Umowy Śmieciowe – odcinek czwarty

Czas czytania: około 65 minut • Książki
 

Co, jeśli po studiach nie zdobędę wymarzonej pracy?

Co, jeśli stracę wszystkich znajomych przez przeprowadzkę do innego miasta?

Co, jeśli ostatecznie wyląduję na ulicy, zamiast na stanowisku dyrektora ważnej korporacji?

I najważniejsze: co, jeśli zabraknie kawy?

Te pytania krążą po głowie Hanny Wróbel, która dopiero co przyjechała do Warszawy i która, no cóż, wyobrażała sobie życie w stolicy nieco inaczej. Wszystko idzie nie tak, jak powinno. Dziewczyna musi błyskawicznie nauczyć się działać samodzielnie i akceptować popełniane błędy. A wszystko w tracie trudnego tańca, przeskakiwania kłód rzucanych jej nieustannie pod nogi przez otaczających ją ludzi.

Umowy Śmieciowe to opowieść właśnie o niej. Pełen humoru serial do czytania, który świetnie przedstawia problemy współczesnego człowieka. Każdy odcinek przybliża nam nowe decyzje Hanny. Decyzje, przez które poznaje ona prawdziwy świat i rządzące nim prawa, często zupełnie od nowa.

Tym razem już nie jako dziewczyna, ale dorosła kobieta.

Jeśli chcecie się dowiedzieć, co będzie dalej – śledźcie koniecznie “Umowy Śmieciowe”!

(Powyższą zachętę napisała jedna z Czytelniczek – Kornelia Urbaniak! Dziewczyna ma mega potencjał! Trochę jej pomogłem tu i ówdzie, ale ogólny zamysł to jej zasługa.)

Dotychczasowe odcinki

[Spis odcinków: pierwszydrugitrzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy i ostatni]

To już CZWARTY odcinek!

Dacie wiarę? :D

Bardzo się cieszę, że w styczniu tego roku zdecydowałem się chwilowo odsunąć w czasie jeden “mądry” pomysł na zagospodarowanie roku i podążyć najmniej odpowiedzialną z dostępnych ścieżek: “ej, a co gdyby tak wrzucać ludziom co miesiąc darmowy serial do czytania i sprawdzić, co się da taką formułą osiągnąć”?

Jest wspaniale. Już teraz wiem, że zamierzam angażować Czytelników aż do maksimum – ale o tym więcej w dziale podziękowań.

Oprócz wielkich rzeczy, które dzięki formatowi serialu mogę zrobić razem z Czytelnikami, interesuje mnie też, co można zrobić z samą historią. Zachęcony ogromem wsparcia (i super pochwał, i słów pokrzepienia, i fajnej, celnej krytyki – jesteście nie do ogarnięcia!) zdecydowałem się rozszerzyć działania związane z przygotowywaniem dalszych przygód Hanny Wróbel.

Już teraz razem z moim wydawcą zastanawiamy się nad przyszłością, gdy całość serialu będzie zamkniętą historią, gotową do poważniejszych kroków. Wkrótce zapraszam też na pokład działań mojego bardzo dobrego kolegę, speca od reklamy i pokazywania światu różnych rzeczy.

Marzy mi się, by “Umowy Śmieciowe” dotarły do wielu ludzi.

To jest coś, co mnie niesamowicie napędza!

Ciekawe, gdzie to się wszystko z czasem potoczy. Absolutnie nie potrafię się doczekać:)

Podziękowania

W tym odcinku będą długie!

Za profesjonalną opiekę i doskonałą pomoc podziękowania dostają: Kinga Kasperek (redakcja – zgłaszajcie się do Kingi jeśli chcecie, by Wasz tekst był 300% lepszy), Monika Kondela (korekta – wyłapie wszystko), Ola Korbacz (dopieszczanie detali) oraz Marzena, za strategiczną pomoc przy całym procesie.

Za zachętę ze wstępu oraz inspirację do wtrącenia w książkę wątku o kolorowych skarpetkach dziękuję Kornelii Urbaniak.

Nisko się kłaniam wszystkim uczestniczkom pamiętnego wątku na Sekretnej Kawiarni, gdzie przez blisko cały dzień gadaliśmy o fajnych, kobiecych ciuchach do biura – ze szczególnym uwzględnieniem Karoliny Haracz, której propozycja natychmiast zadziałała na moją wyobraźnię i… znalazła miejsce w historii!

Dziękuję też Monice Kamińskiej (kliknijcie koniecznie – cudowne, eleganckie ubrania premium) za szybkie korki z kobiecych garniturów :)

Z kilkoma modowymi detalami bardzo mi pomógł ten filmik Radzkiej. Magda – dziękuję za to co robisz :)

Fragment z ekspresem nie powstałby bez porad Gosi Wielgat i Ani Grabowskiej. Dzięki, dziewczyny!

Rysunki autorstwa Oli Trojnar

Osobne podziękowania dostaje Ola Trojnar! To Czytelniczka udzielająca się w Sekretnej Kawiarni.

Brała udział we wspomnianym wcześniej wątku o kobiecej modzie i natchnął ją on na tyle, że postanowiła narysować dla mnie kilka proponowanych “outfitów” dla Hanny Wróbel! Dziewczyna ma niesamowity talent. Obawiam się, że teraz nie będę mógł się powstrzymać i środkowa opcja z jeansami pojawi się w jednym z “cieplejszych” odcinków.

Dzięki, Ola! Jesteś super :D

(Uff, dobra, starczy tego wstępu, co? :D Jedziemy z odcinkiem numer 4!)

— Umowy Śmieciowe —

Odcinek czwarty. Środek października.

Duch był wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe. Pionierska próba kontaktu ze światem zewnętrznym zakończyła się fiaskiem. Hanna nie znalazła telefonu w zupełnej ciemności.

Wyrżnęła za to dłonią w stołek, wywracając go na podłogę. Huk poniósł się nieprzyjemnym echem po całym mieszkaniu.

– Ajjj – jęknęła, wsuwając rękę pod siebie i wracając pod kołdrę.

Posiedziała tam chwilę bez ruchu, nie zauważając, że przydusza sama siebie pościelą. Nie miała pojęcia, ile już tak leży. Ostatnio cierpiała na najróżniejsze formy bezsenności.

Teraz też od pięciu, trzydziestu, stu, miliona minut wisiała w tym lepkim czyśćcu, gdy człowiek już wie, że nie zaśnie, ale łudzi się, że może jednak.

Obudziło ją coś, czego nie pamiętała. Pewnie zły sen. Przez stres nie miewała innych.

Poza tym było coraz zimniej, a kaloryfer zapowietrzał się co kilka godzin.

Teraz też syczał. Stukał. Terkotał. Rzęził. Jak czajnik na palniku, tylko skutek był odwrotny. Hanna wyobrażała sobie, że z jego żeliwnych żeber promienieje mordercze zimno i rozwiewa się niewidzialną śmiercią po całym pokoju.

Jak w przepowiedni Itliny, pomyślała, przypominając sobie ulubioną książkę z liceum.

Skuliła się w kłębek. Jej nos był zapchany, gardło drapało, a usta nie chciały się otworzyć, nadal sklejone snem. Ostatnio codziennie budziła się chora. Na szczęście symptomy zmywał bez śladu gorący prysznic. Tym razem też na niego liczyła.

Przetarła oczy. Zamrugała parę razy, próbując się rozbudzić, skoro dalszy sen ewidentnie nie wchodził już w grę. Popatrzyła na ciemny sufit.

Prawie na pewno było już nad ranem, czyli po północy, czyli właśnie powinny mijać równe cztery tygodnie od kłótni z Adamem.

Skurczybyk, mógłby już nie mówić o tej randce, skoro i tak było po ptakach. A teraz o tym myślę. Jak durna. Zamiast pracować.

Na wspomnienie obowiązków Hanną wzdrygnęło tak, jakby włożyła rękę do plecaka i niechcący natrafiła na coś śliskiego, zimnego i na pewno nienależącego do niej. Jakiś tydzień temu zaczęła ciężko nienawidzić zlecenia dla Teodora. Albo i samego Teodora.

Jeszcze nie umiała stwierdzić, co, lub kto, wywoływało w niej gorsze emocje.

Wszystko się rozłaziło. Poprawki zajmowały więcej czasu, niż zakładał pierwotny plan. Teodor, sam z siebie, nawet przez moment nie bywał miły. Chyba, że czegoś chciał.

Ale przynajmniej hajs się zgadza.

Kasa i perspektywa zatrudnienia. Hanna nie zapomniała, że firma Teodora – Roundtable Solutions – była powodem jej przeprowadzki do Warszawy. Jeśli dziwnym zbiegiem okoliczności ten antypatyczny koleś pomoże jej w realizacji oryginalnego pomysłu na życie, to może warto się teraz męczyć.

Może.

Chociaż tutaj też poprawki zajmują więcej czasu, niż zakładał pierwotny plan.

A może tak po prostu wygląda dorosłość, co?

Hanna przeciągnęła się i zamerdała palcami u stóp. Wyczuła, że podobnie jak sen, dobry humor już też do niej dziś nie wróci.

Podniosła się na łokciach i postanowiła podjąć próbę zlokalizowania telefonu. Po chwili był w jej dłoniach.

Przezornie, tuż przed snem, zmniejszyła jasność ekranu do minimum. Odblokowała więc bez bólu urządzenie i zignorowała cztery prośby o kontakt od Teodora. Przez niego nauczyła się wyciszać na noc telefon. Potrafił wysłać jej ponaglającego smsa o dowolnej porze dnia i nocy. Nigdy nie czuł z tego powodu najmniejszego wstydu.

Przeczytała tylko dwie najstarsze wiadomości. Były od Louisa. Wysłał je wczoraj po jedenastej wieczorem. Najwidoczniej zdążyła wcześniej zasnąć nad laptopem.

„Hej, Piaf, a chcesz Ty być jutro w Porto o siódmej trzydzieści i ze mną chwilę pogadać? Mam dobry temat. Niecierpiący zwłoki. Jak go przegapisz, to będziesz żałować”.

I druga, którą nadał parę minut po pierwszej:

„Ja i tak przyjdę, ale jeśli się rozminiemy, to zadzwoń proszę do mnie w pierwszej wolnej chwili. Wyjątkowo mówię bardzo serio”.

Hanna spojrzała na zegar w rogu ekranu.

Piąta trzydzieści siedem.

Boże.

Półtorej godziny do otwarcia kawiarni. Trzy godziny do ustawionego przez nią budzika.

Hanna uznała, że nie musi odpowiadać. Skoro Louis i tak przyjdzie, to przyjdzie, a nie chciała budzić go w środku nocy. Biedak i tak miał ostatnio przerąbane z powodu różyczki córki.

Dziewczyna wstała więc, bo miała po co. Skoro już nie spała, równie dobrze mogła nie spać w kawiarni. Podreptała powoli, wodząc ręką po ścianie, do drzwi drugiej sypialni.

Nie chciała obudzić Kota, ale w mieszkaniu było wyjątkowo cicho. Normalnie chrapanie współlokatorki słyszała nawet na klatce. Zdecydowała więc testowo wsunąć głowę przez uchylone drzwi. W pokoju mocno pachniało piżmowymi perfumami i wczorajszym piwem.

– Co się tak czaisz? – spytała Kot zaspanym tonem.

Hanna parsknęła i siadła na jej łóżku, w samym kącie. Przykryła sobie nogi skrawkiem kołdry.

– Nie chciałam cię obudzić – zachrypiała.

– To trzeba było nie rzucać meblami.

– Stołek się wywrócił.

– Się.

– Tak.

– Sam?

– Zupełnie.

– Skubany.

Hanna ziewnęła przeciągle. Kot popatrzyła na nią i również ziewnęła. Zaśmiały się obie bez przekonania.

– Też ostatnio słabo śpisz – stwierdziła Hanna.

– A jakoś tak. – Kot podrapała się po ramieniu i odwróciła z pleców na bok, przodem do koleżanki.

– Powiesz mi kiedyś, co się dzieje?

– Nie bardzo.

– Wspaniale. – Hanna przewróciła oczami.

– Nie ma o czym gadać. Mam parę problemów, ale kto nie ma.

– Kot. Ty mi całą dobę opowiadasz tylko o problemach.

– Nooo tak – przyznała Kot, zakopując się pod poduszkę.

– Tylko że o prawdziwych problemach nie rozmawiasz ze mną nigdy.

– Ale żeś wybrała temat na drugą w nocy.

– Piątą nad ranem.

– Już piąta?

– Dopiero.

– Ej.

– No co? Szczerość to zawsze dobry temat.

– Oj, bo coś powiem nieładnego. – Kot błysnęła okiem spod piernata.

– No dobra, nie komentuj.

– To się nie podkładaj.

Posiedziały chwilę w ciszy. Gdzieś daleko przejechał zbłąkany samochód.

– Wiesz co, poszłabym jeszcze spać. – Kot stłumiła kolejne ziewnięcie.

– Masz na rano?

– Nie, na później, ale wczoraj polewałam drinki w Binge. No i sama zauważyłaś, że jakoś się nie wysypiam szczególnie, nawet jeśli akurat znajdę godzinę na mój beauty sleep.

– Dziś też idziesz dorabiać do baru?

– Nie, raczej nie. A co chcesz?

– Pogadajmy sobie spokojnie wieczorem.

Kot leżała bez ruchu o kilka sekund dłużej, niż powinna jej zająć odpowiedź. Wreszcie wysunęła spod kołdry pięść.

– Dziewczyńska randka?

– Dziewczyńska randka.

Dziewczyny przybiły żółwika.

– To spadaj. Nie wolno widzieć panny młodej, jak jest nieumalowana.

– Chyba chodzi o suknię – poprawiła ją Hanna, wstając z łóżka.

Kot prychnęła cicho i przewróciła się na brzuch, zasypiając od razu. Hannę odprowadził do drzwi jej miarowy oddech.

Poszła przygotować się na nadchodzący dzień i zdążyła przed szóstą wyjść na warszawskie ulice. Już na wietrze zapięła wszystkie guziki i zamki aż pod samą szyję. Ze zdziwieniem odkryła, że pod płaszczem czuje luz, którego jeszcze miesiąc temu na sto procent nie było.

Ze zdenerwowania schudła.

O proszę, chociaż tyle po mojej myśli, pomyślała.

Kręcąc głową, wyszła na duże skrzyżowanie.

Budzący się świat był pusty, chłodny i mglisty. Sygnalizacja uliczna rzucała w gęste powietrze długie snopy kolorowych świateł. Granatowy horyzont, niknący za budynkami, łamał się różem i złotem. Powoli dniało.

Odosobnione cienie ludzi, niczym zbłąkane statki na redzie, zmierzały wolno ku przystankom i stacji metra. Pachniało zimnem i wilgocią.

Hanna zadrżała. Owinęła się ściślej szalikiem i wsunęła do uszu słuchawki. Włosy schowała pod luźną, wełnianą czapką.

Na komórce otworzyła Spotify i wybrała niepasującą do pory dnia, ale zgodną z nastrojem playlistę Evening Debriefing. Zdecydowała się na utwór „Untitled 3” zespołu Sigur Rós, klikając, by leciał zapętlony.

I poszła.

Bez celu na mapie, ale z celem w sercu.

Nie za bardzo wiedziała, czy ból egzystencjalny można rozchodzić tak samo jak ból kolana, ale uznała, że nie zaszkodzi spróbować.

Jeszcze do niedawna marazm tylko trochę jej doskwierał. Teraz ranił ją i osłabiał każdego dnia. Nie czuła się zdenerwowana, nie czuła się śpiąca. Czuła się nijaka. Szara. Wypruta do cna. Motywacja i chęć działania uchodziła z niej z każdym oddechem.

Od miesiąca nie wydarzyło się nic, co dodałoby jej nadziei.

Wstawała, robiła tabelki, popychała projekt o parę procent i szła spać. Nowych CV nie wysyłała. Okazjonalnych kaw z Kotem czy Łucją lub wieczorów na Skypie z rodziną zwyczajnie nie pamiętała.

Dążąc do swojego największego marzenia, urzeczywistniła swój największy lęk. Była styrana i nie widziała sensu. Nie robiła nic ważnego. Czuła się bez znaczenia.

