Każda prawdziwa historia przeżywa ostatecznie swój season finale. Choć nie jestem jeszcze na to emocjonalnie gotowy, dzisiaj przyszła pora na scenę finałową “Umów Śmieciowych”. Kto wie, może nawet dowiemy się, czy Hannie uda się wreszcie ogarnąć w życiu?
No i czy starczy jej na te wszystkie dramaty kawy? :)
Pierwszy raz?
[Spis odcinków: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy i ostatni]
W poprzednim odcinku
Kot zdecydowała się przeprowadzić do Wrocławia. Hanna pojechała na dworzec by w ostatniej możliwej chwili przeprosić i załagodzić wcześniejsze spory z byłą współlokatorką. Udało się. Dziewczyny rozstały się w dobrym nastroju, licząc na dalsze kontynuowanie relacji.
Po powrocie do domu, w trakcie wspólnego śniadania, Łucja spytała, czy może się wprowadzić. Hanna natychmiast się zgodziła i dziewczyny siadły do planowania przedsięwzięcia. Temat na tyle zajął dziewczynę, że ta prawie cały dzień w pracy nie skupiała się na niczym poza skrytym koncypowaniem jakby najlepiej poradzić sobie z nowym, cieszącym ją wyzwaniem. Między innymi zignorowała mającego dla niej ważne wiadomości kadrowca.
Później spotkała się z Teodorem. Były współpracownik męczył ją regularnie o możliwość wyjaśnienia różniących ich kwestii, więc postanowiła dać mu szansę, by i w tym kontakcie nie było żadnych niedomówień. Okazało się, że spotkanie zostało przez Teodora zaprojektowane specjalnie po to, by się zemścić na Hannie za wcześniejsze upokorzenie w firmie. Pocałował ją na oczach zmanipulowanego wcześniej w przyjście pod podany adres Adama.
Hanna wybiegła na dwór, wpadając na swojego chłopaka.
Chwilę później powiedziała mu, że powinni się rozstać.
— Umowy Śmieciowe —
Odcinek ósmy i ostatni. Początek marca.
– Faktycznie, na mnie już pora – powiedziała Hanna, odrywając wzrok od zegarka i sięgając po płaszcz.
Była bezrobotna od ponad trzech godzin. Na razie nie odczuwała stresu, ale za to robiła się nieco śpiąca. A najtrudniejsze nadal miało dopiero nadejść.
Potrzebowała kawy.
Musiała się skupić.
Louis pokręcił głową.
– Nie wiem, skąd wy, młodzi, macie tyle energii. Tak wam się chce. Ciągle pracujecie.
– Życie, mój drogi mentorze. Życie.
– Jak ja byłem w twoim wieku, umiałem skupić się na co najwyżej sześć godzin dziennie. Pierwszą godzinę pracy trochę jeszcze drzemałem, a ostatnią już udawałem, że coś robię, marząc o ucieczce w wielki świat.
– Taki byłeś cwany?
– Taki byłem cwany.
– I co potem?
– Kiedy?
– Jak już wymęczyłeś obowiązkowe osiem godzin w biurze?
Mężczyzna uśmiechnął się zagadkowo. Z powodu fioletowych worów pod oczami wyglądał niemalże jak niechciany syn Kuby Rozpruwacza, ale nienagannie napomadowany lok, zdobiący czoło, ratował jego wizerunek.
Złożył trzymaną marynarkę i zawiesił ją na oparciu wolnego krzesła. Przysiadł na drugim biurku, czekając, aż Hanna uporządkuje swoje stanowisko pracy przed wylogowaniem się z systemu. Dopiero niedawno pojął, że nie wolno przerywać jej tego rytuału.
Na piętrze nie było nikogo więcej.
Zostali sami.
– Widzisz – powiedział po odczekaniu krótkiej, ale dramatycznej chwili – dopiero wtedy sięgałem po swoje zasoby energii. Nie wcześniej. Bo po co? Pracować można zawsze. Ale później. Ach, wieczorem młody człowiek potrzebuje wszystkich sił, by coś zdziałać.
Hanna rzuciła mu rozbawione spojrzenie. Wystawała nosem znad kilku pudeł dokumentacji sprzed lat, o które opierała dzisiejsze próby ilościowe. Na szczęście w porę wymieniła się przysługami z kolegą i nie musiała teraz targać tych ciężarów do archiwum. Poukładała za to wszystkie dokumenty rocznikami, by było mu łatwiej w poniedziałek rano.
– Czy ty mówisz o podrywie?
Louis wyrzucił ręce w powietrze.
– A o czym innym w życiu rozmawiać, jeśli nie o miłości? Chodziliśmy do Jardin du Luxembourg, bo w okolicy uczyły się panienki z dobrych domów. Albo na Rue Foyatier, na turystki. To były czasy…
– I coś wskórałeś u tych turystek?
– Piaf, dziecko. A moją żonę to sądzisz, że gdzie poznałem? Na konferencji księgowych?
Dziewczyna nie mogła się powstrzymać. Wybuchła śmiechem. Jej głos wrócił do niej stłumionym echem odbitym od nagich ścian i pustych biurek.
– Żartujesz.
– Nie.
– Tak fajna kobieta jak Zosia poleciała na paryskiego podrywacza, polerującego tyłkiem poręcze na Montmartre? Jakim cudem?
– Allez savoir pourquoi. – Louis wzruszył ramionami.
– Pewnie do niej podbiłeś i spytałeś: „How you doin’?”.
– A co to za brzydki język?
– Nie żartuj, to z „Przyjaciół”. Tam wszystko jest ładne.
– Nie potrzebowałem tekstów z serialu, by rozkochać w sobie miłość mego życia. Sam sobie poradziłem. Chociaż, kłamać nie będę, przy takiej inspiracji jak jej buzia, nie było trudno odnaleźć w sobie boską iskrę. Żebyś ty wiedziała, jak ładnie wtedy wyglądała!
– Podszedłeś do niej i powiedziałeś, że ładnie wygląda?
– Dokładnie tak zrobiłem.
– Naprawdę?
– Nie.
– Muszę się kiedyś Zosię o to wszystko spytać, bo coś mi śmierdzi w tej historyjce. Pan raczy żartować, proszę pana.
– A pytaj, pytaj. Zdziwisz się.
– Pewnie się okaże, że to ona ciebie poderwała.
– No dobra, wygrałaś.
– Wiedziałam.
Louis zeskoczył na podłogę i założył marynarkę. Pokazał Hannie na migi, że naprawdę już na nią pora.
Ta jeszcze się rozglądała, niepewna.
Wyczyściła szuflady. Ogarnęła segregatory. Poukładała datami pozostałe luźne papiery, powiązała teczki, pozamykała długopisy. Wszystko leżało w równych odległościach od siebie.
Komputer wyświetlił niebieski ekran logowania do systemu. Zawartość jej tymczasowego pulpitu zniknęła bezpowrotnie. Na szczęście wcześniej zadbała, by wszystkie długoterminowe pliki przyporządkować do przydzielonego jej folderu na centralnych serwerach.
Chyba wszystko, pomyślała.
– No chwilę, chwilę – powiedziała, zaglądając do szuflad.
– Sprawdziłaś szuflady dwa razy.
– Pendrive też pasuje do komputera dopiero za trzecim obrotem.
– Ale pendrive’y się nie liczą.
– Czemu?
– Są z innego wymiaru.
– To tak samo jak biurowe szuflady.
– No i co się taka pyskata zrobiłaś?
– To na pewno twój wpływ.
Francuz przewrócił oczami i bez słowa poszedł ku windom.
Dziewczyna gwizdnęła niezadowolona, ale ruszyła za nim.
By go dogonić, musiała drobić w wyjątkowo niebezpiecznym tempie. Co prawda cygaretki pozwalały na więcej niż wąska spódnica, ale szpilki i tak skutecznie przeszkadzały w bieganiu. Stukot jej obcasów brzmiał niczym wyjątkowo wściekły dzięcioł.
Pomimo to nie dała za wygraną. Wkrótce zrównała się z nim krokiem i zarzuciła mu na ramię torebkę, by jej pomógł i potrzymał.
Dopiero teraz dotarł do niej wieczorny chłód klimatyzacji pracującej w pustym budynku i, nie chcąc się zatrzymywać, założyła w biegu marynarkę.
Z zadowoleniem zauważyła, że już nie ma luzu pomiędzy brzuchem a guzikiem.
Niedawno znowu był.
W drodze do biurowej kafeterii natrafili raptem na troje innych ludzi. O tej porze po wieżowcu snuli się wyłącznie sprzątacze, specjaliści i ochrona. Nie była to liczna grupa. Gdzieś daleko furkotała maszyna do polerowania posadzek.
Powoli zbliżała się dziesiąta.
Nowoczesny bar z ekspresami ciśnieniowymi i lodówkami zastali przykryty na noc folią. Za to spory, przemysłowy ekspres przelewowy, z którego korzystała pracująca po godzinach obsługa techniczna, bulgotał zachęcająco, nie zważając na porę.
Louis i Hanna wyjęli po kubeczku z tekturowego opakowania czekającego na składanym, plastikowym stoliku. Nalali sobie świeżo zaparzonej, zaskakująco aromatycznej kawy i siedli przy oknach.
Warszawa o tej porze, z tej wysokości, wyglądała wspaniale. Przez cały dzień to padało, to przestawało, to znowu padało, to wychodziło ciepłe, wiosenne słońce. I znowu padało.
Lśniące od wilgoci ulice odbijały teraz, na przekór panującej ciemności, oślepiające światła sygnalizacji miejskiej i długie, biało-czerwone ślady pędzących pustym miastem samochodów.
Pomimo klimatyzacji, dbającej o sterylność powietrza w wieżowcu, Hanna wyobraziła sobie jak świeżo musi teraz pachnieć na zewnątrz i aż zadrżała z przyjemności. Wyobraziła sobie szumiący przy uszach, głaszczący jej nogi wiatr, rozpędzający się tak, że w połowie drogi do domu musiałaby już rękoma trzymać szalik przy ciele, by jej nie odfrunął.
Coś pięknego.
Cieszyła się, że zaraz wyjdzie do domu.
Ale bardzo by chciała móc w poniedziałek rano znaleźć się tu z powrotem.
– Te Chiny teraz, to był straszny projekt – powiedziała, biorąc łyk kawy.
Od paru tygodni starała się nie słodzić. Nadal ją trochę skręcało przy każdym gorzkim łyku, ale powoli przywykała. Niedrogie, choć smaczne ziarna, wybierane przez nadgorliwego szefa firmowego baru, stanowczo jej w tym procesie pomagały.
Miały w sobie coś z orzechów nerkowca.
Ha, a więc znajomi mieli rację, że Warszawa mnie zmieni. Ale nie podejrzewali, jak dalece postradam zmysły i że porzucę wszystko, co mnie dawniej definiowało. Pewnie moją ambicję by nawet przeboleli. Podejście do związków też by przeboleli.
Ale jakby się dowiedzieli, że kawy nie słodzę, to by mi w moment zrobili interwencję.
Hanna wyobraziła sobie siebie samą, zawiniętą w dywan i podstępnie porwaną przez grono dawnych znajomych. Pewnie by ją potem przywiązali do dachu jaskrawego volkswagena garbusa i przy muzyce z „Gangu Olsena” zawieźli z powrotem do domu, na terapię cukrem i starymi serialami.
Dziewczyna zachichotała.
Louis, klasycznie, czekał ze słodzeniem do ostatniej chwili. Po wypiciu zupełnie nieposłodzonej kawy chciał wyjeść cały, zupełnie nierozpuszczony cukier łyżką. Parę lat wcześniej opracował kilka sztuczek, które, przynajmniej w jego głowie, doskonale obchodziły polecenia wydane mu przez lekarza rodzinnego. Z tej był szczególnie dumny.
Teraz też niecierpliwie zaglądał do kubeczka, czekając, aż kawa przestanie parować.
– Co? – spytał rozkojarzony.
– Mówię, że to był straszny projekt. Przecież nie mieliśmy nawet okazji pogadać jak ludzie od, ile to już będzie, miesiąca?
– Który projekt?
– Chiny.
– Nie mów tak, całe biuro się tobą podnieca.
– Nic nie zrobiłam. Za to dorobiłam się zmarszczek z niewyspania. W moim wieku to niedopuszczalne.
– E tam, mieliśmy gorsze jazdy.
– Ja nie miałam.
Mężczyzna przyłożył do twarzy obie dłonie, mocno potarł oczy i policzki. Zaczerwienił się cały. Westchnął.
– Nic się nie martw, nic nie stracisz – szepnął. – Raz na kwartał, raz na pół roku, zawsze coś takiego się dzieje.
– Czy ja wiem?
– Możesz mi wierzyć.
Dziewczyna pozwoliła sobie wygodniej siąść na krześle. Zjechała niżej na siedzisku, zgarbiła się. Jednak rozpięła marynarkę. Docierało do niej, jak bardzo jest zmęczona. Skrzywiła się i postukała palcem w blat stołu, nadając rytm wypowiadanym słowom.
– Nie o tym mówię. Nie jestem przekonana, czy przedłużycie mi umowę. Możliwe, że coś jednak stracę. Od blisko czterech godzin jestem bezrobotna i nikt mi nie mówi, co będzie dalej.
– Nie panikuj. Dopóki nie minie północ, data decyzji będzie świadczyła o ciągłości zatrudnienia.
No, powiem ci Louis, że nie jestem przekonana.
– Nie jestem przekonana.
– Dziś widzisz się z Leą. Nie panikuj. Coś ugracie. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, by znalazła dwa razy czas dla dzieciaka. Nie robiłaby wyjątku tylko po to, by cię wyrzucić.
– Nie mówi się: „wyrzucić”, tylko: „nie przedłużyć umowy”.
– No, już. Nie stresuj się na zapas.
– Stresuję się nie tylko na zapas. Może ty już się znieczuliłeś przez lata treningów, ale Lea nie jest najprzyjemniejszą osobą do rozmowy.
– A widzisz, spotkaniem to się akurat stresuj. To roztropne. Lea jest warta stresu, bo rozmawiasz z nią wtedy w większym skupieniu. Ale skutkami spotkania nie musisz się stresować, bo nie ma po co.
– To znaczy?
– Nie do końca masz wpływ na to, co zaplanowała Lea. Nie mogłaś sobie wymarzyć lepszego czasu na tę pogadankę, bo teraz jesteś na topie. Nawet stażystki o tobie plotkują, więc na sto procent historie dotarły też do gabinetu prezesa. Coś zrobiłaś źle, coś zrobiłaś dobrze. I tyle. Reszta okaże się w trakcie. Będzie, co ma być.
Przez skrzyżowanie, widoczne z okien biurowca, przejechały dwa wozy strażackie na sygnale. Dźwięk ich syren był na tyle przejmujący, że przedostał się nawet przez wzmacniane szyby biurowca.
– Będzie, co ma być – powtórzyła Hanna tonem, który pozwalał domniemywać, że niespecjalnie wzięła sobie tę radę do serca.
Nie chcę, by było, co ma być.
Chcę tu pracować. Nie po to wszystko to zniosłam, by teraz tu nie pracować. Więc wiesz, sorry Louis. Będzie to, co postanowię.
Jestem zmęczona, ale wiem, co robię. I wiem, że starczy mi jeszcze sił na jedną trudną rozmowę i po prostu zrobię tak, by tu pracować.
