją kontrolą życie, w którym nigdy nie jestem winny?
Czy jednak chcę żyć cenne, pełne, silne, odważne, moje i będące pod moją kontrolą życie, w którym biorę pełną odpowiedzialność za własne czyny?
Szczerze mówiąc: ciężko powiedzieć.
Serio – sami zobaczcie.
Życie z pełnią odpowiedzialności za własne czyny niesie ze sobą ogrom innych zobowiązań. Trzeba najpierw widzieć świat takim, jaki jest. Trzeba go akceptować. Trzeba się z nim nie kłócić. Trzeba być niesamowicie „w zgraniu” z własnymi emocjami i stanem ducha. Trzeba znać swoje wady. Trzeba wiedzieć, kiedy jest się małym parszywkiem i ewidentnie daje się ciała, i zawodzi się wszystkie własne wartości, bo i tak bywa, i mówi się trudno, a potem się przeprasza i zadośćuczynia i jakoś się staram kolejny dzień przeżyć o ten jeden procent lepiej, by spojrzeć w lustro i pomyśleć: nie jestem gnojem, staram się, po prostu jestem człowiekiem, i daję z siebie wszystko.
To nie jest łatwe.
Więc nie napiszę wprost: ooo, życie bez wymówek jest IDEALNE.
Nie jest. Jest moralnie poprawne, jest nawet etyczne, pokusiłbym się wręcz o stwierdzenie, że można w nim więcej osiągnąć.
Ale idealne nie jest.
Tylko że, kurde. Widzisz.
Alternatywa jest gorsza.
W alternatywie być może codzienność jest łatwiejsza. Ale ogólny rozrachunek – liczba zrujnowanych związków, schrzanione możliwości zawodowe, niewykorzystane szanse i przegapione wycieczki – to może przerazić.
Okej, spóźniłem się przez roboty drogowe. Raz można. Drugi też. Ale czy naprawdę jestem tak ślepy, że wolę udawać, że od roku nie widzę dźwigów zamiast skonfrontować się z myślą, że nie lubię swojej pracy?
Okej, zepsułem coś przez byłe relacje. Raz można. Drugi też. Ale czy naprawdę jestem tak tępy, że wolę ciągle zwalać winę na niedojrzałe spory sprzed pięciu lat zamiast zorientować się, że ja po prostu przelewam prywatne kompleksy na innych ludzi i może pora wrzucić z tym na luz?
Okej, zapomniałem przez niedziałającą aplikację. Raz można. Drugi też. Ale czy naprawdę jestem tak leniwy, że wolę kłamać na temat psującego się google calendara zamiast przyznać przed sobą, że nie potrafię sensownie zaplanować swojego życia i uciekam przed obowiązkami?
Jesteśmy dorośli.
Jesteśmy samostanowiącymi o sobie emocjonalnie ludźmi, których nikt do niczego nie zmusza.
Oczywiście, że ktoś może mieć na nas zły wpływ.
Albo że coś nie zadziałało.
Raz.
Drugi.
Ale, serio, nie trzeci.
Bo widzisz, jest tylko jedna osoba, przez którą mi w życiu cokolwiek nie wyszło.
Ja sam.
Bo miałem inne priorytety, bo przysnąłem, bo wolałem ojojować zamiast działać, bo wolałem smęcić zamiast myśleć i – przede wszystkim – bo wolałem tchórzyć zamiast walczyć z tym, co mnie akurat gryzie w serce. Ale to nadal byłem ja.
To nadal jestem ja.
I na dobre i na złe z “tym sobą” muszę codziennie sobie radzić i mając takie a nie inne cechy charakteru każdego dnia walczyć o trochę lepsze jutro niż udało mi się przeżyć wczoraj.
To myślenie jest trudne, nie lubię go i często mi nie wychodzi.
Każdy się z tym zmaga :)
Ale potem patrzę na to wszystko inaczej.
Bo widzisz, gdy to, co mi nie wyjdzie idzie “na moje konto”, to to co ogarnę też idzie “na moje konto”. Ta moja “jedna osoba” to ta sama osoba, co ja. I w efekcie lepiej rozumiem swoje miejsce w świecie. Mam – paradoksalnie – mniej lęków, bo o wiele lepiej znam się na samym sobie i na tym, co jestem w stanie zrobić. Lepiej wiem jak reaguję.
Lepiej wiem co i ile zawdzięczam innym – bo gdy w pełni widzę granice swojej odpowiedzialności, to tym wyraźniej widzę też wszystkie wyciągnięte w moją stronę ręce i to, ile im zawdzięczam. Ciężko wtedy o bullshit lub niedopowiedzenia. Ludzie są jacy są. I często są wspaniali, a ja aż nie wierzę, że na nich zasługuję.
Swoją drogą, dzięki takiemu podejściu lepiej też wiem, co faktycznie nie wyszło przez kogoś lub jakąś sytuację losową. Gdy biorę świat jakim jest wiem, że widząc w jakiejś negatywnej sytuacji wyjaśnienie spoza mojej kontroli, że to nie jest wymówka. Tylko że po prostu tak jest.
I to jest niesamowita transakcja. Cholernie trudna.
Brać odpowiedzialność. Na dobre i na złe.
Za dobre i za złe.
Ale jej efekty?
Och. Czyste złoto.
Przebijają poranne przeciąganie się pod każdym względem ;)
Ciao ,
Photo by Roberto Delgado Webb on Unsplash