Druga połowa września skleiła jej się we wspomnieniach z pierwszą połową października i nawet gdyby chciała, to nie mogłaby sobie teraz przypomnieć, co robiła tydzień temu.

Coś.

Robiła coś.

I nic więcej nie potrafiła powiedzieć.

Bez zapachów, bez emocji, bez uniesień, bez fajnych chwil, bez kolorów, bez smaku. Posiłki też przestała zapamiętywać.

Hanna popatrzyła na ściany mijanych bloków. Obeszła już prawie całe osiedle. Spacerowała teraz przy bogatszej części, gdzie odnowione elewacje przecinały nowe, aluminiowe rynny.

W wielu oknach zapalały się światła. Na ulicy zagęścił się ruch autobusowy. Warszawa powoli ziewała i szykowała się do dnia, pomimo brzydkiego powitania.

Też bym chciała się już obudzić, pomyślała Hanna, opuszczając głowę, by zmienić piosenkę na telefonie.

Nagle z jednego z drzew spadła na nią kropla rosy. Trafiła centralnie w, chwilowo odsłonięty, kark. Przez plecy dziewczyny przeszedł silny dreszcz. Wbiła głowę w ramiona tak mocno, że aż nią zatrzęsło.

– No jasna cholera – szepnęła.

Mokre zimno od początku próbowało sforsować jej płaszcz i sweter. Wgryzło się w jej ubrania, wgryzło się w ciało i wstrzyknęło chłód w kręgosłup.

A teraz jeszcze to.

Dobra, to znak od wszechświata, że trzeba przestać zachowywać się jak dziewczyna z Tumblra i grzecznie wrócić do codzienności.

Myśl o etacie, Wróbel. Myśl o etacie.

O etacie i o kawie.

Starczy tego romantycznego spacerowania.

Hanna obróciła się na pięcie, zmieniła piosenkę na żwawszą i podrałowała dzielnie wśród podnoszącej się mgły tak, by nie wpadać na nieporadnych przechodniów. Nadal brakowało jej odwagi, by przestać wciskać głowę w ramiona.

Mijała identyczne, ciemne sylwetki i przerażała ją dryfująca na granicy świadomości myśl, że jest jedną z nich. Gdyby ktoś patrzył z boku, to ona też należałaby do szarych duchów przemierzających niegościnne, dopiero nabierające barw miasto.

Była jak wszyscy. W trybie wiecznego wysiłku.

Super.

Nagle piosenkę w słuchawkach Hanny przerwał dźwięk dzwonka. Zdziwiona, sięgnęła po telefon i z odrazą zauważyła, że dzwonił Teodor.

On. Chyba. Żartuje.

Natychmiast urósł w niej gniew. Sprawił, że z całej siły zacisnęła zęby. Poczuła, jak na policzkach grają jej mięśnie. Nigdy wcześniej nie reagowała równie mocno na stresujące sprawy.

Teodor od paru dni mówił, że będzie miał dzisiaj do niej ważną sprawę, ale nie przewidywała, że oznacza to męczenie jej przed siódmą rano.

Mowy nie ma, żebym była twoją niewolnicą przed świtem słońca. Pewnie kolejne poprawki ci się zamarzyły i tyle. Kretyn.

Wsunęła komórkę z powrotem do kieszeni. Teodor zauważyłby, gdyby odrzuciła połączenie. Wolała udawać, że śpi.

Może da jej spokój na kilka godzin.

Sygnał drażnił dziewczynę jeszcze minutę, po czym ustąpił na rzecz lecącej wcześniej piosenki. To trochę pomogło.

Trochę.

W zamyśle spacer miał potrwać równo do siódmej. Tak, by zamknąć trasę wejściem do otwartej i ciepłej kawiarni Porto. Niestety, dziewczyna dotarła w okolice lokalu pół godziny przed czasem. Ponieważ jednak w środku ktoś się krzątał, zdecydowała się zapukać.

Po kilku minutach drzwi otworzyła bardzo zaspana baristka, której imię cały czas umykało Hannie i regularnie musiała wymyślać nowe sztuczki, by sprawa się nie wydała. Dziewczyny znały się, więc nie było problemem, by zziębnięta Hanna poczekała na Louisa w środku.

– To ja pościągam krzesła ze stolików – zaproponowała wdzięczna Hanna, wchodząc do środka. Chciała czuć się przydatna. Poza tym nadal miała ochotę trochę się poruszać.

Baristka skinęła tylko na to głową, głęboko zamyślona. Mechanicznymi ruchami uruchamiała ekspresy, pstrykała podświetleniami lodówek, puszczała wodę z kranów, by pozbyć się chłodnych, nocnych zastojów. Widocznie miała zapamiętaną, ścisłą kolejność wykonywania wszystkich czynności przygotowujących lokal na przyjęcie klientów.

Hanna zajęła się salą. Podniosła rolety, ustawiła równo krzesła na swoich miejscach, poprawiła poduchy na kanapach. Na jednym z parapetów znalazła kilkanaście serwetników. Poroznosiła je z powrotem i poukładała tak, by leżały idealnie na środku okrągłych stolików.

Ta powtarzalna, porządkująca czynność ukoiła trochę nerwy wywołane telefonem od Teodora. Dała też tę prostą, czystą satysfakcję, którą potrafiła człowiekowi przynieść wyłącznie praca fizyczna.

No tak.

Kwadrans biegania z meblami, a ja mam wrażenie, że zrobiłam więcej niż po miesiącu pracy nad algorytmem dla korporacji.

Może świat biznesu nie jest dla mnie, tak jak mówiła mama?

– Hej, chodź na moment – dobiegł ją głos zza kas przy barze. – Chyba, że nie chcesz kawy.

– Nie ma czegoś takiego jak nie chcieć kawy – odpowiedziała Hanna, podbiegając ku ekspresom. Ucieszyła się, że dostała szansę na ucieczkę od własnych myśli.

– Codziennie rano robimy zlewkę, by sprawdzić, czy nic się nie zalęgło w rurkach. – Dziewczyna w kawiarnianym fartuchu wynurzyła się spod zlewu i pokazała dumnym gestem lśniące, gotowe do pracy ekspresy.

– Zlewkę?

– No, próbne espresso.

– A jak się coś zalęgło?

– To ty się zatrujesz, a nie klient.

– Nie wiem, czy odpowiada mi taki biznes.

– Darmowa kawa.

– W takim razie daj dwie – odpowiedziała Hanna z poważną miną.

Baristka skalibrowała młynki i zaczęła nucić „Moon River” ze „Śniadania u Tiffany’ego”. Zabrała się za przygotowywanie kawy. Robiła to z wprawą, która Hannie skojarzyła się ze spinaniem włosów w kok lub wiązaniem butów. Jej ruchy były szybkie, płynne i pewne.

Wprawnie wyczyściła, nabiła i ochrzciła trzy kolby z rzędu. Załadowała je do ekspresu i wybrała trzy razy opcję pojedynczego espresso. Pomiędzy burknięciem zaczynającej pracę maszyny a wylaniem się z niej trzech stróżek gotowego, gorącego napoju dziewczyna złapała filiżanki i położyła je idealnie na podstawki.

Nie zmarnowała się ani jedna kropla.

Gdy ekspres przestał sapać, baristka podała jedną kawę Hannie. Ta spojrzała prosto w czarno–białe, porcelanowe oczko.

– Hej, chciałam dwie.

– Jeszcze raz będziesz wybrzydzać na darmoszkę, to podmienię ci cukier na kreta do rur.

– Przecież nie słodzę.

– To mleko na wybielacz.

– Nie używam mleka.

– To cię zatłukę szpadlem.

– Tak naprawdę to słodzę.

– Po co mi szpadel, własnoręcznie cię uduszę.

– Czuję się przekonana.

– No. To teraz leć, siądź po cichu, bo mam jeszcze dużo roboty – odpowiedziała słodkim głosem baristka i zlała dwa pozostałe espresso do jednej filiżanki.

Hanna uśmiechnęła się z wdzięcznością i posłodziła espresso taką ilością cukru, że nie było fizycznej możliwości, by kiedykolwiek zdołał się rozpuścić. Poszła z filiżanką do swojego ulubionego stolika.

Latem pozwalał on uniknąć lodowatych podmuchów wydobywających się z klimatyzatora pod sufitem. Teraz, jesienią, pozwalał uniknąć kurtyny gorącego powietrza. Człowiek dostosowywał się do otoczenia jak mógł.

Obok filiżanki i serwetek szybko znalazły się: komputer, notes, długopis, komórka i słuchawki. Hanna wyrównała wszystko elegancko, by nadawało się do zdjęcia.

Wzięła telefon i uwieczniła miejsce pracy rzutem z góry. Przedmioty układały się w estetyczny schemat, a okalający je, przycięty na zdjęciu do kwadratu, stół nadawał kompozycji przyjemną ramę. Wschodzące za oknami słońce zadbało o ciepłą kolorystykę i długie cienie.

Hanna nie użyła żadnego filtra. Nie bawiło ją to ostatnio, szczególnie że zaczęła zauważać coraz więcej okazji do zdjęć, które były ładne same z siebie.

Nie bawiło jej też dbanie o umniejszające, autoironiczne statusy. Fakt, dostawała dzięki nim sporo pozytywnych komentarzy i ewidentnie odbudowywała relację z obserwującymi ją znajomymi z liceum i studiów, ale w jej głowie zaczynała kiełkować myśl, czy w ogóle powinna przejmować się ich opinią, skoro ewidentnie najbardziej cieszyli się z jej niepowodzeń.

Próbowała stopniowo odejść od cynicznego komentowania własnego życia. Niestety, chwilowo nie wiedziała, co pisać w zamian. I dzisiaj nie widziała szans, by znaleźć odpowiedź na to pytanie.

Zdecydowała się więc na prosty podpis: „#coffee #work” i wrzuciła fotkę do sieci, zanim zmieniła zdanie.

Nie liczyła na szybkie komentarze, ponieważ tak wcześnie rano mało kto był on-line. Dla odmiany otworzyła komputer. Do spotkania z Louisem nadal zostało sporo czasu, więc zdecydowała się pozałatwiać bieżące sprawy.

Posprzątała pulpit komputera, sprawdziła maile, poczytała plotki o ulubionych aktorach. Odpisała we wszystkich obserwowanych wątkach na swoim forum dla fanów science fiction. Nie miała ostatnio czasu czytać nic nowego, ale źle się czuła, gdy od czasu do czasu nie streściła jakiegoś klasyka nowym członkom społeczności.

Pomimo udzielenia się w wielu różnych rozmowach i tak skończyła pisać krótko po siódmej.

Zabrakło jej pomysłów na kolejną wymówkę, byle tylko nie zająć się Teodorem.

Szczególnie, że ten znowu zadzwonił. Tym razem Hanna wyciszyła telefon i położyła go na stosie serwetek ekranem do dołu. Urządzenie wibrowało cicho pod niechętnym spojrzeniem dziewczyny. Wreszcie przestało.

W międzyczasie baristka skończyła przygotowania, włączyła resztę świateł i puściła muzykę – jeden ze stałych albumów z gitarową bossa novą. Pierwsi zmarznięci klienci szurali stopami po posadzce, by dostać upragnione kawy na wynos.

Hanna popatrzyła na nich i westchnęła głęboko. Garnitury i drogie torebki imponowały jej każdego dnia coraz mniej i mniej. By przestać porównywać się do innych ludzi pracujących w korporacji, otworzyła znienawidzone arkusze robocze, przez które była pewna, że niebawem posiwieje i już na zawsze będzie nieszczęśliwa.

Pomyślała, że jej sytuacja mogłaby służyć za przykład wyjaśniający związek frazeologiczny „między młotem a kowadłem”. Grzebiąc w licealnych wspomnieniach, doszła do wniosku, że nie byłoby też od rzeczy użyć w jej kontekście kolejnego zwrotu: „syzyfowa praca”.

Na studiach uwielbiała wszelkie analizy danych i trendów. Tylko że na studiach nagrodą za poprzednią tabelę zawsze była następna, trudniejsza, trochę ciekawsza tabela. I to wszystko dokądś prowadziło. O coś w tym wszystkim chodziło. Człowiek wiedział, że po paru latach dostanie dyplom.

Tutaj nagrodą za brzydko uzupełnioną, paskudną tabelę do poprawy była kolejna, identyczna tabela. Równie niechlujna co poprzednia. I tak każdego dnia od trzech miesięcy.

A potem zwolnienie, bo nie spełniło się oczekiwań.

Hanna powoli zaczynała widzieć samą siebie jako wymagające jedzenia i snu oprogramowanie, rozwijające możliwości programów obliczeniowych.

Płatny dodatek do Excela.

Jeden ze stu tysięcy identycznych, śpiących, jedzących i pijących kawy w biurowcach dookoła ludzi.

Drażniło ją to.

Ale, teoretycznie, miało ją drażnić jeszcze tylko przez tydzień.

No, dwa tygodnie maksymalnie.

A potem się zobaczy.

Chyba.

Bo niby na czym będzie polegać moja praca, jak nie na tym?

Ten brak pewności też podnosił Hannie ciśnienie. Szczególnie, że zbliżał się listopad, a ona wciąż miała w pamięci, że Kot pozwoliła jej mieszkać u siebie za darmo właśnie do listopada.

Na domiar złego absolutnie nie dało się z nią porozumieć w sprawie dalszych planów. Czy po prostu zacznie Hannie liczyć czynsz? Czy poprosi ją o przeniesienie się gdzie indziej w nadchodzących miesiącach, bo będzie chciała wynająć całe mieszkanie? Wszystkie próby rozpoczęcia dojrzałej rozmowy zawsze kończyły się prychaniem Kamili, która nagle nie była w stanie zbudować nawet jednej, w pełni poprawnej wypowiedzi.

W dwóch przypadkach na trzy natychmiast zaczynała ją namawiać, by się wspólnie spiły do nieprzytomności.

Hanna spędzała z nią więcej czasu niż kiedykolwiek, ale czuła się skrajnie bezsilna. Wachlarz przyjacielskich zachowań wyczerpał jej się jeszcze wtedy, gdy na dworze było ciepło. Teraz coraz krótsze dni szły w parze z coraz większym rozdrażnieniem.

Zresztą.

Żebym ja miała czas to wszystko porządnie rozważyć. Czy mi się chce robić te głupie tabelki, czy nie, deadline się zbliża i nie mogę go naruszyć.

Z plusów: dotrzymanie terminu da mi tyle pieniędzy, że żadna decyzja Kota nie będzie dla mnie niebezpieczna, a może też uda mi się wreszcie dostać prawdziwą, normalną, sensowną, boże–może–wreszcie pracę.

Z minusów: są szanse, że do tego czasu umrę.

– Ale się zamyśliłaś – powiedział Louis i usiadł naprzeciwko Hanny.

Wyglądał na zmęczonego, ale pogodnego. Jego wielki, napomadowany lok trzymał się wspaniale nad zmarszczonym od uniesionych brwi czołem.

– A ty skąd? – Hanna z zaskoczenia aż się odsunęła.

– Jest siódma dwadzieścia. – Louis wzruszył ramionami. – Wpadłem trochę przed czasem, bo nie musiałem odwozić małej do przedszkola.

Dziewczyna zamrugała i rozejrzała się dookoła. Kawiarnia wzbogaciła się o drugą baristkę, dłuższą kolejkę i pierwsze zajęte stoliki.

– To prawda – przyznała i ziewnęła.

– Co?

– Chyba się zamyśliłam.

– Mówiłem do ciebie od drzwi…

– O nie, przepraszam! – Hanna oblała się rumieńcem.

– …ale nie reagowałaś. To coś wziąłem, żeby czasu nie marnować. Dałem ci jeszcze parę minut na bycie we własnej głowie. Czasem ludziom nie warto przeszkadzać w rozmyślaniach.

Faktycznie, obok pustej filiżanki znajdowały się teraz dwie parujące kawy i sterta paczuszek z cukrem.

– Jedna dla mnie? – spytała Hanna zawstydzonym tonem.

– Dla ciebie.

– Dzięki. To co? Teraz pora, żebym ja była fajna?

– Próbuj.

– Jak się trzyma mała?