To nie ulega wątpliwościom.
To nie może ulegać wątpliwościom.
Najwyżej zawalczę. Zawalczę i wygram.
– Masz dziwne spojrzenie – skomentował Louis, polerując łyżeczkę serwetką. – Coś knujesz.
– Knuję.
– Niepotrzebnie. Różnie było, ale ostatecznie firma jest z ciebie bardzo zadowolona.
– Skąd wiesz?
– Poszedłem do kadr, jak kończyłaś okres próbny i poprosiłem o twoje review.
– I ci pokazali?
– Pokazali.
– Wszystkie trzy?
– Wszystkie trzy.
– Dwa z nich są słabe.
– A trzecie wspaniałe.
– Ale dwa słabe.
Mężczyzna westchnął i włożył łyżkę do kubka. Oparł się wygodniej. Zakręcił młynka kciukami.
– Nie pieść się, Piaf, bo ci nie przystoi.
– No co?
– Oboje widzimy trend, więc nie warto teraz naginać faktów tylko po to, by się nad sobą poużalać. Twoje pierwsze review było w połowie słabe, a w połowie doskonałe. Tak jakbyś po dwóch tygodniach marnej pracy poradziła sobie z jakimś problemem i potem nagle okazała się najlepszym pracownikiem w historii.
Hanna kiwnęła głową, nieco zawstydzona. Aż za dobrze pamiętała stan, w którym wtedy była. Pierwsze tygodnie prostowania kłamstw z Adamem, rozczarowanie wywołane zmianą formy zatrudnienia. Wszystko się na nią wtedy zwaliło i zupełnie nie mogła spać. Tonęła prawie co noc. W efekcie nie była produktywna i czasem nie rozumiała poleceń.
Nie lubiła wtedy samej siebie.
Bardzo nie lubiła.
A potem wyjaśniła sporo z Adamem i po kilku nocach przespanych jak dziecko, wróciła do starej siebie. Dzięki systematyczności oraz dokładności pracowała szybko i efektywnie. Zaczęła dostawać pochwały. Były suche i na piśmie.
– A potem – wrócił do opowieści Louis – znowu coś się stało. Zachorowałaś na półtora tygodnia. Pamiętam zresztą, że sam ci kazałem iść do lekarza i wywaliłem cię z biura, bo się popisywałaś, że będziesz tu przychodzić z grypą. Boże, jak cię wtedy zobaczyłem tutaj, w kawiarni, jak kasłałaś nad śmietniczką, to aż mi serce pękło. No i wiesz, co tu kryć, pracownik, którego nie ma w pracy przez połowę recenzowanego okresu, to nie jest super pracownik.
Dziewczynie przeszło przez myśl, żeby trochę się posprzeczać z argumentem, że ktoś w ogóle traktuje chorobę jako niepożądany punkt w zawodowym życiorysie, ale odpuściła. Wiedziała, że w papierach oficjalny powód negatywnej oceny za drugi miesiąc okresu próbnego brzmi: rozkojarzenie w okresie tuż przed świętami.
Dała wtedy ciała i musiano po niej poprawiać jedną z pomniejszych wysyłek.
Dopiero po Bożym Narodzeniu, u rodziców na kanapie, wyleczona rosołem i najedzona pierogami, poradziła sobie z rozstaniem z Adamem.
Być może w tej duchowej rekonwalescencji pomogło też setne przeczytanie „Morta” Terry’ego Pratchetta, ale do tego Hanna nie przyznałaby się nawet Łucji.
W styczniu wróciła do biura jako trochę bardziej melancholijna, ale ogółem całkiem sympatyczna, pogodzona z losem Hanna, z którą fajnie się rozmawia i której nie trzeba powtarzać poleceń.
I z całej siły rzuciła się w wir najlepszego zajęcia uwagi na świecie. Uczciwej pracy.
Doszło do tego, że przełożeni przestali ją chwalić, bo nową normą stało się jej podwajanie.
Hanna kiwnęła głową.
– Trzecie review dostałam z kolei tak pozytywne, że zadzwonili do mnie z kadry, żeby upewnić się, czy wszystko gra i czy jestem zadowolona z życia – dodała bez dumy w głosie.
– Dokładnie.
Starszy ochroniarz z podkręconym wąsem zajrzał do pomieszczenia, zaciekawiony głosami. Louis pomachał do niego i zagaił o zdrowie wnuczka. Ten odwdzięczył się pytaniem o dzieci. Porozmawiali chwilę.
Hanna skorzystała z momentu spokoju i zanurzyła się w kojące ciepło wspomnień i myśli. Od wielu miesięcy zachowywała się zgodnie z tym, jak zawsze sobie wyobrażała, że powinna zachowywać się prawdziwa kobieta. Radziła sobie z problemami. Była lojalna. Można było na niej polegać.
On ma rację. Naprawdę mogło być gorzej.
Przecież te moje dramaty mogły mnie kosztować cały okres próbny. A tak widziano mnie w złym stanie tylko raz. Drugiego doła przykryłam chorobą. Trzeciego nie było – była za to Wspaniała Pracownica Hanna Wróbel, Wad Nie Stwierdzono.
Kto wie?
Może faktycznie Lea nie marnowałaby na mnie czasu, gdyby nie miała względem mnie dalszych planów?
À propos dalszych planów – ciekawe, jak idzie Łucji. Już dawno powinnam być w domu.
– Pan Staś jest w porządku – powiedział Louis trochę głośniej niż wcześniej. Znowu byli sami w kawiarni. Hanna otrząsnęła się z zamyślenia.
– Nie miałam okazji poznać. – Wzruszyła ramionami i wzięła łyk kawy.
– Miałaś teraz. Po prostu nie skorzystałaś.
– Przedstawisz mnie następnym razem?
– A jeśli ci nie przedłużymy umowy?
– Nie mówi się: „nie przedłużymy umowy”, tylko: „wyrzucimy”.
– Cholera, zawsze się mylę.
Wytrzeszczyli nagle oczy i ściągnęli usta, podejmując pojedynek na miny rozciągający w czasie ich słaby żart. Odczekali tak chwilę, a potem pokręcili głowami.
– Ale serio, takich projektów sobie więcej nie życzę – podsumowała dziewczyna zarzucony wcześniej temat.
– Takich jak który?
– Chiny.
– A, ty znowu o tym. Daj spokój. Tylko kilka dni nadgodzin, deadline przesunięty bez uruchamiania klauzul o karach umownych, marzenie. I do tego się wykazałaś. Marzenie, serio.
– Ty mówisz: „marzenie”, a mi w połowie projektu maila zmieniliście.
– Jak to?
– W dzień po przejściu z okresu próbnego na umowę na czas określony musiałam wybrać się na romantyczny spacer do IT, by zmienili mi maila na jakiś nowy, z wyższymi progami dostępu.
Louis parsknął.
– I stary ci skasowali.
– I stary mi skasowali.
– A akurat byłam w jednej trzeciej lektury wielotomowej epopei o zmianach w restrukturyzacji działów. Dostałam ją w jakiś wtorek, pamiętam, była długa na trzydzieści brzydkich stron.
– Słodki Jezu, ty to czytałaś?
– A ty nie?
– Nie żartuj, nikt tego nie czyta.
Hanna żachnęła się, nie potrafiąc wymyślić żadnego dojrzalszego sposobu wyrażenia dumy z własnych zasad.
– No widzisz. Ja czytam – pochwaliła się.
– Przypomnij mi, że mam przekazać twojemu przełożonemu, żeby lepiej ci się przyglądał, skoro ty w godzinach pracy takie głupoty czytasz. A polecenia, różne wiadomości służbowe i tak dalej? Też przepadły?
– Też przepadły. Dlatego wszystko zajmowało mi dwa razy więcej czasu. W samym środku huraganu.
– To tym bardziej zasłużyłaś na tę maksymalną notę na ostatniej ocenie pracowniczej.
– Gdyby to było coś warte, to od razu po okresie próbnym dostałabym umowę na czas nieokreślony. Albo chociaż kwartalną, a nie miesięczną, jaką mi daliście. Czy ty w ogóle widziałeś kiedykolwiek wcześniej umowę na miesiąc?
– Jasne, wielu konsultantów tak zatrudnialiśmy. Na chwilę. W czasach, gdy firma dopiero zaczynała działać w Polsce. Chcieliśmy robić dobre wrażenie.
Hanna wygięła usta w podkówkę.
– Na chwilę.
Louis zamrugał kilkukrotnie, po czym poświęcił sto procent uwagi wyjadaniu cukru z dnia kubeczka. Odezwał się dopiero, gdy skończył.
– Nie mędrkuj. Gdybyś nie robiła problemów, nie miała dołków i nie ignorowała poleceń przez dwa miesiące z trzech, to dostałabyś każdą umowę na świecie. Ale okres próbny przeszłaś, dosłownie, o włos. Stąd pojawił się pomysł sprawdzenia cię jeszcze tylko do końca chińskiego projektu. I na tej podstawie chcieli zawyrokować, co dalej.
– Niby tak. Poza tym pewnie gdybym miała mieć coś nieprzedłużone lub ktoś by coś zmieniał, to by mi powiedziano, nie?
– Na sto procent.
– A wiesz w ogóle, że ta moja krótka umowa ma inne obostrzenia lojalkowe? Klauzula o poufności, którą podpisałam razem z okresem próbnym, o wiele bardziej chroniła firmę, niż ta druga, przyczepiona zszywką do umowy na czas określony.
– Żartujesz?
Hanna wyszczerzyła zęby.
– Ani trochę.
– I co, możesz teraz coś sprzedać konkurencji?
– Aż tak to nie. Zresztą po tym, jak mnie dojechała Lea z tamtym algorytmem pomiędzy Adamem i Teodorem, i tak by mi to do głowy nie przyszło. Ale mediom? Czemu nie?
Louis pomasował czoło.
– To głupio. Tak jak ci mówiłem, tych krótkich umów nikt nie wyciągał z szuflady od czasu pierwszych działań po wejściu na terytorium Europy Wschodniej.
– Wschodniej?
– Przecież powiedziałem: Centralnej.
– Aha.
– Prawnicy pewnie tylko uaktualnili tamte stare pisma pod kątem przepisów, a reszta została bez zmian. Nie męczyliśmy wtedy specjalistów ciężką poufnością, bo i do niczego ich nie dopuszczaliśmy. Dostawali różne zabrudzone dane, czasem liczyli nam niepotrzebne rzeczy. Chcieliśmy dbać o wizerunek na nieznanym rynku, więc zabezpieczaliśmy się na miękko, zwykłą dezinformacją.
– To fajnie.
– To głupio – powtórzył, widocznie niezadowolony. – Głupio, bardzo głupio. Nie powinniśmy mieć równie niedopracowanych kwestii w kadrach.
– Spoko, już to zgłosiłam. Nie musisz się martwić. Chcę być fair.
W jej głosie było coś więcej.
– I co – uśmiechnął się, nagle rozchmurzony – pewnie ciąg dalszy tego zdania brzmi: „więc firma mogłaby być fair względem mnie”?
– Dokładnie.
Louis spojrzał na zegarek. Była za sześć dziesiąta.
– Nie mędrkuj, Piaf, bo to ci nie przystoi jeszcze bardziej od pieszczenia się. A teraz spadaj, bo Lea będzie cię oczekiwać dosłownie za chwilę.
Mężczyzna zajrzał jeszcze raz do kubeczka, lecz wbrew oczekiwaniom nie pojawiło się w nim więcej cukru. Potem wstał i wyjął telefon, gotów na wybranie numeru żony.
– Hej, Louis?
– Aha?
Hanna wstała i wyciągnęła do niego rękę.
– Dzięki. Masz rację, że to spora szansa, że w ogóle mogę z nią pogadać. Muszę częściej zwracać uwagę na takie rzeczy.
Mężczyzna uniósł brwi. Uścisnął podaną rękę i ruszył ku drzwiom.
– Chacun voit midi à sa porte – powiedział, machając telefonem na pożegnanie.
Dziewczyna wiedziała, że nie ma sensu dopytywać. Francuz tak już miał, że lubił czasem zadać jej pracę domową i zostawić temat bez komentarza. Zanotowała w pamięci, jak brzmiało zdanie, by w wolnej chwili sprawdzić w internecie, co oznacza.
Wsłuchała się w zanikający dźwięk kroków Louisa. Po dłuższej chwili na drugim końcu korytarza odezwał się pojedynczy dzwonek windy.
Cieszyła się, że ktoś zna ją na tyle dobrze, by dać jej jeszcze chwilę w samotności, bez żadnych dźwięków, bez dopytywań, bez wspierania.
Być może było to zgubne, ale Hanna czuła się dostatecznie pewnie przed czekającą ją rozmową.
Wypiła kawę, więc widmo zaśnięcia w połowie wypowiadanego zdania i zaślinienia fotela pani prezes rozpuściło się razem z dostarczeniem organizmowi kofeiny. Jej myśli znowu pędziły szybko, tak jak trzeba.
I tylko trochę się stresowała.
Odetchnęła głęboko.
Za cztery dziesiąta wstała i podeszła do najbliższego pionu komunikacyjnego, tego bez zjazdu na parking, za to z dostępem do wyższych pięter. Oczekując na windę, przejrzała się w wypolerowanej, metalowej tafli, by trochę poprawić ubranie.
Wyprostowała linię spodni, strzepnęła i wyrównała marynarkę, nagięła lekko kołnierzyk koszuli. Wyglądała dobrze. I dobrze się z tą świadomością czuła.
Takie głupie detale, a jak skutecznie poprawiają humor.
Dobra, Wróbel. Trzymaj się teraz dzielnie. I pamiętaj o słowach cioci Jadwigi. Ciocia Jadwiga zawsze mówiła: „cycki do przodu i będzie pięknie”.
Hanna parsknęła z powodu tej absolutnie nieodpowiedniej w tym miejscu i czasie wizji. Potrząsnęła rękami, by się z niej otrzeźwić.
Będzie pięknie.
Zrobię, by było pięknie.
Zawalczę. Mam argumenty i wiem, że nie jestem roszczeniowa. Już nie jestem. Chcę tu pracować i zrobię tak, by tu pracować.
A w najgorszym razie, jak mi nie przedłużą zatrudnienia, to przyjmę tę decyzję z godnością. Mają mnie szanować nawet, jeśli nie będę tu pracować. Pora zachować się tak, jak zachowują się dorośli.
Pół minuty przed dziesiątą Hanna stanęła przy uchylonych drzwiach gabinetu szefowej polskiego oddziału EPM. Ze środka dobiegało miarowe bicie starego zegara i jakaś cicha muzyka.
Na drodze nie stanęła jej żadna sekretarka, pomocnik, nikt. Piętro, poza tym jednym pokojem, zalewała ciemność. Było zupełnie opustoszałe.
Wszyscy, nawet ci najbardziej zawaleni robotą, wrócili już do swoich domów, wynajmowanych i własnych, samochodami i metrem, robiąc zakupy lub zamawiając kolację z dostawą, do rodzin lub partnerów.
Lea pewnie, jak zwykle, o jedzeniu zapomniała. Nieludzkie godziny jej pracy były znane każdemu. Po biurze co parę tygodni po raz kolejny krążyła legenda, według której, jeśli kiedyś o godzinie dwudziestej zostanie zgaszone światło w gabinecie pani prezes, to znak, że będą podwyżki.
