Umowy Śmieciowe – odcinek piąty

Czas czytania: około 65 minut • Książki
 

Co, jeśli po studiach nie zdobędę wymarzonej pracy?

Co, jeśli stracę wszystkich znajomych przez przeprowadzkę do innego miasta?

Co, jeśli ostatecznie wyląduję na ulicy, zamiast na stanowisku dyrektora ważnej korporacji?

I najważniejsze: co, jeśli zabraknie kawy?

Te pytania krążą po głowie Hanny Wróbel, która dopiero co przyjechała do Warszawy i która, no cóż, wyobrażała sobie życie w stolicy nieco inaczej. Wszystko idzie nie tak, jak powinno. Dziewczyna musi błyskawicznie nauczyć się działać samodzielnie i akceptować popełniane błędy. A wszystko w trakcie trudnego tańca, przeskakiwania kłód rzucanych jej nieustannie pod nogi przez otaczających ją ludzi.

Umowy Śmieciowe to opowieść właśnie o niej. Pełen humoru serial do czytania, który świetnie przedstawia problemy współczesnego człowieka. Każdy odcinek przybliża nam nowe decyzje Hanny. Decyzje, przez które poznaje ona prawdziwy świat i rządzące nim prawa, często zupełnie od nowa.

Tym razem już nie jako dziewczyna, ale dorosła kobieta.

Jeśli chcecie się dowiedzieć, co będzie dalej – śledźcie koniecznie “Umowy Śmieciowe”!

(Powyższą zachętę napisała jedna z Czytelniczek – Kornelia Urbaniak! Dziewczyna ma mega potencjał! Trochę jej pomogłem tu i ówdzie, ale ogólny zamysł to jej zasługa.)

Dotychczasowe odcinki

[Spis odcinków: pierwszydrugitrzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy i ostatni]

To już PIĄTY odcinek!

Mam przemożną ochotę zaczynać wstęp przy każdym odcinku słowami: HEJ, UWIERZYCIE, ŻE UMOWY ŚMIECIOWE SĄ NAPRAWDĘ? ale to by się szybko zrobiło nudne, więc stosuję wszystkie znane światu metody medytacji, by się powstrzymywać. No wiecie – skrzyżowane nogi, siedzenie na kamieniu pod wodospadem, głowa na łyso i pomarańczowe ciuchy na klatę, i niebieska strzała na czoło, ok, zagalopowałem się.

Staram się wyjść z założenia, że Wy pewnie uwierzycie, ale zdradzę Wam coś w sekrecie – dla mnie to nadal jest niesamowite. Nosiłem przez wiele miesięcy w serduchu pewną opowieść i pewnego dnia uznałem: kurczę, a czemu ja tego po prostu nie wrzucę na bloga, by inni też mogli poczytać? I potem siadłem i zacząłem pisać. I otoczyłem się niesamowitymi profesjonalistami (o nich więcej w podziękowaniach), których rady wspierają mnie na każdym kroku. I zacząłem publikować.

I tak to już trwa PONAD PÓŁ ROKU.

I do tej przygody dołączają cały czas nowi Czytelnicy!

W tej chwili “stałych” czytaczy serialu jest prawie 5000 za to całość przeczytano już ponad 21 000 razy! I to w zasadzie bez jakiejkolwiek promocji, bo postanowiłem, że najpierw należy zadbać o super historię a dopiero potem próbować podrzucać do żonglerki piłeczki marketingu. Nie ukrywam jednak, że powoli będziemy skręcali i w tę stronę.

Pisanie “Umów Śmieciowych” to moje absolutne hobby numer jeden. A ten odcinek to już w ogóle pisało mi się tak, że to wręcz ciężko wyjaśnić. Poszło w niego dużo kawy, dużo świetnej muzyki, kilka istotnych rozmów i wiele, wiele godzin bycia zupełnie “offline”. Tzn. moglibyście wtedy do mnie mówić. Ale ja bym nie słyszał.

Siedziałem i pisałem.

Stukałem w klawiaturę z częstotliwością, której nie potrafię z siebie wykrzesać na co dzień, przy normalnej pracy.

Pewnego dnia napisałem.

Efekt prezentuję dzisiaj Tobie :)

A sam idę pisać odcinek szósty.

Podziękowania

Za profesjonalną opiekę i doskonałą pomoc podziękowania dostają: Kinga Kasperek (redakcja – zgłaszajcie się do Kingi jeśli chcecie, by Wasz tekst był 300% lepszy), Monika Kondela (korekta – wyłapie wszystko), Ola Korbacz (dopieszczanie detali) oraz Marzena, za strategiczną pomoc przy całym procesie.

Za zachętę ze wstępu dziękuję Kornelii Urbaniak.

Nisko się kłaniam wszystkim członkom Sekretnej Kawiarni. Każda rozmowa z Wami zawsze inspiruje mnie do wielu ciekawych rozwiązań. Poza tym, z takim wsparciem aż chce się tworzyć. Serio.

Pozdrowienia przesyłam członkom nowego super miejsca w Internecie – grupy Jak wydać książkę? – na której zaczynają się zbierać naprawdę fantastyczne jednostki zajarane tworzeniem, pisaniem, wydawaniem, robieniem czegoś, czego się jeszcze nie robiło. Jeśli nie siedzę na Sekretnej, to pewnie siedzę tam :)

Uff. To co?

Lecimy z PIĄTYM ODCINKIEM?

*SUPER MODNY KAWAŁEK Z INTRA TUUURURUURURURURU*

— Umowy Śmieciowe —

Odcinek piąty. Środek października.

Trudno o bardziej samotne miejsce niż dworzec, na którym nikt na ciebie nie czeka.

Przez to skojarzenie Hannę zakłuło w sercu, ale – szczęście w nieszczęściu – nie miała teraz warunków, by pozwolić sobie na dalsze tonięcie w smutek. Było jej zimno.

Spieszyła się.

Głośno terkocząc ciągniętym za sobą bagażem, weszła na halę główną. Jej kroki poniosły się echem po pustej przestrzeni. Pojedynczy, zziębnięci podróżni nie zwrócili na nią uwagi. Tylko pracownik sterujący wielką maszyną czyszczącą pokręcił głową na widok dziewczyny.

Z jej płaszcza i obu walizek lały się na posadzkę strugi wody. Lodowata, wieczorna ulewa była bezlitosna dla ludzi, którym zabrakło rąk, by rozłożyć nad głową parasol.

Hanna zadrżała od szyi aż do stóp. Tak źle nie czuła się od dawna. Pomimo chłodu palił ją przełyk. Czuła, że jest cała rozmazana. Nie wiedziała, gdzie ma portfel.

Wiedziała jednak, że od chwili wytchnienia, od znalezienia przystani na noc, Boże, proszę, nie dam już tak rady, od szansy na pozbieranie rozrzuconych na wietrze myśli oddziela ją tylko jeden, ostatni wysiłek.

Musiała pozbyć się walizek.

Rozejrzała się po wielkiej hali, szukając drogi.

Czytała kolejne drogowskazy i tabliczki informacyjne. W pewnym momencie jej oczy spoczęły na cyfrowej tablicy przyjazdów i odjazdów. Ze zdziwienia uniosła brwi.

Za minutę odchodził ostatni pociąg do Lublina.

Zakłuło ją w sercu po raz drugi.

***

24 godziny wcześniej

Ku zdziwieniu Hanny, Adam okazał się naprawdę zręcznym rozmówcą. I to nie takim jak na co dzień – lekko autoironicznym, z niezdarnymi potknięciami. Nie, tamten Adam chyba dostał szlaban i został w domu.

Adam siedzący naprzeciwko Hanny był…

Szarmancki?

Czemu ja nigdy nie zauważyłam, że on potrafi być szarmancki?

Szybko myślał. Wiedział, co powiedzieć. Wskazując stolik, uśmiechnął się tak, że aż poczuła przyjemne mrowienie na karku. Odsunął dla niej krzesło i przysunął z powrotem, gdy już siadła. Podał jej jedną z kart.

Co ważniejsze, mówił tak, że koiło to jej emocje. Nie drażnił się z nią. Ale też i nie traktował jej jak kruchą wydmuszkę, choć widział, że jest roztrzęsiona.

O nie, gdyby mnie tak traktował, to bym mu chyba przyłożyła.

Nadal piekło ją w żołądku po rozmowie z Teodorem i choć trochę wstydziła się przyznać, zupełnie nie wiedziała, czy bardziej potrzebuje teraz spokoju, czy okazji do wywołania spektakularnej bójki.

Co gorsza, nawet gdyby zdecydowała się na bójkę (choć nigdy by się na nią nie zdecydowała, ale czasem lubiła sobie wyobrażać przemoc), to absolutnie nie była pewna, czy woli przyłożyć Teodorowi, czy jednak samej sobie.

Gładziła raz po raz schowane pod obrusem dłonie.

Jaka ja głupia byłam, że go tak podpuściłam.

Jaki z niego jest cham, że tak mnie potraktował.

Nie, moment. Głupia to ja byłam, że zostawiłam w Roundtable Solutions swoją kopię tych głupich deklaracji. Byłam tak pewna, tak bardzo pewna, że będę pracować tam i tylko tam, że teraz jestem zupełnie bezbronna.

Zacisnęła mocno zęby. Mięśnie na jej policzkach uwidoczniły się, podkreślając wyraźną linię dumnie wyprostowanej szyi.

Dobra, tymi papierami będę się martwić, gdy je zobaczę. I tak nie pamiętam ich treści.

Ale to, że rozliczę się z Teodorem, nie ulega wątpliwości.

Nie może być tak, że on robi, co chce, a ja się będę bać. Mam dość takich panów władców, tyranów zasranych, którzy sądzą, że mogą wszystko, a mi wolno żyć tylko tam, gdzie akurat nie patrzą.

O nie.

O nie, w życiu się na to nie zgodzę. Choćbym i miała przegrać, to przynajmniej stoczę z nim walkę.

Pora zacząć wygrywać.

Hanna przyjęła podaną kartę. Nie zwróciła uwagi, co zamówiła. Pierwszą szklankę wody wypiła duszkiem.

Głupia ja.

Potem lampkę wina też wypiła duszkiem.

Głupia.

W międzyczasie, nie wiedzieć jak, skutecznie rozśmieszyła Adama. Coś powiedziała. Na jakiś temat. A on się schował za kartą, bo nie potrafił powstrzymać chichotu. Na chwilę wyszedł z niego ten sam facet, którego poznała wtedy w kawiarni.

Sympatyczny, zawsze z lekko zmęczonym spojrzeniem, tak jakby nawet przez sen zawzięcie myślał i nigdy nie pozwalał sobie na pełen relaks. Wyglądał jak młody menedżer, któremu można zaufać i który w razie potrzeby zdrowiem przypłaci, ale dostarczy oczekiwane rezultaty. Z włosami w nieładzie, które każdego dnia wyglądały trochę inaczej, bo nie poświęcał im w ogóle uwagi, woląc w tym czasie idealnie zawiązać krawat.

Czyli jednak nie zostawił części siebie w domu ze szlabanem na wychodzenie. Czyli on też potrafi być fajny, nadal będąc sobą. Będąc takim, jak wtedy, gdy się poznaliśmy.

Gdy jeszcze miałam na to wszystko szansę.

Gdy wszystkiego się bałam.

Ha, jak to było strasznie dawno temu.

Śmiech Adama, niczym wąski snop światła przebijający się przez grubą pokrywę chmur, oślepił dziewczynę i wybił z rozpędzającej się karuzeli paniki. Na moment.

Wystarczyło.

Dobra.

Wróbel, są spore szanse, że dałaś ciała po całości i ten twój magiczny, warszawski sen zostanie wyłącznie kilkoma zdjęciami na instagramie.

A może nie będzie tak źle.

I tak tego teraz nie rozwiążę.

Skoro z pracą mi nie wyszło, to może chociaż znajdę sobie chłopaka?

Mniej więcej w tej chwili pociąg myśli Hanny dojechał na peron teraźniejszości. Z powrotem zaczęła zwracać uwagę na to, co się dzieje na randce. Usłyszała lecącą w restauracji muzykę – ładną, pasującą do azjatyckiego wnętrza. Poczuła zapach ostrych przypraw i pieczonego mięsa.

Zmrużyła oczy.

Z przerażaniem zorientowała się, że kończą jeść przystawki, a ona przez cały ten czas była sercem i umysłem zupełnie gdzieś indziej. Dopiero teraz zaczyna nadrabiać dotychczasowe tematy.

Coś o samochodach.

Chyba powiedział coś o samochodach. Ale czemu rozmawiamy o samochodach? I co to był za samochód?

– Powiedziałem, że miałem kiedyś starego malucha – powtórzył Adam.

Spojrzała na niego z wdzięcznością.

– Myślałam, że warszawiacy nie potrzebują samochodów.

– Nie jestem warszawiakiem. Czemu nie potrzebują?

– Macie metro. Nie jesteś?

– Nie. No mamy, aż dwie nitki.

– Szaleni.

Adam wzruszył ramionami.

– Zawsze chciałem mieć samochód, a że dawałem raz w tygodniu darmowe korki z matmy połowie ogólniaka, to choć byłem nerdem, paradoksalnie właśnie na moją osiemnastkę przyszło tyle ludzi, że plaża nad Wisłą wyglądała jak mój prywatny klub.

– I dostałeś od nich malucha?

– Co w tym dziwnego?

– To samochód.

– Wart jakieś trzy tysiące.

– To samochód – powtórzyła Hanna, przewracając oczami.

– Na imprezę przyszła ponad stówa ludzi. Nie wierzę, że ktokolwiek zrzucił się po więcej niż trzy dychy.

– Widzę, że kolega umie szybko liczyć.

– Kiedyś dawałem korki z matmy, wiesz?

– Naprawdę? W liceum?

– Skąd wiesz?

Uśmiechnęli się do siebie. W tym czasie kelner zabrał upaćkane sosami talerzyki i położył na środku stołu ciężki kociołek. Wydobywała się z niego gęsta, pięknie pachnąca para.

Okej, to ma sens. Nie pamiętam zamówienia, bo to on zamówił. Fajnie. Okej. Dobrze. To nawet lepiej.

Nie mam pojęcia co to.

Hanna wskazała palcem na kociołek.

– Co to?

Adam podrapał się po szyi.

– Tak czułem, że byłaś trochę offline na początku, ale żeby aż tak?

Aj.

– Hej, po prostu nie zapamiętałam, z czego się składa nasze zamówienie. To przecież nie jest zbrodnia, bez przesady.

– Byłaś strasznie zamyślona.

– Nieprawda.

– To cud, że doszłaś do stolika.

– Nieprawda.

– Niech ci będzie. To jak się nazywa ta potrawa?

– Myślisz, że skoro składu nie pamiętam, to pamiętam nazwę?

– A cokolwiek pamiętasz?

– Nie. Byłam zamyślona.

– No weź.

– Co?

Adam parsknął.

– Ja też nie wiem co to.

Hanna nie wytrzymała. Zdążyła zasłonić dłońmi usta, więc nie wybuchła głośnym śmiechem, ale za to trochę się przydusiła. Poczuła, że ma w kącikach oczu łzy.

– Adam, mój makijaż!

– Zapomniałem ci powiedzieć, że jeszcze będziesz przeze mnie płakać.

– Podejrzewałam, ale żeby tak szybko?

– Mówią na mnie Łamacz Serc.

– Chyba Tłukacz Szklanek.

– To nie kobiety, to tylko Kot w kawiarni.

– Masz pozdrowienia.

– Dzięki.

Popatrzyli po sobie dłużej niż do tej pory. Adam chrząknął pierwszy. Z dostawionego w międzyczasie przez obsługę talerza zgarnął zrulowany plaster dojrzewającej szynki i zamoczył go w bulgoczącym sosie z kociołka.