– Średnio. Chociaż Sophie i tak ma aktualnie wolne, to sobie we dwie oglądają kreskówki.

– A szanowna małżonka czemu w domu? Dla córeczki?

– To też. Chociaż przede wszystkim położyła ją angina. Nie mówiłem ci. Już skończyła leki, lekarz zalecił jej do przyszłego poniedziałku dużo spać i się wygrzać, bo znowu zachoruje. Podobno się sezon zaczyna. To Sophie sobie siedzi w domu, cwana gapa. I śpi. Albo ogląda z małą „Asterix e Obelix”.

– Animowane czy z aktorami?

– Animowane.

– Najlepsze.

Oui – przyznał Louis, dopiero teraz słodząc kawę.

Zawsze dodawał cukier nieco za późno i nigdy go nie mieszał. Bardzo lubił wypić ostatni, gęsty, przesłodzony łyk w nagrodę za całą filiżankę goryczy.

– Też się na nich wychowałam – przyznała Hanna, gwałtownie trąc łyżeczką o ścianki filiżanki.

Gorzkie kawy były niepotrzebnym dodatkiem do jej gorzkiego życia, a przegapiła idealny moment na dodanie cukru. Uznała więc, że skoro go już nie rozpuści, to go przynajmniej zmiażdży.

Zresztą, robiła się głodna.

– Dlatego się lubimy. – Louis odsłonił dwa przednie zęby, jak królik.

– Niczym Polka z Francuzem.

Oui. My się ciągle poddajemy, a wy umiecie tylko powstawać.

– Ej.

– Wiesz, czemu w Euro Disneyland nie ma pokazu fajerwerków o dziewiętnastej? – Louis bardzo lubił powtarzać dowcipy, których dzień wcześniej nauczył się na pamięć z internetu.

Boże jedyny.

Nie wiem?

– Bo przy próbie generalnej poddał się paryski garnizon – dokończył i zaniósł się głośnym śmiechem.

– Boże jedyny.

– No co, ten dowcip jest doskonały.

– Pozwolę sobie mieć inne zdanie.

– O, mam drugi. Wiesz, jak wygląda polski wykrywacz min?

– Louis!

– No dobra, upiekło ci się. I tak nie chce mi się ruszać, a musiałbym wstać, żeby pokazać.

– Jeszcze się doigrasz tymi sucharami i cię deportują.

– Jesteśmy w Schengen. Wskoczę na rower i tu wrócę. Już się mnie nigdy nie pozbędziecie.

– Powinniśmy wystąpić na okładce jakiegoś czasopisma politycznego. Jako nadzieja na przyszłość Unii Europejskiej.

– A właśnie. – Louis wycelował palcem w sufit. – Widziałem twoją fotkę sprzed chwili.

– I co?

– Spodobała mi się.

– Ładne tu mają te stoliki, nie?

– Stolik mnie nie obchodzi. Podobało mi się, że ty nie próbowałaś w podpisie obrazić samej siebie.

Oj, od razu obrazić.

– Jakoś nie czułam weny.

– To dobrze.

– Czy ja wiem?

– Nie, nie rozumiesz. To dobrze, bo inaczej musiałbym zmienić plany.

A właśnie. Przecież miał jakiś biznes.

– Jakie plany?

– Hanna Piaf? – Louis nadal nie wymawiał literki “h”.

– Nie znam żadnej Anny.

– Chodzi mi o ciebie.

– Przy telefonie.

– Rozmawiałem w ostatnich tygodniach sporo z moją szefową, doszły nas pewne interesujące informacje na twój temat i uznaliśmy, że skoro znowu zaczynasz siebie szanować, to w zasadzie chcemy cię zatrudnić. Tak na stałe.

Louis ze wszystkich sił starał się wyglądać poważnie, ale mu nie szło, więc schował uśmiech za filiżanką. Promieniowała z niego duma.

Łyżeczka, trzymana przez dziewczynę, zawisła w powietrzu nad stolikiem. Kropla kawy spadła z niej na jasne drewno.

Po chwili druga.

Hanna zamrugała.

Nagle nie była w Porto. Nie była w Warszawie. Nie czuła zapachu kawy, nie słyszała bossa novy i nie wiedziała, czym jest listopad.

Znowu znalazła się naprzeciwko nieskończonej, szklanej tafli, oddzielającej ją od bezkresnego oceanu emocji. Tylko że tym razem coś było inaczej.

Nie czuła zagrożenia.

Przezroczysty mur nie pękał. Był solidny, czysty niczym kryształ.

Ocean po drugiej stronie nie burzył się. Nic strasznego nie czyhało na nią w jego głębi. Wydawał się bezpiecznym, dobrym miejscem.

Louis chce ci pomóc i będzie dobrze.

Niczym błyskawica na horyzoncie natychmiast pojawił się kontrargument.

Adam też mówił, że chce i miało być dobrze.

Ufasz Louisowi.

Ufałaś Adamowi.

Ale to jest Louis.

Ale to był Adam.

W głowie Hanny furkotał tysiąc podejrzeń, że to może być pułapka. Oferta z pozoru dobra, a w praktyce – kolejny kruczek. Racjonalnie wnioskowała, że powinna zachowywać się czujnie.

Ale serce mówiło jej, że nie musi. Czuła się pewnie i bezpiecznie. Pomyślała, że może warto raz w życiu zawierzyć swojej intuicji, bez żadnych „ale”.

No, może poza jednym.

Trzecia kropla kawy cicho stuknęła o blat.

– Louis? – spytała Hanna.

– Tak?

– Powiedz mi proszę, że to na serio.

Louis odłożył filiżankę i postukał palcami o stolik w rytm brazylijskiej muzyki lecącej w tle.

– A jakie ma być? – Przewrócił oczami. – Nie mamy żadnych otwartych rekrutacji, ale słyszałem co nieco o twoich wyczynach dla Roundtable i razem z Leą uznaliśmy, że będziesz pasować do naszego działu. Przez kilka dni szukaliśmy budżetu i się znalazł. Będziesz musiała na siebie zarobić, ale o to się akurat nie martwię. Wiem, że jeszcze coś tam kończysz dla innej firmy, więc zadbaj, żeby możliwie szybko nie mieć żadnych zobowiązań. Wyplącz się z nich zupełnie. Biurko czeka.

– Na mnie?

– Tak. I nigdzie się nie wybiera.

Dreszcz, który przeszedł Hannie przez kręgosłup, był tak silny, że aż skuliła dłonie w pięści.

– Okej – powiedziała.

– Bardzo dziwnie reagujesz.

Hanna przełknęła głośno ślinę.

No, nie da się ukryć.

– To prawda.

– Wszystko gra?

– Tak, po prostu moje doświadczenie z Warszawą jest na razie takie, że nie wszystko rozumiem i wyjątkowo łatwo nabieram się na czyjeś zapewnienie, że będzie dobrze.

– Ale ja ci nie mówię, że będzie dobrze.

Siedzieli we dwoje, naprzeciwko siebie, w zamkniętej, małej bańce. Nie dobiegały ich stukania filiżanek, warkot ekspresu, szum skrzyżowania. Nić skupienia, zawieszona między nimi w powietrzu, utrzymałaby rozwieszone na niej pranie.

– Nie?

– Po prostu cię informuję, że chcemy cię zatrudnić. Weszliśmy w posiadanie kilku interesujących informacji na temat twojej wartości rynkowej i szefowa uznała, że to dobry moment na złożenie oferty. Oprócz tego wszystko inne zależy od ciebie. Jak zaliczysz spektakularną pomyłkę w trakcie okresu próbnego, to będzie źle. Jak wkurzysz Leę, to też będzie źle. Jeśli zawiedziesz pokładane w tobie oczekiwania, to już w ogóle t’es dans la merde.

– Rozumiem.

– Ale jeśli się wykażesz, tak jak czuję, że jesteś zdolna się wykazać, to będzie doskonale. Po okresie próbnym dostaniesz normalną robotę i będziesz mogła sobie budować przyszłość tak, jak chcesz. I sobie kiedyś znajdziesz kogoś do kochania i założycie rodzinkę i będziesz miała trójkę tłustych dzieci.

– Rozumiem.

– U nas w EPM jest w miarę uczciwe. Jak na korporację.

– Właśnie, co to znaczy?

– EPM?

– Tak.

– Entreprise Pensée Moderne.

– A to co znaczy?

– Nie pytaj. – Louis z zabawną miną pokręcił głową.

– No dobra.

Dziewczyna siedziała na swoich dłoniach i patrzyła to na stolik, to na rozmówcę, to na stolik, to na rozmówcę, to znowu na stolik.

Miała wrażenie, że albo wybuchnie płaczem, albo coś rozwali, albo zaśnie.

– A jest coś, czego nie rozumiesz? – Louis przestał wystukiwać rytm i rozłożył szeroko ręce.

Hanna od czwartego roku studiów wzięła sobie za punkt honoru postanowienie, by nigdy publicznie nie pokazać łez. Tak więc ta opcja nie wchodziła w grę. Jeśli nie płacz, to chciała chociaż ze wszystkich sił wywrócić stolik, zdewastować kawałek kawiarni i przytulić Louisa tak mocno, że aż zwichnie mu obojczyk. Ale nie wypadało.

Była też zbyt przejęta, by zasnąć.

Milczała więc.

Powoli rozpuszczała w sobie nadmiar emocji.

Pierwszy raz w życiu weszła w zadaniowy tryb awaryjny z pozytywnego powodu. Trochę nie wiedziała, jak się steruje, by z niego wyskoczyć.

– Paru rzeczy – powiedziała, podnosząc wzrok na Louisa. Uznała, że postawi na rzeczowość.

– Strzelaj.

– Skąd w ogóle wiesz o tym, co robię dla Roundtable?

Louis wypuścił głośno powietrze.

– Nawet byś się nie spodziewała, ile ludzie są ci w stanie powiedzieć, gdy nie widzą w tobie zagrożenia.

– Czyli ty wiesz?

– O czym?

– O tym, co mówią o tobie ludzie?

– Dziecko drogie, oczywiście. Połowę tych plotek sam rozpuszczam. Tylko idiota nie interesuje się tym, jak jest postrzegany. Jeśli znasz większość opinii na własny temat, to przestają być problemem, a zaczynają być aktywem.

– Nigdy o tym tak nie myślałam.

– To dlatego, że ja od dwudziestu lat pracuję na trzech rynkach, a ty dopiero zaczynasz dorosłe życie.

– I nie przeszkadza ci to?

– Te plotki? To nie jest temat na dziś.

Chłodny ton?

Okej. Przepraszam.

– Nie przepraszaj, to sensowne pytanie. Po prostu za parę minut muszę iść na ważne spotkanie z paroma kontrahentami z Vancouver i są spore szanse, że mają jetlaga, więc będę musiał być podwójnie miły.

– Nie opowiadaj im dowcipów, a będzie dobrze.

– A wiesz, skąd wyjeżdża czołg?

– Louis.

– Wiem, wiem. Drażnię się.

– Drugie pytanie.

– Słucham.

Hanna siadła pewniej. Wyjęła dłonie spod ud i dla odmiany zaczęła bawić się poszarpanym rogiem naklejki na jej laptopie.

– To zawsze tak nieformalnie wygląda? Złożenie oferty?

Louis pociągnął nosem, myśląc.

Wreszcie wybuchł chichotem.

– Tobie chodzi o to, że nie mam przy sobie prawnika, aktówki, fanfarów, bombonierki, faksu i pudełka z faworkami?

Hanna znowu poczuła, że się rumieni.

– Nie, nie aż tak – odpowiedziała. – Ale zawsze mi się wydawało, że dostanie pracy to jest efekt jakiejś rekrutacji i tak dalej.

– Przecież właśnie cię zrekrutowałem.

– No tak, ale znamy się z kawiarni. Napisałeś mi o tym spotkaniu w środku nocy. Pijemy kawkę jak znajomi.

– Plusy życia w Polsce, których na sto procent należycie nie doceniasz. Piaf, wydaje mi się, że możesz cierpieć na ostre i wyjątkowo trudne do uleczenia schorzenie, teraz uważaj, bo wymyślam słowo: serialowicy?

– Serialozy?

– Co?

– Co?

Popatrzyli na siebie przez moment. Louis mrugnął pierwszy.

– Chodzi mi o to, że wierzysz w to, co widziałaś w jakimś serialu. Pewnie sobie wyobrażasz, że pokonasz konkurencję w uczciwych rozgrywkach w trakcie assessment centers? Niech pan Bóg pobłogosławi ludzi wymyślających nazwy w tak brzydkim języku. I co jeszcze? Że będziesz ładnie ubrana, szef uściśnie ci rękę i dostaniesz swoje biurko i tak dalej?

– Tak – przyznała.

– Ale to pierwsze czy to drugie? Proces czy nagroda?

– Nagroda – szepnęła Hanna, ściągając usta.

Poczuła się bardzo młoda i bardzo naiwna.

– I widzisz! – Louis strzelił palcami. – To masz szczęście, bo akurat ciebie to czeka.

Co?

Co?

– Z mojego doświadczenia osiem na dziesięć rekrutacji na stanowisko wyższe od wejściowego przebiega w ukryciu, czy jak to tam się u was nazywa. Bez oferty. Bez ogłoszenia wakatu. Po cichu.

– Coś słyszałam.

– W takim razie dobrze słyszałaś. Normalnie dzieciaki po studiach kupują za pieniądze rodziców tanie garnitury i dołączają do wielkich korporacji, by robić tam mało znaczące rzeczy przez długi czas, zanim załapią się na awans – albo na zwolnienie.

To tak jak w tamtej historii Adama.

– Rozumiem.

– I takie ludziki są nieszanowane. Nikt im nie ściska ręki. Dostają służbowe telefony i tyle. Ty zachowałaś się sprytnie, dobrze wykorzystałaś trudną sytuację. W życiu nie ma przypadków. Ty ten cały proces obeszłaś. Naokoło. Nikt sensowny nie wchodzi w bagno, jeśli może je obejść.

– Stało się tak, bo mnie jedna firma nagle wykukała i zostałam bez żadnych perspektyw – powiedziała powoli i z rozwagą Hanna. Ani razu nie zastanowiła się nad tym, że to, co ją spotkało, mogło być dobre.

– Jak już będziesz dyrektorką działu za dziesięć lat, to im wyślesz kwiaty z podziękowaniami. Jesteś świeżo po studiach, a dzięki twojej pracy moja szefowa zna twoje imię. Zaczniesz swoją karierę już w dziale, u nas. Nie na samym dole, na ogólnym open space. Nie poznałaś jeszcze Lei, czeka cię to dopiero, ale uwierz mi, nie jest łatwo do niej dotrzeć.

– To mam trzecie pytanie.

– Ostatnie i lecę. Naprawdę.

– Ostatnie. I to nie jest pytanie.

– O proszę, jaki z ciebie kokosik.

– Kokosik?

– Kokosik.

– Louis.

– Przepraszam.

– Bo ja chciałam podziękować – szepnęła Hanna i wyciągnęła rękę nad stołem.

Louis odsunął ją delikatnie palcem.

– Przyjmę twoje podziękowania, jak zrozumiesz jedną rzecz – powiedział wyjątkowo poważnym tonem. – Wydaje mi się, że ty mi dziękujesz w takim sensie, jakbym ja cię uratował, dając ci tę pracę w prezencie i ty teraz musisz mi podziękować. Czy dobrze myślę?

Hanna trzeci raz w ciągu godziny poczuła, że palą ją policzki. Z jednej strony przeszkadzało jej to, bo nie cierpiała pokazywać po sobie jakichkolwiek słabości, ale z drugiej – może przy Louisie warto było się odsłonić?

Nie była pewna, ale uznała, że warto spróbować.

Tylko że ja tak bardzo nie chcę dostać pracy za to, jaka jestem prywatnie. Co z tego, że ktoś mnie lubi. Ja chcę, by mnie doceniono rynkowo. I żebym potem była najlepsza rynkowo.

A co jeśli to naiwne? Dzisiaj w ogóle jest jakiś dzień, że nagle się okazuje, że wszystko, w co wierzyłam, to dziecinada.

Powiedz mu, że nie, że bardziej interesują cię prawdziwe wyzwania.

Wróbel, głąbie.