Jak dotąd jeszcze się to nie zdarzyło.
Parę sekund przed umówioną godziną, gdy pięść Hanny unosiła się, by zapukać w drzwi, ze środka dobiegło ciche, ale wyraźne chrząknięcie.
– Proszę – powiedziała Lea.
Hanna zatrzymała w powietrzu rękę i uśmiechnęła się pod nosem.
No tak.
Muszę wskoczyć na wyższy poziom, bo mnie zje.
Gabinet wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Wygodny, gdyby nie fotel wymagający idealnej postury. Spartański, gdyby nie wielka kolekcja winyli i drogi gramofon. Tradycyjny, gdyby nie wysokie, szklane okna, wychodzące na miasto w budowie, pełne czerwonych gwiazd sygnalizujących wysokości.
Lea też wyglądała identycznie. Kobiecy garnitur, odrzucona do tyłu lwia grzywa srebrnych włosów i brak biżuterii mówiły wyraźnie: „jestem od ciebie lepsza o więcej lat, niż ty w ogóle jesteś na świecie”.
Tym razem siedziała za masywnym biurkiem i oglądała coś na postawionym w pionie tablecie. Władczym gestem dotknęła ekraniku palcem i płynnym ruchem przeszła do wskazania Hannie miejsca.
Fotel dla gości był zwykły, kubełkowy, obrotowy. Sprawiał wrażenie, jakby Lea kazała go tam dostawić w ostatniej chwili i zbyła projektanta, nie dając mu żadnych precyzyjnych instrukcji.
Jakby w ogóle nigdy nie chciała żadnych gości.
Ma to sens.
Na jej miejscu pewnie też bym nie chciała.
– Dobry wieczór, pani Rand. – Hanna dygnęła i zajęła wskazane miejsce.
Lea Rand podniosła porcelanową filiżankę, upiła łyk czarnej, mocno pachnącej kawy, i odstawiła ją ostrożnie na spodek od kompletu. Powściągliwym ruchem głowy wskazała na gramofon.
– Mam nadzieję, że Szostakowicz ci nie przeszkadza?
– Zupełnie.
– To dobrze. Przejdźmy więc do rzeczy. Mówią na ciebie: „chińska bohaterka”. – Kobieta uśmiechnęła się i uniosła brwi. Przez sekundę wyglądała jak zwykły śmiertelnik.
Dziewczyna nie miała pojęcia, jak na to zareagować. Spodziewała się testów, sprawdzania, niewygodnych pytań. Być może krytyki lub ataku. Wielu różnych rzeczy. Nie bała się ich, bo przeanalizowała dzień wcześniej różne możliwe scenariusze i przygotowała się psychicznie na większość z nich.
Ale… pochwała?
Na pochwałę nie była gotowa zupełnie.
– Naprawdę tak mówią? – usłyszała, że jej głos brzmi znienacka nienaturalnie naiwnie, tak jakby pytała się mamy, czy to prawda, że nie będzie się gniewać. Nie potrafiła jednak nic na to poradzić.
– Naprawdę.
– To bardzo miłe, dziękuję pani, ale nie zrobiłam nic szczególnego.
Lea pokręciła głową i uniosła palec.
– Tak jak trzeba w życiu zasłużyć na prawdę, tak też trzeba umieć poradzić sobie, gdy ta prawda jest dobra, panno Wróbel.
Hanna poczuła, że się rumieni.
– Ale to cały dział ogarnął, nie tylko ja.
– To pani jako pierwsza zorientowała się, że cała komunikacja w jednym z najważniejszych deali w tym roku jest oparta na błędnych fundamentach, ponieważ z jakiegoś trudnego do wyjaśnienia powodu żadna z osób, której płacę dziesiątki tysięcy za czujność, nie zauważyła czegoś tak prostego jak różnice w definicjach.
– To prawda, że było kilka nieścisłości.
– Kilka?
– Nasz „koniec dnia” oznaczał północ, a ich „koniec dnia” oznaczał różne pory, precyzowane w osobnych dokumentach, od siedemnastej po dwudziestą pierwszą, ale nadal wynikające z godzin wyjścia pracowników z biur.
– Do tego proszę dorzucić różnice czasowe wzmagane dwojakim charakterem lotów samolotowych…
– …i wschodnim, europejskim, i zachodnim, amerykańskim, biorąc pod uwagę klientelę segmentową…
– …co wymusza podwójną uwagę przy przeliczaniu linii zmiany daty…
– …a także jest inaczej liczone w kontekście roboczogodzin jednego pracownika…
– …ponieważ Chiny mają inne definicje i prawa rządzące nadgodzinami niż Europa i Stany Zjednoczone.
– A jak dodamy do tego te podstawowe różnice w definiowaniu dnia pracy, co z kolei wyznacza deadline’y wysyłania raportów i komunikacji…
– …to daje nam razem wrzący, gotowy kryzys. I ten kryzys został zażegnany w trzy, zamiast – na moje oko – pięć dni. Gdy osoby odpowiedzialne za wypuszczenie pierwszego produktu informacyjnego dopiero zaczęły dostrzegać, że jest bublem i zupełnie się nie trzyma kupy, pani już zgłosiła przełożonemu działający skrypt, oparty o tak proste obliczenia, że aż powinno być nam obu wstyd. Ale skrypt był skuteczny. I oszczędził firmie ponad dwieście czterdzieści roboczogodzin.
Hanna milczała, zdziwiona. Czuła ciepło w sercu i kusiło ją, aby zupełnie się rozpłynąć, poddać się pochwałom, ale na szczęście niedawno wyrobiona dojrzałość trzymała ją w pionie i dbała o zachowanie przytomności.
Coś tu nie gra.
Lea nie lubi marnować czasu. Gdyby faktycznie był taki cud, miód i orzeszki, to już dawno podpisywałybyśmy kontrakt.
Coś tu bardzo nie gra.
Muszę być czujna i trwać w tej czujności, bo niezależnie od wszystkiego chcę wyjść z twarzą i tak, by mieć przyszłość w innych firmach.
Ale najbardziej to chcę mieć przyszłość tutaj.
Przecież się wykazałam.
Lea złączyła palce, po czym odjęła je od siebie i rozłożyła ręce. Klaśnięcie w dłonie w wykonaniu prezesów.
– I ten pomysł, żeby odpiąć od internetu jeden ze starych komputerów, sformatować go, postawić na nim wyłącznie program do obsługi skoroszytów, po czym przez zewnętrzne, autoryzowane twarde dyski przekazywać na niego partie danych do przetworzenia skryptem i ponownego wrzucenia ich na nasze oprogramowanie firmowe? Proste, nie dające się zepsuć, sprytne, eleganckie i nie łamiące naszych wewnętrznych przepisów bezpieczeństwa plików. – Lea rzuciła Hannie wymowne spojrzenie. – Jestem pod wrażeniem.
– Dziękuję pani.
– Kadry miały dobry pomysł, by po burzliwym okresie próbnym zaoferować pani dodatkowy miesiąc umowy sprawdzającej. By zobaczyć, jak radzi sobie pani z większymi zobowiązaniami. Rzadko stosujemy takie rozwiązania.
– Podobno nigdy.
– Musiałabym zapytać o to dwie osoby, ale, owszem. Od wielu lat chyba zupełnie. Od początkowego okresu istnienia EPM na polskim rynku nie zaproponowaliśmy nikomu takiej umowy.
– Rozumiem.
Nie mam pojęcia, dokąd zmierza ta rozmowa.
Lea nie jest typem człowieka, który mi teraz dla zabawy opowie o prawnych kulisach budowy korporacji w Polsce.
Ciekawe, o co jej chodzi.
– Rozumiem – powtórzyła, próbując zmienić temat.
Ludzie nie lubią wyjaśniać, ale lubią poprawiać. Pytanie o dalszą umowę było bezcelowe, Lea ewidentnie egzekwowała precyzyjny plan spotkania i nie dałaby się sprowadzić z toru. Za to, gdyby Hanna zaczęła udawać szczątkową wiedzę na temat tego planu… Kto wie.
Kto wie, co by się mogło wydarzyć.
Kobieta zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Znowu złączyła palce przy ustach i odczekała chwilę.
– Zanim przejdziemy do dalszej części rozmowy, musisz chwilę poczekać – oznajmiła.
O proszę. Zadziałało.
Podniosła słuchawkę telefonu stojącego na biurku, wstukała złożony numer wewnętrzny, po czym uśmiechnęła się sama do siebie.
– Adrianie, dobry wieczór. Wybacz porę. Czy możesz tutaj na chwilę zajrzeć? – szepnęła do słuchawki, a jej głos brzmiał tak delikatnie, jakby naprawdę zależało jej na uprzejmości względem któregoś ze swoich podwładnych.
Po chwili przerwała połączenie i płynnie przeszła do historii o tym, jak kiedyś pomyliła numery wewnętrzne, co zaowocowało niespodziewaną kontrolą skarbówki.
Hanna przetarła czoło. Nie wiedziała, kiedy wystąpił na nie nieprzyjemny, chłodny pot.
Co?
Dobrze czułam, że coś się kroi. Łucja mówiła, że wszystko będzie okej, rodzice też. Nawet Kot, pomimo swojego uprzedzenia do Warszawy i wszystkiego, co z nią związane, uznała, że będzie super. No i Louis mnie zapewnił, że nie mam po co się martwić.
A ja wiedziałam, że coś się kroi.
Adrian?
Kim jest Adrian?
Po kolejnych kilku minutach Lea ucięła drugą już, przydługą anegdotę o tym, jak kiedyś zapobiegła wrogiemu przejęciu dzięki, co wówczas było nowością, skorzystaniu z poczty e-mail, by dostarczyć newralgiczne dane do wyjątkowo nowoczesnego pracownika UOKiKu nadzorującego sprawę.
Odchrząknęła i uniosła głowę.
– Proszę – powiedziała nagle.
Zza drzwi wysunęła się głowa kadrowca, który podpisał z Hanną umowę pierwszego dnia pracy.
Adrian? Adrian kadrowiec? Tak po prostu?
Co on tu robi?
Jego ręka była podniesiona, nadal przytulona do piersi. Widocznie straszenie gości przez przerażająco wyczulony słuch i witanie ich na sekundę przed zapukaniem musiało być lokalną specjalnością Lei.
– Adrianie, dobry wieczór. – Skinęła głową.
– Dobry wieczór, pani prezes. Jak mogę pomóc?
– Zdaj mi proszę relację z tego, jak przechodzi restrukturyzacja.
Adrian rozejrzał się, zdziwiony. Skinął głową do nie mniej zdziwionej Hanny. Poznał ją. Było to widać w jego oczach, przez krótki moment błyskających pewnością siebie, po chwili znowu zachodzących mgłą podejrzenia, że zaraz zostanie zwolniony ze skutkiem natychmiastowym.
– Restrukturyzacja, pani prezes?
Lea zmrużyła oczy.
Ta kobieta ma taką potrzebę władzy, że nawet w zorganizowanym specjalnie dla mnie teatrzyku nie pozwoli pracownikowi na sekundę niesubordynacji.
Ostro.
– Tak, Adrianie. Restrukturyzacja.
Kadrowiec odchrząknął i przestąpił z nogi na nogę. Po jego twarzy, obwisłych policzkach, wymiętych ubraniach i niezawiązanym prawym bucie widać było, że dawno już skończył pracę. Widocznie czekał od osiemnastej wyłącznie na zapowiedziany telefon od pani prezes. W międzyczasie pewnie spał.
– Tak. Restrukturyzacja. Oczywiście. Zgodnie z zapowiedziami, wszystko gra.
– A dokładniej?
– Poprzednia runda zatrudnień skończyła się we wrześniu. Nowa nastąpi dopiero za trzy miesiące. Najpóźniej za dwa do trzech tygodni zostanie przygotowane całe zaplecze, pozwalające na powołanie do życia spółek EPM Calcul oraz EPM Avantage. Odpowiednie osoby, których dotyczyć będzie zmiana stanowisk, zostały już poinformowane.
– Przypomnij mi, proszę, na czym będzie polegać funkcja EPM Calcul?
Kadrowiec przełknął ślinę. Wyglądał jak człowiek, któremu właśnie kazano wejść na zamarznięte jezioro. I z jednej strony faktycznie, powierzchnia była twarda, a z drugiej – pod spodem czekała śmierć w lodowatej, dusznej wodzie.
– EPM Calcul – zaczął drżącym głosem – to nowa firma, która obniży koszty operacyjne całego EPM, poprzez wyprowadzenie na zewnątrz struktur odpowiedzialnych za przetwarzanie danych.
– A gdybym cię poprosiła, byś wyjaśnił to osobie nierozumiejącej biznesu?
Hanna zaczynała rozumieć, czego jest świadkiem.
Adrian najwidoczniej nie. Dostał zadyszki.
– Chodzi o to, że do tej pory obliczenia wykonywały nasze działy wewnętrzne, a teraz będziemy powoli odchudzać firmę w tym obszarze, bo jest to nieopłacalne ze względu na to, jak wygląda światowa ekonomia. I będziemy współpracować z firmami dokonującymi obliczeń w ramach narzuconych przez nas przepisów bezpieczeństwa. Kompilacjami, sprawdzaniem wyników i przygotowywaniem interpretacji oraz raportów zajmie się część działu obecnego w firmie dzisiaj. Ale samo klikanie w tabelki wyprowadzimy na zewnątrz.
Oczy Lei były zimne i bezwzględne. Blade i błękitne niczym wyprane chabry. Hanna wiedziała, co próbują jej powiedzieć.
I zaczynało ją to drażnić.
Kurde bele. Ja naprawdę nie chcę w tej rozmowie wyciągać armat. Przecież przyszłam tutaj, chcąc tylko szacunku i prostej rozmowy.
A wy mi takie coś prezentujecie?
Nie chcę wyciągać armat, ale jeśli będę zmuszona, to się zdziwisz, Lea. Zdziwisz się bardzo nieładnie.
Adrian wyszczerzył zęby w nieszczerym uśmiechu, jak do drętwego zdjęcia rodzinnego.
– Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?
Kobieta potrząsnęła głową, wskazując ręką drzwi. Każdy jej gest stanowił podstawę do podejrzeń, że była zaginioną, młodszą siostrą Królowej Elżbiety.
– Nie, Adrianie. Bardzo dziękuję. Weź sobie, proszę, w poniedziałek wolne, dobrze? Nie było czasu, żeby wcześniej z tobą porozmawiać, a miałam pewne luki dotyczące tego projektu. To miło z twojej strony, że zostałeś na moją prośbę.
Kadrowiec rozchmurzył się lekko, choć nadal wyglądał, jakby miał zasnąć na stojąco.
Pewnie teraz miałby przynajmniej miłe sny.
– Dobrze, pani prezes. Bardzo dziękuję. Dobranoc.
– Dobranoc, Adrianie.
Hanna skinęła głową na pożegnanie i odczekała, aż kroki na korytarzu ucichną. Buzowało w niej wiele pytań. Zdecydowała się jednak poczekać.
Wiedziała, że nie może wykonać pierwszego ruchu. Wtedy straciłaby jedyną przewagę.
No, wysyp się.
Powiedz to, co chcesz powiedzieć.
Daj mi amunicję.
Lea poprawiła włosy i wyprostowała się na fotelu. W szarym, idealnie skrojonym garniturze wyglądała jak komandor marynarki wojennej, gotowy w każdej chwili wydać rozkaz ataku, ale na razie nadal delektujący się ostatnią spokojną kawą.
– To nasze największe wyzwanie – zaczęła po chwili. – Dlatego zaczęliśmy jego komunikację dawno temu. Każdy pracownik, którego dotyczyła ta zmiana, został objęty programem trzech powiadomień.
– Tak? Ja pierwsze słyszę.
– Ojej. To niedobrze. Według moich danych – tutaj Lea postukała palcem w stojący przed nią tablet – dwunastego grudnia zostałaś poinformowana o nadchodzącej restrukturyzacji przez dział kadr.
Hanna przypomniała sobie krótką wizytę na „piętrze podwyżek”, gdzie chciała dopytać o terminy dni wolnych, by pomóc Łucji lepiej zaplanować przeprowadzkę.
Ten facet coś mówił. Na jakiś temat. O czymś, i o review. Ale co to było, to drugie coś, to nie wiem. Powiedziałam, żebyśmy porozmawiali o tym później.
Nigdy nie wróciłam do tematu.
Czyli albo jestem kretynką, albo próbowali mnie w tę pułapkę wciągnąć od samego początku.
– Poprosiłam osobę, z którą wówczas rozmawiałam, by powtórzyła mi tę informację później, bo wtedy się spieszyłam – spróbowała.
– To nieładnie z jej strony, że tego nie zrobiła.
– Też tak sądzę. A jak wyglądały dwa pozostałe powiadomienia?
– Wysłaliśmy ci pełną notę na służbowego maila. Mam tu daty otwarcia wiadomości, zgrania pliku. Czytałaś go na służbowym komputerze.
– Tak, ale pulpit kasuje się przy każdym wylogowaniu z systemu, a tego dnia było za dużo pracy, bym przeczytała całość naraz.
– Wystarczyło dokończyć później.
– Nie mogłam, bo pliku nie zapisałam na dysku, a pulpit kasuje się codziennie po wylogowaniu.
– Czemu pani tego nie zapisała?
– Nie chciałam mnożyć bytów. Miałam oryginał na mailu.
– Skąd czas przeszły?
– Kończąc okres próbny i przechodząc na umowę na czas określony, został mi zmieniony mail i, bez uprzedzenia, straciłam dostęp do starego.
– To niefortunnie.
Hanna poczuła, że gdyby nie kurczowe zaciskanie zębów, już dawno by coś palnęła i wyprowadziłaby ją stąd ochrona.
Może nawet ten miły pan z wąsem, kolega Louisa? Może byłby delikatny, gdy wyrzucałby mnie na bruk?
Jak nie urok, to przemarsz wojsk.
Czemu ja nie mogę przeżyć jednego, normalnego dnia, w którym dzieje się coś ważnego i rzeczywistość nie próbuje mnie zadławić lawiną coraz wredniejszych zagrywek?
Chciałam zawalczyć o etat, ale tak, by nie stracić szacunku.
Teraz widzę, że będę musiała jeszcze zawalczyć o sam szacunek, bo od samego początku chcieli mnie wyrolować.
Wspaniale.
Fale dookoła niej zaczynały się burzyć i pienić, ale tym razem już bała się nie tyle ich samych, co tego, że da im się sprowokować.
Przy obecnym poziomie emocji, gdyby naprawdę się wkurzyła, rozniosłaby swój własny, szklany mur bezpieczeństwa od środka. I to tak, że siła eksplozji zmieniłaby huczący ocean w tajfun. Fale rozeszłyby się w cztery strony świata z przerażającą mocą i pożarły każdą przeszkodę na swojej drodze. Bez wyjątku.
Jej serce zostałoby suche i silne, ale to marna pociecha, gdy wszystko inne tonie i umiera.
Nigdy nie miałam tu pracować.
A przynajmniej nie na umowę o pracę.
Czy Louis wiedział? Nie, chyba nie wiedział. Albo się strasznie nie znam na ludziach i Louis to tak naprawdę zakłamana szuja, albo nie wiedział.
Ale Lea wiedziała.
Co za babsztyl.
No co za wredny babsztyl.
– A trzecie powiadomienie?
Lea uśmiechnęła się i odwróciła w stronę Hanny swój tablet. Wyświetlał wewnętrzny, kwartalny biuletyn firmowy, dostępny dla każdego zalogowanego w wewnętrznej sieci. Długa na ponad trzysta stron publikacja zawierającą skrótowe informacje o najważniejszych zmianach, treść najważniejszych maili o najniższym stopniu tajemnicy korporacyjnej i inne podobne atrakcje.
Nie było fizycznie możliwe znaleźć chociaż jedną osobę w całym EPM, która kiedykolwiek przeczytała więcej niż trzy strony tego tekstu. Może poza jego redaktorami, ale to byli ludzie o specyficznych charakterach i trudno się z nimi konwersowało.
W obliczu równie nieprzydatnych informacji nawet nadgorliwość Hanny wybierała się na wakacje i odpuszczała.
– Zawsze mogłaś zajrzeć – dopowiedziała kobieta. – Wszystko czekało online.
Dziewczyna przełknęła ślinę, próbując jakoś ugasić zgagę, rozpętującą się w jej gardle z prędkością pożaru grasującego po lesie, w którym nie padało od miesiąca.
– Rozumiem – skomentowała tylko.
– To trudny temat, ta restrukturyzacja. W ogóle zmienia nasze procesy rekrutacyjne, będziemy musieli zupełnie inaczej podchodzić do szukania nowych pracowników.
– To niefortunnie.
– Ale nie wezwałam ciebie tu dziś, by pogadać o moich trudach związanych z zarządzaniem korporacją.
Co?
– Słucham?
Oczy Lei nie zmieniły wyrazu. Drgnęły jej za to lekko policzki.
Radość? Niechęć? Ją to bawi?
A może nie lubi tego robić, ale już zapomniała, jak to jest mieć empatię wobec innych i żywić się ludzkim jedzeniem, nie tylko żwirem?
– Pomimo twoich sukcesów przy chińskim projekcie, muszę ci przekazać wyjątkowo złą wiadomość. Nie przedłużymy twojej umowy na kolejny okres. Dział obliczeń, do którego przyjęliśmy cię w listopadzie, nie miał być rozwijany od września zeszłego roku do września tego roku. Właśnie z powodu restrukturyzacji. Postanowiliśmy dać ci szansę, ale sama widzisz, mam tutaj związane ręce.
Hanna zadrżała.
Ostrzegano mnie, że korporacyjna polityka bywa straszna, ale, na bogów starych i nowych, to jest już przegięcie.
Dobra, rozumiem, że to nie liceum. Że trzeba się pytać o wszystko. I że przygotowywano na mnie jakąś cudaczną pułapkę. Ale, cholera, żeby aż tak?
Żeby nikt ani jednym słowem nie próbował mi pomóc?
I nagle do niej dotarło.
– Wewnątrz mojego działu nikt o tym nie rozmawiał, bo wszyscy mają tam umowy na czas nieokreślony lub na więcej niż dziesięć miesięcy i wrześniowa transformacja wcale ich nie dotyczy. Nie odbyli tych rozmów z kadrowcami, więc nawet nie przyszło im do głowy, by się o cokolwiek pytać. Bo czemu mieli coś podejrzewać? A jeśli nawet ktoś wiedział, to znaczy, że jest częścią projektu i dawno podpisał lojalkę, która bankowo zabrania rozmów na korytarzach, bo outsourcing obniża morale. Pozostali zainteresowani tematem pracownicy są w innych działach, z którymi nie mam kontaktu. Louisa to zupełnie nie dotyczy, bo jest w sprzedaży i komunikacji, nie w analizie. Mnie za to zwerbowaliście do pracy w okresie przejściowym, wbrew procedurom. I to dlatego teraz w ogóle mam ten problem. Jako jedyna osoba w całym budynku.
To było stwierdzenie, nie pytanie.
Lea uśmiechnęła się, zadowolona.
– Interesująca obserwacja.
– Czyli od początku byłam zatrudniona tylko po to, by mnie zwolnić. Przecież EPM to filia. Decyzja o restrukturyzacji musiała przyjść z centrali, nawet jeśli projekt wyszedł od nas. Wiedziano o tym na długo przed moim przyjazdem do tego miasta.
Kobieta napiła się kawy, zanim odpowiedziała.
Pewnie się zastanawia, co może mi powiedzieć, bym nie miała potem amunicji w sądzie pracy. Przecież namawianie pracownika do przejścia na własną działalność jest wystarczająco nielegalne. A jak się do tego doda negatywne oceny za to, że ktoś chorował…
Wygrałabym.
No, chodź Lea. Dawaj.
Daj mi amunicję.
Czekam.
Chyba że ona zaplanowała całość tak, że przegrałam, zanim nawet rozłożyłam swoje pionki. Tak jak w przypadku tych zakłamanych „trzech powiadomień”.
Może już jest po mnie, tylko jeszcze tego nie zauważyłam.
Cwana jest.
Ale ja się nie poddam.
Nie dziś.
– To nie tak – powiedziała w końcu Lea, osuszając kąciki ust chusteczką. – Nie bez powodu zgodziłam się cię przyjąć, pomimo zamkniętych naborów. Uznałam, że jeśli będzie dobrze, to jakoś cię przez ten mętlik przeprowadzę.
– Podobno się sprawdziłam.
– Tak, ale jesteś nieprzewidywalna – głos kobiety nagle zabrzmiał szczerze. Tak jakby pozwoliła sobie na krótki rozejm w wiecznej wojnie z całym światem, by minimalnie zregenerować siły. – Gdyby nie blisko pięć tygodni twoich nieoptymalnych zachowań, przedłużyłabym ci teraz umowę na pełen kwartał, potem pewnie na rok. Gdyby nie twoja przeszłość, przedłużyłabym. Gdyby nie zamknięte rekrutacje, też bym przedłużyła. Ale czynników zewnętrznych jest zbyt dużo naraz, bym mogła sobie na to pozwolić.
Hanna uśmiechnęła się kwaśno.
– Ale zawsze mogę założyć działalność gospodarczą i podpisać z nową spółką córką EPM Calcul umowę cywilnoprawną jako zaufany kontrahent, prawda?
Tego Lea nie skomentowała. Spoglądała tylko przez okno. Obserwowała Warszawę. Oddychała spokojnie.
Wiedziała, że ta cisza wyjaśnia wszystko klarowniej niż niejeden wykład.
– Prawda? – Hanna postanowiła się nie poddawać.
Takie naciskanie było, w najlepszym wypadku, niegrzeczne. W najgorszym – mogło być odebrane jako chamskie i wtedy już zupełnie nic nie wskóra.
A jeszcze było wcześnie.
Jeszcze mogła próbować.
Dlaczego?
Dlaczego zawsze tak musi być?
Lea wzruszyła ramionami.
– To twoja interpretacja.
– Po to byłam świadkiem tej rozmowy.
– Nie wiem, o czym mówisz. Musiałam porozmawiać ze swoim kadrowcem i uznałam, że byłoby niegrzecznie wypraszać cię na korytarz, skoro kolizja terminów jest wynikiem mojej nieuwagi. Jeśli podsłuchiwałaś, to niestety, nic nie mogę na to poradzić.
Nieuwagi.
Podsłuchiwałam.
Boże.
Mama miała rację, że ten świat chyba nie jest dla mnie. Że mnie tu zeżrą i to nie dlatego, że jest ze mną coś nie tak, tylko po prostu nie mam takiego charakteru, by ciągle walczyć.
Hanna zacisnęła schowane pod biurkiem pięści.
– Ale to nie jest normalne, że w ogóle teraz jestem tutaj, w tym gabinecie. W normalnych warunkach po prostu bym wyleciała. Nie da się ukryć, że przydałaby się wam w miarę zaufana osoba, która przetestowałaby pilotażowo nową formułę pracy, prawda?
Hanna trafiła prosto w sedno.
Lea uśmiechnęła się samymi ustami.
– To dobry pomysł. Muszę go w wolnej chwili przekazać Adrianowi.
Dziewczynie przeszło przez myśl, że gdyby była bohaterką kreskówki, to z jej nosa wychodziłyby teraz takie gęste obłoki pary jak azjatyckim smokom na starych rycinach.
Była wściekła.
Była wściekła tym najgorszym rodzajem wściekłości, który rodzi się dopiero wtedy, gdy sytuacja z trudnej przeradza się w beznadziejną.
Wiedziała, że przegrała.
Ale nie przegrałam teraz, w tej rozmowie.
Nie przegrałam też wczoraj.
Ani miesiąc temu.
Przegrałam, zanim rozłożyłam pionki.
I to nawet nie przez jakąś moją nieuwagę czy błąd. Po prostu. Przecież gdybym miesiąc temu dowiedziała się o tym, że będą restrukturyzować mój dział, to co bym mogła zrobić? Wypowiedzieć umowę?
Osiągnęłabym taki sam efekt jak teraz.
Lea mówi, że gdybym nie miała dwóch negatywnych review, to być może wszystko byłoby dobrze. Ale ona może tylko tak mówić. Ona może teraz gadać, co tylko chce, bo sprawa jest już zamknięta i schowana do archiwów.
Dzisiaj stąd wychodzę i, jeśli przystanę na jej propozycję, dzwonię do księgowej moich rodziców, by pomogła mi założyć działalność.
I płacić ZUS.
I nie mieć fajnego socjalu.
To by miało sens, gdybym zarabiała Bóg wie ile. Wtedy zoptymalizowałabym podatki. Ale na samym początku, jak zarabiam mało i nie mam nawet sensownych kosztów?
Niedoczekanie.
– Nie wątpię – powiedziała cicho, do siebie.
– Słucham? – Lea nachyliła się, udając zainteresowanie.
Hanna wydęła usta. Przeszło jej przez myśl, że wygląda niepoważnie, ale na tym etapie nie było to już ważne. Maski zaczęły odpadać i gra pozorów dobiegała końca.
Za oknem przejechały karetki i straż pożarna. Ale dziewczyna usłyszała te dźwięki jak zza grubej, miękkiej kotary. „Walc nr 2” Szostakowicza rozpłynął się w ciszy jej skupienia.
Przełknęła ślinę.
Skupiła wzrok na pozbawionej detali, białej filiżance unoszącej się do wykrzywionych w uśmiechu, zdecydowanych ust kobiety siedzącej naprzeciwko.
Zbierała się w sobie.
Zbierała odwagę.
To nie może się tak skończyć.
Nie mam zamiaru być szantażowana nielegalnym procederem i nie podejmować walki tylko dlatego, że moja rozmówczyni jest ważna i straszna.
To niech sobie będzie.
– Pani Rand, a wie pani, że ta krótka umowa, ta miesięczna, która dzisiaj wygasła, miała inną formułę klauzuli o poufności?
Po weterance tysięcy podobnych rozmów nie byłoby widać jakiejkolwiek reakcji, gdyby nie pora dnia. Gdyby coś się nie nawarstwiło ponad jej wysoką tolerancję na problemy. Najwidoczniej też była człowiekiem, bo przez nieostrożność, zamyślenie albo zwykłe zmęczenie, albo wszystko naraz pozwoliła swoim brwiom na niemal natychmiast powstrzymany, ale jednak zainicjowany ruch w górę.
Mrugnęła o jeden raz za dużo.
Nie trafiła za pierwszym razem filiżanką w wyznaczone miejsce na spodku.
– Tak? – spytała opanowanym, znudzonym głosem. Na tym polu była bezbłędna.
– Owszem. Okres próbny jest zaminowany jak porządny rządowy ośrodek badań genetycznych. W teorii nie mogę nawet powiedzieć mojej mamie, o której wróciłam do domu.
– Lubimy być dokładni.
– Ale ta stara umowa? Pełna dziur. Może i nie zdążyłam na czas przeczytać całej informacji o restrukturyzacji, ale z umową zapoznałam się całkiem dokładnie.
– I co dokładnie byś chciała zrobić z tymi, jak to ujęłaś, dziurami w umowach?
Hanna wiedziała, że nie musi odpowiadać na to pytanie. Obie zdawały sobie sprawę, że ma trzy opcje. Mogła wstać i wyjść. Mogła też przystać na nieprzedłużenie umowy, założyć działalność i pozostać uwiązaną u boku EPM Calcul.
Ostatecznie mogła zawalczyć.
Kusiło ją to.
Szczególnie, że na sposób rozegrania potyczki też miała trzy opcje. W jej arsenale czekały proste argumenty dotyczące jej efektywności lub, w najgorszym razie, etyki traktowania pracownika.
Czekał też szantaż mediami.
Oraz, w ostateczności, szantaż sądem pracy.
Albo szantaż sądem pracy połączony z dociśnięciem mediami, by inni ludzie w moim wieku wiedzieli, co może ich czekać. By każdy usłyszał o tym, jak się teraz traktuje ludzi po studiach.
I co, Lea, wtedy też byś tak spokojnie piła kawę? Wiedząc, że gdzieś tam jestem i opowiadam o tym, jak traktujecie młodych pracowników?
Dziewczyna zdecydowała się zmienić temat. Jeszcze odrobinę pomeandrować niczym zdradliwy strumień. Skoro Lea już raz się pomyliła, może i pomyli się ponownie.
Kto wie.
Warto spróbować. Przecież i tak już tu nie pracuję. Poza tym ona nie do końca może mnie wywalić za drzwi, skoro wiąże ze mną dalsze plany.
– A to nie jest tak, że dzisiaj o osiemnastej i tak wygasła mi umowa? I już nie ma sensu o czymkolwiek rozmawiać?
Lea wstała i podeszła do gramofonu. Od kilku sekund cykał cicho z podniesioną igłą. Kobieta puściła od początku tę samą płytę.
– Dziecinne pytanie – odpowiedziała, nie odwracając się do Hanny.
Tak, wiem, że twoja parafka bez problemu sprawia, że dzisiaj podpisany papier znajdzie się w archiwach z wczorajszą datą. Ale chcę, żebyś to powiedziała na głos, bo wtedy przyznasz się do oszustw.
Coś mi musisz powiedzieć.
Zobaczysz, jeszcze się potkniesz.
– Czyli nie uzyskam odpowiedzi?
– Nie.
– A nie sądzi pani, że skoro EPM korzysta z polityki potrójnego informowania pracowników o zmianach w restrukturyzacji działów, to wypadałoby powiedzieć mi trochę wcześniej o nieprzedłużaniu mojej umowy? A nie dopiero ostatniego dnia? To bardzo nieuprzejme.
Lea usiadła z powrotem na swoim fotelu. Oparła się łokciami o stół, a podbródkiem o pięści. Z jej napiętej, niezmiennej twarzy nie można było wyczytać ani jednej podpowiedzi.
Ona jest trochę jak wyciosana z marmuru rzeźba w antycznej, zamkniętej świątyni.
Jak bogini z mitów.
– A więc wyznaczona przeze mnie osoba nie wywiązała się ze swojego obowiązku i nic pani nie powiedziała? W poniedziałek z samego rana obiecuję się tym zająć – odpowiedziała tonem, w którym minimalnie, na granicy słyszalności, pojawił się sarkazm.
O proszę. Dzień dobry.
A więc bogini czasem ukazuje się śmiertelnikom. Uchyla drzwi swojej świątyni na niedostępnym Olimpie i zachowuje się tak, by ciemny lud mógł uchwycić choć promień jej chwały.
Czyżbym była ci potrzebna, Lea?
Skoro tak, to czemu mi wmawiasz, że nie jestem?
– Rozumiem. No cóż, pewnie tak bywa.
– Najwidoczniej ktoś zaspał. To niefortunnie.
– Najwidoczniej.
Hannę potężnie kusiło, by zaatakować. Odpuścić wyciąganie z doświadczonej kobiety słów, których i tak nigdy nie wyciągnie. Odpuścić grzeczność.
Zacząć gryźć. Wyprowadzać z równowagi. Eskalować konflikt do poziomu oskarżeń.
Skoro bogini pozwoliła sobie na sarkazm, możliwe, że pozwoliłaby sobie też na złośliwość. Albo popisywanie się. Hannie było wszystko jedno.
Byle tylko się pomyliła.
Byle tylko zetrzeć się ze sobą.
Jak równa z równą.
Drobne potknięcia dojrzałej kobiety, unikanie newralgicznych tematów, to wszystko awansowało młodą dziewczynę w górę i w górę. Bogini, balansując na granicy prawa, naznaczyła swoją oponentkę znamieniem zarezerwowanym tylko dla ludzi ważnych i związanych z boskimi planami. Ziemia pod nogami Hanny przestała się osuwać, a wręcz stwardniała.
Lea dbała o to, by się nie obciążyć, ale gdyby ktoś sprawdził w biznesowym słowniku obrazkowym hasło „robić coś w złej wierze”, to znalazłby tam jej zdjęcie. I to całkiem udane. Ta sytuacja nie była bezpieczna i obie o tym wiedziały.
Hanna połączyła w głowie wszystkie zdobyte informacje.
Widocznie projekt EPM Calculus został przedwcześnie obiecany akcjonariuszom. Albo Polska nie potrafiła wywiązać się z centralnych rozkazów na czas. Coś w tym stylu. I teraz ledwo dają radę, cudem się nie rozsypując, i potrzebują dodatkowej pomocy.
Może nie tylko w samym liczeniu, w zleceniach. Może też trzeba ich wesprzeć wizerunkowo?
W końcu przechodzenie na outsourcing nigdy nie wygląda dobrze. Młodzi tego nie lubią, starzy tego nie lubią, nawet rząd tego nie lubi.
Może beze mnie zostaną zjedzeni medialnie?
Trochę to megalomańskie, że tak sobie myślę.
Wróbel, nie wiesz, czy tak jest.
Ale z jakiego innego powodu by mnie tu trzymali? Ludzie tacy jak Lea poświęcają ludziom takim jak ja bezwzględne minimum czasu. A ja tu nadal siedzę.
Dziewczyna pojęła, że prezes polskiego oddziału EPM w żadnym innym wypadku nie zdecydowałaby się na równie niebezpieczną rozmowę. I że musiało tutaj odegrać rolę wcześniejsze wstawiennictwo Louisa. I pewnie ogrom innych czynników, których istnienie Hanna mogła wyłącznie podejrzewać.
Jedno wiem na pewno. Chcą na mnie sporo postawić.
Ech.
Oczywiście.
Jedynym, co planowałam, było zachowanie szacunku. Tylko i wyłącznie zachowanie szacunku. W przypadku nieprzedłużenia umowy chciałam trochę powalczyć o zmianę decyzji, ale oprócz tego miałam określony limit i tyle.
A co dostaję?
Ośmieszenie.
Informację, że byłam skreślona, zanim jeszcze w ogóle wpisali mnie na listę płac.
Że jedyną szansą na karierę i rozwój jest pozwolenie na stłamszenie przez międzynarodowy moloch, który za nic ma to, że rzekomo uratowałam jeden z jego ważnych projektów.
A potem mam dać się pokazać w firmowych biuletynach jako uśmiechnięty przykład na to, że outsourcing jest super.
Może i faktycznie mnie potrzebują.
Tak, na pewno mnie potrzebują, skoro Lea mnie tutaj zaprosiła. Nową członkinię jej patologicznej, zawodowej rodziny. Nagle awansowaną do roli partnerki, chociaż wciąż pozostającą niewolnikiem.
Zaprosiła mnie, ugościła, i teraz odgrywa przede mną trudny balet jednoczesnego wciskania kitu, że jestem niepotrzebna, oraz przekonywania, jak bardzo jestem potrzebna.
Niesamowite.
Okej, teraz to widzę. Może i faktycznie czeka mnie nie najgorsza kariera.
Tylko najpierw zmusicie mnie do czegoś, co jest niedobre dla mnie, nielegalne w świetle prawa, ale bardzo potrzebne wam, tak?
No, faktycznie, pełna szacunku ta rozmowa.
Dziewczyna dostąpiła zaszczytu znalezienia się tak blisko Olimpu, jak od dawna nie dopuszczono kogokolwiek.
I coraz bardziej świerzbiła ją ręka, by pozwolić sobie na ciśnięcie choć jednym piorunem w tę zakłamaną, lśniącą szkłem i wyłożoną winylami świątynię biznesu, będącą już tak blisko, tuż, na wyciągnięcie ręki.
Przecież była w jej środku.
Lea Rand, samozwańcza bogini, czekała na detronizację, chwilowo wytrącona z równowagi i z drgającym od nadmiaru kofeiny okiem.
A Hanna miała ochotę niszczyć.
Nie po taką karierę tutaj przyjechała.
Nie na takie traktowanie się pisała.
Na końcu jej języka już kłębiło się pierwsze wyładowanie agresji, a Lea czekała bez ruchu, milcząc, i byłaby doskonałym celem.
Ale, w ostatniej chwili, Hanna wzięła głęboki wdech i spojrzała za okno.
Potarła nos.
Nocne powietrze musiało być chłodne i rześkie. Takie, oddychając którym człowiek nie jest śpiący, ale i tak często ziewa, bo organizm nie może nasycić się świeżością.
Na tle powstających wieżowców przeleciało kilka zbłąkanych ptaków.
Ale to jest głupie.
Choćbym chciała udawać, że mogę teraz z nią walczyć, obie wiemy, że przegrałam dawno temu, bo tak naprawdę nigdy nie było żadnej walki.
Dołączyłam do gry z ustawionymi przeciwko mnie zasadami i nie doczytałam reguł.
Lub, jeśli spojrzę na to inaczej, to trochę wygrałam, bo faktycznie jestem supermłoda, a dostaję wyjątkową propozycję.
Hanna przełknęła ślinę, by uspokoić palącą zgagę. Przestała myśleć o siedzącej przed nią kobiecie. Zwolniła galopujące w jej wyobraźni myśli.
Źle się z nimi czuła. Olimp to był świat Lei, a ona stanowczo wolała zająć się własnym. Nie chciała już więcej operować cudzymi wartościami.
Skupiła się na myśleniu o sobie samej, o własnym życiu, o tym, co było dla niej ważne. Uspokoiła psychikę na tyle, na ile potrafiła, i wróciła do tylko sobie znanego miejsca przy bezkresnej tafli szkła.
Po ostatnich silnych emocjach, rozstaniach, rozczarowaniach, po wszystkich tych dramatach obiecała sobie wypracować nowy sposób na ogarnianie stresów, ale na razie jej nie szło. Stała się za to bardzo wprawiona w korzystaniu z tego, który znała od dziecka.
Pierwszy raz.
Wreszcie.
Stanęła naprzeciwko wysokiego, czystego muru, który od jej gniewu zaczął powoli uwypuklać się na zewnątrz. Faktycznie aż do ostatniej chwili wyczekała z zapobiegnięciem eksplozji, która zamieniłaby to spotkanie w piekło.
Ocean rozgoryczenia po drugiej stronie bariery ryczał przeraźliwie i przetaczał się tysiącami fal niejednokrotnie wyższych od wieżowca, w którym właśnie siedziała.
Hanna czuła, że tylko od jednego ruchu jej ręki zależy, czy pozwoli sobie na wybuch. Takiego rodzaju gniewu jeszcze w życiu nie czuła. To nie była już wściekłość. Ten nowy gniew był wyrachowany. Zimny.
Zaakceptowała go i pozwoliła mu w kontrolowany sposób rosnąć. Nabrzmiewać. Wypełniać całą dostępną przestrzeń niczym sprężone powietrze.
Z każdą upływającą chwilą coraz trudniej było jej powstrzymywać pokusę odkorkowania całego tego nagromadzonego ciśnienia naraz. Bez żadnego ostrzeżenia.
Po prostu przekłuć balonik.
Jej umysł podpowiadał, by sobie na to pozwolić. Zrobić to. Poddać się emocjom.
Rzucić się na Olimp.
Spróbować zabić boginię.
W skupionej tyradzie użyć wszystkich przygotowanych argumentów i wyjść bez słowa, szykując się na prawną batalię od poniedziałku i dzwonienie po znanych z internetu dziennikarzach.
Ale Hanna odetchnęła raz jeszcze.
I znowu.
Z każdym jej oddechem fale słabły i łamały się wcześniej, niżej, z mniejszym impetem.
Ocean cichł.
Ciśnienie słabło.
Złapała się wreszcie za nadgarstek. Jej skóra była chłodna. Serce i myśli też.
Przypomniały jej się znienacka słowa rodziców. Gdy narzekała w liceum na głupie obowiązki w wakacyjnej pracy, zacytowali jakiegoś pana z dawnych lat, ale nie pamiętała teraz nazwiska. Ledwo pamiętała własne.
Jeśli nie lubisz swojej pracy, to możesz lubić siebie w tej pracy, Hania.
Tak mówili.
I to jest chyba ten moment, w którym zamiast wygrać etat, zamiast wygrać szacunek, zamiast wygrać cokolwiek, co ma mi do zaoferowania świat biznesu, wolę wygrać lubienie siebie.
Ha.
To naprawdę takie proste?
Poprawiła się w fotelu i uśmiechnęła smutno. Doceniła to, że Lea jej nie pospieszała. Powieka pani prezes nadal trochę drgała.
Dziewczyna poczuła w sobie spokój oraz siłę, z których i Łucja, i rodzice, i każda znana jej osoba byłaby dumna. Których nie musiałaby się potem wstydzić.
– Wie pani – zaczęła – mogłabym teraz pójść do sądu pracy, że byłam szantażowana, abym założyła firmę i podjęła przerwaną współpracę dzięki umowie cywilnoprawnej. A potem pójść do mediów, by to naprawdę niewąsko rozdmuchać, byście wszyscy przez lata mieli problemy, a ludzie na mojej pozycji strzegli się na przyszłość, bo korporacje bywają bezwzględne.
Lea uśmiechnęła się.
– Nic takiego nie miało miejsca.
Dziewczyna przewróciła oczami.
– Miało, miało. Ta rozmowa z kadrowcem, choć fajnie rozegrana, nie była wykonana w dobrej wierze i wszystkie pozostałe użyte przez panią argumenty nie stawiają dzisiejszego wieczoru w wyjątkowo lepszym świetle.
– Wydawało mi się, że można ci ufać.
– A mi się wydawało, że można ufać wam.
– Po pierwsze, gdyby jakaś hipotetyczna osoba zareagowała tak na fikcyjną, omawianą teraz akademicko sytuację, ucierpiałby na niej Louis.
– Podejrzewam.
– Po drugie, nie miałabyś w sądzie pracy żadnych szans, bo częścią restrukturyzacji jest klauzula zabraniająca ponownie zatrudniać ludzi, którzy odeszli z EPM w okresie, bodajże, sześciu miesięcy.
– Rozumiem, że przez tę klauzulę też by mnie pani przeprowadziła, gdybym się zgodziła?
Lea zignorowała uwagę.
– A po trzecie – ciągnęła – słyszałam, że w przypadku podobnych problemów firmy uruchamiają swoje kontakty w mediach, by sportretować niefrasobliwą młodzież jako roszczeniowych millenialsów, którzy mszczą się na pracodawcach za własne błędy lub niedociągnięcia.
– Tak, też mi to przyszło do głowy.
– Więc co dokładnie próbujesz mi powiedzieć?
– Nic, tak sobie tylko gadam. Być może to jeszcze do pani nie dotarło oficjalnymi kanałami, ale dziury w tamtej drugiej lojalce od razu zgłosiłam kadrom, by je na przyszłość załatali. Lubię być fair, nawet gdy ktoś nie jest fair względem mnie. A z innych spraw, to, widzi pani, przegrałam. I tyle. I to nie z czyjejś konkretnej winy, po prostu zabrałam się za grę, której zasad nie rozumiałam. I trochę mi teraz smutno.
W oczach Hanny nie było nic poza pogodnym zrezygnowaniem. Taka szczerość spojrzenia była zarezerwowana wyłącznie w relacji łączącej osoby równe sobie, dla przyjaciół. I oczy Lei na to odpowiedziały. Coś się w nich zmieniło. Przenikliwy błękit zaszedł chmurami.
Zrobiło się cieplej.
Dziewczyna poczuła, że jednak spełniła swoje marzenie. Zupełnie niechcący.
Starła się z Leą jak równa z równą.
Starła się i wygrała.
Ale nie w potyczce. Nie w trakcie ataku. Dzięki prostocie i życzliwości sprowadziła dojrzałą kobietę do swojego poziomu. Władczyni biznesowego świata z własnej woli opuściła Olimp i zeszła nad brzeg oceanu zaciekawiona nieznanym wcześniej zjawiskiem, uspokajającym się na jej oczach sztormem.
Bogini zagrała w „kto pierwszy mrugnie” z niepozorną, łatwą do zjedzenia dziewczyną i nie będąc gotową na jakikolwiek scenariusz poza zwycięstwem, nie rozumiejąc czemu, zamknęła oczy tak mocno, że aż zobaczyła gwiazdy.
I tego Lea nie spodziewała się zupełnie.
Na kilka oddechów zamarła w bezruchu, bez żadnego pomysłu na reakcję. Wreszcie odpuściła. Uśmiechnęła się, wyraźnie rozbawiona.
– Naprawdę poszłaś z tym do kadr?
– Oczywiście, gdy tylko zauważyłam.
– I naprawdę nie interesuje cię to, co wyszło w mojej rozmowie z kadrowcem? Bo widzisz, Adrian zapomniał dodać, że pilotażowe współprace z EPM Calcul będę opiewać na naprawdę interesujące stawki.
– Nie wiem, o jakiej rozmowie pani mówi. Nie podsłuchiwałam zbyt dokładnie. – Hanna uśmiechnęła się samymi oczami.
No pewnie, pyskuj jej dalej. Na pewno przyjdzie z tego coś dobrego.
Lea też się uśmiechnęła.
– Zrób sobie kawę – powiedziała, wskazując na ekspres. Gest nadal był władczy. Ale swobodniejszy. Poza tym użyła całej dłoni, a nie tylko jednego palca.
Oho.
Hanna zrobiła to, o co została poproszona. Wróciła do biurka z identyczną filiżanką i spodkiem co te trzymane w dłoniach przez Leę. W międzyczasie kobieta zabrała z blatu parę papierów, by dziewczyna miała gdzie odłożyć kawę. Połączyła się też z kimś na tablecie.
– Mansour? – powiedziała do ekranu. – Will you be so kind and give me another fifteen minutes? I’m still waiting for one of your packages to download and it wouldn’t be advisable to start our meeting without it, now would it?
– Of course, ms Rand.
– See you in a bit.
– Waiting.
Rozłączyła się i położyła urządzenie ekranem do dołu.
– Ma pani szczęście, panno Wróbel. – Kiwnęła głową.
– Tak?
– Do rozmowy z Emiratami mam jeszcze trochę czasu. Znowu mi ją przesunęli. Korzystając z wolnej chwili, chciałabym zatem coś pani powiedzieć.
Hanna odniosła sukces tylko w połowie: ściągnęła usta, by powstrzymać kwitnący na jej twarzy, szeroki uśmiech, ale wiedziała, że zdradzą ją grające na policzkach mięśnie.
Parsknęła cicho, nie mogąc dłużej utrzymać w ryzach rozedrganych nerwów.
Lea wzruszyła ramionami.
– Uważaj tylko na zastawę – dodała. – Została mi po pierwszym mężu i bardzo ją lubię.
– Dobrze.
– Widzi pani, panno Wróbel. Czy mogę mówić w oparciu o założenie, że akceptuje pani nieprzedłużenie umowy i nie zamierza pani wiązać swojej przyszłości z EPM?
– Tak.
– W takim razie proszę przyjąć prezent na pożegnanie. Poradę. Przy pani poziomie ambicji i przy takim charakterze zupełnie nie nadaje się pani do świata korporacji. I nie chodzi o to, że korporacje są jakieś straszne. Po prostu wymagają konkretnych cech. Ja na przykład nie przepadam za obowiązkami wynikającymi z zarządzania małymi firmami. Pani się tutaj nie nadaje.
Hanna oniemiała. Na szczęście odłożyła w porę filiżankę i spodek na blat, więc nie wypuściła ich teraz z bezwładnych rąk.
Co się dzieje?
Dlaczego nie rozumiem, co się dzieje?
Lea zamyśliła się, patrząc niewidzącym spojrzeniem gdzieś w dal, daleko nad dachy nocnej Warszawy, prosto we wspomnienia.
– Jeśli aż tak wpływają na panią zwykłe polityczne ruchy – kontynuowała – to proszę mi wierzyć, nie skończyłoby się to dobrze. Pewnie by pani awansowała, i to szybko. Jeśli nie tu, to gdzieś indziej. A potem by pani zgorzkniała. Zupełnie bezpowrotnie. By odnosić prawdziwe sukcesy w korporacjach, trzeba być gotową na różne poświęcenia. Nagrody, które zyskuje się w zamian, są wspaniałe. Ale udawanie, że nie ponosi się wpierw poświęceń, jest naiwnością. – Kobieta uśmiechnęła się do swojej przeszłości.
Hanna pokiwała głową, przyjmując do wiadomości to, co słyszy. Przygryzła usta.
– A Louis? On wydaje się człowiekiem sukcesu, a chyba radzi sobie dobrze. Wydaje się spokojny.
– Tak. Ale, jak wspomniałam, to kwestia charakteru. Nie powiedziałam, że trzeba od razu być zdobywcą. To jedna z wielu ścieżek. Po Louisie wszystko spływa jak po kaczce. Ciężko go urazić, ciężko go zaatakować, bo on ignoruje dziewięćdziesiąt procent uwag kierowanych w jego stronę. Nie ma takiej politycznej zagrywki, która by go dotknęła. On nie musi walczyć. On po prostu wygrywa.
– Ale są takie zagrywki, które zniszczyłyby mnie – przyznała Hanna.
– Owszem.
– Ale wie pani, ja po to przyjechałam do Warszawy, by pracować w korporacji. Po to kończyłam studia.
Lea rzuciła jej długie, intensywne spojrzenie.
– W tym wieku nie masz jeszcze pojęcia, po co tak naprawdę przyjechałaś. Masz silną potrzebę akceptacji, lubisz pracować w swoim tempie. Odruchowo wymyślasz niestandardowe rozwiązania na różne problemy. To nie idzie w parze z twardymi strukturami.
– Chyba ma pani rację.
– Oczywiście, że mam. Stanowczo nabrałaś pokory od naszego pierwszego spotkania, to zawsze jakiś krok w stronę korporacyjnej kariery, ale nie wiem, czy wystarczający.
– Rozumiem.
Siedziały chwilę przy muzyce rosyjskiego kompozytora i piły kawę. Za oknem zamigotały światła okrążającego wieżowiec helikoptera.
– To dobrze, że rozumiesz. Przyda ci się ta wiedza na przyszłość – dodała Lea.
– Czy ja wiem? Cztery miesiące zatrudnienia podzielone na okres próbny i jedną umowę miesięczną nie będzie dobrze wyglądać w CV. I tak będę miała teraz problem, i tak.
Lea zrobiła coś, czego stanowczo nie miała w zwyczaju i trochę jej nie wyszło. Ale bardzo się starała, i było widać, że wyjątkowo ją to bawi.
Mrugnęła jednym okiem, pewnie próbując dziewczynie dodać otuchy.
W połączeniu z jej ostrymi rysami twarzy wyglądało to tak, jakby nie wyszło jej kichnięcie.
Hanna o mało nie zakrztusiła się pitym napojem. Odetchnęła głośno, odkładając cenną porcelanę na biurko. Postanowiła już więcej jej nie tykać. Przy takim poziomie spoufalenia robiło się to zbyt niebezpieczne.
– Już starczy tego matkowania, bo mam inne rzeczy do roboty – rzuciła Lea, poprawiając włosy. – Więc powiem ci ostatnią rzecz i możesz iść.
– Słucham.
– Przed chwilą zachowałaś się szlachetnie, więc i ja chciałam się odwdzięczyć uprzejmością. Ale wracając do formalności, gdyby nie ty, twój dział nigdy nie dowiózłby efektów przed deadlinem. I za to też zasługujesz na nagrodę. Tym razem zawodową, jako dodatek do nagrody prywatnej, której już ci udzieliłam.
Co?
Przecież nie przedłużą mi pracy, bo po takiej rozmowie ona nigdy by mi nie pozwoliła zostać w tym samym budynku, nie miałabym dla niej takiego szacunku jak wcześniej.
Ale nie chcę przechodzić na cywilnoprawne niewolnictwo, a przynajmniej nie teraz, i to też już ustaliłyśmy.
Czyli już się więcej nie spotkamy.
To o co jej chodzi?
– Zasługuję?
Lea podniosła rękę z wyprostowanym palcem.
– Początkowo nie zrozumiesz tego prezentu, ale z czasem człowiek uczy się zarządzać swoimi wadami tak samo, jak korzysta z zalet. Jestem pewna, że w odpowiedniej chwili pojmiesz to, co teraz zrobię.
Sięgnęła po telefon i wybrała inny złożony numer wewnętrzny. Po chwili odchrząknęła.
– Z tej strony Lea Rand. Kto dzisiaj jest przełożonym na nocnej zmianie w komunikacji? Aha? Dominika? Dobrze, znam ją. Przekaż jej proszę, by przygotowała natychmiast notatkę służbową, że z dniem dzisiejszym zostaje rozwiązana umowa o pracę Hanny Wróbel. Tak, Wróbel, jak ten ptak. A potem zanieś kartkę na biurko Radosława na piątym piętrze. To miejsce w kącie, z resorakiem Forda Mustanga stojącym na głośniku. Bez problemu je znajdziesz. Tak. Tak. Dokładnie. Napisz też, że to była moja decyzja. Połóż tę notatkę tak, by Radosław zauważył ją od razu, gdy w poniedziałek przyjdzie do pracy. To tyle. Dziękuję. Pamiętajcie, że zaraz rozmawiamy z Emiratami. Tak. Udanej nocy.
Rozłączyła się.
– Ale przecież Radosław to nie jest mój przełożony – skomentowała Hanna, jeszcze zanim słuchawka wróciła na miejsce.
– Oczywiście. Twój przełożony dostanie oficjalne powiadomienie przez nasz system.
– To czemu osobną karteczkę dostanie największy plotkarz w całym wieżowcu?
Radosław był osobą, która z drżenia kaloryferów była w stanie wywróżyć, o czym ktoś rozmawia trzy piętra wyżej, a potem spędzić całą przerwę na lunch, chodząc po ludziach i opowiadając im coraz to bardziej wynaturzone wersje tego, co sobie wymyślił, że usłyszał.
Lea zmrużyła oczy.
– Tak jak mówiłam. Docenisz ten prezent wraz z upływem czasu. A teraz, pozwolisz, Emiraty czekają. Dziękuję za twój czas w EPM. Jestem z niego zadowolona.
Hanna, nie mając pojęcia, co się dzieje, postanowiła zakończyć to spotkanie w sposób uprzejmy, bez wszczynania nowych wojenek na nieznanym gruncie.
Wstała, wyciągnęła rękę. Przeszło jej przez myśl, że to niegrzeczne. Nie przejęła się.
– Dziękuję pani za wszystko.
Lea zastanawiała się chwilę, ale też wstała. Uścisnęła podaną dłoń. A potem siadła i, zupełnie ignorując gościa, zajęła się tabletem.
Hanna odłożyła filiżankę ze spodkiem na miejsce, przy ekspresie. I wyszła, nie domykając za sobą drzwi. Dopiero na korytarzu poczuła, jaka jest zdenerwowana.
Czy to zawsze tak się musi kończyć? Że na moment opuszczę gardę i od razu dostaję w brzuch?
Przecież Radek w dziesięć minut zadba o to, by całe biuro wiedziało, że nie przedłużono mi umowy. A mnie nie będzie w pobliżu, by cokolwiek wyjaśnić. W efekcie tylko jego wersja dotrze do uszu innych pracowników, a przecież nie wiadomo, co on sobie dodatkowo wymyśli, by to ciekawiej brzmiało.
Wspaniale.
Cudownie po prostu.
No nic.
Mogłam to przewidzieć.
Przecież obiecałam jej, że nie pójdę ani do sądu pracy, ani do mediów, więc mogła robić, co chce. Wie, że dotrzymam słowa. Rozgryzła mnie.
I użyła moich własnych cech przeciwko mnie samej.
Doskonale.
Teraz już na bank nic nie zdziałam, skoro całe biuro będzie miało swoją własną wersję wydarzeń.
Ech.
Kolejna nauczka.
Pora dorosnąć.
Może Lea ma rację, że nie nadaję się do korporacji, ale i tak pora dorosnąć, bo bez względu na to, co w życiu będę robić, i tak mi się to przyda.
Hanna zajrzała do torebki, by sprawdzić, czy wszystko spakowała. Nie musiała wracać do biurka, bo i tak co wieczór zostawiała je w takim stanie, w jakim zastała je pierwszego dnia. Założyła więc płaszcz i zjechała na dół, do recepcji.
Oddała swoją przepustkę ochroniarzowi, dzielnie oglądającemu seriale na telefonie. Podpisała czekający na nią papier zdania jej na stałe. Dowiedziała się, że gdy przyjdzie tu po odbiór świadectwa zatrudnienia, dostanie tę najmniej porysowaną z tymczasowych, bo jest bardzo miła i pan ochroniarz będzie za nią tęsknił.
Dobiegał sześćdziesiątki. Poczęstowała go kiedyś pączkami. Też będzie za nim tęsknić.
Cholera.
Naprawdę straciłam dziś pracę.
Hanna poczuła, że od nadmiaru bodźców jej głowa zupełnie opustoszała. Miała problem z pozbieraniem jakichkolwiek myśli. Wszystko się rozsypywało jak gałązki na wietrze.
Uznała, że przyda jej się spacer.
Powietrze na zewnątrz faktycznie pachniało nadchodzącą wiosną. Było zimne, świeże i przenikliwe. Dziewczyna szła, zupełnie oczarowana. Czuła, jak ją owiewa, jak ją głaszcze, czasem jak ją smaga – ale tylko wtedy, gdy akurat podeszła za blisko wysokich, rozpędzających wiatr ścian.
Stanęła na czerwonym świetle i czekała, choć nie minął jej żaden samochód. Nie zastanowiła się nad tym. Przeszła dalej, na zielonym, i zniknęła między blokami.
Nie bardzo potrafiłaby później odpowiedzieć na pytanie, gdzie konkretnie się przez ten czas snuła.
Wyłączyła telefon, wyłączyła zmysły i po prostu wędrowała po ni to nowoczesnej, ni to pełnej historii Woli, od jednego placu budowy do drugiego, mijając nocnych spacerowiczów i ludzi z psami. Zniknęła na chwilę z całego świata.
Zniknęła nawet ze swojego serca.
Chłonęła otaczającą ją ciemność. Wychładzała emocje i wyrzucała z serca zbędny balast, wszelkie zaległe resztki gniewu.
Czuła, jak słabnie z minuty na minutę. Rozmowa z Leą zupełnie ją wycieńczyła, co nałożyło się na zmęczenie wywołane chińskim projektem, późną porę i długi dzień.
Wiedziała, że zaśnie, gdy tylko dotknie policzkiem poduszki.
Znalazła się pod domem dopiero koło jedenastej. Weszła na górę i o mało nie nadepnęła na Łucję, śpiącą na materacu, na samym środku dużego pokoju. Dziewczyna zasnęła w dziennym ubraniu, przykryta kocem. Chrapała cicho.
Wszędzie dookoła walały się jej rzeczy. Rozgrzebane walizki. Pomięte ubrania. Ułożone równo, ale balansujące na granicy rozsypania stosy książek. Hanna podeszła do przyjaciółki i delikatnie poprawiła jej nakrycie. Uśmiechnęła się do niej.
Ta też nie miała lekko. Najpierw przez miesiąc musiała się wyplątywać z umowy na starej chacie, potem przez miesiąc nie mogła znaleźć chwili na przeprowadzkę, bo ciągle były jakieś dramaty i pełne obłożenia lokalu.
Potem obie odkryły, że „zapach starego domu”, wypełniający mieszkanie Hanny, pochodził od ścian wymagających osuszenia, więc przeznaczony dla Łucji pokój był nie do użytku przez kolejne dwa tygodnie.
A potem przez dwa tygodnie Hanna domykała chiński projekt i choć Łucja mogła korzystać ze swojego pomieszczenia, jak tylko chciała, czekała na wolny weekend, by we dwie zajęły się odmalowywaniem i skręcaniem dokupionych mebli.
Faktycznie, w przedpokoju minęłam farby.
Wstanę rano, zamówię jedzenie i działamy.
Ale najpierw się wyśpię.
Chociaż przez moment.
Parę godzin.
Trochę.
Hanna też położyła się bez prysznica. Zmyła wyłącznie makijaż i złożyła elegancko biurowe ubrania. Przeczekała z wytrzeszczonymi, przekrwionymi oczami, aż za oknem przestanie jeździć uliczna myjka.
A potem padła, zupełnie pusta, nie mając pojęcia, co przyniesie przyszłość.
Nie śniło jej się nic.
Aż nagle wstała.
Zamrugała, trochę zdziwiona.
Bolała ją głowa.
Bolał ją też brzuch.
Rozejrzała się.
Nadal było ciemno, ale to może dlatego, że zapomniała odsłonić grube kotary, skutecznie wyciemniające nawet najjaśniejszy świt. Nie wiedziała, czy spała dziesięć minut, czy też parę godzin.
Chyba krótko.
Ziewnęła.
Znowu poczuła ból tuż za oczami.
– Kurde, co jest? – szepnęła.
Podeszła do stojącej koło łóżka butelki wody i wypiła duszkiem ponad pół litra. Odetchnęła ciężko i, czując, że na razie nie zaśnie, poszła pod prysznic. Uznała, że jak będzie czysta, to zmieni sobie pościel i świat stanie się wspaniały.
Pół godziny później wyszła w szlafroku do przedpokoju. Zauważyła, że w kuchni świeci się światło. Zajrzała.
Przy blacie siedziała ubrana w dres Łucja i podjadała na sucho płatki śniadaniowe. Oglądała serial na laptopie. Widząc Hannę, zapauzowała odcinek i wyszczerzyła się wesoło.
– Czegoś takiego jeszcze nie widziałam – skomentowała.
– Która jest? – wydusiła Hanna zamiast powitania. Migrena wcale nie minęła. W brzuchu za to zaczęło ją ssać tak, jakby nie jadła od roku.
– Po piątej.
– Kurczę, to spałam sześć godzin. A głowa mnie tak boli, jakbym spała kwadrans. O co chodzi w ogóle?
Łucja zjadła łyżkę płatków.
– Ale odjazd.
Hanna wyjęła z szafki wafle kukurydziane, a z lodówki żółty ser, pomidory i masło orzechowe. Zgarnęła z suszarki talerz i zaczęła przygotowywać sobie ulubioną kanapkę na wilczy głód.
Nie zwróciła uwagi na ciemność za oknem.
– Co? – spytała po chwili z pełnymi ustami.
– Ty naprawdę nic nie czujesz?
– A co mam czuć?
– Spałaś ponad dobę.
Łucja wyglądała na szalenie dumną z faktu, że to właśnie ona może uświadomić swoją przyjaciółkę o pobitym przez nią rekordzie. – Nie żartuję – dodała.
– No coś ty?
– Serio. Ja zasnęłam koło dwudziestej drugiej, więc ty wróciłaś później.
– O jedenastej.
– No to o jedenastej. Potem ja wstałam krótko przed czternastą – to już jest piętnaście godzin później – a ty spałaś. Potem wyszłam na zakupy i do koleżanki. Potem zajrzałam do ciebie jeszcze raz po dwudziestej, a ty nadal spałaś, za to koło łóżka leżał papierek po batoniku, a na szafce woda, której wcześniej tam nie było, więc widocznie na chwilę wróciłaś do żywych.
– Nie pamiętam żadnego batonika.
– Pewnie na nieświadomce po niego poszłaś i zjadłaś go, zanim zdążyłaś się rozbudzić.
– Pewnie tak.
– No, w każdym razie, aktualnie jest piąta, bo ja sobie rozwaliłam cykl snu i po tej kimie do drugiej w ogóle nie jestem teraz senna.
– To też głupio.
– Nie aż tak jak twoje spanie. Czekaj, dwadzieścia dziewięć godzin? Trzydzieści?
– To tyle można?
– Nie wiem.
– Chyba można.
– Widocznie twój organizm tego potrzebował. Ostatni miesiąc przecież tak tyrałaś, że ani ja cię nie widziałam, ani nawet twoje własne łóżko.
– To prawda.
– Przydało się to przynajmniej na coś? Dostałaś umowę na pół roku czy już na czas nieokreślony?
Do Hanny wróciły wspomnienia z poprzedniego… Nie, sprzed dwóch wieczorów.
Uśmiechnęła się i wpakowała do ust kolejny kęs kanapki. W miarę napełniania brzucha uspokajała się jej migrena. Pamiętała też o ciągłym popijaniu i zaczynała czuć się lepiej, żywiej, bardziej przytomnie. Tak, jakby naprawdę wypoczęła.
Jakby wreszcie przestała toczyć jej organizm nienazwana, brzydka choroba, której nie mogła się pozbyć od pierwszego dnia w Warszawie.
Przełknęła.
– Zwolnili mnie.
Łucja pewnie zareagowałaby sensowniej, gdyby nie była akurat piąta nad ranem. Zasalutowała przyjaciółce trzymanym w ręce opakowaniem płatków.
– To dobre z nich gnojki.
– I tak, i nie.
– Chcesz ich bronić?
– Za wcześnie, by stwierdzić. Daj mi najpierw spokojnie wciągnąć śniadanie.
– Nie mam pojęcia, jak ty możesz łączyć masło orzechowe z pomidorami.
– Pycha jest. Życia nie znasz. A niby kucharka.
– Przynajmniej mam pracę.
– No dobra, faktycznie.
Jadły przez chwilę w ciszy. Potem Łucja westchnęła sennie, odstawiła prawie puste opakowanie płatków do szafki i przeciągnęła się na środku kuchni.
– To zrobimy tak – ogłosiła. – Jeśli pójdę jakoś wkrótce spać, to już w ogóle mi się posypie rytm dobowy, więc wezmę prysznic, wypiję kawę i zaczynamy remont, okej? I potem po prostu padnę koło dwudziestej, ale to już będzie bliższe normalnemu trybowi życia.
– Brzmi rozsądnie. Jesteś pewna, że chcesz robić remont w niedzielę?
– Farba nie młotek, będziemy cicho.
– No dobra.
– Ale najpierw kawa.
– Nasza kawa.
– Niczyja inna.
Łucja podreptała chwilę w miejscu, niepewna kierunku, ale ostatecznie odnalazła się z własnymi myślami i posuwistym ruchem skierowała się ku łazience. Hanna poczuła, że pora przestać jeść.
Brzuch znowu zaczynał ją boleć, ale inaczej niż wcześniej. Przejadła się. Stęknęła boleśnie i pochowała składniki. Umyła talerz, jeszcze raz opłukała twarz. Wycierając usta, popatrzyła przez okno. Niebo powolutku, może jeden ton na minutę, może wolniej, zaczynało jaśnieć. Zbliżał się świt.
Faktycznie przespałam całą sobotę.
Ale odjazd.
Dziewczyna aż urosła na myśl o zbliżającej się ceremonii kawy. Stanęła na palcach, podniosła ręce nad głowę i, korzystając z okazji, przeciągnęła się najmocniej, jak potrafiła. Dotknęła palcami miedzianego żyrandola, pamiętającego jeszcze czasy Breżniewa.
Ale najpierw wypadałoby się chyba ubrać.
Poszła do sypialni i stwierdziła, że pora się ogarnąć. Powiesiła szlafrok na krześle. Wskoczyła w jeansy. Na górę wciągnęła swój ulubiony, sprany T-shirt z runą warcraftowej Hordy i rozpinaną, bawełnianą bluzę, znalezioną kilka miesięcy wcześniej w ciuchlandzie. Bluza była zupełnie niewymiarowa, dzięki czemu nie dość, że miała doskonałą długość, to jeszcze jej rękawy sięgały Hannie prawie do kolan. Dziewczyna wszyła więc za radą Łucji dodatkowe ściągacze w mankiety i cieszyła się teraz największymi bufami na świecie.
Nie cieszył jej za to brak telefonu.
Znalazła go dopiero po dłuższej chwili, w przedpokoju, nadal w kieszeni płaszcza. Komórka była w trybie samolotowym od ponad trzydziestu godzin, co nigdy nie jest dobrym pomysłem. Hanna syknęła. Przywróciła sygnał i wyłączyła dźwięki.
Zgodnie z przewidywaniami urządzenie przez dobrą minutę wibrowało non stop. Gdy spłynęły z internetu wszystkie powiadomienia, zdecydowała, że o tej nieludzkiej porze przejrzy wyłącznie te najważniejsze.
Przede wszystkim odpisała rodzicom, że bardzo ich kocha, i że muszą się zdzwonić z samego rana, najlepiej przed dziewiątą. Czuła, że może na nich liczyć, ale w zamian musi im opowiedzieć wszystko, bez żadnego upiększania.
Od razu zaplanowała też, że wyprosi u Łucji przerwę w malowaniu na zamówienie sushi na lunch. Miała ochotę świętować, choć jeszcze nie wiedziała co.
Potem zauważyła, że dostała parę smsów od Louisa. Każdy lepszy od poprzedniego. Pierwszy czekał od dwudziestej trzeciej w piątek.
„Napisz mi koniecznie potem, jak efekty spotkania, ciekaw jestem. Sophie mówi: buziaki”.
Reszta przyszła już w sobotę.
„Coś ty tam zrobiła???”.
„Czemu dochodzą do mnie plotki, że cię wywalono?”.
„Piaf, odpisz”.
„Serio, jak przeczytasz, to odpisz”.
„Dobra, dowiedziałem się. O wywaleniu cię powiedział mi Patryk z IT, który spotkał na zmianie komunikacyjnej Rogera z recepcji, który rozmawiał z Niną, tą, wiesz którą, co ją obgadywaliśmy kiedyś przez jej samochód, która rozmawiała z Aleksandrą, tą nową w finansach, a ta dostała smsa od Radosława od was. Ale o co chodzi z Radosławem?”.
„Dobra, też wiem. Przyszedł w sobotę pozałatwiać parę spraw, bo go piliły terminy, a chciał się popisać przy drugim etapie chińskiego projektu, że też ogarnia, i potem, od wizyty w biurze siedział i wysyłał masie ludzi informację, że Lea cię wywaliła. Widocznie czekała na niego jakaś notatka służbowa”.
„OK, Lea mówi, bo do niej zadzwoniłem, że nie przedłużyliśmy ci umowy, a więcej opowie mi w poniedziałek. Cholera, Hanna. Coś ty zrobiła, żeby dostać takie traktowanie?!”.
„Trochę głupio, że nie u nas, bo chciałem kiedyś z tobą pracować w jednym dziale, ale kurczę, teraz to dopiero wystartujesz, super dumny jestem”.
„Aha, bo Sophie mówi, że możesz mnie nie zrozumieć – ja to teraz piszę jako komplement. Nie wiem, coś ty zrobiła na tej rozmowie, ale jeśli Lea powiedziała komuś o zwolnieniu cię, to znaczy, że musiałaś na niej wywrzeć niesamowite wrażenie”.
„Sophie mówi, że mnie kocha, ale strasznie nieogarnięty bywam. Mam ci dopowiedzieć, że chodzi o to, że Lea ma bardzo wielu wrogów i bycie zwolnionym przez nią to trochę powód do dumy. Wielu ludzi się z tym obnosi. Odśwież konto na LinkedIN lepiej, to zrozumiesz. Buziaki. Kawa w poniedziałek KONIECZNIE!!! ALE ODJAZD!”.
Hanna pokręciła głową.
Nadal nic nie rozumiała.
Nastawiła więc na zimno kawiarkę i przygotowała dwa termiczne kubki, które kiedyś wygrała w radiowym konkursie ze znajomości piosenek Davida Bowiego.
W międzyczasie Łucja wyszła spod prysznica i mogły pójść razem suszyć włosy. Miały kilka seriali na DVD i w większości przypadków oferowano napisy w pełnej wersji, razem z wyjaśnianymi w nawiasach dźwiękami w tle. Hanna podpięła zewnętrzny czytnik płyt do laptopa i siadły koło siebie, by nie zasłaniać ekranu. Odpaliły obie suszarki i puściły odcinek z wyłączonym dźwiękiem.
Potem w ciszy, przerywanej ziewaniem, znając każda swoją rolę, zaparzyły kawę, przelały do kubków, wzięły z przedpokoju wielki koc piknikowy i założyły buty. Wyszły z mieszkania.
Hanna zamknęła je na oba zamki.
Wcisnęły się do klekoczącej, drewnianej windy i wybrały dziesiąte piętro.
Dwa miesiące temu Łucja przeczytała w internecie, że wiele warszawskich bloków ma otwarte wejścia na dach. Zignorowała Hannę, upierającą się, że to głupota. Poszła sprawdzić i okazało się, że mają szczęście.
Na szczycie klatki schodowej znajdowała się jeszcze jedna część schodów, oddzielona od reszty bloku sporą kratą. Kratę zamykał gruby łańcuch, spięty kłódką. Tyle tylko, że kłódka spinała dwa ogniwa obok siebie. Wystarczyło przesunąć łańcuch i problem znikał.
Potem, na samej górze, natrafiało się na kolejne, tym razem wąskie, schodki i niewysokie, prowadzące na zewnątrz drzwi z zamkiem, od których klucz bujał się na przybitym poniżej sznurku.
Dziewczyny właziły od czasu do czasu na dach posiedzieć, pogadać, pomyśleć. Nie spędzały tam nigdy za dużo czasu, bo bały się, że ktoś wezwie policję, ale późno w nocy lub wcześnie rano starały się jak najczęściej zahaczać o ten prywatny punkt widokowy.
Z jedenastego piętra widok zapierał dech w piersiach.
Przede wszystkim był kompletny. Większość budynków w okolicy kończyła się co najwyżej na szóstym piętrze, a reszta wysokiego blokowiska znajdowała się na zachód od ich mieszkania. W tamtą stronę spoglądały rzadko, więc problemu nie było.
Dzięki lokalizacji osiedla wystarczyło odwrócić twarz w kierunku południowo-wschodnim i miało się przed sobą wszystkie warszawskie wieżowce. Całe city. I to stare, śródmiejskie, i nowe, wolskie.
Między innymi biurowiec z siedzibą EPM.
Hanna popatrzyła na niego i przygryzła usta. Odwróciła wzrok. Przeskanowała resztę dzielnic, tylko trochę wyobrażając sobie, że jest Batmanem.
Niebo na wschodzie jaśniało łuną zbliżającego się świtu. Razem z jej intensywnością przybierał też na sile świeży wiatr. Ten najprzyjemniejszy, zapowiadający budzący się dzień.
Dziewczyny rozłożyły podszyty folią koc przy ścianie dachowej nadbudówki i siadły ramię w ramię. Tak, że mogły się w całości przykryć obszernymi rogami termicznej tkaniny.
Popijały kawę, w ciszy, ciesząc się chwilą.
Ruch uliczny daleko w dole brzmiał niczym fale rozbijające się leniwie o odległą plażę.
Wreszcie Hanna odważyła się ponownie spojrzeć na siedzibę EPM i opowiedziała Łucji historię wieczoru sprzed dwóch dni. A potem rzuciła jej na podołek swój telefon, by ta sama spróbowała coś wywnioskować z enigmatycznych wiadomości od Louisa.
– Posłuchałaś go? – spytała się Łucja po przeczytaniu całego wątku.
– To znaczy?
– Czy sprawdziłaś to konto na LinkedIN?
– Nie, nie byłam tam od miesięcy.
– To spróbuj. Louis rzadko mówi od rzeczy.
Hanna wzięła telefon i otworzyła aplikację. Okazało się, że czeka na nią kilka wiadomości. Wszystkie z soboty.
„Cześć. Nie znamy się, ale dodaj mnie proszę do swojej sieci. Mnie też wyrzucił na zbity pysk Francuski Smok, tak na nią mówiliśmy. Złapmy się na kawę, teraz prowadzę start-up, może nam się przydasz, mamy tu parę osób z historią podobną do twojej”.
„Hej, hej, hej, ja nazywam się Ania i też mnie zwolniła Lea kiedyś. Za nic, uwierzysz? Prowadzę teraz dział kadr w PDAA, możesz nas zgooglować. Jeśli chcesz pogadać, zadzwoń, masz mój numer w stopce”.
„No nie, ciebie też? Zróbmy tak. Przyjdź do nas do siedziby i pogadamy, okej? Szef wie, kim jest Lea, i lubi ludzi, których ona odrzuca. Zawsze wywala najzdolniejszych. Może będziemy mieli dla ciebie jakieś zlecenia”.
Pozostałe też były w identycznym tonie.
Łącznie trzy propozycje zatrudnienia na umowę i cztery oferty współpracy w sytuacji, w której Hanna miałaby własną działalność.
Łucja zaśmiała się na głos i wzniosła toast.
Hanna, nie bardzo wiedząc, co o tym wszystkim myśleć, odruchowo otworzyła Facebooka. Okazało się, że jeden z jej kolegów dodał ją do zamkniętej grupy nazwanej „Lea jest bardzo fajna, lubię ją i trzymam w portfelu jej zdjęcie”. Grupa liczyła sto siedemnaście osób.
Czyli to miał na myśli Louis.
O tym mówiła Lea, gdy podkreśliła, że trzeba znać swoje wady.
Lea Rand dobrze wie, jak jest postrzegana. I tym samym chciała dać mi start w świecie firm o fundamentalnie innej kulturze, firm będących w opozycji do kultury pracy Lei.
Okej.
Nieźle.
To naprawdę prezent, do którego zrozumienia trzeba dojrzeć i na niego porządnie zasłużyć.
Louis miał rację.
– A co to za ziomek w ogóle?
Łucja łypała znad ramienia Hanny. Na ekranie nadal wyświetlało się powiadomienie o zaproszeniu do grupy. Avatar pokazywał elegancko ubranego chłopaka z miną sugerującą, że niepoprawnie zrozumiał niektóre piosenki Joy Division.
– Pracowałam z nim kiedyś, już tutaj, w Warszawie. Adam z nim przyszedł na pierwsze spotkanie i wtedy wydawało mi się, że to on będzie tym od zlecenia. A okazało się, że tylko przyszedł mnie popodrywać. Adam go szybko przepędził, dopiero potem zrozumiałam dlaczego.
– Ej.
– Co?
– A co z Adamem?
Niebo zaczęły przecinać formujące się chmury. Dzięki magii natury ustawiły się prawie równolegle do siebie, snopy bieli budujące spektakularny most z zachodu na wschód.
Bezkresne przejście dla pieszych, z którego skorzystają wyłącznie rozbudzone zmianą pogody ptaki.
– A co ma być?
– No, wiesz. Minął kwartał, a od miesiąca nic mi nie mówiłaś. Coś nowego? Dalej dołek? Już super?
– Chyba super.
– Odzywał się znowu?
Hanna westchnęła. Otworzyła listę wszystkich rozmów prowadzonych ze znajomymi i po paru ruchach kciuka zlokalizowała wątek z Adamem.
Często do niej pisał. Ona zawsze te wiadomości otwierała, czytała i nigdy nie odpisywała.
A on pisał znowu.
I znowu.
– O kurczę – szepnęła Łucja.
– Nie inaczej.
– Co on w ogóle chce?
– Przeprasza i chce się spotkać.
– Odpiszesz mu?
Łuna na horyzoncie stawała się złota, a długie, puchate chmury na niebie rzucały coraz wyraźniejsze cienie.
– Byliśmy razem dwa miesiące, a od rozstania minęły niecałe trzy.
– Wspaniale. Nie o to pytam. Odpiszesz mu?
– Jeszcze nie wiem.
– To zastanów się i odpisz mu coś teraz, dzisiaj, zanim słońce wstanie. Takie magiczne chwile jak ta zasługują na durne decyzje, a ja poważnie zmarzłam.
– To znaczy?
– Idę na dół. Bełtać farby. Pora malować, droga panno, bo już wystarczająco długo mnie zbywasz.
– Nie zbywam, tylko grzyba suszyłyśmy.
– Nie musisz tak brzydko mówić o Teodorze, przecież wiem, że go nie lubimy.
– Fuj.
– No wiem, wiem. Dlatego mnie lubisz.
– Zaraz cię wyeksmituję.
– Wróć najwcześniej za dziesięć minut, bo inaczej będę wiedziała, że nie zrobiłaś nic głupiego.
– A ty będziesz bełtać różową czy białą?
– Różową, bo jeszcze zmienisz zdanie.
– Odbyłyśmy już tę rozmowę. Wyżebrałaś jedną różową ścianę, ale nie chcę nic o niej wiedzieć i nigdy, przenigdy cię nie odwiedzę. Twój pokój przestaje dla mnie istnieć w chwili, gdy to paskudztwo wyschnie na ścianie.
– Dla mnie bomba.
Uśmiechnęły się do siebie.
Na horyzoncie pojawił się wąski, momentalnie dominujący całe niebo promień słońca. W twarze dziewczyn uderzył potężny powiew wiatru, zwiastujący ostateczny koniec nocy.
Łucja ziewnęła i dopiła kawę.
– Lecę malować. Dziś wieczorem chcę już spać u siebie.
– Do wieczora to wyrobimy się dwa razy.
– Pamiętaj, że mój dzisiejszy wieczór to maksymalnie osiemnasta. Potem umrę.
– A to nie, nie ma szans.
Łucja popatrzyła na przyjaciółkę, przewróciła oczami, potargała jej włosy i wstała. Po chwili już jej nie było.
Hanna zagapiła się na drzwi, za którymi zniknęła jej współlokatorka.
Jeszcze nie wiedziała, czy im się wszystko powiedzie, ale bardzo na to liczyła.
Z drugiej strony, na pracę w EPM też liczyłam, a tu proszę, niespodzianka. Chociaż, może nie powinnam się zrażać. To nie jest tak, że mi coś nie wyszło, szczerze mówiąc.
Po prostu się uczę.
Lea znowu dobrze to skwitowała.
W tym wieku nie mam jeszcze pojęcia, dokąd tak naprawdę przyjechałam. Ani po co przyjechałam, skoro już o tym myślę.
Mogę teraz pójść do innego korpo, tylko że mniejszego. Albo do start-upu. Albo otworzyć własną działalność, żeby obsługiwać i tych, i tych.
Hanna przeciągnęła się i zadrżała z zimna. Zawinęła się szczelniej w koc. Wyciągnęła z kieszeni bluzy telefon i zaczęła nim stukać o udo.
Ale pewnie okaże się, że jednak jestem sobą i nie skorzystam z żadnego z tych zaproszeń. Nie mam zamiaru żerować na tym, że ktoś nie lubi kobiety, która właśnie dała mi jedną z najlepszych lekcji życia.
O, tak.
Nie ma co zachować się szlachetnie względem kogoś, kto przez kwartał próbował cię wyrolować, a potem raz zachował się porządnie i teraz czujesz wobec niego dług wdzięczności.
To godne pochwały.
Dziewczyna uśmiechnęła się, mrużąc oczy. Nie ogarniała własnych emocji, ale zaczynała do tego nieogarnięcia przywykać.
Przyszło jej do głowy, że chyba na tym polega życie.
Słońce wychylało się dzielnie znad krawędzi świata i oświetlało coraz więcej umytych niedawno po zimie elewacji. Warszawa na dobre przestała lśnić stroboskopem bieli i czerwieni, a zaczęła zdrową, bogatą paletą błękitu i złota. Prawdziwego, obudzonego życia.
Na drzewach, gęsto zdobiących ulice, od kilku dni rozwijały się pierwsze pąki.
Świat był piękny, nawet jeśli bezlitosny.
Gdzieś mam pochwały.
Zachowam się tak, jak chcę, bo wiem, kim jestem i nawet jeśli wiele innych rzeczy mi nie wyszło, to chociaż tę jedną ogarnęłam.
Jeszcze zdobędę to miasto.
Po mojemu.
Ale najpierw odmaluję pokój.
Hanna westchnęła i odblokowała komórkę. Wyciągnęła ją prosto przed siebie i zrobiła zdjęcie, bez szczególnego kadrowania. Złapała na nim taką Warszawę, jaką zawsze widziała w marzeniach.
Nie upiększyła jej żadnym filtrem.
Wpisała jedynie status. Wybrała zdanie, które znienacka przyszło jej do głowy i nie wiedziała dlaczego, ale bardzo skojarzyło jej się z emocjami, które teraz w całości wypełniały jej serce.
„Podobno będzie lepiej” napisała.
Opublikowała zdjęcie, wyłączyła telefon.
Dopiła kawę.
I wróciła do domu, nie przejmując się już zupełnie tym, czy jej zdjęcia, plany lub marzenia zostaną przez kogokolwiek zaakceptowane.
Czuła się pewnie i spokojnie. Taka, jaką była.
Koniec.
Podziękowania
Nie byłoby tej historii bez mojej fantastycznej redaktor prowadzącej, Kingi Kasperek.
To ona jako pierwsza we mnie uwierzyła i nie szkoda jej było dziesiątek godzin poświęconych na zmaganie się z moim kostropatym udawaniem, że potrafię pisać. Dzięki jej wyrozumiałości do wielu rzeczy mogłem dojść sam, a dzięki jej doświadczeniu przed wieloma rzeczami mnie uchroniła tak, by nie musiał cierpieć żaden postronny Czytelnik. Słowa nie są w stanie oddać tego, jak bardzo na niej polegałem w całym tym tworzeniu.
A skoro już jest tak emocjonalnie i w ogóle, to nie oddadzą też tego, jak dużo wycięła mi z tekstu hermetycznych sucharów :<
Dzięki, Kinga! :)
Pochwały i podziękowania za super prowadzoną opiekę nad projektem dostają też: Monika Kondela (brawurowa, terminowa, dokładna i wyjątkowo sympatyczna we współpracy pani korektor) oraz Ola Korbacz (niespodziewane, a zarazem nieocenione wsparcie przy dopieszczaniu detali). Monika, jesteś super i życzę Ci doskonałej kariery. Ola, odczep się od tego przecinka, on naprawdę nie musi tam być :P
“Umów Śmieciowych” nie byłoby też bez Marzeny, jednego z głównych strategów przedsięwzięcia i mojej naczelnej Pierwszej Czytelniczki. Dziękuję!
Nisko się kłaniam wszystkim członkom Sekretnej Kawiarni. Wasze wsparcie pozwoliło mi przejść przez kilka naprawdę trudnych chwil.
Pozdrowienia przesyłam członkom nowego super miejsca w Internecie – grupy Jak wydać książkę? – dzięki której wiedziałem, że nie jestem w tym ciężkim projekcie zupełnie sam.
No i osobna kategoria wdzięczności dla Rodziców. Serio. To od nich się to wszystko zaczęło :)
Jeśli chcesz z kimś powymieniać wrażenia
… to dołącz do Sekretnej Kawiarni i podyskutuj z innymi Czytelnikami.
Oraz zapisz się do newslettera, by na pewno być na bieżąco! Użyj tego linka lub formularza poniżej.
A jeśli Ci się spodobało
… będę BARDZO wdzięczny, jeśli powiesz o tym serialu JEDNEJ osobie, którą lubisz. Ale TYLKO jeśli to czujesz i masz na to ochotę. Tutaj łap link do pierwszego odcinka, możesz go jej lub jemu podesłać razem z paroma słowami zachęty a ja zasalutuję Ci w ramach podziękowania pitą akurat kawą :)
Serio. Nic więcej nie potrzebuję. Zadowoleni Czytelnicy, którzy naturalnie i bez stresu, bez spiny, bez ciężkiego namawiania opowiadają o historii Hanny Wróbel swoim przyjaciołom to 100% moich potrzeb, bym czuł się spełniony!
Pisanie tej historii to było coś pięknego.
Bardzo, bardzo Wam za nią dziękuję.
Ciao ,