Hanna zdecydowała się na pokrojoną w słupki bulwę, dosyć mączną, ale poza tym pysznie komponującą się z bulionem.

Adam wskazał na trzymane przez nią pałeczkami warzywo.

– To taro.

– Co?

– Kolokazja.

– Co?

– Kleśnica.

– Nie mów do mnie takich wyrazów, jesteśmy na randce.

– Taki ziemniak.

– A nie taro?

Znowu parsknęli.

Adam nałożył sobie na talerzyk sporą porcję jedzenia i wyszczerzył do Hanny zęby.

– Lubię taro, więc wezmę więcej, by starczyło mi na nadchodzące parę minut – ogłosił.

Dziewczyna, przeżuwając krewetkę, skinęła głową.

– I czo? – spytała z pełnymi ustami.

Wróbel, sklej te dziąsła!

Jezusie.

Nie mam pojęcia, jakim cudem czuję się przy nim tak swobodnie w trakcie pierwszej randki.

O kurczę.

Jestem na randce!

Hanna poczuła, że się rumieni.

Adam mrugnął do niej wesoło i zajął się rulowaniem kolejnego plasterka szynki.

– Ja się tutaj spokojnie zajmę tymi przekąskami – kontynuował – a ty mi o sobie opowiesz.

– A co to, przesłuchanie?

– Nie, randka.

– To może ty najpierw opowiesz o sobie?

– Opowiadałem przez ostatnie pół godziny.

Cholera.

– Wtedy, kiedy nie słuchałam?

Adam wykrzywił się w przerysowany sposób. Potem w jeszcze bardziej przerysowany sposób odchylił się do tyłu, tak mocno, że o mało co nie wywrócił przechodzącej kelnerki. Zmieszany, wrócił do pionu. Chrząknął. W jego zielonych oczach tliły się ogniki dobrego humoru.

– Dokładnie.

Hanna westchnęła teatralnie i poprawiła klapy marynarki. Siadła prosto. Odłożyła pałeczki na talerz.

– Co chcesz wiedzieć? – spytała.

Adam pokazał na migi, że nie może mówić.

– Nie możesz mówić? – Dziewczyna uniosła brwi.

Adam skinął głową, że tak.

Hanna powstrzymała się od komentarza. Zakręciła palcami kosmyk luźnych włosów przy uchu. Zapatrzyła się na bąbelki w szklance.

Chciała być szczera.

Tak bardzo mocno tego potrzebowała.

Może warto spróbować?

– No więc. Zawsze sądziłam, że jestem nerdem, ale potem ktoś mi powiedział, że raczej geekiem, a potem się dowiedziałam, że nerd i geek to jednak nie to samo, więc teraz już nie wiem. Pół życia chodziłam na eskaesy z siatkówki. Innymi słowy, codziennie po szkole uprawiałam sport, by potem bez wyrzutów sumienia całe wieczory oglądać filmy lub grać z rodzeństwem na Pegazusie, później na PlayStation. Na studiach miałam mniej czasu, więc trochę minęło. To znaczy nerdowanie minęło, na siatkówkę nadal chodziłam. Pamiętam, że swoją talię Magic: The Gathering sprzedałam, żeby mieć kasę na pierwszy festiwal, więc to pewnie coś o mnie mówi. Za to książki nadal kupuję. Chociaż od przyjazdu do Warszawy przerzuciłam się w całości na seriale, bo nie mam czasu na czytanie. To z kolei pewnie mówi coś o Warszawie.

Adam zmarszczył nos. To była mina pomiędzy rozbawieniem a niechęcią.

– Obawiam się, że masz rację – przyznał.

– Miałeś nic nie mówić.

– Przepraszam. A skoro już mówię, to mogę coś jeszcze?

– Proszę.

– Ładnie wyglądasz.

W sercu Hanny ocknął się mały, niewidziany przez nią od dawna wróbelek i załopotał skrzydełkami. Chciała jakoś kąśliwie na to odpowiedzieć, ale zbyt ją paliły policzki, więc tylko ściągnęła usta.

Miała dokładnie złapane gumką włosy i wyjątkowo pieczołowicie nałożony makijaż. No i  wcześniej ubrała swój nowy kobiecy garnitur, w którym czuła się silna i seksowna. Komplement rozlał jej się ciepłem po żołądku.

Rzuciła Adamowi zawstydzone spojrzenie.

Adam też się speszył. Wrócił do jedzenia.

– A mogę coś jeszcze? – spytał po chwili.

– Proszę.

– Zacznij od początku. Ja naprawdę nic o tobie nie wiem.

Hanna z radością wyczuła kolejną okazję na przykrywający jej zmieszanie żart. Trochę nie miała serca pastwić się nad tym fajnym chłopakiem po drugiej stronie stolika, ale nie radziła sobie z szumem skrajnie różnych emocji, które ją wypełniały.

Poza tym ufała, że fajny chłopak sobie poradzi.

– Podobno czterdzieści tysięcy lat temu homo sapiens dotarł do dzisiejszej Europy.

– No dobra, możesz zacząć trochę później.

Poradził sobie.

– Nazywam się Hanna Wróbel.

– Miło mi.

Hanna siadła swobodniej i oparła się plecami o ścianę. Poluzowała kołnierzyk koszuli.

– Pochodzę z Lublina – zaczęła po chwili, zupełnie innym tonem. – Tam skończyłam liceum i tam skończyłam studia. UMCS. Razem z moimi trzema przyjaciółkami gadałyśmy sporo o przeprowadzce do większego miasta. Jedna z nich od razu dostała fajną fuchę w Poznaniu i zupełnie zniknęła ze świata. Całe studia gadała o tym, że skasuje Facebooka, jak tylko obroni magisterkę, no i dotrzymała słowa. Dwie pozostałe, tak jak ja, nie opuściły Lublina. A potem ja też wyjechałam. Rzadko rozmawiamy. Chyba liczyły na to, że w przeciwieństwie do tej, co pojechała do Poznania, ja nie zdradzę naszej paczki.

Hanna nie wiedziała, czemu tak po prostu zaczęła o tym opowiadać. Nie sądziła, że kisi w sobie tę historię. Ale gdy tylko otworzyła usta, poczuła, że to jest pierwsza opowieść, która czeka w szufladce z napisem: „Gdyby ktoś spytał o przeszłość”.

Bała się opowiedzieć o tej części swojego życia komuś nowemu, ale, o dziwo, nie poczuła się źle. Może dzięki temu, że Adam nie naciskał? Dzięki temu, że uważnie słuchał? Albo dzięki jego wzbudzającym zaufanie oczom? Stresowała się, ale była ciekawa, co się stanie, gdy pokona ten stres.

Adam, to jak będzie?

Mogę być szczera?

Adam pokazał na migi, że ma mówić dalej.

Hanna pokazała mu język. Wzięła łyk wina.

– Co jeszcze? W Lublinie mieszkałam z rodzicami i siostrą. Mam też brata. Młoda dopiero kończy gimnazjum. Potem pewnie pójdzie do Staszica, lubelskiej jedynki. Fajny ogólniak, miło go wspominam. Młoda jest super mądra, więc osiągnie w życiu, co tylko chce. Ciągnie ją do wielkiego świata. Jest jeszcze bardziej narwana ode mnie, ale oprócz tego nie ma szans, by nie dała rady. Starszy brat wyjechał kiedyś za pracą nad morze, ale tyle z tego wyszło, że wrócił po paru latach do Lublina i trochę zgorzkniał. Chcąc pomóc mu stanąć na nogi, zostałam rok po studiach w domu, by dorabiać i dorzucać się do rodzinnej kasy. Brat nie był specjalnie wspierający, gdy powiedziałam, że chcę jechać do Warszawy. To taki trochę nasz rodzinny klimat, by jednak siedzieć na miejscu. Młoda poza mną nikomu nie powiedziała, że rozważa studia za granicą.

– Ale tu jesteś.

– Ale tu jestem.

– Opowiadasz rodzicom o problemach?

– No co ty. Kazaliby mi od razu wracać.

Adam gwizdnął cicho.

– To podobnie jak u mnie. Też mówię rodzinie tylko o sukcesach. A narzekam wyłącznie na niską pensję.

– No to puchar superdziecka idzie do ciebie. Ja generalnie mało co mówię. Chciałabym więcej, ale coś mnie blokuje. Może jak wreszcie znajdę pracę, to się odważę?

– Zadzwoń do nich czasem. Nie tylko z okazji nowej pracy. Rodzice są super.

Hanna spojrzała na ściśnięte na podołku dłonie i uśmiechnęła się kącikiem ust.

– To prawda.

Spojrzeli na siebie idealnie w rytmie lecącej w tle piosenki. Hanna poczuła, że na jej karku skrada się niesforny dreszcz. Dreszcz, a może więcej niż dreszcz. Ściągnęła mocno łopatki, by go z siebie strząsnąć.

Adam dopełnił im kieliszki.

– Czemu Warszawa? – Przesunął wino bliżej dziewczyny.

Hanna złapała szkło za wysoką nóżkę.

– Wiesz co, jestem dobra w tym, co robię. I lubię to, co robię. A mam taki mechanizm w głowie, że jeśli już coś się robi, to należy to robić na maksa. Tak, by było bezbłędnie. Jeśli szukam pracy, chcę najlepszą. A potem w tej pracy chcę awansować na sam szczyt.

– Rozważasz dalej karierę za granicą?

– Musiałabym się nauczyć płynniej konwersować.

– Ktoś by cię musiał nauczyć, jak się po angielsku rzuca te twoje żarciki.

– A to umiem akurat.

– Nie wątpię. Czyli na razie Warszawa?

– Dokładnie. Tu są największe możliwości, by dostać się na sam szczyt na dowolnej ścieżce kariery.

– Po trupach do celu?

Hanna kiwnęła głową na tyle raptownie, że złapane w kucyk włosy powtórzyły ten ruch dopiero po chwili. Wycelowała kieliszkiem w kolegę.

– Właśnie nie. Zupełnie nie. I dlatego mam problemy.

– Wolisz uczciwą walkę?

I co, to jedyne opcje?

Czasem naprawdę czuję, jakbym była z innej planety.

– Nie rozumiesz. W ogóle nie chcę walki.

– To jak inaczej chcesz się znaleźć na szczycie?

– Najbardziej na świecie bym chciała, by każdy mógł robić swoje. Tak jak w grach planszowych, w których gracze razem walczą przeciwko pewnemu systemowi. Tak jak w Pandemii, kojarzysz?

– Grałem parę razy.

– No to wiesz, o czym mówię.

– A co, jeśli dwie osoby chcą robić swoje, a mają ten sam cel?

– Wtedy wolno im się ze sobą zmagać, ale muszą grać według jasnych reguł. Na przykład: powinna awansować osoba, która jednocześnie zarobi najwięcej, przyciągnie najwięcej klientów i jeszcze będzie po sobie myła kubek.

– A co, jeśli jedna osoba zarobi milion, ale zniechęci dziesięciu klientów, a druga straci stówkę, ale przyciągnie tysiąc klientów?

– Wtedy niech kasa ma priorytet numer jeden, przyciąganie klientów numer dwa. A mycie kubka numer trzy. Albo odwrotnie, nieważne. Ważne, by było to powiedziane na początku i potem nikt nie zmieniał zasad.

– I co, do tego dorzucić progi minimalne? Nie wolno się zgłosić bez minimum dziesięciu tysięcy przychodu i bez dziesięciu nowych klientów?

– I bez czystego kubka, tak.

– I bez czystego kubka.

– Dokładnie tak powinno być.

– I kto decyduje?

– Liczby.

Adam pokręcił głową i, korzystając z okazji, pokazał kelnerce, by przyniosła drugie wino.

– Trochę utopijna wizja, wiesz? – stwierdził.

Hanna zamachała rękami, pokazując cały świat. Prychnęła gniewnie.

– Zauważyłam.

– W twoim przykładzie aż się prosi o cwaniaka, który spróbuje ukraść twoich klientów, trochę oszukać wynik przychodu i podrzucić do zlewu stos brudnych naczyń.

– I co, trzeba być chamem, żeby wygrać? – podsumowała Hanna trochę głośniej, niż chciała.

Adam przymknął jedno oko i spojrzał kpiąco.

– Chamem?

– Wiesz, o co mi chodzi.

– Jak rozumiem mam się nie pytać o to, co się stało, gdy tu jechałaś, tak?

Aj.

– Będę wdzięczna.

– Coś z pracą?

Ajajaj.

– Nieważne.

– A właśnie, przy okazji, to masz ten etat czy nie?

Hanna przygryzła usta.

Nie, nie zamierzam na pierwszej randce wspominać o Teodorze. Nie po tym, co się ostatnio wydarzyło. Mowy nie ma.

– Proszę.

Adam podniósł ręce w geście poddania się.

– Niech ci będzie. A odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie trzeba być chamem. Ale trzeba się przed takimi wredotami bronić.

– Chyba muszę się tego nauczyć.

– To samo przychodzi. Większość ludzi jest super, wiesz? Nie pracuję w swojej korpo jakoś długo, chociaż wcześniej miałem staże na studiach. I przez te wszystkie lata spotkałem może pięć–dziesięć osób, którym nie przeszkadzało wspinanie się po czyichś plecach.

– To niedużo.

Adam pstryknął palcami.

– To tyle co nic. Ale niestety jest sporo ludzi, którzy siedzą w tym światku na tyle głęboko, że czasem zdarza im się zapomnieć, jak to jest być porządnym człowiekiem. Nie ze złych pobudek, nie. Tak zwyczajnie. Raz na parę tygodni. Zapomni się im. Niestety, nigdy nie wiesz, czy akurat nie mają tego krótkiego zaćmienia moralności dokładnie wtedy, gdy do nich dzwonisz.

– Takich ludzi jest ilu?

– Więcej.

– I co się z nimi robi?

Popatrzyli na siebie, oboje w zamyśleniu.

W tym czasie kelnerka przyniosła kolejną butelkę wina. Adam zadbał, by Hanna miała pełen kieliszek.

– Wiesz co, jeden z moich profesorów na uczelni wyjaśnił mi, że to tak jak z lataniem samolotem.

– Wystarczy nieludzko się rozpędzić i mieć długie ręce, a wzniesiesz się w powietrze?

– Dokładnie.

– Dziękuję.

– Nie. O coś innego mi chodzi. Większość pasażerów jest fajna, uczciwa i nie ma złych zamiarów.

– Prawie wszyscy.

– Lubisz liczby, więc powiem tak: ze statystycznego punktu widzenia wszyscy są fajni. Serio. Ten tyci, tyci, tyci, tyciuchni promil, który chce zrobić coś złego, z daleka wygląda na błąd statystyczny.

– Ale jak już taki zły człowiek coś zrobi, może potem zginąć kilkaset osób.

– No właśnie, dlatego na lotniskach prześwietlany jest każdy.

– Winna jest jedna osoba, a kontrola uprzykrza życie milionom.

– Tak wygląda świat.

Hanna ściągnęła brwi.

– A jak się do tego mają te osoby, o których wspomniałeś, że zdarza im się mieć „zaćmienia moralności”?

– Kontrola wyłapuje też ludzi, którzy przez nieuwagę wzięli na pokład mały nożyk albo butelkę dezodorantu w spreju. Albo ten model telefonu, co niedawno wybuchał. To nie są przestępcy.

– Ale przez nich na pokładzie mogłoby znaleźć się coś groźnego.

Adam wyraził zgodę rozłożeniem rąk.

– Po prostu trzeba być ostrożnym i robić swoje – powiedział. – Zaręczam ci, że można osiągnąć w życiu sukces i nie być, jak to ładnie ujęłaś, chamem. Ale nie oznacza to, że inne chamy nie będą na ciebie nastawać. Trzeba być odważnym i pewnym siebie, a z czasem będą się wręcz trochę bały zaczepiać, wiesz?