Jak ostatnio wyszło, gdy chciałaś załatwiać z ludźmi sprawy, kłamiąc, co?

– Trochę tak jest. – Skinęła głową.

– Powiem to raz i tylko raz. Słuchasz uważnie?

– Tak.

– Bywasz tak strasznie głupią kozą jak na twoją inteligencję, że aż ciężko mi to czasem pojąć.

Pff.

– Ej, nie mów tak! – Hanna zaniosła się śmiechem.

Louis wstał, przysunął krzesło bliżej dziewczyny i siadł z powrotem. Złapał ją za ramię.

– Jesteś jedną z najciekawszych nowych osób w branży, jakie spotkałem od lat. Masz, jak to mawiacie, serce po dobrej stronie. I bardzo, bardzo mądrą głowę. Ktoś mi pokazywał fragmenty tych twoich algorytmów. Ktoś mi mówił, że zawsze dowozisz rezultaty na czas. A prywatnie widzę, że po prostu jesteś okej i nie masz w sobie tego ohydnego, gównianego pseudogłodu nie wiadomo czego, bo na pewno nie doświadczeń, który charakteryzuje każdego, kto trochę za bardzo kocha wypłatę, a trochę za mało własne życie.

Hanna chciała coś powiedzieć, ale zapomniała słów.

Pierwszy raz widziała Louisa w takim stanie. Jego zwyczajowy sposób bycia, wieczny luz, awersja do powagi i głupie żarty rozpłynęły się bez śladu niczym poranna mgła. Uszy mężczyzny różowiły się mocno od padającego na niego od tyłu słońca. Wydawał się wyższy niż zazwyczaj.

– Być może pewien zbieg okoliczności sprawił, że poznaliśmy się jak ludzie, a nie jak podmiot korporacyjny z rekrutem – ciągnął Louis – ale to w niczym nie umniejsza twojej jakości jako pracownika i jako człowieka. Jeszcze ja mam pytanie do ciebie w takim razie.

– Aha? – wykrztusiła z siebie Hanna.

– Czy twoim zdaniem wstawiłbym się u mojej szefowej za kimś, kto jest chciwy, głupi, nie umie pracować, będzie przynosił straty i tak dalej? Kto będzie mi przeszkadzał i absolutnie nigdy się nie przyda? I robiłbym to tylko dlatego, że jest fajny i miło się gada?

– No… nie.

– Właśnie.

– To by było głupie.

– Właśnie. A ja nie dość, że jestem przystojny, to jeszcze wyjątkowo inteligentny.

– Wydaje mi się, że rozumiem.

– Na pewno nie, ale liczę, że kiedyś faktycznie zrozumiesz. Jesteś młoda, dziecko. Nie wpadaj w panikę z powodu problemów, które rozwiązuje zwykły upływ czasu. Akurat w twoim przypadku to konkretne rozwiązanie jest po twojej stronie.

Ale ja się po prostu stresuję, że mogę nie dać rady! – wypaliła szczerze Hanna, wytrącona z równowagi celnością i poziomem porad Louisa.

– Jak każdy. – Ten wzruszył ramionami. – Każdego dnia. Bez wyjątku. I to akurat bardzo dobrze, że tak masz, bo dzięki temu będziesz się bardziej przykładać do wyzwań. Leniuchy to najgorsi pracownicy.

Na tę kwestię Hanna też nigdy nie spojrzała w ten sposób.

Okej.

Mało wiem i pora pogodzić się z tym, że mało wiem.

I nigdy więcej nie zakładać, że wiem dużo.

Okej – szepnęła.

– Poza tym udane zespoły to nie tylko liczby i wyniki – ciągnął Louis. – Jeden z waszych mądrych profesorów powiedział niedawno w wywiadzie, że w najlepszych firmach najważniejsze aktywa wychodzą wieczorami do domów. W ten sposób moja szefowa widzi mnie i ja, jej oczami, dostrzegłem ciebie.

Louis przeskanował twarz dziewczyny długim, badawczym spojrzeniem. Chyba doszedł do wniosku, że cokolwiek z jego tyrady do niej dotarło, bo puścił jej ramię. Hanna znowu wyciągnęła rękę. Tym razem ją uścisnął.

– Podziękowanie przyjęte – powiedział i wstał do wyjścia.

Hanna też wstała.

– Ile mam czasu? – spytała.

– Wyrób się w dwa tygodnie, a słowa nie powiem.

– Tak jest.

– A, i jeszcze jedno.

– Tak?

Louis uśmiechnął się. Podniósł brwi. Poprawił marynarkę.

– Masz pracę – powiedział na pożegnanie.

Hanna siadła ciężko i zapatrzyła się na plecy Francuza. Drzwi kliknęły mechanicznie, gdy wychodził. Bossa nova nadal uprzyjemniała klientom poranne kawy. Autobusy za oknem jeździły zgodnie z rozkładem. Słońce miało taką samą trajektorię jak zawsze.

Nie zmieniło się nic, a zmieniło się wszystko.

Mam pracę.

Mam prawdziwą pracę.

Wreszcie mogę zadzwonić do rodziców i powiedzieć im, że mam pracę, że dałam radę się tu zaczepić, że Warszawa nie była błędem. Że mam pracę, że mogę im wysłać skan umowy, jeśli ciocia nie będzie wierzyć.

Że mam pracę.

Dobry Boże.

Hanna poczuła, że lekko podryguje na pośladkach. Zacisnęła z całej siły pięści i uspokoiła się, opierając łokcie na stoliku. Pomyślała, że nie rozumie, dlaczego w chwilach stresu wizualizuje sobie własne emocje jako szklany mur oddzielający ją od oceanu, ale gdyby mogła się w to miejsce teraz przenieść świadomie, to by wydmuchała na tę taflę trochę powietrza i narysowałaby na zaparowanej szybie serduszko.

Miała ochotę robić dziwne rzeczy.

Wzięła najgłębszy wdech w jej życiu i, pogwizdując, wypuściła powietrze. Zwróciła tym samym uwagę zestresowanego biznesmena jedzącego kanapkę stolik dalej.

Zignorowała go.

Dzwoniący telefon też zignorowała.

Dobra, pomyślała z ekscytacją, to zupełnie zmienia postać rzeczy.

Po pierwsze, chrzanić Teodora. Równie dobrze mogę dokończyć te jego niewdzięczne tabelki wieczorem, jutro, za trzy dni, nigdy albo za tydzień. O tak, mam tyle energii, że przy pomyślnych wiatrach zamiast tygodnia posiedzę nad tym dwa dni i będzie z głowy.

I powiem mu: adios, palancie.

Od miesiąca ciągle mówi, że zaraz załatwi mi etat i jakoś nigdy mu się jeszcze nie udało nawet znaleźć w systemie moich papierów rekrutacyjnych. Więc tym bardziej niech spada na drzewo. Mam dość tych jego szantaży, gierek, napadów furii i ciągłego narzekania. I kłamstw.

Jeżeli do tej pory nie udowodniłam swojej wartości, to już nigdy jej nie udowodnię.

Jeszcze mi przytknął, że przychodząc na spotkania z nim w sportowym obuwiu, w życiu nie dostanę pracy.

Pff.

Adios, palancie.

Dobrze. Wspaniale.

Jedno z głowy.

I tym samym pojawia się drugie.

Hanna spojrzała w dół, na swoje ciało. Na rozpięty, gruby sweter, na biały t-shirt pod spodem, na sprane jeansy, na skórzane buty za kostkę.

Wyglądała ładnie, lubiła takie swobodne zestawy. W szafie w domu czekało na nią sporo białych bluzek i ołówkowych spódnic.

Ale skoro jest okazja, trzeba korzystać.

Zaczęła wyobrażać sobie brakującą biżuterię, apaszki, może nowe, modne bluzki, może fajne szpilki?

Ooo tak.

Pora na zakupy.

Wreszcie.

Zgarnęła ze stołu telefon i zawahała się. Przygryzła wargi. Uderzyło ją nagłe poczucie winy, że Kotu chce powiedzieć o sukcesie na końcu. Najlepiej w ogóle, jeśli by była taka opcja. Kamila miała swoje zalety, ale zupełnie nie umiała opiekować się cudzymi emocjami. Człowiek zaczynał jej coś opowiadać i po pół godzinie, nie bardzo wiadomo dlaczego, był już zgaszony i siedział, milcząc, słuchając nowych plotek od niej.

No dobra.

Nie mogę być taka.

Wybrała numer Kota i zadzwoniła. Po paru sygnałach usłyszała w słuchawce zaspany głos koleżanki.

– Ajajaj? – przywitała się.

– Kot. Nie śpij.

– Co jest?

– Dostałam pracę.

Coś zaszurało po drugiej stronie połączenia.

– Ekstra!

– Louis zaproponował mi robienie u niego w dziale i to oznacza, że za jakiś miesiąc jestem w Warszawie już naprawdę, tak jak od początku było w planach!

– Za miesiąc, tak?

– Jak tylko skończę tamten przedłużony projekt dla Teodora.

– Czyli po końcu października?

– No, tak. Ale co za różnica? – Hanna już czuła, że zaczyna się denerwować.

– Żadna, tak sobie pytam. To fajnie, fajnie. Siedzisz dzisiaj w Porto cały dzień? To się złapiemy wcześniej.

Długo wytrzymała świętowanie mojego największego sukcesu w tym roku. Całe piętnaście sekund.

– Nie. Muszę lecieć.

– Okej. To co, do wieczora?

– Tak.

Hanna przerwała połączenie. Wzięła trzy głębokie oddechy i odrzuciła telefon od Teodora. Musiała zacząć unikać toksycznych ludzi, chociaż przez kilka godzin, albo znowu wpadnie w chandrę.

Otworzyła czat z Łucją. Dodały się do znajomych tego samego dnia, którego się poznały, i od tamtej pory rozmawiały w zasadzie cały czas. Dwa razy były na kawie, raz na drinkach. Hanna miała poczucie, jakby znały się od zawsze. Bardzo liczyła na to, że nowa koleżanka też tak o niej myśli.

Przy imieniu Łucji świeciła zielona kropka. Dziewczyna była online.

„hej Ł, którą masz dziś zmianę?”

„obie”

„niezabawne”

„ale prawdziwe”

„a przerwa jakaś czy bawicie się tam w reżim totalitarny?”

„2–4, kumpela wpada mnie wyręczyć na moment. a co?”

„chodź na zakupy”

„co tu się wyczynia w ogóle. podwyżka?”

„lepiej”

„chłopak?”

„pff”

„no co”

„nie, nie chłopak. dostałam pracę”

„!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”

„i ani słowa więcej tutaj, wolę na żywo opowiedzieć”

„!!!!!!!!!!!!!!!!”

„łucja, opanuj duszę swoją i serce swoje”

„KIEDY MASZ PRACĘ”

„:D”

„zgarnij mnie o drugiej i cię trzaśniemy tak, że dostaniesz trzy awanse i siedem podwyżek jeszcze na etapie wjazdu windą na poziom nowego biura”

„osiem podwyżek”

„nie, z twoimi udami nie da się nic zrobić, siedem”

„ej”

„:D”

„:D”

„dozo <3”

Dziewczyna zakręciła telefonem w palcach i schowała go do kieszeni swetra.

W jej sercu dopełniał się jeszcze jeden proces, do którego zbierała się od tygodni, tylko zawsze brakowało jej motywacji, by spróbować zrobić coś naprawdę, a nie tylko ciągle gdybać.

Czekała ją konfrontacja z jedną osobą.

I wtedy, gdyby się udało, miałaby dzień w stu procentach idealny. Taki, jakiego nie miała od wielu, wielu miesięcy. Musiała tylko na jakiś czas świadomie przestać się przejmować negatywnymi opiniami ludzi, których zdanie nie powinno jej obchodzić.

No i wysłać pewną ważną wiadomość.

Wtedy będzie perfekcyjnie.

Hanna od liceum zaznaczała w kalendarzu dni, w które udawało jej się wyjątkowo dużo zrobić lub osiągnąć coś wyjątkowo trudnego. Dzięki temu nawykowi jako nastolatka zawsze jednym spojrzeniem potrafiła poprawić sobie humor.

Od kilku lat humor był jednak drugorzędny – jedno spojrzenie na kalendarz i potrafiła odgonić, łapiący ją czasem wieczorami, egzystencjalny kryzys każdego dwudziestolatka. To była jej tajna broń przeciwko bezsennym nocom.

Dzięki stawianiu dużych, czerwonych iksów przekonywała się każdorazowo, że jej życie nie bywało aż tak złe, nawet gdy bywało aż tak trudne.

Co prawda przeprowadzka do Warszawy zmusiła ją do wejścia w dorosłość – tym razem prawdziwą. Dziwnym trafem bardziej gorzką i sto razy mniej bajkową niż ta śmieszna dorosłość osiągana w dniu osiemnastych urodzin. Ten proces sprawił, że określenie „idealny dzień” zaczęło znaczyć coś o wiele trudniejszego.

Stała się wybredna.

Ostatni iks w jej kalendarzu był jeszcze z września.

Nie mam wyboru, pomyślała, kończąc wspominać.

Muszę go wreszcie zwyzywać.

Telefon znowu znalazł się w jej dłoni. Tym razem wyświetlał dawno zarchiwizowaną rozmowę. Na szczęście udało się ją odzyskać z trudno dostępnej listy starych konwersacji.

Adam.

Ostatnia wiadomość sprzed blisko miesiąca. O tym, że przelew powinien być na moim koncie wieczorem.

Na co ja odpisałam, że okej.

Na co on nie odpisał nic.

I nie odezwał się potem ani razu.

Leszcz skończony. 

Jak chciał randkę, to mógł powalczyć, a nie się tak łatwo zrażać. Nie jest wart mojego czasu. 

Tylko że teraz ma pecha, bo ja chcę tej randki. I lepiej, żeby na nią przybiegł w podskokach.

Hanna wystukała na ekranie telefonu wiadomość.

„Hej.”

Po sekundzie pojawiła się odpowiedź.

„Co jest?”

Gdzieś pomiędzy sercem a głową dziewczyny przetoczyła się kolejna wichura wątpliwości. Z jednej strony, w kontaktach z chłopakami była raczej nieśmiała i po prostu lubiła być gdzieś zaproszona. Z drugiej, podejście to raczej wpędzało ją w galopujące rozczarowania niż w szczęśliwe relacje.

Z trzeciej, jej dotychczasowe dwa sensowne związki wyszły z inicjatywy faceta.

Z czwartej, przecież ona chce tylko na randkę, nie na życie, i dzieci, i póki śmierć nas nie rozłączy.

Trochę za dużo tych stron. Chyba powinny być dwie.

Dziwnie tak, samej zaproponować.

I to wprost.

Bez ogródek.

Może powinnam to jakoś zasugerować?

Hanna parsknęła.

No tak, ty i subtelne wysyłanie sygnałów. Równie dobre połączenie co ty i wąskie spodnie.

Olej wszystko i po prostu pisz z nim jak równy z równym. Jeśli faktycznie coś w sobie ma, to zachowa się tak, jak trzeba. A jeśli nie, to i tak nie macie kontaktu, więc co za różnica.

O tak, nie ma to jak uboga wersja zakładu Pascala, by się komuś wprosić na randkę.

Dobra.

Działam.

Hanna wstukała odpowiedź:

„Nadal na siebie fukamy?”

„Nie rozumiem.”

„No bo tak mi sucho wysłałeś ten przelew. A kwiaty?”

„Jakie kwiaty?”

„Chciałeś na randkę. Mogłeś swojej podwładnej chociaż kwiaty dorzucić do przelewu.”

„Hania, jeju, wydawało mi się, że nie będziemy do tego wracać. To była pomyłka i tyle, ok?”

„No pewnie, że pomyłka.”

„To czemu wracasz?”

„Trzeba było po tygodniu znowu się mnie spytać.”

„I byś się zgodziła?”

„No pewnie.”

„Kobiety.”

„Chodź dzisiaj.”

„Co?”

„Na randkę. Jesteś sklerotyk, że zapomniałeś drugi raz zadzwonić, więc teraz ja pytam. Dziś, dziewiętnasta, randka? Ty stawiasz, ja się pozwolę namówić.”

„Dziś nie mogę.”

„To zrób, żebyś mógł.”

„Mogłaś mi nie mówić, że nie chcesz mieć ze mną kontaktu wtedy, miesiąc temu.”

„Kolego, po co od razu takie daleko idące wnioski?”

„Aha.”

„Adam – dziewczyna namawia cię na randkę. Bierzesz czy nie? Oferta znika ze stołu za dziesięć, dziewięć, osiem…”

„No dobrze, dobrze. Chodźmy.”

„Siedem, sześć, pięć…”

„Przecież powiedziałem, że chodźmy!”

„Faktycznie. No dobra. Dziewiętnasta?”

„Dowiem się, o której mogę.”

„OK. Już wiesz?”

„Hania, dowiem się. W sensie, za chwilę.”

„OK. A teraz?”

„Hania.”

„Adam.”

„Dam ci znać, jak tylko się dowiem.”

„Gdzie mnie zaprosisz?”

„To też ci powiem, jak tylko się dowiem.”

„Ładny rym.”

„Starałem się.”

„(A teraz?)”

„Hania. Pracuję. Za pieniądze.”

„Och, jak się przechwala.”

„Wieczorem będę gorszy.”

„Czekam.”

Hanna odrzuciła telefon na stolik.

Przyszło jej do głowy, że gdyby potrafiła sensownie radzić sobie z emocjami, to pewnie by teraz krzyknęła i podskoczyła z uniesioną pięścią, ale jako że była sobą, i do tego sobą w miejscu publicznym, to po prostu uśmiechnęła się pod nosem.

Zamówiła dwie kanapki, wyjęła z plecaka ładowarkę i rzuciła się w wir roboty dla Teodora. Była w takim stanie, że nic nie mogło jej powstrzymać.

Pracując w skupieniu przerobiła w kilka godzin więcej danych i wyjątków logicznych niż przez większość minionego tygodnia.

Nie wiadomo, kiedy zegarek w rogu ekranu komputera wyświetlił wpół do drugiej.

Hanna spakowała się do wyjścia. Przepięła słuchawki z komputera do komórki. Na obu urządzeniach używała Spotify, więc nie wybiło jej to z rytmu. Nucąc refren słuchanego utworu, wybiegła z kawiarni i znalazła się na opustoszałej ulicy.

Wieczorami i rankami musiała dzielić się miastem ze wszystkimi.

W środku dnia często miewała Warszawę tylko dla siebie.

Podjechanie pod knajpę Łucji zajęło dosłownie kilka piosenek i parę minut przed drugą dziewczyny cmoknęły się w policzek na wietrznym chodniku. Słońce, choć jasne i dające z siebie wszystko, przegrywało z szarością dnia. Poranna mgła dawno się rozwiała, ale coś lepkiego nadal wisiało w powietrzu. Zanosiło się na wieczorny deszcz.

– Promieniejesz – przywitała koleżankę Łucja, gdy już się od siebie odsunęły.

Miała na sobie różowe air maxy, wąskie, czarne rurki i materiałową bomberkę, też różową, z wyszytymi tu i ówdzie wielkimi, białymi tygrysami. Burza blond loków okalała jej głowę aureolą wychylającą się spod czarnej dokerki. Wysoka i szeroka w barkach dziewczyna wyglądała w tym zestawie na jeszcze wyższą i bardziej postawną. Dodawało jej to uroku.

– A ty wyglądasz doskonale – odpowiedziała komplementem Hanna. W swoim swetrze, zawinięta w kremową parkę poczuła się bardzo konserwatywnie.

– Nie żartuj, ciuchy z ciucholandu i drogie buty za pół wypłaty.

– Wyglądasz, jakbyś na piątą miała w planie pokaz mody, ale na siódmą – spotkanie japońskiej mafii. I musiałaś ubrać się tak, by ogarnąć oba spotkania jednym outfitem.

Łucja zmierzyła koleżankę czujnym spojrzeniem.

– Od kiedy się tak długo nawzajem recenzujemy?

Hanna uśmiechnęła się krzywo i wzruszyła ramionami.

– Dostałam pracę i jestem bardzo zestresowana. Rozmawiaj ze mną.

– No dobra.

– Mówiłam o japońskiej mafii.

– O nie! – Łucja uniosła teatralnie ręce nad głowę. – Aż tak po mnie widać, że lubię azjatycki cyberpunk?

– Nadajesz się na plakat.

– No to wtopa. A miałam być incognito.

– Incognito to ja się ubrałam, w porównaniu z tobą.

– Ty jesteś panna korpo. Ja jestem panna szamka.

– Muszę zmienić nazwę w telefonie z „Łucja” na „Panna Szamka”.

– Mam na to klepnięty znak towarowy i jak go naruszysz, to cię wsadzę do więzienia.

– Lepiej mnie wsadź do jakiejś komedii romantycznej, w której jest taka obowiązkowa, przyspieszona scena zakupów. Taka, co ma fajną muzykę w tle i jest pełna nieśmiesznych gagów, po której bohaterka z uśmiechem wychodzi z przebieralni, wyglądając jak milion dolarów. Nienawidzę zakupów.

– To po co na nie idziemy?

– Bo mam ochotę na coś nowego! – Teraz Hanna wyrzuciła ręce nad głowę, sfrustrowana.

– Nie przesadzaj. – Łucja szturchnęła ją łokciem w żebra. – Ubierzemy cię w trymiga. Nigdy nie robię zakupów dłuższych niż dwie godziny.

– Tak się nie da.

– Zakład?

– Nie, bo wygrasz.

– Ha.

Duża galeria handlowa była trzy przecznice od ich miejsca spotkania, nie opłacało się czekać na autobus. Zdecydowały się więc na energiczny spacer.

Z boku musiały wyglądać niecodziennie. Jedna dziewczyna, niższa, o bardziej klasycznej urodzie, z dłońmi zakopanymi w kieszeniach i twarzą zakrytą szalikiem. I druga dziewczyna, wyższa, wyróżniająca się, z wyjątkowo ruchliwymi rękoma i dumnie wyciągniętą szyją.

Hanna wiedziała, że są różne, ale nie czuła tego.

Lubiła towarzystwo Łucji między innymi dlatego, że ta zawsze traktowała ją partnersko i nie próbowała jej kosztem podbijać poczucia własnej wartości. Hanna zastanawiała się teraz od czasu do czasu, gdy nie mogła zasnąć po drugiej w nocy, dlaczego kiedykolwiek pozwoliła sobie na obniżenie standardów relacji i dlaczego nadal nic z tym nie robi.

– Okej, to już jest dla mnie zbyt awangardowe – odpowiedziała.

Łucja narysowała w powietrzu przed sobą nieokreślony kształt. Zrobiła to na tyle zamaszyście, że Hanna musiała zrobić krok w bok, by nie oberwać.

– Kiedy tłumaczę ci właśnie, że kolorowe skarpetki to podstawa – podkreśliła z frustracją w głosie Łucja.

– Wiesz co, jednak nie jestem przekonana, czy chcę, byś mi pomagała w zakupach.

– Oj, nie czujesz tego i tyle.

Hanna zamruczała pod nosem i wcisnęła twarz głębiej w szalik.

– Od dwustu metrów próbuję ci wyjaśnić, że nie czuję.

– Kolorowe skarpetki są zbawienne, bo można je przemycić do wielu formalnych strojów.

– Ale ja nie chcę nic przemycać do mojego stroju, ja chcę się cieszyć z pracy!

– To kup sobie nudne buty, szerokie spodnie, gruby żakiet i jeszcze najlepiej machnij na głowie trwałą.

– Dokładnie tak chcę wyglądać.

– A widzisz, ale nawet jak tak ubrana pani podciągnie zalotnie nogawkę i ujawni światu swoje super, kolorowe skarpetki, od razu wszyscy uznają, że jest ekstra.

– Ja bym uznała, że jest szurnięta.

– Hej, przecież nie namawiam cię do noszenia dwóch różnych skarpetek.

Dziewczyny wymieniły się spojrzeniami.

– To już za dużo – powiedziała Łucja.

– Nawet o tym nie rozmawiajmy – podkreśliła Hanna.

– Ale dwie identyczne, tyle że kolorowe? Wtedy jest najlepiej.

– Okej, skoro stawiasz to w takim świetle, to muszę stwierdzić, że nadal jestem na nie.

Łucja wygięła usta w podkówkę.

– Hanna Niewzruszanna – powiedziała kwaśnym tonem.

– Idę pracować do korpo. Wydaje mi się, że tam wszystko powinno być formalne.

– Musisz mieć coś w kolorach techno.

– Po co?

– Bo jesteś młoda i czeka cię jeszcze pół stulecia ubierania się jak bohaterka filmów z lat sześćdziesiątych.

– Uparty z ciebie potwór.

Łucja huknęła i wyprzedziła koleżankę dwoma długimi krokami. Mówiła teraz, idąc tyłem:

– To kupmy sobie chociaż kretyńskie, laserowe gatki i brzydkie, popaćkane farbą t-shirty i spotykajmy się na bieganie?

Hanna wybuchła śmiechem.

– Uparty. Potwór.

– Taka właśnie jestem. Chodź biegać.

– Ej, ostatnio schudłam.

– I co z tego. Ja nie. Chodź biegać.

– Trzy razy w tygodniu? Uważaj, słup.

Łucja lekko ominęła przeszkodę.

Hannę nieodmiennie dziwiła gracja jej ruchów. Podobno kilkanaście lat tańca dawało człowiekowi takie umiejętności, ale nie miała jak tego zweryfikować – w sobie odnalazła wyłącznie talent do wyjątkowo celnego i przerażająco silnego odbijania piłki.

– Żartujesz? Maksymalnie raz. A potem na pizzę.

– O nie, to wtedy obie przytyjemy.

– Nie mówi się: „przytyjemy”. Po prostu będzie nas trudniej ukraść.

Zachichotały.

– Przemyślę to. – Hanna mrugnęła i zmarszczyła nos. – Ale najpierw obowiązek.

Łucja zrównała się z koleżanką.

– Dobra. Wchodzę w tryb bojowy. Czego szukamy? Całego stroju, od zera?

– A skąd. Mam spódnice, mam szpilki. Bluzek pół szafy. Kusi mnie jakiś fajny dodatek. No wiesz, coś na szczęście. Żebym się mniej stresowała, gdy będę poznawać szefową Louisa.

– Czekaj.

– Co?

– Czy ty mówisz o tych galowych nudach, w których przychodzisz czasem wyżerać mi kuchnię w knajpie?

– Ej, to nie są galowe nudy. To ładne, eleganckie zestawy.

Łucja wygięła się do tyłu tak mocno, że aż chrupnął jej kręgosłup.

– Ty chyba żartujesz – powiedziała wyjątkowo wyraźnie akcentując literkę „r”.

– Co masz do moich zestawów?

– Są nudne.

– Ale ta praca też jest nudna!

– I godzisz się na to?

Nie bardzo.

– Nie mam wyboru.

– Nieprawda! Ja tylko z ciebie tak żartuję, z tej korpo, że będziesz tam bezimiennym trybikiem. Ale nawet się nie łudź, że ja ci pozwolę siedzieć w robocie i wyglądać jak robot.

Hanna popatrzyła na koleżankę kątem oka. Szły już chodnikiem okalającym galerię handlową ku głównemu wejściu do budynku. Nie zostało jej wiele czasu na ratowanie dotychczasowego pomysłu na siebie.

– Łucja, jestem analitykiem. Laską po ścisłych studiach. I idę pracować do dużej korporacji, w której będę stukać na klawiaturze aż po kres mych dni.

– Ty mi to tylko opowiadasz, a ja już rozważam emigrację.

– Nie miałaś okazji widzieć mnie latem, ale ja lubię sukienki. Lubię, jak jest kolorowo. Po prostu nie mogę tego ubrać do pracy za biurkiem.

– Dobra. Już widzę, w czym problem.

– Nie mam żadnego problemu.

– Ty się boisz wyróżniać.

Hanna parsknęła.

– Super diagnoza. A kto się nie boi?

Łucja stanęła w miejscu i szeroko rozłożyła ręce niczym gwiazda rocka żegnająca się z publicznością. Białe tygrysy na jej różowej kurtce poruszyły się miękko i drapieżnie.

– Ja się nie boję – powiedziała zaskakująco cichym głosem.

Gdybym była tak odważna jak ty, też bym się tak ubierała, wiesz? W liceum miałam wspaniała kurtkę. Pikowaną, długą, z amerykańskim orłem na plecach. Z gwiazdami na ramionach.

Ale wtedy rozumiałam zasady gry.

Wtedy byłam fajna.

Tutaj ewidentnie nie rozumiem.

Nie chcę o tym rozmawiać.

Zmień temat, Łucja. Mam dziś dobry dzień i nie chcę teraz myśleć o tym, że muszę się dostosować.

O czym pomyślałaś? – spytała nagle Łucja, podchodząc blisko, bardzo blisko, Hanny.

Ta odsunęła się o krok.

– Co? O niczym.

– Serio pytam. Jak nie chcesz, to nie mów, ale zastanów się. Masz jakąś blokadę, laska. Głęboko wierzę w to, że jak się jej pozbędziesz, to i ty będziesz szczęśliwsza, i świat cię bardziej doceni.

Skąd ona to o mnie wie?

Czemu to mówi?

O co chodzi?

Hej.

Łucja szturchnęła Hannę łokciem w żebro. Znowu. Uśmiechnęła się szeroko.

– Pokmiń to we własnej głowie – powiedziała. – Może do czegoś dojdziesz.

Nie chcę być nudna.

Nigdy nie byłam nudna.

To znaczy, ludzie często mi mówili, że jestem nudna, bo czytam fantasy i gram w erpegi, ale do cholery, nie jestem nudna.

Czemu nagle chcę wyglądać jak wszyscy? Nigdy nie chciałam wyglądać jak wszyscy. Przecież ja się od tygodni boję, że będę jak wszyscy.

– Hej? – spytała spod szalika.

– Aha?

– Ale takie biurowe ciuchy na pewno są nudne?

– Rozwiń.

– W serialach, jak dziewczyny mają czarne szpilki, spódnice ołówki i ładne bluzki, to wyglądają super.

– Jasne, ale zauważ, że tak odstrzelonych kobiet jest w serialach ze dwie, może pięć.

– No tak.

– A w prawdziwej korpo każda będzie tak wyglądać. Każda. Z dwustu.

– Skąd wiesz?

Łucja nagle spochmurniała.

– Moja młodsza siostra robi staże w jednej z tych wielkich firm audycyjnych. Nie pamiętam nawet w której. One są identyczne. Lubię młodą, jest cholernie inteligentna, ale totalnie nie widzi tego, że z każdym mijającym dniem staje się klonem.

Klon.

Czyli jednak nie tylko ja o tym myślę.

– Nie wiedziałam.

– Bo to nudne… – Tutaj Łucja puściła koleżance oko. – … ale jak chcesz, to ci kiedyś więcej opowiem. W skrócie, pamiętam czas, gdy młodej zaczęło to wszystko doskwierać. Bycie identyczną z innymi identycznymi budzi sporą niechęć wśród rówieśników. No wiesz, mówiąc krótko: hejt. Spróbowała zatem ubierać się taniej. Ciuchy z premedytacją kupowane tak, by były niemodne od dwóch lat. Baskinki wtedy, gdy baskinki już wyszły. Wszystkie koleżanki nagle zaczęły ją lubić. Ale w efekcie młoda zaczęła tracić do siebie szacunek. Czuła, że nie jest równie dobra co one.

– I co?

– I, niestety, moja droga Hanno, jajco. By poczuć się lepiej, wróciła do fabryki klonów. Wzięła na raty ten sam telefon, który mają wszyscy. Kupiła kolczyki w tym samym tonie, co i reszta biura nosi. I przez moment była szczęśliwa. A najlepsze, że i tak ją obgadują, bo teraz część dziewczyn ma zajawkę na crossfit, a że młoda ma od lat problem z biodrem, to nie może ćwiczyć, i znowu czuje, że nie przynależy. Pewnie powoli zapomina, jak ma na imię.

Dziewczyny weszły do galerii i zatrzymały się za bankomatami przy drzwiach, by trochę ochłonąć.

– I tak to smętnie wygląda – dokończyła myśl Łucja.

– Jednego nie rozumiem w takim razie.

– Ja tam nic nie rozumiem.

– Skoro i tak jest źle, i tak jest źle, to co mi zostaje?

– To znaczy?

– Twoja siostra spróbowała być powszechnie lubiana, więc z niej żartowano jak z kogoś gorszego. Potem znowu spróbowała być taka jak wszyscy, więc też o niej plotkują, bo jeśli nie nadążasz za modą, to od razu wypadasz z obiegu. Poza tym i tak jest ostra zawiść. Tak?

– Mniej więcej?

– To co, mam zadzwonić do Louisa i powiedzieć, że jednak nie chcę tej pracy?

– Czemu tak?

– Bo co jeszcze zostaje, skoro zawsze będzie źle?

Łucja popatrzyła na koleżankę i uśmiechnęła się w sposób, który zdradzał, że ma w zanadrzu wyjątkowo wredny plan.

– Jest i trzecia opcja. Możesz wewnątrz wymogów firmowego dress code’u ubrać się tak, że pierwszego dnia wszyscy zauważą, że jesteś inna. I wtedy zacznie się piekło.

– Fantastyczna wizja.

– Serio. Będą cię obgadywać, nie dadzą ci spokoju i pewnie dostaniesz kretyński przydomek.

– Już jeden mam.

– Spoko, ja mam ze sto. Ważne jest, żeby to przetrwać i dalej być sobą. Jak przestaną się bać, bo te zachowania płyną z lęku, że jesteś odważniejsza i fajniejsza od nich, to część uzna, że będzie cię wspierać. Będą chcieli być tacy jak ty.

– Nikt nigdy nie chciał być taki jak ja.

Łucja wyszczerzyła drapieżnie zęby.

– To się zdziwisz. Poza tym, czemu chcesz „mniej się stresować” na rozmowie z szefową tego twojego Francuza? Chciej czuć się wspaniale, a nie „mniej się stresować”. Niech cię zobaczy.

– Ej, a jak to się ma do tego, że ty w pracy ciągle biegasz na biało?

– Zwyczajnie. Mój dress code nie pozostawia mi żadnego pola manewru. Jestem kelnerką. Jeszcze. Dlatego odreagowuję po robocie. Ale jak już będę miała własną knajpę, kategorycznie zakażę nosić kelnerom i kucharzom cokolwiek białego.

– Przeciwieństwo dress code?

– Takie są najlepsze.

Hanna potupała w miejscu, rozplątując się z szalika.

Kiedy niby mam pozwolić sobie na bycie fajną, jeśli nie teraz? Jak będę po trzydziestce? Jak sama będę dyrektorką działu? Wtedy mam być fajna?

– Dobra. – Skinęła głową.

– Co: „dobra”? – Łucja dotknęła ucha palcem i nadstawiła się wyczekująco do koleżanki.

– Jestem gotowa rozważyć zaproponowane przez ciebie ciuchy. Dress code biura będzie pewnie taki sam jak wszędzie. Białe, kremowe lub ciemne spódnice, bluzki i spodnie. Da radę wewnątrz tych wytycznych coś wyczarować?

– A buty?

– Pewnie większa swoboda. Byle nie kolorowe.

Łucja wyciągnęła nad głowę pięść.

– I o to chodzi. Zaczynamy.

– To co na początek?

– Wywalamy twój plecak.

Hanna zsunęła go z jednego ramienia, przesunęła do przodu i przytuliła czule.

– Tylko nie plecak.

– Plecak pasuje do lasu i w góry. W mieście wolno go nosić wyłącznie licealistkom. A i wtedy trzeba mieć dopasowaną resztę.

– Ech.

– Do kosza.

– Do szafy.

– Na samo dno.

– Niech ci będzie.

– Zamiennik kupimy na końcu. Najpierw musimy wiedzieć, do czego ma pasować. Po prostu chciałam ci zasygnalizować, żebyś jemu też powiedziała „pa pa”.

– To co, idziemy od sklepu do sklepu?

– Nie. Mówiłam ci, że ja zakupy robię w trymiga. Prawie na pewno skompletujemy całość w jednym miejscu.

– Pierwsze słyszę o takiej technice.

– Cicho. Jaki masz budżet?

– Nie wiem. Rozsądny?

– Dobra. Chodź. Zaraz mnie rozniesie, tak się jaram. Uwielbiam ubierać ludzi. Ale w tle musisz słuchać, jak będę ci opowiadać o tym nowym daniu, które wymyśliłam w oparciu o smażony ryż basmati, okej?

Łucja zaciągnęła koleżankę do wnętrza popularnej sieciówki na samym końcu budynku. W środku pachniało perfumami mającymi naśladować aromat świeżego prania. Pod sztucznym, jarzeniowym światłem czekały tysiące wieszaków oferujących ubrania tak proste i typowe, że pewnie wystarczyłoby wybrać trzy dowolne ciuchy, a człowiek od razu wyglądałby jak bezimienny pracownik dowolnej korporacji.

Dziewczyny weszły między alejki. Hanna bez przekonania i powoli – Łucja z entuzjazmem godnym dziecka wbiegającego do parku rozrywki.

Rozdzieliły się od razu i wpadły na siebie z powrotem dopiero chwilę później.

– Tyle gadania o odwadze, a zaczynamy tutaj? Przecież tu nic nie ma. – Hanna odwiesiła na haczyk prosty, czarny kapelusz.

Zadzwonił jej telefon. Sprawdziła go, spadaj Teodor, nie mam na ciebie ochoty, i odrzuciła rozmowę.

– Ślepa jesteś. Nie liczy się ani dress code, ani sklep. Liczy się, co z tymi obostrzeniami zrobisz ty – usłyszała głos Łucji zza pokaźnego regału z butami.

Dziewczyna tańczyła pomiędzy półkami i wieszakami, to zdejmując, to odkładając ogromne ilości ubrań. Wybierała potencjalne zestawy, przysuwała do siebie różne części garderoby, prychała z niezadowoleniem i działała dalej. W ciągu niecałych dziesięciu minut zdążyła przekopać się przez dwie trzecie sklepu i spławić pięciu członków obsługi.

Wreszcie, lekko zaróżowiona od zmęczenia, wróciła do Hanny i gestem wskazała, że teraz idą do przymierzalni. Trzymała w rękach stertę czarno-białych ciuchów.

– Jak dostanę premię, idziemy po zakupy dla mnie i ty tak masz nurkować.

– Mowy nie ma.

– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.

– Co to? – spytała Hanna.

– Niespodzianka. Możesz się przyjrzeć, dopiero gdy zostaniesz z nimi sam na sam, bo teraz mi spanikujesz.

– To najwyżej ich nie założę.

– Oczywiście, że założysz, bo będzie ci głupio, że ja się zmęczyłam, żeby ci pomóc, a ty nawet się nie odwdzięczysz prostym przebraniem. – Łucja wzruszyła ramionami.

Hanna zachichotała.

– Ty manipulantko.

– Manipulacja przestaje być manipulacją, gdy mówisz o niej na głos. No, wskakuj. – Łucja odgarnęła kotarę ramieniem i rzuciła niedbale stosik ubrań na stojące w środku krzesło. – Ja poczekam tutaj, na tej niewygodnej kanapie, przy tym ogromnym lustrze, w którym będziesz wspaniale wyglądać.

– Okej. Tylko mi nic nie wyrzucaj do śmieci.

Hanna zdjęła z siebie plecak, parkę i sweter, zostawiła rzeczy koleżance na kolanach. Weszła do przebieralni i zasłoniła wejście. Zanim rozebrała się do bielizny, rozwiesiła ładnie wybrane przez Łucję części garderoby na wiszących na ścianie haczykach.

– Ty chyba żartujesz – powiedziała głośno.

– No już, już. Wskakuj w swój nowy styl.

– A w życiu.

– Fani czekają.

– Przecież będę wyglądać jak dyrektor cyrku.

– Nie jesteś krasnoludkiem i masz fajną figurę, będziesz wyglądać jak mokry sen każdego biznesmena.

– Jesteśmy w miejscu publicznym, nie mów tak.

– Mokry sen! – krzyknęła Łucja.

Hanna zawarczała bezsilnie, co wywołało u koleżanki przypominający czkawkę śmiech.

No dobra.

Raz się żyje.

Przecież nie zaboli, jak spróbuję.

Przebrała się, stojąc tyłem do lustra. Założyła wybrane przez koleżankę buty. Postukała czubkami w wykładzinę, by się lepiej ułożyły. Wzięła głęboki wdech.

Rozsunęła zasłonę i wyszła do przedsionka przebieralni.

Łucja zagwizdała przeciągle.

– Jestem wspaniała – zawyrokowała.

Hanna poszukała brakującej odwagi w oczach koleżanki i po głośnym wypuszczeniu powietrza odwróciła się ku lustrom ustawionym na końcu korytarza.

Zobaczyła siedem odbić siebie.

I przód, i boki.

Każdą ze stron.

Westchnęła cicho.

Wyglądała bezbłędnie.

Srebrne, lakierkowe buty na niskim obcasie odcinały się wyraźnie od grafitowej wykładziny. Obcisłe, czarne cygaretki wydłużały nogi i nadawały im wyraźnego kształtu. Wąska, czarna marynarka z szerokimi klapami, zapięta na jeden guzik, nadawała jej silnego i decyzyjnego wyglądu. Biała koszula o ostrym kołnierzyku i zawiązany ściśle krawat, śledzik, też czarny, dodawały Hannie elegancji.

Tylko rozpuszczone włosy trochę nie pasowały. Dziewczyna zgarnęła je i podniosła do góry, imitując kok. Razem z ruchem ręki marynarka podjechała minimalnie, ukazując cieniowany materiał koszuli.

To był nowoczesny, piękny, mocny w przekazie kobiecy garnitur. Jeden z tych strojów, który pozwala właścicielowi podbić świat, a zarazem nie wybacza błędów. Kobiety w spektakularnych, damskich garniturach nie martwią się, tylko ze spokojem i konsekwencją rozwiązują napotykane problemy.

Hanna od razu zrozumiała, że mając na sobie tę wspaniałość, nie wolno jej się ani garbić, ani wyglądać na przybitą. Pogodziła się z konsekwencjami, podpisała cyrograf i nawet nie czuła potrzeby wynajdywania w sobie na siłę wad.

Wyglądała wspaniale i to był fakt.

– To nie ja – powiedziała.

– To ty. Tylko że nowa. – Uśmiechnęła się Łucja.

– Sama nigdy nie kupiłabym sobie do pracy laserowych butów.

Dancing shoes to podstawowa broń w arsenale każdej szanującej się, współczesnej businesswoman. Kurde, Hanka, wyglądasz jak arcydzieło. Gdybym nie obiecała już randki temu mojemu kolesiowi od biblioteki, to bym rozważyła zmianę orientacji. Słowo.

Hanna okręciła się na pięcie i, w przypływie energii, zaczęła od niechcenia tańczyć. Ruszała biodrami w rytm prostej piosenki pop lecącej ze sklepowych głośników.

Czuła się wspaniale. Silnie, kobieco. O dziesięć lat dojrzalej niż minutę temu. A przy tym znowu młodo. Tak, jakby miała jeszcze coś do ugrania.

Marazm, z którym tak bardzo nie potrafiła nic zrobić o świcie, ale to było dawno, zniknął z jej życia w chwili otrzymania oferty od Louisa.

Teraz, przy pomocy tych ciuchów, planowała trzymać zniechęcenie na dystans przez wiele tygodni.

Łucja wycelowała do koleżanki ze złożonych w pistolety palców.

– Masz to – stwierdziła.

– Nie czułam się tak dobrze od… sama nie wiem kiedy – powiedziała wesołym tonem Hanna.

– No to wskakuj z powrotem w swoje hipsterskie sweterki i idziemy po kolejne ciuchy.

– Koszula jest trochę za luźna, nie?

– Tak, koszula jest za luźna i wydaje mi się, że buty też trochę latają, zaraz się wywrócisz na twarz i tyle będzie z tego twojego dyrektorowania. Sprawdzimy jeszcze mniejsze rozmiary i lecimy do kasy.

– Czekaj. Na pewno mogę tak wyglądać?

Łucja wyglądała, jakby chciała wybuchnąć, ale się powstrzymała.

– Okej. Nie przekonam cię prosto, to wyciągam argumenty. Gotowa?

Hanna skrzywiła się.

– Nie bardzo.

– Kobiecy garnitur to powszechnie akceptowana, sto razy modniejsza i miliard razy lepsza dla figury alternatywa żakietu, noszonego w biurach od zarania wszechświata. Spodnie nic nie odkrywają, nie są obcisłe i nie opinają tyłka jak legginsy. – Łucja opowiadała, pokazując kolejne części ciała Hanny palcem. – Buty to buty, ładne i skromne, bez odsłoniętych palców, srebrne. Srebro to nie do końca kolor, a przynajmniej nie w takim sensie jak żółty czy zielony. Facetom wolno mieć srebrne krawaty i nikt nie robi dramatów. Twojego krawatu nie muszę bronić, jest czarny. Koszula elegancka. Wyglądasz biurowo, a przy tym doskonale i kobieco. Bierz.

– Do tego mój zegarek. Taki duży mam.

– Ekstra.

– Ale nie mam żadnej biżuterii, która by pasowała.

– Zegarek masz srebrny, nie?

– Srebrny.

– To zgarniemy spod kasy proste, srebrne kolczyki i będziesz kryta. Srebro, czerń, biel, proste kształty. Zwycięstwo.

– Trochę się martwię, że te spodnie opinają mi nogi – powiedziała Hanna, odwracając się tyłem do lustra i podnosząc marynarkę.

– Wyluzuj. Dobrze wyglądasz.

– Trochę odważnie, nie sądzisz? Chyba są za małe. Sprawdzimy większe?

Łucja cmoknęła z niezadowoleniem.

– Okej, to pójdźmy z powrotem na wieszaki i kupmy apaszkę, żeby ci pasowała do spódniczki, szpilek i bluzki. I będziesz wyglądać jak wszyscy.

Hanna ściągnęła usta.

– Ale ja nie chcę wyglądać jak wszyscy.

– To nie zrzędź. Przywyknij do tego, że twoje ciało takie jest. Nie lubisz swoich nóg, spoko. Nikt poza tobą o tym nie wie. Im bardziej będziesz je ukrywać, tym bardziej ludzie zwrócą na nie uwagę. Czy ja ukrywam to, że jestem wysokości dźwigu budowlanego?

Nie mam pojęcia, jak ty to robisz, że nie masz kompleksów. Nie twierdzę, że powinnaś mieć, ale ich po prostu nie masz. A przynajmniej ja nie widzę, żebyś miała. Kiedyś się od ciebie nauczę, jak to się robi. Dzisiaj po prostu skorzystam z twojej siły, okej?

Ten jeden raz ją pożyczę.

Hanna uśmiechnęła się.

– Nie bardzo – odpowiedziała.

– Pewnie, że nie bardzo. Wyluzuj. Swoje cechy się podkreśla, a nie ukrywa. Przebierz się i idziemy szukać lepszej koszuli. Potem zgarniemy jakąś torbę listonoszkę, ale to pewnie w innym sklepie.

Hanna spojrzała na koleżankę z całą wdzięcznością, jaką teraz odczuwała w sercu. Z radością dostrzegła w jej oczach zaufanie. Mogłaby przysiąc, że obie czują dokładnie to samo. Pierwszą, jeszcze skromną i podatną na pogodę, ale jednak dzielną i żywą gałązkę przyjaźni.

Pół godziny później ruszyły do wyjścia.

Hanna taszczyła w torbach dwie pary spodni, pięć koszul, dwie marynarki, trzy krawaty, dwie pary kolczyków i skórzaną torbę. Wydała na to sporo pieniędzy, ale dzięki wypłacie od Teodora była w stanie to udźwignąć i nie żyć przez resztę miesiąca o bułkach i kefirze. Zresztą, mogło być gorzej.

W życiu nie wpadłaby na to, że można skompletować tak świetnie współgrającą ze sobą garderobę przy pomocy prostych, sieciówkowych ubrań, które zawsze ignorowała.

Łucja nie kupiła nic, więc trzymała ręce w kieszeniach i opowiadała zawzięcie o tym, dlaczego filmy akcji były dobre tylko w latach dziewięćdziesiątych.

Hanna w połowie ją słuchała, w połowie myślami była gdzie indziej. Dziwiła się, jakie życie potrafi być łatwe, gdy człowiek sam go sobie nie utrudnia.

Nagle obie wybił z leniwego tempa spaceru telefon koleżanki. Jej siostra dzwoniła z propozycją wspólnego obiadu. Łucja doszła do wniosku, że skoro zakupy skończyły się sporo przed zaplanowanym czasem, to chętnie podjedzie.

Pomachały więc sobie na pożegnanie i Hanna kilka zamyślonych piosenek później znalazła się sama w mieszkaniu.

Najedzona, po prysznicu, pod kołdrą, zadzwoniła do Adama. Odebrał od razu.

– A teraz? – powiedziała na przywitanie.

– Uparta jesteś. – Adam zaśmiał się cicho. W tle coś hałasowało. Musiał gdzieś iść.

– Mam też inne zalety.

– Właśnie chciałem do ciebie pisać. Kibluję dzisiaj do dziewiątej. Jeśli nie przeraża cię późna pora, możemy skoczyć o tej dziewiątej na kolację. Znam kilka fajnych miejsc.

Hanna położyła się na plecach i oparła nogi o ścianę. Włosy spływały jej z łóżka na podłogę.

– Taka późna randka? Niegrzecznie.

– Wczesną mogę ci zaproponować najszybciej za dwa tygodnie. Mamy okres ewaluacyjny w biurze, nikt nie wychodzi przed ósmą.

– Ósma to nie dziewiąta.

– Zostaję dłużej, żeby potem nie musieć z tobą siedzieć tylu godzin.

– Ach, no tak, zawsze jedną sobie ukradniesz i nie będzie aż tak męcząco.

– Dokładnie.

– Dziewiąta. Gdzie?

– Mam ochotę na ładną restaurację. Złapiemy się w centrum i pójdziemy na spacer.

– Ma padać.

– W takim razie złapmy się od razu w lokalu. Zarezerwuję stolik w czymś eleganckim i wyślę ci zaraz namiary w wiadomości.

– Skoro tak nalegasz, to niech ci będzie.

– Łaskawie przyjdziesz?

– Tak.

– Poznasz mnie po garniturze.

– Oj nie, chłopcze. Ty mnie poznasz po moim.

– Czekaj, co?

Ale Hanna już się rozłączyła. Dreszcz przeszedł ją od karku aż po ramiona. Nie wiedziała, skąd bierze te wszystkie fajne teksty, tę odwagę, to nowe podejście do życia.

Póki było, korzystała.

Czekając na Kota, rozłożyła komputer i wróciła do wytężonej pracy. Doszła do wniosku, że gdy już odbierze telefon od Teodora, przyda jej się jakakolwiek tarcza chroniąca przed jego gniewem. Ogrom wykonanej pracy pasował do tej funkcji w sam raz.

Dzięki czekającej ją wieczorem randce pracowała tak jak rano. Ciężko, w perfekcyjnym skupieniu, w zasadzie bezbłędnie. Nie powtarzała czynności, celnie podsumowywała grupy wyjątków, wszystko składało jej się w koherentną całość.

Z transu wyrwało ją pukanie. Kot stała w drzwiach i uderzała palcami o framugę. Przyszła prosto z pracy, nadal pachniała świeżo zaparzonym espresso.

Im miała gorszy nastrój, tym większą uwagę przykładała do wyglądu zewnętrznego. Jej bordowa koszula świetnie pasowała do ciemnych jeansów, całość podkreślały bransoletki i naszyjnik. Włosy miała w nieładzie, ale po swojemu. Od niedawna były fioletowe.

Problemy zdradzała dopiero twarz. Wory pod oczami tak ciężkie, że nie pomagał nawet przesadzony makijaż. Ciągle ściśnięte usta. Ciągle ściągnięte brwi.

Twarz i dłonie. Kot obgryzła wszystkie paznokcie aż do krwi.

I nawet na moment nie przestawała się upierać, że wszystko jest wspaniale.

– Zasuwasz jak lokomotywa – powiedziała, wchodząc do pokoju. Siadła ze skrzyżowanymi nogami na środku podłogi.

– Dostałam pracę, chce mi się – spróbowała bez przekonania Hanna. Była wstępnie pogodzona z tym, że musi przeżyć obiecaną koleżance posiadówę, a potem znowu wróci do szczęśliwego życia.

– No wiem. – Kot uśmiechnęła się szeroko. – Ładnie pomogłam?

Wow. Poważnie? Zmieniasz temat na siebie w pierwszym zdaniu? To było szybkie.

– Tak, za co zawsze ci dziękuję.

– Oj, daj się nacieszyć.

To jest cieszenie?

– Daję.

– Fajnie, że ci się udało. Od początku ci kibicowałam.

– To prawda.

– Może ja też kiedyś przestanę być baristką.

– A próbujesz?

– Oczywiście. – Kot parsknęła niemiło.

Oho, już się obraziła.

– No to na pewno ci się uda.

– A co, jeśli jestem stworzona do nalewania kawy i nie mam innych talentów?

– Talent nie jest potrzebny, by mieć pracę. Skończyłaś studia, coś umiesz. Jak chcesz, pomogę ci z CV. Poza tym masz dużo talentów.

– Przecież ty napisałaś moją magisterkę, to nie jest prawdziwe skończenie studiów.

Hanna przemilczała zaczepkę. Kot uwielbiała licytować się na temat wielkości swojego nieszczęścia. Kiedyś regularnie wyciągała tym sposobem pochwały od Hanny, ale ta szybko nauczyła się, że efektywniejsze jest przeczekanie złego nastroju.

Nie lubiła komuś słodzić tylko dlatego, że ten ktoś sobie tego życzył. A już na pewno nie zamierzała wymyślać komplementów, bo Kota wzięło na dziecinne manipulacje.

– Jakieś plany na wieczór? – spytała po dłuższej chwili.

– Miałyśmy mieć tę naszą dziewczyńską randkę, ale nie mam na nią siły. Muszę się wyspać. Posiedzę z tobą chwilę, a potem nurkuję pod kołdrę.

To się dobrze składa.

– A właśnie.

– Hm?

– Randka.

– Co z nią?

– Mam dzisiaj randkę. Prawdziwą. Powinnam zacząć się malować. – Hanna wstała, przysunęła potrzebne rzeczy na róg stołu przy łożku. Dzięki temu mogła zająć się makijażem, siedząc bokiem do koleżanki. Sięgnęła po korektor.

Kot wytrzeszczyła oczy.

– I nic nie mówisz?

A robisz cokolwiek, bym chciała ci mówić?

– Wiesz, dużo się dziś wydarzyło.

– To jest przecież najważniejsze! Chrzanić pracę!

Aha.

– Aha.

– Kto cię namówił?

Hanna, mimowolnie, uśmiechnęła się.

– Nikt.

– No nie mów, że ty kogoś zaprosiłaś?

– Tak wyszło.

– Kto to? Znam?

– Jasne. To Adam – powiedziała Hanna, udając, że musi poświęcić całą uwagę lusterku odbijającemu jej zastygłą w skupieniu twarz.

– No co ty gadasz, Adam-Adam? Ten, którego ja ci przedstawiłam?

No tak, tego nie przewidziałam.

Ten sam.

– Musisz przyznać, że wszystko mi zawdzięczasz!

Hanna zacisnęła szczękę. Wzięła głęboki wdech, próbując uspokoić nagle drżące ręce. Zamknęła oczy. Spojrzała na Kota.

Ta wyglądała na wyjątkowo zadowoloną z siebie. Bujała się lekko i patrzyła wyczekująco, ewidentnie domagając się pochwały.

– Pewnie tak – odpowiedziała wreszcie Hanna.

– Trzymaj się mnie, a wszystko będzie dobrze.

– A właśnie.

– No?

– Co będzie z czynszem?

Kot przestała się bujać.

– Jak to, no na razie nie musisz się o to martwić.

– Za dwa tygodnie zaczynam płacić.

– To wtedy ci powiem.

– Chcę się przygotować.

– Widziałam, ile zarabiasz, jesteś kryta. – Kot mówiła coraz głośniej.

Hanna miała coraz wyraźniejszą dykcję. Czuła, jak rośnie w niej agresja.

– To nie jest argument.

– Dla kogo nie jest, dla tego nie jest.

Przecież te słowa nawet nic nie znaczą.

Hanna rzuciła okiem na koleżankę.

– Masz jakieś problemy?

Ta skrzyżowała ręce na piersi. Hannie przypomniało się, że czytała kiedyś pożyczony od koleżanki podręcznik psychologii mowy ciała i Kot wyglądała niczym ilustracja rozdziału o pozycjach zamkniętych na dialog.

– Żadnych. – Koleżanka podniosła dumnie głowę.

– A czy coś jest nie tak, jak byś chciała?

– Jak to? Wszystko jest dobrze.

Hanna siadła naprzeciw koleżanki.

– Kamila, skoro wszystko jest dobrze, to wyjaśnij mi, co się dzieje z moim mieszkaniem tutaj po pierwszym listopada.

– No wszystko jest okej, Boże, Hanka, wyluzuj. Jak będzie źle, to ci powiem.

Kłamiesz.

Coś ukrywasz.

– Tylko nie zaczynaj.

– Czego mam nie zaczynać?

– Tych swoich durnych podejrzeń.

Durnych?

– A musisz być od razu niemiła?

– Ty jesteś niemiła.

– Dobrze. Więc nigdy więcej nie mów mi o jakichkolwiek problemach i będzie super.

– No pewnie. Ja ci zorganizowałam pracę i chłopaka, a ty teraz się na mnie wypniesz, tak? – Kotu coraz bardziej łamał się głos.

Nie wybuchnij, nie wybuchnij, nie wybuchnij.

Hanna westchnęła głęboko.

– Kamila – zaczęła cicho. – Rozmawianie o problemach bez szukania rozwiązań jest zwykłym marnowaniem czasu. Masz w kółko te same trzy sprawy na głowie: jak nie facet, to szef, jak nie szef, to durni ludzie, a jak nie durni ludzie, to pewnie durny facet. A gdy pojawia się nowy problem, kasa za czynsz, o której boisz się rozmawiać, to jak dziecko udajesz, że nie ma tematu.

Okej, to chyba nie był wybuch.

– Bo nie ma!

– „Bo nie ma” – przedrzeźniła koleżankę Hanna.

– Jak się tak zachowujesz, to w ogóle nie zamierzam z tobą rozmawiać.

Spróbuj być rzeczowa, spróbuj być rzeczowa, spróbuj być rzeczowa.

– No to mówię, nie rozmawiajmy o problemach w ogóle. Ani o twoich, ani o moich.

– Dobrze – warknęła Kot.

– I obiecujesz, że jeśli cokolwiek będzie nie tak z listopadem, czy to czynsz okaże się wyższy niż planowałaś, czy wydarzy się coś innego, to mi powiesz?

– Dobrze – dodała ciszej Kot.

Zwycięstwo.

– Dobrze – przytaknęła ze spokojem Hanna i odwróciła się z powrotem do lustra. Kończyła nakładać cienie na powieki.

Siedziały chwilę w ciszy.

– No to powiedz chociaż, co z tym Adamem – zaczęła koleżanka siedząc na podłodze. Podpełzła do ściany, by się oprzeć.

– Dobrze. Idziemy gdzieś.

– Wy nie byliście skłóceni?

– Nie. Mieliśmy słaby początek, ale randka może być w porządku.

– Gdzie idziecie?

– Nie wiem jeszcze. On wybiera.

– Znam parę fajnych miejsc na chlanie. Jakby było nudno, to pisz, podrzucę ci adresy.

– Wiem, że podrzucisz.

– Co to miało znaczyć? – Kot znowu zabrzmiała zaczepnie.

Boże drogi, przy niej nic nie można powiedzieć.

Wdech.

Wydech.

– Nic, po prostu znasz dużo lokali.

– To prawda.

– Może skończymy w jednym z nich, Adam też sporo kojarzy przez spotkania z klientami. Ale nie mam dziś ochoty na picie.

– Ostatnio nigdy nie masz.

– I co z tego? – Hanna rzuciła okiem na koleżankę.

Ta siedziała, trzymając się dłońmi za łydki. Wyglądała na zdziwioną.

– A nie wiem. – Kot wzruszyła ramionami, podciągając kolana bliżej brody. – Nic. Chyba.

– On wybiera. Na wino się mogę zgodzić.

– A, czyli wy tak na elegancko?

– Pewnie tak – szepnęła Hanna, kończąc makijaż. Odsunęła twarz od lustra i popatrzyła na siebie pod różnymi kątami. Wyglądała trochę agresywniej niż zwykle, ale podobała się sobie. Będzie dobrze wyglądać w nowych ubraniach.

– Mocniej niż na co dzień – uznała Kot.

– Bo i ciuchy mam mocniejsze.

– Które niby?

Hanna wstała i chodziła po pokoju, odkładając na swoje miejsca kosmetyki, pędzle i lustro. Szturchnęła po drodze nogą kołdrę, która częściowo odsłoniła torby z zakupami.

– Te nowe – powiedziała.

– Byłaś na zakupach?

– Tak.

– Sama?

– Nie.

Kot zrobiła kwaśną minę.

– Z Łucją? – spytała się nieprzyjemnym tonem.

– Tak – odparła krótko Hanna, starając się zachować spokój. W międzyczasie odrzuciła kolejny telefon od Teodora. Zauważyła, że teraz zaczął do niej też pisać.

Wiadomość głosiła: „Natychmiast oddzwoń.”

Wysłał ją siedem razy.

Nie był subtelny.

Adam też się odezwał. Wysłał adres knajpki. Lokal był przy ambasadach. Odpisała mu, podając numer autobusu i lokalizację przystanku. Spod mieszkania Hanna mogła złapać bezpośredni autobus i nie przeszkadzałoby jej, gdyby Adam przechwycił ją w pierwszym możliwym momencie.

Dochodziła ósma piętnaście.

Powinna wychodzić.

– Nie mówiłaś, że z nią idziesz.

– Spontanicznie wyszło.

– Mogłyśmy pójść sobie we dwie, teraz – prychnęła Kot.

– Przecież ty też ciągle gdzieś wychodzisz z innymi znajomymi. W ostatnich dwóch tygodniach tyle z nimi siedziałaś, że nawet dla mnie ledwo znajdowałaś czas.

– Po co to mówisz?

– Aha, bo ty oczywiście nie próbowałaś przemycić żadnej uwagi, tak?

– Jakiej uwagi?

Hanna przewróciła oczami. Nie wiedziała, ile już rozmawiają, ale czuła się tak, jakby minęły całe godziny. Niczym najgorsza lekcja chemii z liceum, gdy po całej wieczności tortur człowiek patrzył na zegarek i orientował się, że jest dopiero ósma piętnaście.

– Żadnej – powiedziała wreszcie. – Muszę się zbierać, wiesz?

Kot podniosła się powoli z podłogi. Poukładała ubrania na krześle. Popatrzyła przez okno. Zwlekała. Rozmowa nie poszła po jej myśli i teraz nie wiedziała, co zrobić.

Ech, Kamila, żebyś ty się chociaż raz inaczej zachowała.

– Pójdę do kuchni – ogłosiła koleżanka i bez pośpiechu wyszła z pokoju.

Hanna popatrzyła przez moment na pusty korytarz. Nie udało jej się wysnuć żadnego konkretnego wniosku, więc tylko przymknęła drzwi i ubrała garnitur.

Założyła do niego nienoszony od dawna zegarek. Dostała go kiedyś od taty na urodziny i bywało, że nie zdejmowała go z nadgarstka miesiącami. Nastawiła go na prawidłową godzinę. Musiała chwilę potrząsać ręką, by mechanizm samonakręcający obudził się po długim letargu.

Odcięła od nowej torby metkę i przerzuciła do niej najważniejsze rzeczy z plecaka.

Poszła do łazienki dla pewności zakleić stopy paroma plasterkami i wskoczyła w nowe buty. Zajrzała na moment do kuchni.

– Nieźle, nie? – spytała.

Kot chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wydała żadnego dźwięku. Siedziała oniemiała bez ruchu.

– Tego się nie spodziewałam – przyznała po dłuższej chwili, niezdolna do przykrycia szczerości jedną ze swoich gierek.

– Ja też nie.

– Musi ci zależeć na tej randce.

– To nie na randkę. Kupiłam parę takich kompletów. Będę tak chodzić do pracy.

– Żartujesz? A dress code ci na to pozwala?

– Lepiej, żeby pozwolił.

– No, żeby nie było, że nie ostrzegałam – pokręciła głową Kot.

Popatrzyły na siebie przez moment.

– To lecę – ogłosiła Hanna i narzuciła na siebie grubszą, już zimową kurtkę. Płaszcz pasowałby bardziej, ale nadal źle wspominała wyziębienie z rana. Na klatce owinęła się szalikiem i ubrała czapkę.

Wybiegła na lodowate, wieczorne powietrze w tej samej chwili, gdy w wewnętrznej kieszeni kurtki poczuła wibracje.

Dobra, dalej nie ucieknę.

Odebrała.

– Cześć, szefie – powiedziała naturalnym, beztroskim tonem.

Zdziwiła samą siebie. Planowała udawać dobry humor, żeby na starcie nie zająć przegranej pozycji. Teodor, niczym wściekły pies, bezbłędnie wyczuwał słabości.

Tym razem nie czuła strachu.

Nie musiała nic udawać.

– Unikasz mnie? – spytał wyjątkowo wysokim głosem rozmówca. Brzmiał na zdenerwowanego.

– A skąd. Po prostu miałam dziś w planach dużo pracować i wkurzyło mnie, że zacząłeś dzwonić przed siódmą.

– Ja cię wkurzyłem?

– Tak.

Cisza.

– A więc – kontynuowała Hanna, czując że może – zrobiłam dzisiaj wyjątkowo dużo. W tym tempie będziesz mieć gotową dokumentację i tak dalej do końca przyszłego tygodnia.

– A poprawki? – spytał po długiej przerwie Teodor. Chyba nie radził sobie z faktem, że ktoś zależny od niego finansowo może nie mieć problemu z własną niesubordynacją.

– Są, ale więcej nie przyjmę. Przy ilości dokładanej mi pracy pewnie napisałam już dla ciebie trzy algorytmy, a nie jeden. A zapłaciłeś za jeden. Wystarczy.

– Będziesz pracować, aż powiem, że już.

Hanna parsknęła. Teraz, gdy miała bezpieczne alternatywy, Teodor nagle stracił nad nią jakąkolwiek władzę.

– Nie wydaje mi się.

– Słyszę, że masz dziś zaczepny humor.

– Nie, po prostu ustalam z tobą zasady współpracy.

– Trochę późno.

– W sam raz.

– Nie możesz przerwać pracy, skoro już ci zapłaciłem. Jesteś zobowiązana dopełnić swoją część obowiązków.

Hanna pokręciła głową. Wsiadła do prawie pustego autobusu, oparła się półsiedząco o reling i zapatrzyła na mijające za szybami miasto. Poczuła, że zaczyna je rozumieć. Akceptować jego wady, korzystać z jego zalet.

Kolejna cegiełka, która wzmocniła jej pewność siebie.

Wróciła na chwilę myślami do porannej rozmowy z Louisem. Pogłaskała wolną dłonią nową, lśniącą torebkę.

– Nie wydaje mi się – powtórzyła.

– Słucham?

– Nie ma żadnej mojej części obowiązków. Płacisz mi na czarno. Chciałeś algorytm i zapłaciłeś mi za algorytm. Zapłaciłeś mi dobrze, ale to jest dobry algorytm, więc nie mam poczucia, że nie dopełniłam obowiązków.

– Co to ma znaczyć? – Głos Teodora złamał się na ostatniej samogłosce.

Choć nie mógł tego zobaczyć, Hanna wzruszyła ramionami.

– Zapłaciłeś, dostaniesz produkt.

– Dopiero gdy ja powiem, że produkt jest gotowy.

– Zgodziłam się na twoje ostatnie pomysły dotyczące zlecenia i dotrzymam słowa. O kolejnych możesz zapomnieć. Najpóźniej za tydzień masz na mailu pełen kod razem z dokumentacją, tak jak obiecałam. I tyle.

– Chcesz dzisiaj mnie rozdrażnić?

Najpierw Kot, teraz on. Cały świat pełen biednych, niemiłych ludzi, którzy są tacy biedni, gdy ktoś raz na sto lat będzie niemiły dla nich.

– Teodor, ty się sam rozdrażniasz, ja naprawdę tylko stoję obok i patrzę – powiedziała wesoło.

Teodor milczał przez dłuższą chwilę. Albo starał się nie eksplodować, albo wybierał scenariusz na nowy szantaż. Nagle odchrząknął denerwująco przy samej słuchawce. Hanna aż odskoczyła od telefonu.

– A więc tak – zaczął z wymuszonym spokojem.

– Słucham.

– Czy pracujesz dla mnie na czarno, czy nie na czarno, na twoim miejscu bym tutaj nie kozaczył. Wystarczy kilka moich plotek i nigdy nie dostaniesz kolejnych zleceń. Podwykonawca, który nie słucha uwag poprawkowych, to najgorszy podwykonawca.

– Opowiadaj, co chcesz. Nie interesują mnie zlecenia, tylko praca.

– O proszę, jak mi się ładnie podkładasz. Zaraz odszczekasz te wszystkie żarciki i jeszcze się zdziwisz, jak będzie ci to gładko szło.

Hanna poczuła, że gdzieś w niej rodzi się gniew, ale poczuła też wobec niego dystans. Była spokojna. Zaakceptowała nową emocję bez angażowania się w nią.

Była zdumiona tym, ile możliwości daje jej pewność, że ma przed sobą coś rozwijającego.

Nadzieja to faktycznie niesamowite paliwo dla dobrych emocji.

– No, słucham – powiedziała neutralnym tonem.

– Teraz mam ochotę się rozłączyć i odwołać to, co dla ciebie zorganizowałem, ale ostatnio, gdy wykazałaś się głupotą, byłaś zdolna przeprosić.

Ostatni raz.

– Aha?

– Tak więc teraz też dam ci szansę. Być może bezpodstawnie poczułaś się zbyt pewnie albo jesteś zmęczona pracą. Dam ci tutaj kredyt zaufania, że nadal potrafisz docenić hojną szansę.

– Przejdź, proszę, do sedna, jadę na ważne spotkanie i nie mam wieczności.

Teodor westchnął teatralnie.

– Czyli chcesz bardziej przepraszać, rozumiem.

– Tak, to moje marzenie – przedrzeźniła go Hanna.

– Dzwonię do ciebie, bo po tygodniu negocjacji wewnątrz firmy udało mi się załatwić dla ciebie odmrożenie pierwotnego budżetu. Możesz kontynuować proces rekrutacyjny i zacząć pracę w Roundtable Solutions dokładnie tak, jak planowałaś w sierpniu.

Hanna nie wytrzymała i zachichotała.

– Żartujesz? – spytała w końcu.

– Czy to jest dla ciebie zabawne?

Tyle tygodni i miesięcy zasuwania. I nic. A potem dwie oferty jednego dnia? 

A nawet pomijając tę głupotę: on naprawdę myśli, że po tych wszystkich staraniach zadowoli mnie fucha na samym dole?

W porównaniu z ofertą od Louisa?

Tak, jest trochę zabawne – przyznała.

– Mogę wiedzieć czemu? – Teodor brzmiał na naprawdę wytrąconego z równowagi. Inaczej sobie zaplanował tę rozmowę.

– Nie bardzo. – Hanna uśmiechnęła się do telefonu. – Bo to moje prywatne sprawy, a jak już ustaliliśmy, nie chcę opowiadać ci o życiu prywatnym.

– Rozumiem, że mam zadzwonić do szefowej i odwołać tę ofertę?

Oho, wściekły ton?

Teraz będziesz mnie szantażował?

Gierek się zachciało?

– Wiesz co, jakbyś był tak miły, to czemu nie? – odpowiedziała najsłodszym tonem, na jaki potrafiła się zebrać bez wybuchania śmiechem.

Teodor warknął, nie mając pojęcia, co się dzieje.

– Hanna, jeszcze jedno słowo, a naprawdę do niej zadzwonię.

Dziewczyna zaniosła się śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Siedzący dwa siedzenia dalej starszy pan spojrzał na nią i uniósł w zdziwieniu brwi.

Adios, palancie.

Nie ma w moim życiu miejsca na takich jak ty.

– No to dzwoń, wyręczysz mnie. Dziękuję.

Hanna oczami wyobraźni zobaczyła, jak Teodor wypycha teraz dolną wargę i odruchowo poprawia koczek na czubku głowy. Zawsze zachowywał się tak samo, gdy coś szło nie po jego myśli.

– Rozumiem – powiedział wreszcie.

– Mam nadzieję.

– A chcesz mi tylko wyjaśnić, skąd nagły brak zainteresowania moją ofertą? Wracasz jednak do domu, bo Warszawa cię pokonała?

To miało mnie niby zranić?

Próbuj dalej.

– Nie, Warszawa jest bardzo fajna, dziękuję.

– Czyli zostajesz?

– Oczywiście.

– I co będziesz robić, idziesz mielić ziarna do kawiarni? Masz dobry humor, bo pogodziłaś się z tym, że nie radzisz sobie z prawdziwym biznesem?

Hanna wahała się, czy powinna, ale miała ochotę jakoś się zemścić na Teodorze za jego niezliczone uwagi i wieczny szantaż, którym wymuszał na niej uległość.

– Nie, po prostu idę pracować do konkurencji.

Cisza w słuchawce.

– Co? – padło wreszcie agresywne pytanie.

– Jestem pewna, że usłyszałeś za pierwszym razem.

– Której konkurencji?

– Teodor, nie słuchasz mnie. Nic ci do mojego życia prywatnego, pamiętasz? Chciałam cię tylko poinformować, że nic ci nie zawdzięczam i wcale nie jesteś tak wartościowy, jak ci się wydaje.

– Wyskomlałaś u kogoś jałmużnę?

No tak, dręczyciele zawsze są tacy sami. Zabierz im broń, to będą desperacko próbowali wyczarować nową, nieważne jak bardzo musieliby przy tym być żałośni.

– Nic ci do tego.

Po kolejnej przerwie Teodor wybuchł wrednym chichotem.

– A żebyś się nie zdziwiła.

– No tak, tak, wiem, jestem głupia i przyjezdna, a ty taki mądry i szalenie wpływowy. Czy mamy coś jeszcze do omówienia, czy mogę kontynuować moje bezstresowe życie?

– Przegapiłaś jedną rzecz.

Ciekawość wygrała z dumą.

– Jaką niby?

– Mamy w biurze twoje papiery. Sama mi o nich opowiadałaś jakieś dziesięć razy. Chyba nie chcesz złamać podpisanych, obowiązujących prawnie dokumentów, co? Bo gdy ostatnio sprawdzałem, to nie pozwalały one na aplikowanie do równoległej pracy. A już na pewno nie pozwalały na pracę w dwóch konkurujących korporacjach naraz.

– Jakie papiery?

Hanna szczerze nie pamiętała. To było tak dawno temu.

Teodor znowu zachichotał.

– Jak ty to tak fajnie mówisz? „Nic ci do tego”?

– Sami odwołaliście ze mną spotkanie o pracę.

– Nie odwołaliśmy. Przesunęliśmy. Papiery grzecznie na ciebie czekają.

Hanna poczuła, że ocean po drugiej stronie bezkresnego muru ze szkła zaczyna ciemnieć i falować.

– To je zignoruję i zrobię, co tylko będę chciała – spróbowała, już bez przekonania.

– W takim razie ty, ja, twój nowy pracodawca i mój cały sztab prawny spotkamy się w sądzie. Jak jeszcze naruszyłaś klauzulę poufności w rozmowie z kimś trzecim, w zasadzie w całości należysz do nas. To znaczy: albo należysz do nas, albo nie wypłacisz się latami. Więc pewnie wybierzesz pracę u nas, ale po tej pyskówce raczej nie wróżę ci szybkich awansów. – Teodor stawał się coraz weselszy. W jego głosie było jednak coś, czego nie słyszała wcześniej. – A właśnie – kontynuował. – Pewnie przyjdzie ci do głowy przyjęcie tej pracy tylko po to, żeby ją rzucić po tygodniu. W takim razie możesz się zdziwić, jak mamy skonstruowane umowy. A już na pewno zdziwi cię brzmienie późniejszej rekomendacji, którą wyślemy do twoich potencjalnych pracodawców.

O nie.

O nie, o nie, o nie.

– I po co ci to? – spytała Hanna. Cicho, ze strachem. Bez nadziei.

Wyobraziła sobie, jak Teodor uśmiecha się do słuchawki. Jego oczy pozostają takie jak zwykle – zdystansowane i zimne.

– Haniu, nie słuchasz mnie. Nienawidzę, gdy ktoś mi pyskuje, pamiętasz? – powiedział i przerwał połączenie.

Ucho Hanny dobiegło miarowe, jednostajne pikanie.

Dziewczyna schowała telefon do kieszeni kurtki.

Zgarbiła się.

Zabolał ją brzuch.

Po pewnym czasie autobus dojechał na przystanek przy ambasadach. Hanna odepchnęła się od relingu i apatycznie zeszła ze stopnia na chodnik. Uderzyła kogoś ramieniem.

Nie przeprosiła.

Zignorowała przekleństwa skierowane w jej stronę.

Wieczór powoli przeradzał się w noc, a znad horyzontu napływała nad miasto nieładna burza. Świat ciemniał z minuty na minutę. Pchany wiatrem kurz podniósł się i zaczął lecieć do góry, ku ciężkim chmurom.

Na asfalt spadały pierwsze krople deszczu.

Elegancko ubrany Adam uśmiechnął się na widok Hanny i, nie czekając, rozłożył szeroką parasolkę z drewnianą rączką.

– Pięknie wyglądasz – powiedział i wyciągnął rękę tak, by parasol osłaniał dziewczynę przed deszczem.

Hanna stanęła przy nim z rękami skrzyżowanymi na piersi, milcząca, bez emocji na twarzy. Patrzyła się gdzieś w przestrzeń, daleko za plecami chłopaka.

Nie było jej we własnym ciele.

– Ej, wszystko gra? – spytał Adam i przechylił głowę.

Hanna nie wiedziała, jak odpowiedzieć na to pytanie. Przeżyła tego dnia wiele kontrastowych emocji i negatywny finał, zaserwowany jej przez Teodora, przelał czarę.

Zadrżał jej podbródek, ale uspokoiła go zaciśnięciem zębów i ściągnięciem ust.

Podniosła wzrok na Adama.

Uśmiechnęła się drapieżnie.

– Nie, ale od czego są randki, prawda?

To były Umowy Śmieciowe – odcinek czwarty.

… ciąg dalszy – piąty odcinek – znajdziesz tutaj

A w nim: Czy randka się udała? Czy Hanna poradzi sobie z nowym zagrożeniem ze strony Teodora? Czy uda jej się znaleźć kompromis pomiędzy zdobywaniem pewności siebie a jej wartościami? No i najważniejsze – czy starczy jej na to wszystko kawy?

Dowiedz się z piątego odcinka!

Zapisz się do newslettera “Tajemna Lista” i nie przegap kolejnych odcinków.

Dołącz do Sekretnej Kawiarni i podyskutuj z innymi Czytelnikami.

Ciao ,

Andrzej Tucholski

 

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem od skuteczności, a także pisarzem i scenarzystą.

Znajdujesz się teraz na mojej stronie domowej, z której możesz przejść do bloga, YouTube’a, na jeden z moich podcastów, na konto na instagramie, a także znajdziesz tu zapis na newsletter i przejście do sklepu z moimi książkami i kursami.

Życzę dużo dobrego!

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail.

W przypadku naglących problemów gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – terapeutą lub psychiatrą. To profesjonaliści, którzy pół życia szykowali się właśnie po to, by dobrze pomóc potrzebującym. Warto skorzystać z ich usług!

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies