Sporo się ostatnimi czasy mówi o work-life balance. O tym, jak uporządkować sobie pracę tak, by mieć potem jak najwięcej czasu i przestrzeni dla bliskich, dla rzeczy ważnych sercu. Albo na seriale. No dobra, głównie na seriale.
A zresztą – sam o tym regularnie mówię! Dlatego dzisiaj zaproponuję spojrzenie z drugiej strony.
Takie, wiecie, aby po równo było :)
Uwaga – ważne!
Jeśli zaglądacie tutaj tylko po konkurs, to ja to absolutnie rozumiem, i dla Waszej wygody – wystarczy kliknąć tutaj.
Chyba, że macie ochotę na tekst. Szaleńcy. W takim wypadku zapraszam dalej :)
Jedenaście miesięcy urlopu
Najlepszą definicją work-life balance jest dosłowne przetłumaczenie tego pojęcia na nasz rodzimy język. Chodzi o zrównoważenie pracy i życia, w domyśle dopowiadając oczywiście, że chodzi o życie prywatne, niezawodowe. I wiecie co? To nie jest wątek popularny bezpodstawnie. Mądra harmonia różnych aspektów życia to generalnie niezły pomysł na lifestyle ;)
Ale istnieje pewna alternatywa, o której rzadko się mówi. Wybór takiej ścieżki życia, że nawet wkurzanie się jest fajne.
Chodzi o wybranie takiej pracy, którą i tak by się robiło, gdyby miało się ciągłe wolne.
Różnie się na to mówi: metoda kanapki z błotem, metoda zombie, metoda spadku. Jako że czasem czytają tego bloga nieletni, opowiem o trzeciej wersji anegdoty ;) Otóż, pewnym wyznacznikiem dotyczącym tego, co fajnie byłoby robić zawodowo by – w teorii – zawsze mieć urlop, jest wyobrażenie sobie super spadku. Takiego wiecie, naprawdę odjechanego. Dwieście milionów. Po wujku, którego nigdy nie poznaliście. Od strony mamy.
I co byście przy takim spadku I TAK robili?
Zajmowali się pisaniem? Sprzątaniem? Liczeniem? Co Wam sprawia radochę? Jaki temat?
I potem warto pomyśleć o tym, co dookoła tego tematu jest akurat dzisiaj całkiem dobrze płatne :)
Jeśli interesuje Was, by rzeczy dobrze działały, to może w tę stronę?
Jeśli interesuje Was dowiadywanie się CZEMU coś źle działa, to może w tę stronę?
To oczywiście miękka porada, ale z psychologicznego punktu widzenia absolutnie nieszkodliwa. A, co więcej, może wręcz bardzo pomóc. Oparcie swojej kariery o pewien wewnętrzny motor (przy zachowaniu racjonalności decyzji – wybrana ścieżka powinna być przyszłościowa, należycie płatna i lepiej byście wiedzieli, co dokładnie chcecie na niej osiągnąć) to super pomysł.
Bo widzisz, u mnie tak jest z pisaniem. Ja nawet jak odpoczywam, to myślę o pisaniu. W pociągu bym coś napisał. W autobusie też bym coś napisał. Kto pamięta tego bloga z wczesnych lat 2009-2012 ten wie, że tak wyglądała wtedy moja rzeczywistość: ogrom tekstów powstał na kolanie w komunikacji miejskiej. I nie, to nie jest tak, że kocham każdą chwilę takich obowiązków. Czasem mam ochotę obrazić się na świat i nigdy nie napisać już nic więcej, nawet emotki.
A potem i tak piszę.
Bo widzisz, gdy ja piszę to… to nawet problem jest fajny, gdy w efekcie mogę potem znowu pisać.
I Wam też takiego czegoś w życiu życzę.
Wtedy tak trochę nigdy się nie ma urlopu.
Ale z drugiej strony – tak trochę ma się urlop przez równe jedenaście miesięcy.
A wiecie, czemu nie dwanaście?
Bo w kwietniu płaci się pity :D
Teraz pora na deser – ekstra konkurs!
Dobra, przecież wiem czemu tak naprawdę tutaj jesteście ;)
Jest jeszcze jeden powód, dla którego ten artykuł nazywa się jedenastoma miesiącami urlopu. Otóż dokładnie tyle będziecie mieli jeśli skorzystacie z pewnej oferty pracy, do której możecie aplikować już dzisiaj! Drukarnia Chroma przygotowała dla Was naprawdę odjechany konkurs. Z gatunku takich, o których się potem opowiada w towarzystwie. A że to Wy jesteście moim towarzystwem, chętnie zacznę temat :D
Otóż drukarze z Chroma szukają nowego pracownika!
Oferuje mu wynagrodzenie równe 60 000 złotych.
Oraz, jak wspominałem, jedenaście miesięcy urlopu :D
A o tym CO JESZCZE oferuje (bo jest jedna rzecz, o której tutaj nie wspomniałem), dowiedzcie się już samodzielnie, bo przygotowali specjalnie dla Was naprawdę rzetelną stronę i, no hej, gdybym nie blogował to sam bym się chyba zgłaszał :)
Łapcie:
Życzę powodzenia :>
Ciao ,