Hanna pomyślała o Louisie.

I o Teodorze.

I o sobie.

I o tym, co ostatecznie musiało ją czekać.

Wstała.

– To prawda – powiedziała.

– Wiem. – Adam mrugnął wesoło i wysunął spod marynarki telefon.

– A skąd wiesz?

– O nie, znowu moja kolej na opowieści?

– Pieszczoch z ciebie, sam zacząłeś.

– To prawda.

– Jestem ciekawa, skąd jesteś, jeśli nie z Warszawy.

– To nie będzie fascynująca opowieść.

– Dla mnie będzie. Zaraz wracam.

– Poczekam.

Hanna uśmiechnęła się i dotknęła jego ramienia, idąc w stronę toalet. Tam wyciągnęła komórkę i napisała wiadomość do Teodora:

„Wybacz porę. Spotkajmy się jutro. Godzina dowolna. Miej przy sobie papiery”.

Po sekundzie dostała odpowiedź.

„15”.

Przez chwilę poczekała na wiadomość z adresem, ale potem sobie przypomniała, że przecież się nie doczeka – Teodor nie zmarnowałby na nikogo nawet jednej zbędnej sekundy. Adres przecież mogła znaleźć w internecie.

Westchnęła.

Strach przed spotkaniem z Teodorem przytłumiło poczucie zadowolenia z siebie. Hannie przypomniały się słowa przeczytane w książce, którą dostała przed studiami od rodziców.

Jeśli człowiek robi to, w co wierzy, to nawet jeśli mu się nie uda, przynajmniej będzie miał poczucie, że było warto.

Hanna weszła do toalety i poprawiła włosy. Wyprostowała marynarkę. Poprawiła makijaż. Rzuciła swojemu odbiciu w lustrze długie, spokojne spojrzenie.

No i co, dziewczyno?, zdawało się pytać odbicie.

No i nic, odpowiedziała mu zmrużeniem oczu Hanna. Mogłam na to wszystko wpaść trochę wcześniej. Na to, że życie jest proste, gdy się go sobie nie utrudnia. Że czasem warto zachowywać się dojrzale.

To fakt, mogłaś.

Mogłam.

A możemy o tym pomyśleć jutro, a teraz cieszyć się udaną randką z Adamem?

I co, może go jeszcze potem pocałować?

Hanna wyobraziła sobie taki obrót spraw i uśmiechnęła się szeroko. Gdy przyszło co do czego, uśmiechnęła się skromniej. Nie chciała popsuć pocałunku.

Dochodziła północ i oboje mieli kolejnego dnia sporo obowiązków. Adam zapłacił rachunek, podał Hannie kurtkę. Po wyjściu z restauracji okazało się, że w międzyczasie znów padało.

Puste ulice lśniły nieskończonością kałuż odbijających w sobie światła całego miasta.

Powietrze pachniało świeżością i zimą.

W sam raz na spacer.

Przy klatce schodowej bloku Hanny Adam zawahał się i dał dziewczynie buziaka w policzek. Ta zniknęła ze świata, na czas jednego uderzenia serca, zupełnie odurzona bliskością.

Gdy wróciła, nie miała już wielu wątpliwości. Złapała Adama z całej siły za koszulę, tak jakby drugą pięścią chciała strzelić go w twarz, i przyciągnęła go do siebie, do swoich ust.

Chłopak chyba w międzyczasie chciał coś powiedzieć, ale na szczęście nie zdążył.

Hanna zamknęła oczy szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Zostawiła w tym pocałunku odrobinę siebie i w tym jednym, krótkim, złotym momencie życia wydawało jej się to najmądrzejszym pomysłem na świecie.

Powidoki tego pożegnania trwały z nią jeszcze kolejnego dnia. Ranka i południa zupełnie nie potrafiła sobie potem przypomnieć. Wstała bez nastawionego alarmu, rozbudziła się bez planu, poszła biegać bez rozgrzewki, a potem wzięła długi prysznic, nie żałując niczego.

Szczęśliwie się złożyło, że otumanienie trwało aż do wczesnego popołudnia. Dzięki niemu rano się nie stresowała, za to odzyskała zdolność racjonalnego myślenia dokładnie wtedy, gdy przyszło jej się zbierać na spotkanie z Teodorem.

W międzyczasie nie wpadła ani razu na Kota. Jej współlokatorka pewnie została na nocną zmianę w barze i od razu uciekła na poranną do kawiarni. Hanna zanotowała w pamięci, by potem do niej zadzwonić.

Szykując się do wyjścia, puściła sobie smutną muzykę, bo odruchowo uznała, że jedzie na własną egzekucję. Po wysuszeniu włosów poczuła jednak, że Damien Rice nie jest dobrym wyborem na dziś. Po chwili wahania zdecydowała się na playlistę „Everyday Commuting”.

Dzięki jej brzmieniom w bojowym nastroju dotarła aż do przestronnego holu biurowca, na którego wyższych piętrach mieściła się siedziba Roundtable Solutions.

Dopiero na miejscu wyjęła słuchawki z uszu i znalazła moment, by odpisać na tysiąc ponaglających wiadomości Łucji oraz dać Adamowi znać, że choć nadal nie może mu powiedzieć, o co chodzi, to niech trzyma kciuki, bo właśnie się zaczyna.

„AAAAAAAAAAAAAAAAAOFIAHDFSDHFSKJDHFSD” odpisała na rewelacje z nocy Łucja.

„Powodzenia, pani prezes” odpisał na enigmatyczną informację Adam.

„:*” dopisał po chwili.

Hanna uśmiechnęła się i włożyła telefon do kieszeni płaszcza. Siadła głębiej na kanapie i założyła nogę na nogę. Rękoma złapała się za kolano i odetchnęła głęboko.

Rozejrzała się po stylowym atrium. Pasowała do niego, choć wyglądała skromniej od otoczenia. Dzięki kupieniu sobie kilku kompletów eleganckich ubrań, dzisiaj także mogła założyć swój nowy, ukochany, kobiecy garnitur: obcisłe cygaretki, wąską marynarkę, czarny krawat. Dziewczyna czuła pod szyją sztywność grubego kołnierzyka białej koszuli, a na nadgarstku – ciężar srebrnego zegarka. Srebrne buty odcinały się kontrowersyjnie od ciemnej podłogi.

Wnętrze wieżowca wyglądało tak, jakby na pytanie architekta: „Jakiego stylu spodziewa się pan po tym projekcie?” inwestor nachylił się głęboko przez stół, złączył palce przy ustach i cicho odpowiedział: „Czy widział pan może Wilka z Wall Street?”.

Meble zrobione były z drogiego drewna i łatwo brudzących się tkanin. Blat recepcji lśnił codziennie polerowanym chromem. Dwie uśmiechnięte kobiety pracujące po jego drugiej stronie miały nienagannie dopasowane kostiumy. Za ich plecami zamontowano dwa gigantyczne ekrany LCD, emitujące w kółko kilka krótkich filmików pokazujących spektakularne sztuczki na snowboardzie.

Ich celu Hanna niestety nie zrozumiała.

Poszukała wzrokiem innych ludzi.

Oprócz recepcjonistek, razem z Hanną sportowe filmy ignorowali zapatrzeni w swoje telefony ludzie spowici dymem w wyodrębnionej palarni.

To tu chciałam pracować.

Być może będę musiała tu pracować.

A być może powinnam schować dumę do kieszeni, zgodzić się bez walki i wszystko potoczy się zgodnie z pierwotnym planem?

Te trzy myśli krążyły jej po głowie, gdy rozmawiała ze stażystą, który poprowadził ją do wind i, później, na jedno z najwyższych pięter.

Krążyły jej też po głowie, gdy czekała na kolorowym korytarzu już wewnątrz Roundtable Solutions, obok lodówki wypełnionej drogimi napojami i rzędami lodów w wielu smakach.

Z rozważań wyrwała ją dopiero uśmiechnięta wrednie twarz Teodora. Jak zwykle wyglądał tak, jakby zabierał się do brutalnego polowania. Kitkę na czubku głowy miał związaną z wyjątkową dokładnością.

Chyba szykował się do tego spotkania.

– Miło, że się pofatygowałaś – powiedział na jej widok bez uprzejmości w głosie.

Przytrzymywał stopą otwarte drzwi do jednego z open space’ów. „Floor of creativity” – głosił napis na drzwiach z mlecznego szkła.

– Chcę mieć to szybko z głowy. – Kiwnęła głową Hanna, wstając. Uznała, że dopóki nie rozpozna terenu, dopóki nie będzie wiedzieć, na czym stoi, dopóty będzie cicha i grzeczna.

A potem się zobaczy.

– O proszę, dzisiaj już nie masz ochoty na wesołe tekściki?

Hanna uśmiechnęła się samymi ustami.

Prowokacja? Tak szybko? Poczekaj, gdzie ty się spieszysz? Jeszcze będzie okazja, by się nawzajem potestować.

Jeszcze sobie mnie zgnoisz, daj mi ostatnią chwilę godności.

– Bądźmy profesjonalni – odpowiedziała.

– W takim razie chodź. Potrzebujemy jeszcze kadrowca – tutaj głos Teodora złamał się nieładnie. Odchrząknął. – Powinien już być, ale chyba siedzi w drugiej kuchni, tak jak i reszta tej cholernej firmy.

Poszli więc na drugi koniec wąskiego i długiego piętra. Wnętrza mijanych open space’ów nie wyglądały szałowo. Biurka miały kolorowe akcenty, ale nadal były to zwykłe biurka. Każde zaopatrzone w podstawowy zestaw: myszka, klawiatura i monitor. Każde zawalone papierami. Ustawione w zatoki po osiem. Identyczne. Przedzielone co jakiś czas szarymi pokojami konferencyjnymi. Przytulające się ostatnim rzędem do drugiej narożnej kuchni.

Grupa kobiet i mężczyzn rozmawiała w niej o czymś nad dużymi pudełkami pizzy. Wyglądali pogodnie. Hannie znowu przeszło przez myśl, że może jednak warto schować dumę do kieszeni, przeprosić i tu pracować.

Wtedy skończyłyby się wreszcie te wszystkie stresy.

To mogliby być moi koledzy.

Na szczęście w porę w jej pole widzenia władował się Teodor. Hanna aż zacisnęła pięści.

Dziewczyno, godność.

Myśl o swojej godności.

Teodor złapał wzrokiem jednego z mężczyzn jedzących w kuchni. Ten wytrzeszczył oczy, wsadził sobie do ust spory kawałek hawajskiej i potruchtał w ich stronę.

Chwilę mu zajęło, zanim skończył przeżuwać. Stał w tym czasie przed Teodorem i Hanną i wyjątkowo niezręcznie udawał, że sprawdza coś w papierach, które zgarnął po drodze z mijanego biurka.

– Na litość, Tomek, planujesz to przełknąć przed Bożym Narodzeniem? – nie wytrzymał wreszcie Teodor.

Zacisnął pięści.

Aż tak się nie możesz doczekać swojego triumfu?

Może go jeszcze uderzysz?

– Juszpławie. – Tomek kiwnął głową, wyraźnie zadowolony, że udało mu się wydać z siebie przypominający mowę dźwięk.

Ciekawość wygrała z niechęcią i Hanna spojrzała się pytająco na Teodora. Ten wytrzeszczył oczy i wyrzucił ręce nad głowę.

– Ten mistrz jedzenia na czas to nasz kadrowiec – powiedział.

W tym momencie Tomek potwierdził wypowiedź kolegi poprzez uniesienie dwóch kciuków.

– Będzie potrzebny po naszej rozmowie. Zaprosiłem go z piętra administracyjnego.

W międzyczasie mężczyzna poradził sobie z pizzą i gwałtownym haustem nabrał powietrza, cofając głowę w ramiona. Zamarł w tej pozie na parę sekund po czym wyprostował się i odetchnął głęboko.

– Powstrzymałem czkawkę – pochwalił się.

Tego Hanna nie wytrzymała. Parsknęła i zasłoniła twarz dłonią. Poczuła, jak częściowo uchodzi z niej stres.

Zarumieniła się. I znowu parsknęła.

– Przepraszam – powiedziała cicho.

– Ależ nie ma za co, koleżanko. – Tomek uśmiechnął się szeroko. – Chociaż bardziej na miejscu byłyby gratulacje. Nie każdy potrafi w tak rekordowym czasie pokonać tak pokaźny kawałek pizzy.

– Firma musi być bardzo dumna z tego, że cię zatrudniła – uznał Teodor przez zaciśnięte zęby, pokazując ręką, by szli z powrotem ku miejscu, gdzie wcześniej czekała Hanna.

– A żebyś wiedział. Poza tym mogłeś wspomnieć, że macie pizzę, nie jadłbym śniadania.

– Jakbym wiedział, to bym powiedział.

– Asia mówiła, że wczoraj wysłała maila w tej sprawie.

Teodor wyglądał na zdziwionego.

– W jakiej sprawie?

– No, że będzie pizza, bo ma urodziny.

– Kto ma urodziny?

– No Asia.

– Kto to jest Asia?

– Twoja koleżanka z działu? Pracujecie razem od pół roku? Ta, która ma urodziny?

W międzyczasie zdążyli dojść do otwartej salki konferencyjnej. Puścili Hannę pierwszą.

Teodor wzruszył ramionami.

– Pierwsze słyszę – burknął.

Tomek pokręcił głową.

– No tak, zapomniałem z kim rozmawiam.

– Najwyraźniej.

To jakaś gra?

Hanna spojrzała pytająco na Tomka. Ten cmoknął i przewrócił oczami.

– Teodor ma specyficzne podejście do innych ludzi. Uznaje ich istnienie tylko wtedy, gdy są mu do czegoś potrzebni. Jestem pewien, że do wczoraj nie wiedział nawet, kim jestem ja. Co więcej, istnieją spore szanse, że do jutra znowu zdąży zapomnieć.

Aha, czyli żadna gra, tylko po prostu Teodor. Nie wiem, czego się spodziewałam. Przecież to jasne, że nikt go tu nie lubi.

Szkoda.

Ten kadrowiec wygląda sympatycznie. Ci ludzie, co świętowali urodziny, też wyglądali miło.

Mogłabym tu pracować, gdyby nie ten karłowaty dupek. Nie wytrzymam z nim w jednym pomieszczeniu nawet godziny dłużej.

– Bo ty na pewno pamiętasz wszystkich – odpowiedział Teodor, siadając za stołem i rozkładając papiery. Wskazał ręką miejsce naprzeciwko siebie.

Zajęła je Hanna.

Tomek obszedł blat i dołożył do sterty papierów zawartość trzymanej teczki. Odchrząknął.

– Dobrze, to ja zacznę – powiedział. – Witaj w Roundtable Solutions. Firma przeanalizowała twoją ofertę pracy i po wstawiennictwie Teodora zdecydowaliśmy się wystąpić do centrali o odmrożenie części budżetów. Mówiąc po ludzku, twój etat znowu jest otwarty.

– Tak jak mówiłem – wtrącił Teodor z wrednym uśmiechem.

Cholera.

– Dokładnie – przytaknął Tomek i zaczął rozkładać na stole różne dokumenty. – Tutaj są podpisane przez ciebie deklaracje z pierwszego spotkania, nie wiem, dlaczego mamy oba egzemplarze. Najwidoczniej zostawiłaś u nas swoją kopię. Tutaj jest poświadczenie o przerwaniu procedury z sierpnia. Tutaj umowa o pracę, a tutaj wszystkie wymagane aneksy. Muszę cię poinformować, że deklaracje nigdy nie zostały wgrane do systemu, centrala dopiero teraz otworzyła formularze pod nowe zatrudnienia.

Było tego sporo. Samych aneksów musiało być przynajmniej dziesięć.

Ale coś innego przykuło uwagę Hanny.

Podpisane przez nią deklaracje, czyli główna broń w szantażu Teodora, w rzeczywistości były dwiema luźnymi kartkami. Nie pamiętała, co wtedy jej podsunęli, bo nie rozpatrywała nawet innych opcji poza tą firmą i była pewna, że chce u nich pracować.

Pamiętała jednak, że nie było tego dużo.

Miała rację.

Dwie kartki?

Co takiego może niby być na czterech stronach, co zdaniem Teodora robi ze mnie niewolnika?

Nie, moment, to są przecież dwa egzemplarze, mój i ich. Czyli prawdziwa deklaracja ma raptem dwie strony? To chyba niemożliwe, żeby na dwóch stronach zakazać mi odwołania tej rekrutacji i przyjęcia oferty od Louisa.

Prawda?

Hanna nie wiedziała, komu zadała to pytanie.

– Dobrze. – Tomek uśmiechnął się i podszedł do drzwi. – Teodor mówił, że ma jeszcze z tobą do zamienienia parę słów, więc ja skoczę po pizzę. Wołajcie, gdy będę potrzebny przy składaniu podpisów. Haniu, witaj na pokładzie. Nie mam pojęcia, czym przekonałaś Teodora, by się za tobą wstawił, ale skoro taki ponurak jak on uznał cię za kogoś wartościowego, to musisz być super.

– Nie twoja sprawa – nie wytrzymał wreszcie Teodor. Najwyraźniej przyznanie na głos, że Hanna miała jakiekolwiek zalety, zepsułoby mu chwilę zwycięstwa.

Hanna westchnęła.

Dzięki wczorajszemu pocałunkowi przez cały ranek chodziła metr nad ziemią. Jadąc tutaj, unosiła się już nad chodnikiem tylko odrobinę. Właśnie zaczynał się etap walki, by nie paść na kolana.

Grawitacja dorosłego życia bywała bezwzględna, nawet dla zakochanych.

Kadrowiec mrugnął wesoło niezrażony i wyszedł z salki. Hanna została sam na sam z Teodorem.

Siedzieli naprzeciwko siebie, a nastrój w powietrzu był taki, że gdyby ich krzesła miały kółeczka, to pewnie okrążaliby się jak wojownicy na chwilę przed gongiem otwierającym walkę.

W salce panował chłód. Poza tym nie wyróżniała się niczym szczególnym. Stół, rzutnik, ekran, kopiarka, niszczarka, sporo kabli, brudna wykładzina, terkoczący klimatyzator.

Korporacja chyba nie miewała wielu gości, jeśli pomieszczenie do spotkań zewnętrznych prezentowało się najgorzej ze wszystkich na piętrze.

Albo łapali się z ludźmi na dole, w tym pięknym atrium? O, to by pasowało do takich szui jak Teodor. Wziąć coś cudzego i się popisywać, że to jego.

Hanna chrząknęła, nie wiedząc, jak zacząć, by nie przechodzić od razu do sedna.

– Co to znaczy, że to jest „Floor of creativity”? – spytała, by przerwać ciszę.

Nawet ten krótki zastrzyk dobrego humoru wywołany dziecinnym zachowaniem kadrowca zaczynał z niej uchodzić. Teodor był tak trudnym i toksycznym człowiekiem, że wysysał z niej energię nawet bez otwierania ust.

Wystarczyło, że siedział z ponurą miną.

I mierzył ją wzrokiem.

Złowrogo.

– Nic. Mamy kolorowe wstawki na meblach.

– Inne piętra też mają swoje motywy przewodnie?

– Pod nami jest „Floor of bravery”.

– I tam co jest?

– Też mają kolorowe wstawki, tylko inne.

– Aha.

– Podpiszesz kontrakt, to będziesz sobie tutaj chodzić codziennie.

Na to Hanna nie odpowiedziała. Nadal nie wiedziała, jak w pełni wygląda sytuacja, więc póki co jej gra toczyła się wyłącznie o zobaczenie tych rzekomo strasznych deklaracji.

Teodor trzymał na nich ręce, jakby były jego własnością.

Ciekawe, o co się toczy jego gra.

Hanna zaczynała odczuwać delikatny lęk. Zimno wkradało się jej pod garnitur i wysysało siły, których miała coraz mniej i mniej.

A może warto po prostu się zgodzić? Nie pyskować, nie kłócić i dostać pracę, o którą chodziło mi od początku?

Przecież tylu ludzi nie ma pracy, a już tym bardziej tutaj, w Warszawie. Ciężko jest znaleźć cokolwiek, a ja wybrzydzam tylko dlatego, że nie lubię kogoś w danej firmie?

Przecież w każdej firmie będę kogoś nie lubić.

Przecież ci ludzie w kuchni wyglądali sympatycznie. I ten kadrowiec był okej. Może będę tu miała znajomych, kasa się będzie zgadzać i wszystko się ułoży?

A co, jeśli oferta Louisa jednak nie wypali i zostanę zupełnie na lodzie? Nie mam gwarancji, że tam też nie będzie ichniego Teodora.

Wtedy będzie dramat.

Dobra.

Moment.

Oddech.

Zapędzasz się, Wróbel.

Najpierw dowiedz się, o co chodzi, potem panikuj, okej?

Teodor łypnął nad nią okiem znad papierów. Zignorował podział zastosowany przez kadrowca i zsunął wszystkie papiery na jeden stos. Kontrakt znalazł się na samej górze.

Papiery z sierpnia wylądowały na samym dole.

– Zrobimy tak – zaczął tym swoim wysokim, nieprzyjemnym głosem, którego nawet chwila słuchania przyprawiała Hannę o ból głowy.

– Słucham.

– Jeśli podpiszesz ten kontrakt od razu, w tej chwili, to wylądujesz bezpośrednio w moim dziale, bez okresu próbnego. Normalna umowa o pracę.

– Nie umowa-zlecenie?

– Jeśli mam ci wszystko powtarzać, to lepiej od razu sobie stąd idź, bo się wścieknę.

Hanna przełknęła dumę. Bolało ją to. Ale cudem się udało.

– Przepraszam – powiedziała, mobilizując wszystkie znane jej sztuczki, by nie wykrzywić twarzy w grymasie dojmującego wstrętu.

Myśl o celu. Myśl o celu. Myśl o celu.

Teodor kiwnął głową, zadowolony.

– No. Użyłem słów „umowa o pracę”, więc na stole jest umowa o pracę. Wystarczy w niej uzupełnić twoje dane osobowe.

– Rozumiem.

– Jeśli spróbujesz teraz pyskować, tak jak wczoraj przez telefon, oferta zrobi się gorsza. Dostaniesz umowę rozliczaną śmieciówkami, pewnie zleceniami, dopiero po kwartalnym okresie próbnym.

– Rozumiem.

– A jeśli zaczniesz wydziwiać i nadal podejrzewać mnie o różne świństwa, przyjmiemy cię od razu tylko po to, by cię wypieprzyć na bruk po miesiącu. Trochę mi się za to oberwie, ale chyba już ci kiedyś mówiłem, że nie toleruję, jak ktoś mi się przeciwstawia. Wytrzymam. Ty nie wytrzymasz. Z takim miesięcznym skarbem w twoim CV nikt cię nie potraktuje poważnie. Szczególnie, że to do mnie potem będą dzwonić po rekomendację, by wyjaśnić, czemu cię zwolniliśmy. Warszawy nie zdobędziesz.

– Rozumiem.

– Cieszę się.

Twarz Teodora rozpogodziła się. Widocznie schlebiało mu, gdy rozmówca zgadzał się z nim przy każdej wypowiedzi.

Chociaż, gdyby to był oglądany przez nią serial, Hanna musiałaby przyznać, że podobna pułapka prawna byłaby faktycznie wyjątkowo precyzyjnie zaprojektowanym mechanizmem. Teodor znał się na byciu korporacyjnym władcą marionetek zaskakująco dobrze jak na swój młody wiek.

Ciekawe, gdzie się tego nauczył.

Niestety, to nie był serial. Hanna przełknęła ślinę, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić.

Teodor wyciągnął przed nią dłoń tak, jakby chciał przybić z dziewczyną piątkę. Ta spojrzała na niego nieufnie.

– Co chcesz? – spytała.

– Pięć – powiedział Teodor.

– Nie przybiję ci piątki za to, że mnie postawiłeś w takiej sytuacji, nie żartuj.

Teodor wyszczerzył zęby i zgiął jeden palec.

– Cztery – pisnął wysokim głosem, nie zdążywszy na czas opanować podniecenia.

Dreszcz spłynął po ciele Hanny. Tak samo silny, jak ten z wczorajszej randki, tylko powodowany kompletnie innymi emocjami.

Tamten skojarzył jej się z pierwszym wskoczeniem do wody po przyjechaniu nad morze. Elektryzował, pobudzał, wywoływał same miłe wspomnienia.

Teraz miała wrażenie, jakby ktoś wrzucił ją do pełnego oślizgłych śmieci bagna.

To przeciążyło jej zrujnowany stresem organizm.

Hanna poczuła, że zaczyna słyszeć coraz mniej, czuć coraz mniej i widzieć coraz mniej, ale za to jej myśli przyspieszyły do poziomu, na którym nie byłaby już w stanie wyjaśnić ich drugiej osobie.

Od początku, Wróbel.

Od początku.

Po pierwsze, chciałam tu pracować.

Od samego początku stawką był etat w Roundtable Solutions i po wielu rozmowach z różnymi działami kadr właśnie tutaj mi się najbardziej spodobało i tutaj dostrzegłam dla siebie najlepszą szansę na rozwój zawodowy.

W każdej firmie pracują marni ludzie, tak jak i w każdej firmie pracują cudowni ludzie. Gdybym miała pracować w firmie Adama, pewnie bym nie narzekała, bo poznałam najpierw fajnego człowieka i mogłoby mi się wydawać, że inni też są fajni.

Właśnie dlatego cudowna wydaje mi się oferta pracy u Louisa.

Roundtable Solutions na pewno ma fajnych ludzi. Ot, chociażby tych z kuchni.

Teodor zgiął drugi palec. Hanna złączyła dłonie jak do modlitwy i przysunęła palce do samych ust. Łokcie przycisnęła do boków, by zajmować jak najmniej miejsca.

Stojące w kącie urządzenia biurowe szumiały cicho, pozostawione w trybie czuwania.

Poza tym, jeśli się zgodzę, dostanę od razu umowę o pracę, a to nie jest takie częste. I będę w Warszawie. Po prostu będę tutaj, już, gotowe, jestem. Mam mieszkanie, mam pracę, dorosłe życie stoi przede mną otworem.

Nie wiadomo, jak to będzie wyglądało u Louisa. Może takie preferencyjne warunki wcale nie są dobre? Na pewno zacznę mieć wrogów, skoro wspiera mnie ktoś z dyrekcji. Poza tym w ogóle nie pamiętam tej jego firmy, EPM, z czasów, gdy czytałam oferty. Wtedy nie zatrudniali, nawet nie wiedziałam, że istnieją.

Mają dobre opinie, ale czy to nie będzie tak, że znajdę się tam na siłę?

Teodor zgiął trzeci palec. Uniósł brwi, zdziwiony. Drugą dłonią klepał bez rytmu w stertę papierów. Wyglądał na zniecierpliwionego.

Hanna spojrzała mu w oczy.

A ten co się tak niecierpliwi?

Jest mu przykro, że nie histeryzuję.

No to chociaż tyle z nim wygram, że nie dam mu satysfakcji i nie zacznę płakać. Ja nigdy nie płaczę. To jest zasada numer jeden i nawet dla tego palanta jej nie złamię.

Chociaż to trochę dziecinna zasada numer jeden. Może pora wybrać sobie nową? Na przykład: nie pyskuję ludziom tylko dlatego, że mnie wkurzą?

Albo: nie kłamię?

Albo: zawsze zabieram swoją kopię dokumentów do domu, niezależnie od tego, jak pewne wydają mi się akurat zaoferowane warunki?

Boże, właśnie! 

Właśnie, właśnie, właśnie.

Dokumenty z sierpnia.

Jestem idiotką, że je u nich zostawiłam. Jestem idiotką, że nie zrobiłam im zdjęcia.

Pod wieloma względami jestem idiotką.

Gdyby nie moja naiwność, zamiast siedzieć naprzeciwko tego palanta, dawno siedziałabym naprzeciwko komputera na swoim etacie i wszystko byłoby super. A tak, o, muszę się z nim kłócić.

Chociaż może tak właśnie miało być.

Teodor zgiął czwarty palec. Został wyprostowany tylko wskazujący, celujący w sufit, tak jakby chłopak chciał zgłosić się do odpowiedzi w szkole, ale trochę nie chciało mu się trzymać ręki w górze, bo i tak wie, że zna prawidłową odpowiedź.

Może na dobre wyszło, że sytuacja się trochę pokomplikowała? I teraz powinnam z tego skorzystać?

A już na sto tysięcy dwieście miliardów procent nie powinnam drugi raz czegoś podpisywać bez upewnienia się trylion razy, że to jest dla mnie dobre.

To bardzo dużo razy.

Czy ja właśnie byłam o krok od kolejnego niesprawdzenia słów tej kłamliwej, manipulującej, śmierdzącej, karłowatej, nic nie wartej cholery?

Pamiętaj o celu. I nie daj się zastraszyć.

Musisz mieć jakieś granice, Wróbel. Nieprzekraczalne, stabilne, ważne granice, które oddzielą cię od ludzi, z którymi nie chcesz mieć nic wspólnego, nawet jeśli przypłacisz to utratą pracy.

Są ważniejsze rzeczy niż praca.

Ku zdziwieniu Teodora, gdy już miał zwinąć dłoń w pięść, Hanna też wyciągnęła rękę z wyprostowanym palcem wskazującym. Siedzieli w ten sposób przez dłuższą chwilę, słuchając terkotania klimatyzatora, i patrzyli na siebie.

Teodor pierwszy opuścił rękę.

Jego oczy mętniały.

Hanna swoją nadal trzymała uniesioną.

Jej oczy jaśniały.

– Kadrowiec powiedział o umowie o pracę – szepnęła.

– Co? – Teodor poprawił się na krześle.

– Kadrowiec powiedział o umowie o pracę.

– Tak, mam ją tutaj.

– Czyli była przygotowana wcześniej. Masz tutaj umowę o pracę, nie umowę-zlecenie, nie umowę o dzieło, ale umowę o pracę, o której wspomniałeś w opcji numer jeden, w której godzę się od razu?

– A chcesz się zgodzić od razu?

– Czy to jest ta umowa?

Teodor wypiął pierś i z oślizgłym uśmieszkiem na twarzy przesunął w stronę Hanny kartkę  z wierzchu stosu papierów. Wyglądała sensownie.

– Owszem, to jest obiecana przeze mnie umowa o pracę. Od razu powiedziałem, że szybkie zmądrzenie przyniesie ci najwięcej korzyści. Gdybyś wydziwiała, wrzuciłbym ją do niszczarki i na jutro przygotował coś o wiele gorszego.

– Daj całość.

– A może chcesz jeszcze chwilę mnie poobrażać, tak jak wczoraj? – Jego głos był szydzący i radosny, jak głos małego chłopca, który sądzi, że wygrał kłótnię na boisku, bo jego koledze odechciało się spierać.

Zaraz go uderzę. Z całej siły. Krzesłem.

Daj tę umowę.

Chłopak zachichotał i bardzo dokładnie oddzielił dwie kopie kontraktu od reszty leżących na stole dokumentów. Przesunął je w stronę dziewczyny razem z długopisem. Jego spojrzenie znowu było ostre i groźne.

– Nie spiesz się, przeczytaj sobie. Potem uzupełnij swoje dane, strzel parafki na każdej stronie, a pełen podpis na końcu – wyjaśnił nagle miłym i łagodnym tonem.

On jest nienormalny.

Hanna ściągnęła usta. Stuknęła trzymanymi w dłoniach umowami o stół, by się ładnie wyrównały. A potem szybkim ruchem zgięła je na pół i schowała pod marynarkę.

Teodor wziął głęboki wdech i zamknął oczy. Wyglądał, jakby powstrzymywał furię.

– Co to ma znaczyć? – spytał bez intonacji, jak robot.

– Kadrowiec powiedział, że ma tu wrócić na podpisywanie umowy – powiedziała Hanna. Jej dykcja była czysta i zdradliwa niczym górskie, zamarznięte jezioro. – A to jest moja umowa. Potrzymam ją, dopóki nie pokażesz mi tych deklaracji z sierpnia.

Teodor otworzył oczy, które znowu wyglądały mętnie i odpychająco.

Co on tak przeżywa?

– A więc we mnie wątpisz – sapnął.

– Oczywiście.

– Powiedziałem ci, że czeka cię za to kara.

– Nie jesteś w pozycji, z której możesz mnie jakkolwiek karać.

Jego twarz zrobiła się brunatna.

– Co?

– Nie mam pojęcia, co podpisałam w sierpniu. Moja wina. Ale na sto procent twoje zmienianie warunków umowy w połowie spotkania jest takim samym złamaniem poprzednich ustaleń, jak i moje pójście do innej firmy. Skoro chcesz mnie szantażować tamtymi papierami, to ja cię będę szantażować umową.

Teodor otworzył usta, ale po chwili je zamknął.

Hanna wypchnęła policzek językiem. Nadal czuła się rozdrażniona, ale przynajmniej w jej myśli nie wdzierała się panika.

– Pokaż mi więc te papiery z sierpnia, a ja świadomie podejmę decyzję, czy chcę tu pracować.

Teodor skrzyżował ręce na piersi i założył nogę na nogę. Prychnął gniewnie.

– Świadomie – przedrzeźnił ją.

– I po co mnie przedrzeźniasz?

– Bo przecież nie chcesz tutaj pracować. Po co robić teatrzyk?

Myśl o celu. Myśl o celu. Myśl o celu.

– Podejmę tę decyzję, gdy pokażesz mi papiery z sierpnia.

– A umiesz powiedzieć coś innego?

– Umiem.

– To powiedz.

– Jak pokażesz mi papiery z sierpnia.

– Upierdliwa jesteś.

Hanna zacisnęła mocno zęby, by nie zakląć. Wstała i uchyliła lekko drzwi sali konferencyjnej.

Pora wytoczyć ciężkie działa.

– Co ty sobie wyobrażasz? – spytał spanikowany Teodor. Nie ruszył się nawet o milimetr, ale z jego twarzy odpłynęły kolory.

Dobra, nie jest źle, nie dygoczę. Teraz biorę wdech, patrzę na niego i spokojnie wyjaśniam sytuację.

– Nie zamierzam znowu się powtarzać. Zachowujesz się nieprofesjonalnie i blokujesz mi możliwość podjęcia decyzji dotyczącej zatrudnienia. Chcę wobec tego zawołać Tomka, kadrowca, by nam towarzyszył.

– Natychmiast zamknij te drzwi – syknął Teodor.

Hanna postanowiła wziąć to za dobrą kartę i odjęła dłoń od klamki. Salka znowu stała się pomieszczeniem zamkniętym.

I dźwiękoszczelnym.

– Czy ty myślisz, że będziesz mnie szantażować? – kontynuował gniewnym tonem Teodor, tym razem głośno.

– To ty mnie szantażujesz. A ja po prostu chcę przeczytać papier, który sama podpisałam.

Miałam się nie powtarzać.

Teodor zamaszyście złapał się za twarz i mocno natarł policzki. Gdyby Hanna stała bliżej, oberwałaby boleśnie prosto w nos.

– Ratuję ciebie przed samą sobą, a nie szantażuję. To jest dobra firma i oboje wiemy, że zyskasz na przyjęciu tego etatu.

– Na razie robisz, co się da, by mnie do tego zniechęcić.

– Bo się przejmujesz pierdołami. Przez takich ludzi jak ty nasze pokolenie faktycznie zasługuje na tę debilną etykietkę millenialsów.

– A przez takich jak ty korporacje faktycznie zasługują na etykietkę Mordoru.

– Nie pracowałaś w żadnej, to się nie wypowiadaj.

– Znam wielu ludzi, którzy pracują.

Teodor prychnął.

– I co? Może dostali awanse, bo są grzeczni i ładni?

– Nie wiem.

– A ja wiem, że na pewno nie. To jest biznes. Nie masz argumentu, więc tworzysz argument. A jak nie umiesz go stworzyć, zmieniasz temat dyskusji. Walczysz. Negocjujesz. Wycinasz sobie przestrzeń, którą możesz zająć, a potem walczysz, by nikt ci jej nie zabrał.

W niedający się ani zatrzymać, ani nazwać huragan odczuć, który przetaczał się przez serce Hanny od samego wejścia do wieżowca, właśnie zaplątało się babie lato czegoś zupełnie nowego. Poczuła żal.

– A nie sądzisz, że tak wygląda twój świat, bo sam go sobie takim tworzysz? – spytała.

– O czym ty gadasz?

– Jak niby ludzie mają cię traktować, skoro ty każdego traktujesz jak wroga?

Teodor parsknął szyderczo.

– A te coachingowe bzdury to skąd wypełzły?

– Cynizm rodzi cynizm.

– Bzdura.

– Dziwny z ciebie przypadek.

– Nie prosiłem o opinię.

– Niby jesteś dojrzały i dużo wiesz, a reagujesz na problem jak pięciolatek na informację, że Transformersy są tylko na niby.

– Nie znasz mnie.

– Wiem. Ale tak samo jak nie znam ciebie, nie znam też paru innych osób z tego światka i wiesz co? Nie jestem głupia. Widzę, że nie ma lekko. Że ludzie się oszukują, wykorzystują, są wywalani z powodu jakichś tabelek kompilowanych za oceanem czy, nie wiem, są im odmawiane urlopy, bo ktoś, kogo nie znają, zawalił i teraz trzeba ratować firmę.

– Właśnie.

– Ale trzeba być albo strasznie głupim, albo strasznie zgorzkniałym, by na toksyczny i problematyczny świat reagować pomysłem: „Wiecie, co by było super? Gdyby być jeszcze bardziej toksycznym i jeszcze bardziej problematycznym niż wszyscy inni! To na pewno będzie ekstra!”.

– Zamknij się.

Nie, nie powstrzymam się. Mam go dość.

– Ty się zamknij.

I, niesamowite, Teodor dokładnie tak zrobił. Zasępił się, ale nadal wypinał zaczepnie pierś i zadzierał głowę. Grdyka chodziła mu nerwowo w górę i w dół, w górę i w dół.

Hanna odchrząknęła, nieprzygotowana na taką reakcję.

– Ja naprawdę chciałam pracować w tej firmie. I z tego, co widzę, ty też chcesz, bym pracowała w tej firmie. Ale robisz, co tylko się da, by mnie od tego odwieść.

– Nie szkodziło spróbować cię tu po prostu ściągnąć.

– I tu się mylisz. Szkodziło.

– Niby jak?

Spojrzeli na siebie. Ona nie rozumiała jego, on nie rozumiał jej.

– Teodor, w każdej chwili mogłeś mnie poprosić, żebym tu pracowała. Jak człowiek człowieka. I pewnie bym się zgodziła, bo z zewnątrz oferta Roundtable Solutions wydawała mi się najciekawsza. Ale ty wolałeś mnie terroryzować i próbować ograć szantażem.

– Ale po co cię miałem prosić, skoro i tak chciałaś tu pracować? Przecież to durne. Nie jesteśmy w przedszkolu. To biznes. Masz swoje cele i możesz je dzięki mnie osiągnąć. Może jeszcze kwiatki miałem ci kupić? Wydziwiasz i wydziwiasz.

– No cóż. – Hanna gwizdnęła cicho, dziwiąc się, gdzie zawędrowała ta rozmowa. – Jak mawia mój tata, uprzejmość nic nie kosztuje, ale jej brak zaciąga czasem dług nie do spłacenia. Czy mogę wreszcie spokojnie przeczytać te papiery?

Teodor wstał z krzesła. Patrząc dziewczynie prosto w oczy, strącił stos dokumentów na podłogę. Wredny uśmiech nawet na moment nie spełzł z jego twarzy.

– Gówno mnie obchodzi, co z nimi zrobisz – szepnął, mijając Hannę w drzwiach. Był tak blisko jej ciała, że otarli się ramionami. Jego oddech był gorący.

Drzwi za jego plecami zamknęły się z cichym piskiem uszczelek. Dziewczyna zadrżała.

To było dziwne.

Biedny jest, jeśli naprawdę tak myśli. Tym bardziej powinnam po prostu stąd wyjść, bo kłócenie się z takim człowiekiem nigdy do niczego nie prowadzi. Albo dam mu wygrać, albo sama stracę godność, próbując mu cokolwiek udowodnić.

Boże, jakbym dalej chciała być terroryzowana przez toksycznego faceta, to bym się nigdy nie rozstała z moim pierwszym chłopakiem.

Dziewczyna zachichotała cicho. Nie miała dobrego humoru, ale dyskutowanie z Teodorem wycieńczało ją i nie kontrolowała w pełni swoich reakcji.

Tak bardzo chcę do domu.

Ale nie mogę.

Ale osiągnęłam swój cel. Mogę przejrzeć papiery i do niczego nie zostałam zmuszona. Tylko najpierw je ładnie poukładam, bo się pewnie pomieszały.

Właśnie, o tym spychaniu rzeczy na podłogę muszę opowiedzieć Łucji. Ciekawe, co to miało na celu. Ośmieszyć mnie? Chyba tak.

Kolejna sztuczka, która mu nie wyszła.

Hanna wstała, obeszła biurko i siadła na miejscu Teodora. Pozbierała z podłogi wszystkie zrzucone kartki. Wyjęła spod marynarki umowę o pracę. Korzystając z nadrukowanej w rogach numeracji stron, szybko przywróciła prawidłową kolejność wszystkich papierów. Potem rozłożyła kupki dokumentów tak, by każda odpowiadała jednej kategorii.

Uspokoiło ją to nieznacznie. Lubiła porządek. Lubiła kontrolę. Znowu zaczynała słyszeć dźwięki. Widzieć szerzej. Głębiej oddychać.

Po chwili sięgnęła po chronione wcześniej przez Teodora kartki datowane na sierpień. Powód jej zmartwień i być może fundament jej warszawskiego fiaska.

Chociaż, kto wie. Teodor przestaje brzmieć jak osoba, która wie, co robi. Te ostatnie ataki przed wyjściem nie miały już żadnego sensu.

Spojrzała na napisaną jej charakterem pisma datę oraz podpis w prawym dolnym rogu dokumentu.

Boże, ale to było dawno.

Miała wrażenie, że Hanna, która trzymała wtedy długopis, była kimś zupełnie innym od Hanny dzisiaj. Kimś bardzo odległym. Wyjątkowo naiwnym.

Ale to nie był odpowiedni czas na rozliczanie się z błędów młodości.

Dziewczyna wzięła bardzo głęboki oddech i przeczytała obie strony deklaracji tak dokładnie, jak tylko potrafiła.

Początkowo przy każdym zdaniu spodziewała się jakichś strasznych, prawnych kruczków kradnących jej duszę i zobowiązujących do wieczystego oddania swojej wolnej woli tej konkretnej korporacji.

Z czasem się rozluźniła.

Potem przeczytała kopię.

Potem przeczytała całość, obie deklaracje, jedną kartkę i drugą kartkę, jeszcze raz.

Potem nie mogła uwierzyć własnym oczom, więc dla pewności przeczytała też kontrakt, aneksy, poświadczenia sierpniowych zamrożeń budżetowych i dla zupełnej, totalnej, niezachwianej pewności jeszcze raz te dwie podpisane kartki z deklaracjami z początku.

I wypełniła ją wściekłość.

Pełne i soczyste uczucie do cna wypaliło z niej resztki wątpliwości. Pewnie jeszcze kilka dni temu pozwoliłaby sobie na niekontrolowaną eksplozję, ale teraz ze zdziwieniem odkryła, że potrafi się kontrolować, nawet pomimo zmęczenia.

Zamknęła oczy.

Przeczekała pierwsze uderzenie, to pełne przemocy i chęci zemsty, które skraca oddech i ściska w brzuchu. Nie wystawiła głowy na korytarz i nie zwyzywała Teodora do trzeciego pokolenia wstecz.

Odetchnęła głęboko dziesięć razy.

A potem kolejne pięć.

W pewnym momencie ogień wściekłości zjadł nadmiar własnego paliwa i uspokoił się nieco, zostawiając wyłącznie rozpalone do białości węgle gniewu. A Hanna dobrze pamiętała z harcerstwa, że najwięcej zastosowań ma właśnie czysty, tańczący złotymi iskrami żar.

Gniew był dobry. Mobilizował. Dodawał energii.

Podsuwał słowa i rozwiązania.

Hanna wyciszyła myśli i pozwoliła działać swojej inteligencji. Wiedziała intuicyjnie, co ją teraz czeka.

Wiedziała też, że da radę.

Wyprostowała marynarkę, poprawiła koczek z tyłu głowy i przywdziała na twarz najgrzeczniejszy z uśmiechów. Wstała.

– Teodor, poproszę cię na chwilę – zawołała przez uchylone stopą drzwi.

Okazało się, że nie musiała się odzywać. Teodor cały ten czas stał nieopodal oparty o ścianę i chyba nawet na chwilę nie spuścił z niej wzroku. Gdy na niego spojrzała, był już w drodze.

Wszedł do środka, upewnił się, że uszczelki drzwi szczelnie się stykają i oparł się o jedną ze ścianek.

– Czyli co, podpiszesz? – spytał bez przekonania. Jego głos, nienaturalnie wysoki, łamał się. Był pusty. Jak pęknięty dzwon.

Nie wyładowuj się na nim. Po prostu odmów. I wyjdź. I nigdy tu nie wracaj. Idź pracować do Louisa. Odnajdź się tam.

– Nie, nie podpiszę.

– Naiwna jesteś. – Wzruszył ramionami.

Nie wyładowuj się na nim. Po prostu odmów. I wyjdź. I nigdy tu nie wracaj, zaraz mu strzelę. Boże, jak ja go nienawidzę. Jak ja go z całego serca nienawidzę.

– Ja jestem naiwna? Teodor, ty mnie próbowałeś szantażować listem intencyjnym. Te papiery, te twoje straszne papiery, to jest list intencyjny. Nie wiem, czy ty masz mnie za kretynkę? Czy za kogo? To nie umowa. Nie lojalka. Nawet nie, nie wiem, zobowiązanie do wstrzymania się od działań konkurencyjnych na czas trwania rekrutacji. Teodor. To jest list intencyjny. Tym się można podetrzeć. I oboje o tym wiemy.

Chłopak blefował od samego początku – i przegrał.

Ale wzroku nie odwrócił.

– I co z tego? Mogłaś się tak nie pieklić, tylko przyjąć moją propozycję i jeszcze dziś wystartować ze swoją karierą. Jesteś naiwna. I głupia, najwidoczniej.

Nie wyładowuj się na nim Po prostu odmów, niech on sam zgnije, nie rób sobie z niego wroga, niech zniknie gdzieś w cieniu, niech się zarzyga tą swoją nienawiścią, zaraz mu przyłożę.

Hanna poczuła, że zaciska pięści. Żar w jej wnętrzu lśnił złotem i czerwienią. Pyskówki chłopaka działały niczym poruszenia miecha, które na nowo rozbudzały w niej języki gniewu.

Zamknij się.

Teodor ułożył się wygodniej. Zachichotał.

– Co, nerwy uderzają do łba? Naprawdę tak łatwo cię wyprowadzić z równowagi? Nie nadajesz się do niczego.

Hanna przełknęła ślinę. Coś w niej pękło.

– Nie mam pojęcia, co ci zrobiłam, że tak mnie traktujesz, ale zaczynam żałować, że w ogóle tu przyszłam.

– Tak?

– Tak. Mogłam zamiast tego rozpowiedzieć wszystkim, że dałeś mi dostęp do danych wrażliwych swojego korpo i by cię stąd wywalili na bruk. W sekundę.

– Teraz zachciało ci się gróźb?

– Mówię, że mogłam to zrobić. Ale tego nie zrobiłam.

– Gdybyś się skusiła na taką głupotę, nikt w tej branży by ci więcej nie zaufał.

– Teodor. Zaciąłeś się. Nie zrobiłam tego. Po prostu ci udowadniam, że można coś osiągnąć, nie zniżając się do tak niskich metod jak twoje dziecinne manipulacje.

Ale było już za późno. Teodor faktycznie się zaciął. Odepchnął się łokciem od ściany i stanął przy samej Hannie, przysłaniając swoimi szerokimi barkami jarzeniówki na suficie. Dziewczyna znalazła się w cieniu.

– Taki nikt jak ty ma czelność mi pyskować? I grozić?

Hanna poczuła, że za sekundę coś palnie i nawet spróbowała zwalczyć w sobie tę pokusę, ale łapana przez nią smycz wymsknęła jej się z rąk i razem z kąśliwą uwagą uciekła w ciemność.

– Naprawdę tak łatwo cię wyprowadzić z równowagi? – przedrzeźniła jego wcześniejszą wypowiedź.

Teodor wyglądał tak, jakby chciał ją zabić. Z całej siły uderzył się za to w udo. Materiał garnituru zmiął się pod siłą ciosu. Gdyby chłopak wycelował w jej nogę, złamałby jej kość. Sam jednak tylko sapnął cicho.

Wygładził spodnie. Poprawił krawat.

– Masz rację – pisnął wysokim, gniewnym głosem. – Możesz iść. Skoro nie chcesz tutaj pracować, nie będę cię zatrzymywał.

Hanna nie mogła uwierzyć swoim uszom. Oczom zresztą też nie. Przerażenie, które poczuła przez moment, gdy podnosił rękę, zmieniło się we wściekłość. Zrozumiała, że nigdy by jej nie zaatakował, ale miała już dość jego humorów i ciągłego manifestowania pseudowładzy. A już na pewno nie pisała się na oglądanie jego szalonych pokazów niepanowania nad własnymi emocjami.

Jedynym, co ostało się w jej sercu, była chęć odwetu.

– Mogę iść?

– Tak.

– Pozwalasz mi?

– Tak, nie chcę cię widzieć.

– Dostaję przepustkę?

– O co ci chodzi?

– Nie jesteś królem, mała gnido. Nie jesteś tutaj nawet dyrektorem. Nikim jesteś, żeby grozić drugiemu człowiekowi. Wyjdę, gdy uznam, że mam ochotę wyjść.

– Chcesz mieć więcej problemów?

– Tylko jeśli oznaczają problemy dla ciebie.

Hanna wstała. Wzięła ze stołu obie kopie swojej sierpniowej deklaracji i, odsuwając Teodora ręką, wyszła na korytarz. Choć musiało ich dzielić dobre trzydzieści kilogramów wagi, chłopak uległ delikatnemu dotykowi i zgodnie z sugestią wykonał krok do tyłu.

– Tomku, mogę cię prosić? – zawołała.

Teodor zbladł.

– I po co go wołasz, kretynko? – pisnął.

Dziewczyna odwróciła się przez ramię i uśmiechnęła do niego. Jej oczy były jasne i spokojne.

Kadrowiec pojawił się po chwili z kawałkiem pizzy w dłoni.

– No, i co tam? Możemy podpisywać? – spytał, wchodząc do salki konferencyjnej. Na widok rozsierdzonego Teodora zmrużył oczy. Powiódł wzrokiem od chłopaka do dziewczyny, to znów do chłopaka.

– Nie – zaskoczyła go Hanna.

– To znaczy?

Hanna była prawie w całości zafiksowana wizją naskarżenia, że Teodor chciał ją uderzyć. Po takim pomówieniu już nigdy by się nie podniósł. Na szczęście wąskie światełko jej świadomości nadal żyło żalem, który wypełnił ją na widok tej jego chwilowej, cynicznej słabości.

Przecież jedyną osobą, którą Teodor chciałby bić z całej siły, jest on sam. Mam tak samo.

To zwykła gnida. Mała cholera, która nie szanuje innych ludzi, ale nie zasługuje na zniszczenie tylko dlatego, że się pokłóciliśmy.

Hanna nie wiedziała, skąd znajduje w sobie te ostatnie resztki opanowania. Miała wrażenie, że dobiła do końca wytrzymałości emocjonalnej już kilka razy. Czuła się jak w filmie, który po jednym zakończeniu ma kolejne zakończenie, a potem jeszcze jedno.

Tak bardzo chcę już być w domu.

– Czy dobrze rozumiem, że te umowy to są czyste druki, kopie in blanco, bez wpisanych danych osobowych? A wydrukowana informacja o przerwaniu procedury z powodu zamrożeń budżetowych jest ogólna dla całej firmy, bez żadnego związku z moją rekrutacją?

Kadrowiec zawiesił się na chwilę, widocznie zdziwiony złożonym pytaniem.

– To znaczy, to znaczy – zająknął się – tak, masz rację. Umowy są czyste i czekają na twoje dane, a tamta informacja o przerwaniu procedury pochodzi z naszego wewnętrznego biuletynu.

– Rozumiem. A skoro wtedy były zamknięte procedury i nie wgraliście do systemu mojej deklaracji, to znaczy, że te dwie kopie są jedynymi dowodami, że kiedykolwiek chciałam tu pracować?

Hanna wyprostowała rękę z trzymanymi papierami. Na tyle blisko Tomka, by mógł odpowiedzieć na pytanie, i na tyle daleko, by nie mógł po nie sięgnąć.

Teodor schował twarz w dłonie.

O proszę.

Kolega już zrozumiał, co go czeka.

– Tak, lepiej nie zgub tych dokumentów, bo to twoje jedyne wejście do naszej firmy. – Kadrowiec zaśmiał się nerwowo.

– I nigdzie więcej nie ma moich danych?

– To jedyne kopie.

– Dziękuję. – Hanna kiwnęła głową.

Podeszła do buczącej cicho, uśpionej niszczarki w kącie pomieszczenia i, nie zrywając kontaktu wzrokowego z Tomkiem, wsunęła trzymane kartki do środka.

Urządzenie obudziło się automatycznie i po sekundzie z pierwotnego planu Hanny na pracę w Warszawie została wyłącznie wyjątkowo drobno zmielona pulpa.

Kadrowiec nie wiedział, jak zareagować. Oliwka z trzymanego przez niego kawałka pizzy stoczyła się na podłogę.

Teodor łypał na dziewczynę spomiędzy palców.

Hanna poprawiła włosy i wyminęła obu mężczyzn tak, by wyjść na korytarz. Otworzyła szeroko drzwi.

Kilka osób stało nieopodal ze swoimi talerzami z jedzeniem i patrzyło na scenę. Pewnie uznali, że skoro wołam kadrowca, to już zostało tylko mnie przywitać?

Mili są.

Szkoda, że ich nie poznam.

– To prawda, że w sierpniu chciałam tu pracować – powiedziała spokojnym tonem do Tomka. – Zaufałam tej firmie, zostawiając w waszych rękach moją kopię deklaracji. Jak widać, niesłusznie. Byłam teraz szantażowana tą kopią, a także w trakcie spotkania straszono mnie zmianą warunków obiecanej wcześniej umowy o pracę. Nie życzę sobie, by ktoś mnie tak traktował.

Ludzie stojący na korytarzu patrzyli zszokowani na kadrowca, kadrowiec patrzył zszokowany na Teodora. Ten patrzył gniewnie na Hannę.

– Nie chcę mieć w was wrogów, dlatego nie podejmę żadnych działań – kontynuowała dziewczyna. – Nie będę się też smucić, że obie kopie mojej deklaracji uległy zniszczeniu. Przedziwny wypadek. Jak rozumiem, tym samym podstaw nie ma, bym mogła być dalej rozpatrywana jako potencjalny pracownik, prawda? Szkoda, ale przeżyję. Tomku, przepraszam, że musiałeś się kłopotać. Teodorze, miłego dnia.

Hanna uśmiechnęła się do obu mężczyzn i odwróciła na pięcie. Ostatnie spojrzenie rzuciła Teodorowi.

Cała władczość, której się w nim tak bardzo bała, wyparowała. Nie zostało nic poza żyjącym w błędzie chłopakiem, który dawno temu zgubił gdzieś w napadzie szału wszystkie swoje wartości i teraz nie potrafił już nic poza gryzieniem wyciąganych do niego rąk.

Do windy odprowadził ją szpaler milczących i zdziwionych spojrzeń. Czuła, że właśnie staje się przedmiotem plotki. Że każdy jej krok zostanie do wieczora powtórzony w nieskończonej ilości rozmów przez internet. Podniosła zatem dumnie głowę i bez pośpiechu opuściła siedzibę swojego niedoszłego pracodawcy.

– Coś ty jej nagadał?! – dobiegł ją jeszcze tylko krzyk Tomka, kadrowca, a resztę zagłuszyły zamykające się drzwi windy.

Wybrała parter i kucnęła w kącie, wreszcie sama. Podsunęła kolana pod brodę i przez kilkanaście pięter oddychała głęboko, wsłuchując się w szum sprowadzającej ją do codzienności maszyny.

Chciało jej się śmiać. Udało jej się wygrać z Teodorem. Nie do końca tak, jakby sobie tego sama życzyła, ale o wiele lepiej niż w swoich najczarniejszych scenariuszach. Droga do pracowania z Louisem w EPM stała przed nią otworem.

Chciało jej się lodów, najlepiej w ogromnych ilościach. Była z siebie dumna. Odpłaciła się Teodorowi problemami zawodowymi w zamian za problemy zawodowe, które spowodował w jej życiu – ale na pewno się z nich wykaraska. Nie chciała mieć w nim śmiertelnego wroga. Nie chciała go też niszczyć. Po prostu nie chciała go znać.

Ale najbardziej chciało jej się spać.

Wezwała sobie zatem ubera. Korzystając z chwili wytchnienia w trakcie transportu, obiecała Łucji dłuższą rozmowę na dniach, Louisowi potwierdziła przyjęcie jego oferty, a Adamowi napisała parę lakonicznych wiadomości, wyjaśniających, że właśnie osiągnęła spory sukces. Nie wchodziła w szczegóły, bo to by oznaczało rozmowę o Teodorze, a tego chciała uniknąć. Ustalili, że kolejnego dnia pójdą świętować na miasto. Co prawda Adamowi trochę przeszkadzało, że nie wie, co takiego będą świętować, ale obiecał się dostosować.

Fantastyczny początek związku, ukrywanie czegoś, pomyślała nieskładnie Hanna, z głową opartą o szybę, ledwo utrzymując przytomność.

Wkrótce wszystko mu wyjaśnię.

Nie chcę na samym początku związku go wkurzać, że nadal utrzymywałam kontakt z człowiekiem, dla którego kiedyś go okłamałam.

Kiedyś mu to wyjaśnię.

Teraz nie chcę być problemem.

Już byłam wystarczająco problematyczna z tym moim niezdecydowaniem i wiecznym robieniem złych rzeczy. Teraz będę samodzielna.

Już jestem samodzielna.

Pokonałam Teodora, pomyślała, wysiadając z samochodu pod blokiem.

Sama chcę o siebie zadbać, pomyślała, myjąc twarz w łazience.

Sama potrafię o siebie zadbać, pomyślała jeszcze raz, wpełzając w samej bieliźnie pod kołdrę.

I po chwili już spała.

Było jej chłodno i idealnie.

Obudziła ją dopiero Kot.

– Ej, Ptaszyno – zaśpiewała, fałszując i szturchnęła współlokatorkę w stopę.

– To ona, to właśnie ona – odpowiedziała Hanna i rozkaszlała się, suchym i sklejonym snem gardłem. Nic dzisiaj nie piła.

Bez słowa pobiegła do łazienki napić się prosto z kranu. Po dłuższej chwili naprzemiennego gulgotania i przełykania wróciła, kręcąc na głowie niedbały koczek.

– Chciałam się z tobą skontaktować, ale nie było cię w domu, a nie miałam czasu zadzwonić, wiesz?

Kot siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Była w szlafroku. Do Hanny dopiero teraz dotarło, że jest w domu.

– Chyba długo spałaś – odpowiedziała Kot, rozbawiona miną współlokatorki.

– Ty już jesteś po pracy?

– I po prysznicu.

– Która godzina?

– Po osiemnastej. Zasiedziałam się na porannej zmianie.

– Aż tyle?

Kot wzruszyła ramionami.

– Szef nam na szybko napisał, że jakaś impreza się szykuje na wieczór, więc prosi porannych o posiedzenie trochę dłużej, bo potem wieczór będzie siedział do późnej nocy. Miałam płacone, więc nie narzekam.

– Mądre podejście.

– Jak randka?

Hanna uśmiechnęła się.

– I randka, i zwycięstwo w pracy, moja droga.

Kot zagwizdała.

– Świętujemy? – spytała, przeciągając się, i w efekcie padając na plecy na łóżko.

– Adam dziś kończy później, ja mogę.

– To chodź od razu.

– Dokąd?

– No jak to, dokąd? Do Binge, mam zniżkę pracowniczą.

– I znowu mądre podejście.

– Nie wiem, jakim cudem mogłaś we mnie kiedykolwiek wątpić.

Hanna przewróciła oczami.

– Ej! – dodała Kot.

– No nie wiem, nie wiem, jak mogłam. Idziemy teraz?

– Daj mi przeschnąć.

– To co, odcinek Przyjaciół?

– I lody.

Spojrzały na siebie i Hanna poczuła, że koleżanka naprawdę stara się z całego serca, by wszystko było w porządku.

Może źle ją potraktowałam wczoraj, tak nagle wychodząc? Boże, to w końcu jest człowiek, dzięki któremu w ogóle przeżyłam. Co mi do tego, że nie potrafi czasem mówić o problemach? Może jej to pomaga, że zawsze przekierowuje temat na siebie, może wtedy czuje, że jednak coś jest warta?

Po prostu spędzę z nią dziś super wieczór i tyle. Zasługuje na to. A skoro nawet dla Teodora potrafiłam być wyrozumiała, tutaj też się ogarnę.

Potrafię o siebie zadbać i nie unosić się bez powodu tylko dlatego, że Kot ma swoje dziwne jazdy.

Wieczór faktycznie okazał się wyjątkowo miły. Po lodach przyszła pora na kawę, po kawie na kanapki, a po kanapkach – na wypad do knajpy. W międzyczasie Ross nie dogadał się z Rachel, czy naprawdę mają przerwę w związku, czy też nie.

Dziewczyny ubrały się szybko i, nie przerywając rozmowy, podjechały autobusem pod lokal. W środku po chwili czekania znalazły stolik.

Po poruszeniu i przegadaniu setki tematów i przerwaniu ich tysiącem dygresji Kot przeprosiła i potruchtała do łazienki.

Binge, jak co wieczór, był pełny i parny.

Neony na ścianach migotały i bzyczały odległą zapowiedzią burzy. Z głośników przed chwilą poleciało Heads Will Roll, ale nie oryginał, tylko remiks A-Traka. Przy wielu stolikach rozmawiający głośno ludzie zaczęli mimowolnie bujać głowami.

Podłoga lśniła i kleiła się od wylanych resztek szotów. Pachniało wódką. Przed pustym miejscem Kota stała niska szklanka z napoczętym Bojackiem.

Hanna potarła palcem zroszoną wilgocią stojącą przed nią wysoką szklankę. Wzięła łyk przez słomkę. Drink Gently dziś smakował rumem.

Barmani codziennie przyrządzali go z trochę innych składników, dzięki czemu Binge od wielu tygodni przeżywał powtórną eksplozję popularności.

Hanna zapatrzyła się na jeżdżące za oknami samochody. Niecałe dwadzieścia cztery godziny temu poszła na pierwszą randkę, potem ocknęła się na najtrudniejszej rozmowie swojego życia, której raczej nie mogłaby bardziej wygrać. A teraz Kot robiła, co mogła, by się ładnie układało, by wszystko było dobrze.

Może faktycznie przesadzałam przez te ostatnie tygodnie? Kamila teraz mnie fajnie słucha, podpytuje, dopowiada, nie próbuje wszystkich tematów przekierować na samą siebie.

Może mi się przywidziały te jej zachowania ostatnio? Nie byłam dla niej najmilsza. 

Pora to zmienić.

Nie może tak być, że jak ktoś nie radzi sobie perfekcyjnie z każdą sytuacją, to od razu niebo spada człowiekowi na głowę, jak mawiali starodawni Galowie.

Ale to nie dziś. Nie teraz.

To później.

Jutro.

Teraz jeszcze tylko wrócimy do domu, zadzwonię do Adama i uderzę w najdłuższe spanie mojego życia. A potem śniadanie i początek przygotowań do pracy w EPM.

Hanna na etacie.

Brzmi fachowo.

Odetchnęła głębiej i przetarła czoło serwetką. Znała dobrze niedomagającą klimatyzację lokalu, więc ubrała się na cebulkę. Nie pomogło. Po trzech kolejkach została wyłącznie w białym T-shircie, który coraz bardziej przyklejał jej się do karku.

Kot przecisnęła się przez tłum. Też ściągnęła wszystkie warstwy wierzchnie, została wyłącznie w czarnym podkoszulku bez rękawów.

– Chcesz poczuć lato w zimę, idź do Binge – powiedziała, siadając na stołku.

– Chcesz poczuć zimę w lato, też idź do Binge – odpowiedziała Hanna.

– A fakt, wtedy nie umieli wyłączyć klimatyzatorów z pełnej mocy.

– Za to teraz nie umieją ich włączyć?

– Teraz są popularniejsi niż kiedykolwiek. Przecież na początku było tutaj dwa razy mniej stolików.

– A, to dlatego ktoś mnie ciągle smyra po plecach?

– Nie, to dlatego, że siedzisz w mokrym podkoszulku.

– Kot!

– No co, stwierdzam fakty. Dwójka tamtych uroczych dżentelmenów spod baru jest wysoce zainteresowana twoim stanikiem, może pora to wykorzystać.

– Jeden z tych dżentelmenów ma obrączkę.

– Drugi też.

– A ja mam chłopaka.

– Detale.

Hanna zasalutowała drinkiem.

– Kamila, królowa dobrych porad.

– I kawy?

– I kawy. Czy już możemy lecieć?

– Co, tak wcześnie?

Hanna wzięła łyk drinka przez tęczową słomkę.

– Dawno tyle razem nie siedziałyśmy. Możemy to powtórzyć w przyszłym tygodniu, ale miałam dzisiaj strasznie długi dzień i super się go z tobą świętuje, ale zaraz zasnę. Tak wiesz, fizycznie. Pacnę tutaj czołem o stół. I spłynę na podłogę. A tu jest nieładna podłoga.

– To muszę cię ładnie zawieźć do domu.

– Właśnie.

Kot zawierciła się i, choć może Hanna była już lekko wstawiona, drapnęła ręką za uchem, jak prawdziwy kot.

– To jeszcze jeden? – zaproponowała zmienionym głosem.

– Chętnie dopiję ten, ale potem lecimy.

– Na pewno?

– Na pewno.

– No dobra. Bo jest temat.

Oho? Jedno wspólne siedzenie wystarczyło, by się dogadać? Boże, Wróbel, jaka ty głupia jesteś, że wcześniej na to nie wpadłaś.

Marna ze mnie przyjaciółka.

– Co tam?

Kot zabujała szklanką.

– Możliwe, że gdy się mnie tyle razy pytałaś, czy coś nie gra, to faktycznie nie grało. Marna ze mnie przyjaciółka.

Hanna zachichotała.

– Obie jesteśmy głupie.

– Co?

– Nieważne. No dawaj, jak ci mogę pomóc. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.

– Czy to nie jest tekst z przygód Smoka Wawelskiego?

– Karramba!

– Masz pracę, to nie przystoi się tak zachowywać.

– Faktycznie, od dzisiaj zero żartów.

– Nie możesz mi pomóc.

– Dlaczego?

– Bo trochę nie wiem, jak zacząć, i pewnie się wkurzysz.

– Mogę ci pomóc tym, że się nie wkurzę.

Kot spojrzała nieufnie na Hannę. Ta pozwoliła myślom odpłynąć na moment i poczuła zupełny spokój. Częścią umysłu zawładnęły drinki, część nadal nie podniosła się po zmęczeniu wywołanym poranną konfrontacją. A część myślała o Adamie.

Nie było szansy, by coś ją teraz wkurzyło.

– Zbliża się listopad – zauważyła Kot.

– Nie da się ukryć.

– Czy mogłabyś mi zapłacić za ten miesiąc?

I te wszystkie dramaty były o to, że mam ci zacząć płacić? I o to się tak cięłyśmy? Jakie życie mogłoby być proste, gdyby go sobie ludzie sami nie utrudniali.

– Koniec laby?

Kot skrzyżowała ręce na piersi.

– Od początku ci mówiłam, że masz za darmo trzy miesiące.

Hanna miała ochotę się roześmiać. Ze wszystkich sił zachowała jednak powagę. Skoro dla Kota było to aż tak trudne, nie chciała jej sprawiać przykrości.

– Wiem, pamiętam. Nie ma sprawy, przeleję ci do końca tygodnia.

– Dzięki. Będę potrzebować.

– Naprawdę nie ma sprawy. I tak miło, że tak długo mogłam u ciebie siedzieć w zamian za tamto napisanie pracy.

– Bo widzisz, muszę oddać mieszkanie. Przyda mi się budżet na przeprowadzkę.

Hanna zorientowała się, że teraz w tle leci Got Well Soon zespołu Breton. Cięższa, brudniejsza melodia świetnie pasowała do migoczących raz na parę oddechów neonów na ścianach. Za oknami robiło się nieładnie.

Ludzie rozmawiali, jak gdyby nic się właśnie nie stało.

Hanna wytrzeźwiała w sekundę.

Zaraz dostanę wylewu.

– Co?

Kot postukała palcami o szklankę. Dawała z siebie wszystko, by wyglądać nonszalancko, ale było widać, że strach zżera ją od środka szybciej, niż by chciała. Jej pozornie wyluzowana poza była twarda i sztuczna. Krople potu odnalazły nowe ścieżki i połączyły się na jej napiętej szyi.

– Sprawy się trochę posypały. Długo by tłumaczyć. Znajoma nagrała mi poważniejszą pracę, ale to we Wrocławiu. Więc wiesz, są spore szanse, że przeprowadzę się przed Bożym Narodzeniem. Pewnie do niej. Będę miała nową współlokatorkę. Dziwne, nie?

Dziwne.

Nie mówisz mi o tym, że za miesiąc będę bezdomna, choć pytałam o jakiekolwiek problemy dwieście miliardów razy, a ciebie najbardziej dziwi to, że będziesz mieć nową współlokatorkę?

Hanna wzięła głęboki oddech i spojrzała ku przeszklonym drzwiom. Czerń na nocnym niebie zdawała się poruszać przez rodzącą się burzę, ale o wiele szybsza nawałnica rozpędzała się teraz w głowie dziewczyny.

Nie była na to gotowa. Nie miała na to siły. Bolało. Czuła potrzebę zadania tylu pytań naraz, że niektóre połykały poprzednie, a inne wpadały na siebie, tracąc sens.

Przecież wszystko miało być dobrze.

Wreszcie udało jej się złożyć ze stłuczonych kawałków choć jedno kompletne, nawet jeśli najmniej istotne, pytanie.

– Kamila, kiedy planowałaś mi o tym powiedzieć?

– Jak to? Dzisiaj.

– A od kiedy wiesz?

– Przecież sama zaczęłam temat.

– Od kiedy wiesz o tym, że za miesiąc tracę miejsce, w którym mieszkam?

– Ciężko tak jednoznacznie stwierdzić.

– Musiał być jakiś konkretny dzień, tak sądzę.

– Przecież poinformowałam cię jeszcze w sierpniu, że być może w listopadzie będę wyjeżdżać. Od początku znałaś sytuację.

Tak jak w trakcie rozmowy z Teodorem Hanna dziwiła się, że nadal znajduje siły na brnięcie w dalszy konflikt, tak teraz miała poczucie, że widzi na horyzoncie metę, ale sił w nogach ma co najwyżej na amortyzację upadku i ani jeden krok więcej.

Niech ona przestanie.

Niech ona po prostu przestanie wiecznie żyć w swojej głowie, mieć mentalne siedem latek, być nieznośną, nie dawać sobie pomóc i tak bardzo, bardzo mocno marnować każdą moją próbę bycia w porządku.

Niech ona zniknie z mojego życia.

Natychmiast.

– Kamila, mam do ciebie ogrom pytań.

– Oj, bo z tobą to zawsze tak.

– Ale zadam tylko kilka.

– To znaczy?

– Kiedy dokładnie, tak w stu procentach, wiedziałaś, że wyprowadzasz się z tego mieszkania?

– Jakieś półtora miesiąca temu.

– I cały ten czas, kiedy ja się w kółko pytałam, czy wszystko gra, czy nie pomóc ci jakoś, czy coś się nie zmieniło, czy nie mogę czegoś zrobić, cały ten czas kłamałaś?

Kot aż się nadęła. Spod makijażu na jej policzkach przebił się rumieniec. Chociaż właściwie Hanna mogła to sobie tylko wymyślić, bo wszystko w lokalu było ochrzczone różową poświatą.

– Nie, nie kłamałam. Po prostu nie mogłaś mi pomóc. I tak cudem udało mi się tak przegadać temat, że mamy chatę jeszcze miesiąc. Normalnie już dwa tygodnie temu musiałabym oddać klucze, czujesz? Nie narzekaj. Mieć cztery tygodnie, to lepiej niż nie mieć dwóch. Poza tym gdybyśmy miały umowę, to pewnie byłby tam zapis o miesięcznym wypowiedzeniu, więc jestem super fair. – Kot podsumowała tę wypowiedź łykiem swojego drinka. Wyglądała na ciut pewniejszą niż przed chwilą.

Nie narzekaj.

Ja mam nie narzekać.

Boże.

Muszę stąd wyjść.

– Rozumiem.

Hanna kiwnęła głową i wyciągnęła telefon. Wezwała taksówkę. Ubrała na swój mokry od potu T-shirt ciepłą, klejącą się do ciała bluzę i płaszcz. Wstała.

Kot złapała ją za nadgarstek.

– Ej, wiem, że to może jednak jest trochę późno, ale miałaś dużo na głowie i nie chciałam ci dorzucać dodatkowych dramatów. Uznałam, że powiem ci dopiero, jak nie będziesz miała innych problemów.

– Czyli zrobiłaś to dla mnie?

Twarz Kota rozjaśnił nieśmiały uśmiech.

– Właśnie.

– Przecież za moment zaczynam nową pracę i muszę pokazać się z jak najlepszej strony, a teraz mam do ogarnięcia start w nowym zespole i szukanie mieszkania naraz, w tym samym czasie.

– No niby tak, ale już nie mogłam wytrzymać. Poza tym to tylko taki pół-stres, nie? Przecież ty chciałaś mieć tę pracę.

Hanna spojrzała długo w oczy Kamili.

W jej sercu zachodziło właśnie tyle procesów naraz, że nie była pewna, czy jest w stanie wytrzymać te zmiany przy jednoczesnym mówieniu. Wchodziła w tryb zamknięcia, jak zawsze, gdy coś ją przytłoczyło. Za szybko, za szybko po poprzednim. Jeszcze nie odpoczęłam. Czemu tak szybko po poprzednim? Przygryzła więc usta i bez słowa wyszła z kawiarni.

Kot wybiegła za nią z kurtką trzymaną w ręku. Na dworze zaklęła głośno, wróciła do środka i zapłaciła przy barze rachunek banknotem o stanowczo za dużym nominale. Potem wybiegła znowu, nadal nieubrana.

– Poczekaj, pogadajmy jeszcze!  – powiedziała, stając przy milczącej współlokatorce. Każde słowo otaczał obłoczek pary, skazanej na natychmiastowe rozpłynięcie się w ciemności.

– Możesz ze mną wrócić. – Hanna skinęła głową. Stała wyprostowana, patrząc na sobie tylko znany punkt na niknącej w oddali ulicy pełnej wieczornego ruchu samochodów.

Nie czuła za wiele. Zbierała myśli.

Kot rozpłakała się cicho, chowając twarz w dłoniach. Ubrała się i zawinęła w szalik. Trzymała rękaw kurtki Hanny jak dziecko, które już zupełnie nie wie, jak zwrócić na siebie uwagę rodzica.

Wsiadły do taksówki.

Za dużo. Za dużo. Za dużo.

Za szybko.

Z każdym metrem przybliżającym je do mieszkania oddalały się od siebie o jeden metr zaufania. Pod podany adres dojechały już jako obce osoby. Kot powstrzymywała się dzielnie, by nie robić scen przed kierowcą, ale gdy znalazły się za zamkniętymi drzwiami, aż zawyła od wstrzymywanego płaczu.

– Hania, nie gniewaj się na mnie, ja naprawdę robiłam, co mogłam, przecież bym cię nie zostawiła ze wszystkim. Hania. Hania, no weź, proszę, proszę siądźmy i pogadajmy, przecież możemy mieć jeszcze kontakt, jak się wyprowadzę, poza tym na bank pomogę ci znaleźć nowy kwadrat, wiesz, że znam sporo ludzi, okej?

Ale Hanna nie odpowiadała.

W milczeniu zbierała swoje rzeczy i wrzucała je do wyszarpanych siłą z pawlacza walizek. Jedna straciła w ten sposób kółeczko, ale dziewczyna zdawała się tego nie zauważać. Komputer trafił do plecaka. Kosmetyki do luźnej torby z supermarketu.

Za dużo. Za dużo. Za dużo.

W pewnym momencie Kot, zupełnie już nie wiedząc, co zrobić, złapała ulubiony kubek Hanny ze zmywarki i siadła na parapecie, obejmując zdobycz ramionami, jakby miała od niej zależeć jej przyszłość.

– Nie rozumiem, po co się pakujesz – szlochała, cała rozmazana. – Nie oddam ci tego kubka, rozumiesz? Nie oddam. Dogadywałyśmy się już w gorszych sytuacjach i teraz też się dogadamy. Naprawdę zrobiłam co mogłam, by było ci dobrze, czy ty nie możesz tego zrozumieć? Pomyśl też, przez co ja przechodziłam, co? Nie chcąc cię zawieść.

Za dużo. Za dużo. Za dużo.

Trwało to trochę dłużej, niż Hanna sądziła, że potrwa, ale po pewnym czasie była w zasadzie cała spakowana. Obeszła jeszcze raz całe mieszkanie, aż znalazła się twarzą w twarz z siedzącym w kuchni Kotem.

Ta płakała już na tyle długo, że zdążyła ochrypnąć. Przy wyższych samogłoskach nikł jej głos. Po policzkach i szyi dziewczyny spływały dwa ciemne strumyki wsiąkające w czerń jej podkoszulka.

– Napisałaś za mnie magisterkę. Przyjechałaś tutaj i poradziłaś sobie w moment. A ja co miałam powiedzieć? Lubię pracować w kawiarni, bo i płacą fajnie, i wszystko gra, ludzie są mili, ale nie mam takiej odwagi jak ty, żeby po prostu zagadywać do ludzi, żeby mi dali inną pracę. No nie mam! I co, o to ci chodziło? Żebym to przyznała?

Hanna poczekała, aż koleżanka przestanie.

Muszę być samodzielna. I zresetować życie. Zaniechałam tak wiele relacji z Lublina, by poradzić sobie tutaj, a okazało się, że dwie z czterech poznanych bliżej osób tylko ciągną mnie w dół.

Dzisiaj jedna przestała.

I dzisiaj też przestanie druga.

Wyciągnęła z kieszeni telefon i na oczach Kamili przelała sporo pieniędzy na jej konto. Potem, nadal bez słowa, odłożyła na stół swój komplet kluczy.

Kot znowu zaczęła głośno płakać.

Hanna wyciągnęła do niej rękę.

Kot, krzywiąc się i szlochając, oddała jej kubek.

Hanna obróciła w dłoni naczynie. Było ładne, ceramiczne, z nadrukiem nawiązującym do jej ulubionego serialu. The Great Northern Hotel górował majestatycznie nad nieumiejętnie narysowanym wodospadem. Kupiła ten gadżet przez internet za pierwsze zarobione od Teodora pieniądze, gdy pierwszy raz w życiu miała ich więcej, niż potrzebowała.

Podniosła rękę i rozsunęła palce.

Kubek spadł na posadzkę i roztrzaskał się w duże, nieregularne, niedające się już nigdy naprawić kawałki.

Hanna uśmiechnęła się smutno do Kamili ostatni raz i wytargała na klatkę schodową swoje dwie wielkie walizki. Potem dosyć długo znosiła je na dół. Potem cudem dociągnęła je do ulicy.

Na szczęście potem pomógł jej taksówkarz.

Na nieszczęście, patrząc jak starszy pan zmaga się z pokaźnymi bagażami, zorientowała się, że jej plan wymaga drobnej korekty.

Przecież dzisiaj nic nie zrobię z tymi bagażami. Nie mam zamiaru ich nigdzie targać, dopóki nie wymyślę, co zrobić dalej.

Trzeba je gdzieś przechować.

Gdzie są przechowalnie?

– Wie pan co – powiedziała do kierowcy już w samochodzie – ja tu w aplikacji zmienię adres i będziemy kończyć na Centralnym, dobrze?

– Jak pani chce – uznał siwy mężczyzna i mrugnął okiem do lusterka. – A dokąd to o tak późnej porze niesie?

Hanna nie odpowiedziała. Zajął ją telefon.

Przeczytała wiadomość od Louisa, że wszystko jest aktualne, i że muszą się spotkać.

Przeczytała wiadomość od rodziców, że co jak co, ale jutro to już na pewno muszą porozmawiać dłużej i tak od serca, bo się bardzo stęsknili.

Popisała kilka minut z Adamem, opowiadając mu, że wszystko gra, że poszła do baru z Kotem, bo ta miała jakiś problem i że obiecuje do niego zadzwonić rano.

Nie chciała go zarzucać swoimi problemami z bezdomnością w pierwszy dzień po pierwszej randce. W jej oczach to było stanowczo zbyt wczesne stadium znajomości, by opowiadać o podobnych sprawach. Szczególnie, że Adam też znał Kamilę. Nie wiadomo, jak by zareagował.

„Fajnie jest”, napisała.

Głupia jestem, pomyślała.

Znowu kłamię.

Chociaż to nie jest tak naprawdę kłamstwo, bo mu o wszystkim powiem. Tylko że później. Jak się ogarnę. A on zrozumie, jeśli sobie ze wszystkim poradzę. Doceni, że jestem samodzielna.

Nigdy więcej bycia zależną od ludzi, którzy mogą mi przeszkodzić. Nigdy więcej wstydu przed ludźmi, którym wychodzi.

Nigdy.

A potem zadzwoniła do Łucji.

– Śpisz? – zaczęła.

– Zawsze.

– Jak życie?

Łucja ziewnęła.

– Wiesz co, kijowo, ale stabilnie. Miałam w zeszłym tygodniu parę problemów, ale ogarnęłam wszystkie. Dzisiaj ostatni rozwikłałam. I jest super.

– Nic mi nie mówiłaś, że masz jakieś problemy.

– No a po co zawracać ludziom tyłeczki, jak można sobie poradzić samej? Nic wielkiego. Kiedyś ci opowiem, jak będziesz chciała. Ale dopiero po tym, jak ty mi opowiesz ze szczegółami, jak było na randce.

Hanna przycisnęła telefon do ucha tak mocno, że zabolały ją i palce, i głowa.

Dlaczego ty tak umiesz, a ja nie? Gdy coś się dzieje, nigdy nic nie wspominasz, tylko mówisz dopiero po fakcie. Jak ty to robisz?

Też tak chcę.

Też tak potrzebuję.

– Mam wyjątkowo durną sprawę – powiedziała po chwili zmienionym głosem.

– Nie mam drobnych, idź sobie.

– Ej, na serio mam.

– No co jest?

Słuchaj, uniosłam się dumą i rzuciłam kluczami w moją współlokatorkę, która dopiero dziś mi powiedziała, że od dawna wie, że wkrótce tracimy mieszkanie. No i zostałam bez miejsca do spania. Od jutra zacznę czegoś szukać, ale czy mogę dziś, ten jeden raz, przekimać u ciebie? Nie chcę jechać do hotelu. Nie chcę dziś być sama, pomyślała w odpowiedzi.

Pomyślała, ale nie powiedziała.

Ze wstydu aż się skuliła, zarumieniła i nie umiała wydusić z siebie jednego słowa. Jechała lekko trącającą papierosami taksówką przez pustawe miasto i miała wrażenie, że jest najbardziej nieporadną, najmniej skuteczną osobą na całym świecie.

Nawet własnych walizek nie potrafiłam zapakować do bagażnika.

Łucja, ja ci wszystko powiem. Obiecuję.

Ale nie teraz.

– Ej, żyjesz? – spytała zniecierpliwiona przyjaciółka.

– Żyję. Do mojej współlokatorki zwaliła się rodzina i muszę gdzieś przekimać, bo wisiałam jej przysługę. Mogę do hotelu, jak coś, ale tak sobie pomyślałam, że może mogę u ciebie?

Chwila ciszy.

Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę nie pytaj, po prostu się zgódź, a ja ci wszystko wynagrodzę, obiecuję.

– Okej, wpadaj. Ale jutro mam otwarcie na siódmą, więc nie pogadamy, dosłownie rozłożę ci karimatę, siusiu i spać, okej?

– Cudowna jesteś. Będę za pół godziny, dobrze?

Łucja ziewnęła przeciągle.

– No dobra. To odpalam odcineczek 30 Rock i czekam.

– Przywiozę prezent.

Hanna rozłączyła się i wysiadła z taksówki prosto w deszcz. W trakcie jazdy ciśnienie trzymające świat w coraz silniejszym uścisku wreszcie pękło i z nieba lał się chłód.

– Wie panienka, ciężko o bardziej samotne miejsce niż dworzec, na którym nikt na panienkę nie czeka. To ja życzę, by tam fajny chłopak czekał – powiedział znienacka kierowca, oddając Hannie wyciągniętą rączkę jednego z bagaży.

Na zmartwione spojrzenie taksówkarza dziewczyna odpowiedziała spokojnym uśmiechem. Nie miała nic do dodania, facet miał rację. Szarpnęła więc walizki i poszła ku przesuwnym drzwiom.

***

Trudno o bardziej samotne miejsce niż dworzec, na którym nikt na ciebie nie czeka.

Przez to skojarzenie Hannę zakłuło w sercu, ale – szczęście w nieszczęściu – nie miała teraz warunków, by pozwolić sobie na dalsze tonięcie w smutek. Było jej zimno.

Spieszyła się.

Głośno terkocząc ciągniętym za sobą bagażem, weszła na halę główną. Jej kroki poniosły się echem po pustej przestrzeni. Pojedynczy, zziębnięci podróżni nie zwrócili na nią uwagi. Tylko pracownik sterujący wielką maszyną czyszczącą pokręcił głową na widok dziewczyny.

Z jej płaszcza i obu walizek lały się na posadzkę strugi wody. Lodowata, wieczorna ulewa była bezlitosna dla ludzi, którym zabrakło rąk, by rozłożyć nad głową parasol.

Hanna zadrżała od szyi aż do stóp. Tak źle nie czuła się od dawna. Pomimo chłodu palił ją przełyk. Czuła, że jest cała rozmazana. Nie wiedziała, gdzie ma portfel.

Wiedziała jednak, że od chwili wytchnienia, od znalezienia przystani na noc, Boże, proszę, nie dam już tak rady, od szansy na pozbieranie rozrzuconych na wietrze myśli oddziela ją tylko jeden, ostatni wysiłek.

Musiała pozbyć się walizek.

Rozejrzała się po wielkiej hali, szukając drogi.

Czytała kolejne drogowskazy i tabliczki informacyjne. W pewnym momencie jej oczy spoczęły na cyfrowej tablicy przyjazdów i odjazdów. Ze zdziwienia uniosła brwi.

Za minutę odchodził ostatni pociąg do Lublina.

Zakłuło ją w sercu po raz drugi.

Jestem spakowana.

A może by tak po prostu wsiąść i wrócić?

A może by tak nie kłamać ludziom?

A może by tak sobie poradzić, przestać mieć problem za problemem, wreszcie ustabilizować życie i zacząć być dorosłą kobietą?

Życie jest proste, jeśli go sobie nie utrudniasz.

Sprawię, by tak było.

Sprawię – za wszelką cenę.

Hanna przeczekała godzinę odjazdu i westchnęła ciężko.

Pociągnęła walizki do długiej alei z szafami do przechowywania bagażu. Przepakowała podstawowy zestaw na rano do plecaka, a resztę wrzuciła do dwóch największych skrytek. Uiściła dobową opłatę i sprawdziła wielokrotnie, czy zamek zaskoczył. Siedzący przy ścianie nieopodal bezdomny uniósł brwi na widok dziewczyny, szarpiącej wściekle za metalowe klamki.

– Pani to urwie – skomentował.

– Lepiej ja niż ktoś inny – odpowiedziała.

Bezdomny wzruszył ramionami, nie mając na tę uwagę żadnej odpowiedzi.

Potem Hanna poszła do publicznej łazienki, by zmyć makijaż i ogarnąć włosy. Tuż przed wyjściem z dworca kupiła jeszcze w całodobowym sklepie czerwone wino.

Po chwili znowu jechała taksówką, tym razem do mieszkania Łucji.

Tryb zadaniowy zaczynał odpuszczać i Hanna nie była pewna, czy zaraz się nie rozklei. Ulatniały się z niej ostatnie resztki wytrzymałości. Schodziły z jej ciała i spływały na dół, do studzienek, tak jak padający za oknem zimny deszcz.

Miała wrażenie, że przeżyła ten dzień tylko dzięki wzięciu emocjonalnego kredytu, przez tak potężne zadłużenie się w energię, że teraz będzie to spłacać sama sobie przez kwartał.

Poczuła, że jest jej szalenie zimno.

Że może trochę zbyt wcześnie rzuciła kluczami i postanowiła stać się niezależna, ale nie miałam wyboru, nie mogłam jej pozwolić na kolejne wymówki, by jeszcze raz mi pomogła i potem wszystkim opowiadała, że mi pomogła.

Że jej całe życie jest schowane w miejscu publicznym i wystarczy jeden ambitny złodziej, by została z niczym, poza parą bielizny, reklamówką ciuchów, kosmetykami i laptopem.

Że jej życie właśnie zmniejszyło się do wyjątkowo niebezpiecznego kalibru, w którym wyłącznie kilka błędów, takich jak kłamstwa, te moje durne kłamstwa, sprowadzi na nią zupełną samotność.

Taką, na którą ratunkiem byłby tylko pociąg.

I wstyd.

Serce Hanny szybko znalazło się w znajomym miejscu – naprzeciwko bezkresnej tafli zimnego, pękającego szkła.

Po drugiej stronie pienił się ocean, gotów, by wszystko skończyć. Jego pływy to odpuszczały, to znowu naciskały na przezroczysty mur, gdy dziewczyna próbowała opanować drżenie podbródka.

Zniszczenia na tafli rosły i pogłębiały się z każdym opadnięciem klatki piersiowej. Rysowały się coraz dalej i głębiej, zupełnie niepowstrzymane.

Aż wreszcie ocean wygrał.

Szkło pękło, niczym zrzucony z wysokości kubek, i przestało stanowić jakąkolwiek obietnicę bezpieczeństwa. Jego kawałki nie nadawały się do naprawy.

Fala – tak wysoka, że aż gasząca światło, niczym barczysty mężczyzna przysłaniający świetlówkę – bez litości ruszyła ku obejmującej się kurczowo dziewczynie.

Zagłuszyła wszystkie myśli, gdy ta wysiadała z taksówki pod anonimowym blokiem w nieznanej części miasta.

Uderzyła w nią z całej siły, gdy przybierała na twarz namiastkę uśmiechu, wciskając przycisk domofonu.

Wydarła z jej piersi dech, gdy szła klatką na trzecie piętro.

Odebrała tlen światu i zostawiła pozbawioną złudzeń dziewczynę sam na sam z drzwiami do nieznanego mieszkania.

Hanna zapukała. Łucja otworzyła.

– Sama jestem super styrana i randką, i rozmową z tym palantem, więc pogadamy jutro wieczorem, przy tym winie, a teraz od razu śpimy, co? Cudowna jesteś, że mi pozwalasz przekimać – przywitała przyjaciółkę i pocałowała ją w policzek, unikając jej wzroku.

Po kilku kolejnych kłamstwach wreszcie została sama. Na karimacie, pod kocem, w ciemności, słuchając miarowego oddechu Łucji.

Chociaż na moment bezpieczna.

Cały czas tonąc.

To były Umowy Śmieciowe – odcinek piąty.

Ciąg dalszy – szósty odcinek – znajdziesz tutaj! 

A w nim: czy Hanna na pewno nie będzie mieć więcej nieprzyjemności ze strony Teodora? Czy nic nie stoi na przeszkodzie, by rozpoczęła pracę w korporacji Louisa? Czy niepowiedzenie prawdy Łucji obędzie się bez konsekwencji?

Czy będzie szczęśliwa z Adamem?

No i najważniejsze – czy starczy jej na to wszystko kawy?

Dowiedz się z szóstego odcinka!

Zapisz się do newslettera “Tajemna Lista” i nie przegap kolejnych odcinków.

Dołącz do Sekretnej Kawiarni i podyskutuj z innymi Czytelnikami.

Ciao ,

Andrzej Tucholski

 

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem od skuteczności, a także pisarzem i scenarzystą.

Znajdujesz się teraz na mojej stronie domowej, z której możesz przejść do bloga, YouTube’a, na jeden z moich podcastów, na konto na instagramie, a także znajdziesz tu zapis na newsletter i przejście do sklepu z moimi książkami i kursami.

Życzę dużo dobrego!

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail.

W przypadku naglących problemów gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – terapeutą lub psychiatrą. To profesjonaliści, którzy pół życia szykowali się właśnie po to, by dobrze pomóc potrzebującym. Warto skorzystać z ich usług!

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies