Cześć! Powiem Wam, że trochę się denerwuję. Pierwszy odcinek to tak naprawdę nie jest jeszcze żaden odcinek. To dopiero przedsmak. Czytelnik, widz, nie ma jeszcze oczekiwań, nie wie o co chodzi, nie wie czego się spodziewać. A potem wklepuję “Umowy śmieciowe – odcinek drugi” i robi się groźnie. I wszystkie te odpowiedzialności nagle stają się super ważne.
Za moment się z nimi zmierzę!
Przedstawiam Wam dzisiaj drugi epizod mojego serialu do czytania, książki w odcinkach Umowy Śmieciowe.
Choć wiem, że poziom oczekiwań, trudności i wymagań będzie tylko rósł… to wiecie co? Moja radość też tylko rośnie. Uwielbiam myśleć nad tym, co spotka bohaterów. Albo jak zareagują. Albo jak to potem wszystko opisać, by najlepiej się to Wam czytało i raz na kilka akapitów pozwolić sobie na jeden autorski wybryk – bo i one mnie bardzo cieszą. Zależy mi, by stworzyć najlepszą historię, na jaką mnie dzisiaj stać. Każda minuta pracy nad nią jest chwilą tak cenną, że aż godną osobnego, pięknego wspomnienia :)
No, ale przechodząc do rzeczy!
O co chodzi?
Parę tygodni temu Hanna Wróbel odebrała telefon, który odwrócił jej wygodne plany “osadzenia się” w Warszawie do góry nogami. Teraz musi sobie radzić. Jak z tego wszystkiego wybrnie? Czy znajdzie pracę? Czy poradzi sobie z naciskami rynku? Czy starczy jej rozsądku, by na pewno zachować się właściwie w każdym konflikcie?
Czy kiedykolwiek się wyśpi?
Zobaczymy :>
(Byłoby mi sto razy łatwiej pisać takie zajawki gdyby w tle była dramatyczna, kończąca odcinki seriali telewizyjnych muzyka. Czujecie? Ekran się robi czarny, perkusja gra szybciej i nagle lektor o głosie niczym płynny karmel mówi: “Hanna nie wie, że zmierza prosto w oko cyklonu. Czy przeżyje starcie z żywiołem?” I potem cięcie, perkusja robi “tu-tutu” i lecą napisy!)
Ostatnie, ważne rzeczy przed startem
Sprawy organizacyjne prezentują się jak następuje: tym razem wyszło mi trochę dłużej, niż planowałem, ale wierzę, że mi wybaczycie. Trzeci odcinek jest już w trakcie pracy i nie przewiduję większych opóźnień. Z doświadczenia paru Czytelników mogę Wam podrzucić radę, że podobno przyjemnie się czyta tę książkę używając aplikacji Pocket. Z sukcesem można też ją wydrukować w tzw. ekonomicznym składzie, czyli dwie pomniejszone strony na jednej :)
Na gorące podziękowania zasługują: Kinga Kasperek (redakcja), Monika Kondela (korekta), Marzena, Ania oraz Ola.
Pierwszy odcinek Umów Śmieciowych można przeczytać pod tym adresem.
A “Umowy Śmieciowe – odcinek drugi” czeka na Was poniżej.
Życzę przyjemnej lektury :)
[Spis odcinków: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy i ostatni]
Umowy Śmieciowe
Odcinek drugi. Środek sierpnia.
– Woda! Garnek! Palnik! Dwa jajka! – Hanna tańczyła po kuchni, korzystając z komfortu pustego mieszkania.
Dorzuciła do powstającego śniadania szczyptę soli i nakręciła minutnik w kształcie pomidora na kwadrans. Wyciągnęła nad kuchenką obie ręce.
– Niech te siły połączą się w jedność i stworzą paliwo dla atomowego Wróbla – powiedziała głębokim głosem i odwróciła dłonie ku górze.
Niestety, wbrew zaklęciu, woda nie przejęła się jej magicznym gestem i nie zaczęła znienacka wrzeć. Dziewczyna prychnęła na nią z rozbawieniem. Niezrażona czarodziejską porażką poszła lekkim krokiem do łazienki.
Tam zdjęła z siebie szlafrok, a z wiszących na rurach wieszaków – ubrania. Nie miały żadnych zagnieceń. Wyprostowały się dzięki parze z branego przez nią wcześniej prysznica.
Hanna wybrała sięgającą kolan, wąską, szarą spódnicę i skromną, białą bluzkę. Bluzka nie miała rękawów. Miała za to spiczasty, wysoki kołnierzyk. Jego oba skrzydełka połączył cienki, srebrny łańcuszek. Dziewczyna przeczesała kilkukrotnie włosy i odrzuciła je swobodnie do tyłu. Potoczyły się świetlistą kaskadą po jej plecach.
Dostała wczoraj pierwszy przelew za poprawianie analiz Adama. Stan jej konta znowu był czterocyfrowy. Czuła się jak milion dolarów i dokładnie z taką energią chciała pojawić się na zaplanowanym spotkaniu.
Gdy wróciła do kuchni, minutnik poinformował ją, że minęły trzy minuty. Woda nadal nie wrzała, chociaż pod jej powierzchnią budziły się pierwsze, drobne bąbelki. Na blat trafiło zatem składane lusterko i wyciągnięta z walizki, ogromna kosmetyczka. Hanna podjęła decyzję, że będzie konsekwentna. Klasyczny, prosty strój wsparła klasycznym, prostym makijażem.
Jej policzki pokryły się podkładem, pudrem i pewnością siebie. Oczy wzmocniła nutą czerni. Miała teraz takie spojrzenie, że gdyby tylko mogła, natychmiast zaoferowałaby sobie najlepszą pracę w dowolnej firmie.
Odgarnęła z czoła kilka zbłąkanych kosmyków, strzepnęła niewidzialny pyłek z nosa, wygładziła bluzkę.
Była prawie gotowa.
Śniadanie też było prawie gotowe.
Minutnik zaterkotał przeraźliwie i stoczył się ze stołu na podłogę. Dziewczyna przygotowała wszystko i posprzątała kuchnię, w oczekiwaniu na wystygnięcie jajek, ale gdy je dotknęła, nadal były za gorące. Sięgnęła więc po telefon i przerzuciła włosy do przodu, na ramię.
Podeszła do wypakowanych kilka dni temu butów, wybrała swoją ulubioną parę i ustawiła tak, by dobrze się prezentowały. Stanęła przed nią na palcach. Podniosła nad głowę komórkę i wycelowała obiektywem w dół. Zrobiła zdjęcie.
Kadr pokazał mieniące się włosy, łańcuszek, bluzkę, spódnicę, nogi, bose stopy i proste, czarne szpilki. Jeden z butów był przewrócony na bok.
„<3 #hustle #success #polishgirl” – brzmiał dopisany przez dziewczynę status pod zdjęciem. Po kolejnym kliknięciu, fotka znalazła się w internecie.
Zwykle poczekałaby na pierwsze komentarze, lecz od kilku dni czytanie ich nie sprawiało jej już przyjemności. Dzięki ładniejszym zdjęciom i sprytniej pisanym statusom przybywało jej sporo nowych obserwujących, głównie z Warszawy. Niestety, wprost proporcjonalnie do ich zaangażowania, rosła też aktywność jej rzeczywistych znajomych z liceum i studiów.
Ich żarty, zawsze pełne docinków, coraz częściej brzmiały pusto i głucho. Coś wypłukało z nich życzliwość. Hanna spodziewała się, że wkrótce znowu zaczną wypełniać się emocjami, ale tym razem już nie będą to emocje sympatyczne.
Jej znajomi z dnia na dzień robili się mniej mili.
Nie czuła się jeszcze gotowa na myśl, że to jej własne zachowanie mogło powodować takie reakcje. Drażniło ją tylko, że nie cieszą się jej sukcesami. Spędzali kiedyś nieskończone godziny, gadając o przyszłości, a gdy jej jako pierwszej udaje się coś osiągnąć, nagle nikt jej nie kibicuje.
Czyli tamte wszystkie rozmowy były nieszczere?
Część tych zdjęć ładnej Warszawy wrzucam przecież dla was. Czemu ich nie doceniacie?
Dla zabicia czasu sprawdziła więc skrzynkę pocztową. Nie chciała uzależniać swojego życia od oczekiwań innych ludzi, ale zauważyła, że mieszkanie w stolicy trzeba przypłacić pewnymi kompromisami.
Czekało na nią kilka wiadomości, z czego najnowszą wysłał jeden ze studenckich klientów dziewczyny, chłopak z Gdańska. Zamówił u niej magisterkę z ekonomii, pełen pakiet, razem z liczeniem statystyki i opracowaniem obrony.
Był wściekły.
„Hanka, słów mi brak, a nie chcę tutaj kląć. Jestem tak rozgoryczony Twoim zachowaniem, że się nie spodziewasz. Czwarty rozdział. Pytam o niego od dwóch tygodni. O JEDEN ROZDZIAŁ. Pytam o niego trzeci raz. Wczoraj zbluzgała mnie promotorka. Może łaskawie raczysz go dosłać? Nigdy nie spóźniłem się z żadnym przelewem tak jak Ty teraz z tym rozdziałem. Ogarnij się. Nie chcę już takiego kontaktu z Tobą, więc zadzwoń do mnie, jak tylko to przeczytasz.”
Pod spodem widniał numer telefonu.
Hanna ściągnęła usta.
Została ostatnia strona i redakcja, pomyślała, czyli dwie, może trzy godziny pracy. Jestem w stanie wypuścić ten rozdział dzisiaj, o ile Adam nie da mi niczego dużego do zrobienia.
Kurde, przy czym tego studenta mam od wielu miesięcy, a Adam pojawił się dopiero niedawno, powinnam najpierw domknąć wcześniejsze zobowiązania.
Tylko że magisterka da mi parę groszy, a warszawskie zlecenia od pracowników korporacji mogą dać mi pracę. Prawdziwą pracę, taką na etacie. Nie mogę pozwolić, żeby kasa zmieniła mi cel. Jesteś w Warszawie, Wróbel. Nie schrzań tego.
Przygryzła wargę. Spojrzała na zegar.
Była spóźniona.
Wstukała szybko wyjaśnienie.
„Przepraszam. Naprawdę. Dziś będzie. Mam teraz tyko jedno spotkanie, natychmiast potem siadam i piszę Twoją pracę do końca, obiecuję. Nie zostało mi dużo. Zgadamy się wieczorem i mi powiesz, co sądzisz, czy się nadaje, ok?”
Wysłała e-mail i weszła w wiadomości.
„Adam, weź proszę ładowarkę, bo zawsze zapominasz. P.S. Spóźnię się pięć minut.”
Po sekundzie pojawiła się odpowiedź.
„Kurde. Ładowarka.”
Hanna uśmiechnęła się do telefonu. Na krótko, ale jednak. Ostatnio mało spała, więc miała głęboką nadzieję na krótki dzień i wczesny, cichy wieczór. Plan sypał się na jej oczach w gruzy, ale może dało się go jeszcze częściowo odratować.
Pogadam z Adamem, dowiem się, czego chce, nadam sprawom priorytety, a potem ładnie je pozałatwiam, jedna po drugiej.
Dasz radę, Wróbel.
To jest do zrobienia.
Wsunęła stopy w czarne szpilki.
Zjadła dwa jajka na twardo, bez żadnych przypraw, i zgarnąwszy ze stołu spakowany wieczorem plecak, wybrała się do kawiarni. Idąc chodnikiem, na przemian podbiegała parę kroków i zwalniała wyraźnie, żeby się nie zgrzać. A potem znowu podbiegała. Była zdenerwowana.
Na miejscu okazało się, że Adam jeszcze nie dotarł. Hanna podeszła więc do kasy, przechyliła się przez bar i pociągnęła stojącą po drugiej stronie koleżankę za pasek fartucha.
– Kot, cześć – powiedziała na przywitanie.
– Widzę, że słoneczko późno dzisiaj wsta… – Baristka odwróciła się i zamknęła usta w połowie słowa. Zagwizdała cicho.
– O, jaka laska. – Uśmiechnęła się.
– No co?
– Jajco, nieźle wyglądasz. Jak cię zaprosiłam pod swój dach, to nie wiedziałam, że mi będziesz robić konkurencję.
Hanna wywróciła oczami.
– Konkurencję? Komu? – odpowiedziała.
Kot aż prychnęła.
– Hej, w naszej parze to ja jestem ta z ciętym językiem.
– Kto tak powiedział?
– Ja tak powiedziałam.
– Aha.
– Czarną kawę? – Baristka pokazała kciukiem za siebie.
– Tę darmową.
– Jak chcesz, możesz mi dać dychę.
– A jakoś tego nie czuję.
– To ci naleję darmowej.
– Skoro nalegasz, to nalej mi tej darmowej.
– Dobrze, niech będzie darmowa.
– Albo wiesz co? Daj darmową.
Dziewczyny przybiły sobie piątkę. Hanna siadła na wysokim stołku i oparła się o blat. Kot zniknęła na chwilę na zapleczu i wróciła z parującym kubkiem w dłoniach. Niosła dokładnie tę samą kawę przelewową, którą klienci mogli zamawiać przy barze.
Właścicielowi lokalu zabrakło miejsca na dwie maszyny, a przy popołudniowym ruchu jedna nie dawała rady z przygotowywaniem kawy na czas. Zapasowy zaparzacz trafił więc do magazynu. Dzięki niemu Kot mogła odlewać kubki napoju znajomym i przyjaciołom w tajemnicy, tak, by nie drażnić tym zwyczajem innych gości.
– Jak życie? – spytała Hanna, przyjmując kubek.
– Odezwał się do mnie dzisiaj rano ten facet, o którym ci ostatnio mówiłam.
– Ten od komiksów?
– Tak. Ten, co wygląda trochę jak Kurt Russell z okresu Ucieczki z Nowego Jorku.
– I jak?
– Na razie dobrze, jest zabawny.
– Przecież byliście tylko na jednej kawie. Czy zdążyłam o czymś zapomnieć?
– Nie, tylko na jednej. Dopiero. Ale zobacz, w pewnym momencie tak mnie rozśmieszył, że zaczęłam chrumkać. Kojarzysz, jak czasem chrumkam?
Czasem, pomyślała Hanna.
– Kojarzę. – Skinęła głową.
– A więc chrumknęłam, zarumieniłam się, bo kto to widział, żeby dziewczyna taki dźwięk wydawała przy ludziach. On wtedy powiedział, że jestem leszczem, bo on chrumka głośniej i zrobił taką świnię, że się pół baru obejrzało.
Hanna nie wiedziała, jak zareagować, więc uniosła tylko brew.
– Nie opowiadałaś mi o tym – powiedziała po dłuższej chwili.
– Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czy jest szurnięty, czy strasznie fajny.
– Wysoki sądzie, jaki werdykt?
– Chyba strasznie fajny. Lubię fajnych facetów.
– Wysoki sądzie, świadek w istocie mówi prawdę, samą prawdę i tylko prawdę.
– Cicho.
– Fajni faceci są fajni.
– Wiesz, co miałam na myśli.
– Wiem.
– A jak u ciebie? – Kot rozsiadła się na swoim stołku i oparła plecami o stojący za nią ekspres. Ruszała głową w rytm muzyki grającej w tle.
– Czekam na Adama. – Hanna wzruszyła ramionami.
– A właśnie. Był przed chwilą, zorientował się, że nie wziął ładowarki i pobiegł z powrotem.
– On zawsze zapomina ładowarki. Zaczęłam mu o tym przypominać w wiadomościach.
– Mówiłam, że straszna ciamajda.
– Nie jest taki zły.
– Jak też kiedyś posprzątasz po nim pięć rozlanych kaw w ciągu dwóch tygodni, to pogadamy. Powinien mi za to podziękować.
– Przelał mi wczoraj kasę.
– Za te dwa tygodnie? Szybko.
– Faktycznie, nie spodziewałam się.
– I jak? Wyżyjesz?
– Nie jest źle, szczególnie że jeszcze domykam te wcześniejsze magisterki. Wydaje mi się, że mogłabym nawet skoczyć na zakupy. Chcesz iść ze mną? Strzelimy sobie po jakimś uroczym prezencie, w sam raz na randkowanie. Proponuję spódniczki.
Kot wyprostowała się na stołku i skrzyżowała ręce na piersi.
– I widzisz, wiedziałam, że się dogadamy. Fajnie, że sama zaczynasz temat – powiedziała.
Hanna podparła twarz na dwóch pięściach.
– Jaki temat? – spytała, przekrzywiając głowę.
– No, prezentów.
– Okej?
– Pomyślałam sobie parę dni temu, że skoro będziesz zarabiać lepiej, niż pierwotnie sądziłaś, to mogłabyś się jednak trochę dorzucać do czynszu. Tak wiesz, odrobinę, żeby mi na mleczko starczyło. Pomogłam ci ogarnąć te pieniądze i w ogóle.
– Przecież piszę za ciebie pracę na twoje studia.
– No tak.
– I sama mi zaproponowałaś, że wolisz w ramach barteru dać mi u siebie za darmo pomieszkać, zamiast bawić się w przelewy.
– No tak, ale wiesz.
Hanna odetchnęła głęboko. Gdyby wcześniej nie zdenerwowała się mailem, nie czułaby teraz zbierających się emocji. Poznała już na tyle Kota, by spodziewać się podobnych historii. Niestety. Zaczynała się irytować.
W jej kieszeni zawibrował telefon.
Albo Adam, albo ktoś znowu musi mi koniecznie powiedzieć, jaka to się zrobiłam głupia i warszawska, pomyślała bezwiednie.
– Kot – zaczęła spokojnym tonem – jeśli wolisz sama dokończyć magisterkę, mogę ci oddać to, co do tej pory zrobiłam i po prostu zacząć płacić ci zwykły czynsz. Może tego nie wiesz, ale wyjdę na tym lepiej. Tak będzie dla mnie taniej.
Mina Kota sugerowała, że nie, nie wiedziała.
– Jak to taniej? – spytała.
– Napisanie jednej pracy, razem z opracowaniem statystyki i redakcją, daje mi jakieś trzy i pół, może cztery miesiące wynajmowania pokoju w okolicy. I to bez remontu na mój koszt.
Baristka zlustrowała dokładnie koleżankę, po czym znowu rozsiadła się wygodnie. Zamknęła oczy.
– Jak sobie chcesz – rzuciła nonszalancko.
Brzmiało to udawanie.
– Kot.
– Skoro moje mieszkanie jest niewarte twoich pieniędzy, to nikt cię nie trzyma.
– Przecież nic takiego nie powiedziałam.
– Nie musiałaś, ja swoje wiem.
Hanna aż się odsunęła.
Nie reaguj. Tylko cię zaczepia. Nie reaguj, pomyślała.
– Ale ty chrzanisz – powiedziała.
Kurde.
Kot otworzyła oczy. Nie udało jej się na czas wywołać w nich gniewu lub chociaż niechęci, więc były pełne wyłącznie czystego zdumienia.
Hanna zaciskała szczęki tak mocno, że na jej policzkach grały mięśnie.
– Przecież to ty… – zaczęła cicho Kot.
– Zamilcz na chwilę, naprawdę – przerwała jej Hanna. – Sama zaczęłaś temat kasy i co, skoro fakty nie odpowiadają twojej narracji, to już jest powód, by mnie atakować?
Kot początkowo skuliła się w sobie, lecz po chwili wypięła pierś i podniosła wysoko głowę. Na razie milczała.
– Ten dzień od początku jest zły. – Hanna odsunęła od siebie pusty kubek po kawie.
– Nie musisz odreagowywać go na mnie.
– Kot, to nie będzie tak działać, że wymyślasz sobie pseudointeligentny sposób na podejście mnie, a jak ci się nie udaje, to nagle jesteś ofiarą. Ten dzień od początku jest zły i nie, nie mam teraz siły na twoje humory, bo ci nie wyszła manipulacja. Potrzebujesz pieniędzy? To mi o tym powiedz wprost. Wiesz, że nie lubię gierek. Masz wątpliwości, czy dobrze było marnować pokój na kogoś, kto nie płaci ci przelewami, tylko pracą? To też mi to powiedz. Wyprowadzę się, bo nie mam zamiaru mieszkać tam, gdzie mnie nie chcą. Chcesz zmiany umowy z barteru na kasę? Nie zgadniesz. – Dykcja Hanny z każdym wypowiadanym zdaniem robiła się coraz wyraźniejsza. Każda kolejna zgłoska brzmiała soczyściej od poprzedniej. – Też możesz mi to powiedzieć, jak koleżanka koleżance, jak właścicielka mieszkania współlokatorce.
Żadna z nich ani razu nie podniosła głosu, mimo to po słowach Hanny zapadła cisza tak gęsta, że obie dziewczyny musiały poratować się głębokim oddechem.
– Jak dorosła osoba drugiej dorosłej osobie – dokończyła Hanna.
Kot prychnęła.
– Nie musimy o tym więcej rozmawiać, skoro nie chcesz – powiedziała.
– Przecież zaproponowałam coś dokładnie odwrotnego.
– Mieszkaj sobie, ile chcesz. Tak sobie tylko rzuciłam.
– Kot.
– Nie potrzebuję twoich pieniędzy – powiedziała baristka i odwróciła się, by pościerać z ekspresu nieistniejące plamki.
Rozmowa była zakończona.
Hanna pomasowała nasadę nosa. W połowie chciała wyjaśnić to nieporozumienie, a w połowie – tak zwyzywać koleżankę, by tej już nigdy nie przyszło do głowy podobnie się odezwać. Nie ufając swoim emocjom, zeskoczyła ze stołka i poszła ku ulubionemu miejscu w kawiarni.
Była na siebie zła, że w ogóle dała się sprowokować.
Rozstawiła komputer. Jeszcze niedawno, mając parę minut do zabicia, pewnie zagadałaby na czacie do dawnych znajomych z Lublina, ale w ich rozmowach panował podobny nastrój, co w komentarzach pod jej zdjęciami.
Ludzie powinni być dla siebie grzeczniejsi. Dziewczyna wiedziała, że zawaliła z magisterką, ale można jej to było zakomunikować grzeczniej. I Kot też mogła o swojej prośbie powiedzieć grzeczniej.
Hanna miała poczucie, że zasługuje na chociaż piętnastominutową przerwę od niemiłego traktowania z zewnątrz.
Chociaż piętnastominutową, pomyślała.
Odblokowała telefon, by sprawdzić wcześniejszą wibrację. To był Adam.
„Szef mnie złapał, że się wymykam. Oj tam, wymykam od razu. Spóźnię się kwadrans. Teraz moja kolej. Patrz, jak głupio wyszło.”
Hanna westchnęła i włączyła komputer. W ramach odwyku od mediów społecznościowych, odpaliła swoją zwyczajową rundę prasówki.
Żeby być na bieżąco z wydarzeniami na świecie, sprawdzała po dwa popularne portale z różnych ważnych krajów. Zależało jej, by, w miarę możliwości, jeden prezentował bardziej konserwatywny, a drugi bardziej liberalny punkt widzenia. Potem uśredniała w głowie przeczytane doniesienia i na tej podstawie budowała swoją wiedzę o świecie.
Czuła się dzięki temu pewnie.
Wierzyła, że tylko porządne zrozumienie świata pozwoli jej na sprawne życie. Czytanie międzynarodowych doniesień raz na tydzień było dla niej tym samym, co czytanie instrukcji nowego urządzenia. Hanna martwiła się czasem, że aktualizowanie świata raz na tydzień to i tak za rzadko.
Kończyła właśnie czytać wywiad z uznanym ekonomistą, gdy podszedł do niej nieznany chłopak. Chrząknął, by zwrócić na siebie uwagę.
Był młody, niewiele starszy od Hanny. Niski. Jego krępe ramiona i szeroka szyja skojarzyły się dziewczynie z zapaśnikami, których zmagania oglądały kiedyś dla żartu z siostrą. Pomimo krągłych i nieproporcjonalnie długich kończyn, garnitur leżał na nim idealnie, widocznie uszyto go na miarę. Głowa chłopaka była podgolona, poza zdobiącym czubek i potylicę kucykiem w azjatyckim stylu, złapanym w pół gumką.
Przez ten styl wyglądał mało biznesowo, ale miał w sobie coś bezwzględnego.
– Dzień dobry – przywitał się.
Jego głos był niespodziewanie wysoki.
– Dzień dobry. – Hanna skinęła głową.
– Nazywam się Teodor. Czy dobrze rozumiem, że zajmujesz się nieoficjalnym sprawdzaniem baz danych?
Hanna uśmiechnęła się.
Okej, przeszło jej przez myśl, nowy klient to dobra rekompensata za dziwne historie od rana. Dziękuję, wszechświecie.
– Tak. Przesiaduję tutaj i pracuję na przyniesionych mi komputerach. Najbliższe okienko mam za dwa dni. Czego ci potrzeba?
Nadal lekko piekło ją w brzuchu, gdy rozmawiała z zupełnie obcymi ludźmi, ale nie aż tak intensywnie jak na samym początku. Zaczynała przywykać.
Poza tym motywowały ją przeżyte nerwy. I tak była cała spięta, więc dodatkowy bodziec stresowy dużo nie zmieniał.
Teodor cmoknął i rozłożył ręce.
– Nikt mnie nie uprzedził, że Panna Numerek jest taka profesjonalna.
Pieczenie w brzuchu Hanny eksplodowało.
Jak ty mnie nazwałeś?
– Słucham?
– Poważnie. Dotarła do mnie jakaś plotka o tobie, może tydzień temu, ale gdy mi kolega naświetlił całość sprawy w piątek, w barze, w życiu bym nie podejrzewał, że na żywo będziesz właśnie taka.
Hanna zamilkła.
Właśnie jaka? Jaka plotka? Przecież ja nic, z nikim.
Zsunęła ręce pod stolik i ścisnęła z całej siły swoje kolana, tak jak wtedy, gdy czeka się na pierwsze ukłucie bólu podczas pobierania krwi.
– Wydawało mi się – ciągnął Teodor – że po prostu jest w mieście nowy student od klikania cyferek. Ale że będzie to tak profesjonalna kobieta? Co widać i po stroju, i po podejściu? Tutaj jestem w szoku. Rzadko ktokolwiek wywiera na mnie dobre pierwsze wrażenie.
Przez głowę Hanny przetaczał się huragan.
Rozumiem. Dużo rozumiem. Że trzeba sporo wytrzymać, bo to biznes. Że ludzie bywają dziwni, bo to biznes. Że w Pannie Numerek chodzi o prawdziwe numerki, a nie te dwuznaczne. Ale przecież ktoś sobie coś pomyśli. A ja nie chcę, żeby tak myślał. Czemu ktoś mnie tak nazywa? Przecież robię, co mogę. Żeby być profesjonalną. Żeby się tu zaczepić.
Żeby mnie doceniono.
– Na mnie też – powiedziała wreszcie.
– Co mówisz?
– Na mnie też rzadko ktokolwiek wywiera dobre pierwsze wrażenie.
– Słowa pochwalne, ale ton krytyczny. Nie rozumiem.
– Kto na mnie mówi Panna Numerek?
Teodor pokręcił głową. Dosiadł się do stolika.
– Nadal nie rozumiem. Wszyscy tak na ciebie mówią.
Hanna przeanalizowała w głowie usłyszane informacje.
– Co to był za kolega, ten z baru?
– Twój inny klient, Adam. Taki wygadany, dobre serducho, czasem wywraca szklanki.
– I on użył takich słów?
Teodor przewrócił oczami.
– Boże, dziewczyno, nie obrażaj się za głupie powiedzonko. Każdy ma jakiś pseudonim. Słyszałem gorsze. Jeśli nie znałaś go wcześniej, przepraszam, ostatnią rzeczą, która mi dziś chodzi po głowie, jest obrażanie obcych ślicznotek na mieście. To co, już okej?
Gorycz podjechała Hannie aż pod samo gardło. Potrzebowała dodatkowej minuty, by pojąć sytuację.
Przed nią nadal stał otwarty komputer. Nie miała innych wymówek, więc ta musiała wystarczyć. W zdenerwowaniu, kompulsywnie otworzyła nowe okno przeglądarki internetowej i weszła na Facebooka. Czekało na nią kilka powiadomień. Stuknęła palcem w gładzik laptopa, by pokazała się ich pełna lista. Większość dotyczyła jej zdjęcia.
Widocznie fotka wrzucona w domu na Instagrama, ta z butami, udostępniła się automatycznie także na tym koncie.
Najnowszy komentarz pod zdjęciem był autorstwa dawnej koleżanki Hanny, znały się aż od podstawówki.
„Widzę, że musisz chwalić się każdą parą butów.”
Hanna przeczytała go po raz drugi.
I trzeci.
Z jej piersi wyrwało się westchnienie. Bardzo chciała wypaść na niewzruszoną, więc w ostatniej chwili udała, że ziewa.
On może mi dać zlecenie za dobre pieniądze.
Ale nie pozwolę się tak traktować.
Może kogoś dzięki niemu poznam?
Nie pozwolę.
Może będzie praca.
Nie.
Po prostu nie.
– Teodor, tak? – spytała.
Jej głos był cichy, a dykcja wyraźna.
Chłopak wyszczerzył zęby.
– A więc żyjesz. Martwiłem się.
– Często ktoś mówi na ciebie Karzeł Samuraj?
W oczach chłopaka zgasło światło.
– Co ty powiedziałaś? – Jego głos stał się gniewny.
Hanna zatrzasnęła ekran laptopa.
– Ja jestem panną i liczę numerki, ty jesteś niski i masz na głowie man-buna. Boże, chłopaku, nie obrażaj się za głupie powiedzonko. Każdy ma jakiś pseudonim – przedrzeźniła jego wcześniejszą wypowiedź.
– Nigdy nie słyszałem o takim traktowaniu klientów.
– Nigdy nie słyszałam o takim traktowaniu współpracowników.
– O kim ty niby mówisz?
– O sobie?
Teodor zaśmiał się nieprzyjemnie.
– Widać, że przyjechałaś tutaj niedawno.
– Co to ma do rzeczy?
– Nie jesteśmy współpracownikami. Żartujesz chyba. Jesteś laską z laptopem, która dorabia na czyimś lenistwie. Sprytne, przyznaję. Ale tylko sprytne. Chodź, skoro jesteś taka zabawna, to się zabawimy. Nie możesz być jakoś supermłodsza ode mnie, zgadłem? –
Chłopak mówi coraz głośniej.
Zaraz będzie scena, przyszło Hannie do głowy. Starała się nie skulić, by nie wypaść na przestraszoną.
– Strzelam, że dopiero co skończyłaś studia – kontynuował Teodor. – Siedzisz na Mokotowie, ubrana jak do pracy, ale ewidentnie nie masz pracy, bo robisz ludziom tabelki. Czyli nikt cię jeszcze nie związał żadną lojalką ani umową zabraniającą działań konkurencyjnych. Czyli jesteś bezrobotna. Słyszę o tobie od niedawna, czyli albo cię zwolniono, albo dopiero co przyjechałaś. Raczej nie jesteś zwolniona, bo byś wiedziała, że nie widzę w tobie nikogo poza automatem, liczącym pierdoły poniżej mojego poziomu. Czyli dopiero co przyjechałaś.
Hanna zaczynała żałować, że dała się ponieść emocjom.
Teodor wyglądał groźnie. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się głęboka, przecinająca czoło bruzda. W miarę wypowiadanych zdań podnosił też coraz wyżej brodę. Patrzył na nią z wyższością.
– Czyli szukasz swojej pierwszej poważnej pracy – kontynuował – i przyszło ci do głowy, że kogoś uratujesz i dostaniesz angaż, co? Możesz odpowiadać na moje pytania pojedynczymi wyrazami. No, dziewczyno, tak czy nie?
Hanna milczała.
Chłopak spróbował się uśmiechnąć.
Wyglądał teraz jak pies tuż przed atakiem.
– Czyli nie chcesz odpowiadać, rozumiem. Zakładam zatem, że trafiłem. To mam dla ciebie złą wiadomość, Panno Numerek. Skreśliłaś i mnie, i moją firmę. Tak jak w piątek w barze Adam gorąco ciebie polecał, tak w przyszły piątek w barze ja wszystkim będę gorąco ciebie odradzał. Ciekawe, jak wtedy będzie się miała twoja wymarzona posadka.
Teodor wstał. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki portfel, a z niego wizytówkę. Rzucił ją niedbale na stół. Wsunęła się gładko pod laptop Hanny.
– Jak oprzytomniejesz, zadzwoń przeprosić. Na twoje szczęście jestem profesjonalistą. Nie pozwolę słoikowi na pyskowanie. Ale jeśli odpowiednio to rozegrasz, może czasem rzucę ci coś do liczenia. Pamiętaj, że nie musisz się z tym spieszyć. Takich jak ty są dziesiątki. – Uśmiechnął się, dumny, i wyszedł z kawiarni.
Hanna przez całą tę tyradę nie drgnęła. Czuła się teraz tak, jakby weszła z głośnej, burzliwej zamieci do cichego, suchego pomieszczenia. Była przewiana, niezdolna do zebrania myśli, pozbawiona emocji i zupełnie wypłukana z sił.
Pomimo klimatyzacji, spociła się.
Siedziała więc.
Wentylowała głowę.
Układała myśli.
Nie spotkało ją podobne potraktowanie od…
Od nigdy.
Kątem oka zarejestrowała, że sprzątająca stolik obok Kot wygląda na wyjątkowo rozbawioną.
Hanna wzięła głęboki wdech.
Mam dość tego dnia.
Wypuściła powoli powietrze nosem.
Skupiła wreszcie wzrok na machającej jej przed twarzą ręce.
– Ziemia do Hanny, zgłoś się.
To był Adam.
Adam.
Adam, mój pierwszy pracodawca w Warszawie, mój dobry kolega Adam, wymyślił dla mnie pseudonim Panna Numerek.
– Cześć Adam – odparła takim głosem, jakby niewypowiedziany ciąg dalszy brzmiał: „Czekałam na ciebie wieczność i teraz nie obchodzi mnie już w ogóle, że przyszedłeś, więc równie dobrze możesz przestać istnieć, jak mogłeś mnie tak nazwać?”.
Chciała się z nim pokłócić, ale fizycznie nie miała siły na jeszcze jeden konflikt. Może kiedyś się z nim rozmówi. Albo już nigdy. Na razie nie umiała zdecydować.
Czuła wstyd, że dała się ponieść emocjom.
Czuła się naiwna, że uwierzyła, że może się z tymi ludźmi kolegować. Że potraktują ją na równi.
Czuła się naiwna, że zaufała Adamowi.
Zaczął siadać, ale nagle zawisł w wyjątkowo niewygodnej pozycji nad stołem. Dla potencjalnego komizmu sceny potrafił poświęcić zaskakująco sporo wysiłku.
– Coś przeskrobałem?
Samego siebie. Wyskrobałeś. Z mojego życia.
– Możemy dzisiaj posiedzieć chwilę dłużej, ale za to chcę skończyć ten raport i potem na nowy będę mieć czas dopiero za tydzień.
Adam opadł wreszcie na krzesło. Położył na kolanach torbę i zaczął przygotowywać miejsce pracy: wyjmować laptopa, segregować papiery, rozplątywać kable. Nawet na moment nie spuścił oczu z Hanny.
– Okej – powiedział wreszcie.
– Możemy zaczynać
– Poczekaj chwilę.
– Czemu?
– Coś się stało?
Od dziś będziesz dla mnie tylko pieniędzmi i szansą na pracę.
Hanna popatrzyła na niego beznamiętnie. Jej jedynym pomysłem na dojrzałą reakcję w tej chwili było wejście w tryb reagowania awaryjnego. Nie miała zatem dostępu do żadnych wyższych emocji. Nie zastanawiała się nad sobą. Nie oceniała sytuacji. Miała do przeanalizowania dużo słupków liczb i tylko im chciała poświęcić uwagę
Oczy Adama prosiły o kontakt. Wyrażały troskę.
Oczy Hanny nie wyrażały nic.
– Wszystko gra. Siadamy do pracy?
Chłopak podrapał się w ramię.
– No dobra. To znaczy, tak, jasne, już. Ładne buty, pasują ci.
Hanna spojrzała w dół, na swoje nogi. Lubiła te szpilki.
Kupiła je w galerii handlowej, jeszcze w Lublinie, na pierwszy dzień pracy. Wybrała je podczas wyprawy z dwiema przyjaciółkami, które w pełni ją wspierały, choć już wtedy martwiły się, że Warszawa zeżre ich „ukochanego Wróbla”.
Jedna z nich nadal traktowała ją dobrze. Gadały co parę dni. Druga nagle była wiecznie zajęta, choć do niedawna nawet w najtrudniejszym dniu potrafiła znaleźć kwadrans na szczerą rozmowę.
Hanna zrozumiała, że Adam chciał być miły. Że to był komplement. Jego słowa zadziałały jednak odwrotnie. Nie potrafiła mu uwierzyć, że powiedział tę uwagę szczerze, bez sarkazmu.
W efekcie dziewczyna poczuła nieprzyjemny przewrót w żołądku.
Czuła się tak, jakby stała naprzeciwko ogromnego, szklanego muru, oddzielającego ją od nieskończonego oceanu. Bała się tej wody, nie umiała jeszcze pod nią oddychać. Zabiłby ją sam impet fali, nie musiałaby się topić. Żywioł był ogromny, i groźny, i kilka centymetrów od jej twarzy.
Komplement Adama zadziałał niczym kamień, którego uderzenie w szklaną taflę wywołało nową siatkę rys i pęknięć.
Hanna stała teraz tuż przy nich i dotykała tej szklanej powierzchni palcami.
A mur pękał.
Bolesne, zygzakowate pęknięcia rosły z wielką prędkością, a woda po drugiej stronie zaczynała falować, gotowa na moment, gdy szkło runie pod jej naporem.
Hannę zabolało serce.
– Dziękuję – odpowiedziała. – Gdzie ostatnio skończyliśmy?
Adam pokazał palcem właściwe miejsce w tabeli i kolejne pół godziny minęło niczym kilka oddechów. Dziewczyna średnio zapamiętała moment, w którym chłopak, wyjaśniwszy jej wszystko, zebrał się do wyjścia.
Oprócz szybkich poprawek w jego toku myślenia miała też do opracowania spory algorytm, dzięki któremu dział Adama mógłby szybciej i pewniej przewidywać pewne rozwiązania, bez konieczności dokonywania obliczeń przez człowieka na każdym etapie.
Hanna siedziała więc i projektowała ten kod. Skopiowała sobie z firmowych danych pewien modelowy wycinek i sprawdzała jedną iterację algorytmu za drugą. Praca tak ją pochłonęła, że nie zauważyła końca zmiany Kota. Baristka wyszła bez pożegnania.
Hanna poczuła ból brzucha.
Rozejrzała się dookoła. Za oknami jeździło sporo rowerzystów. Upał zelżał. Musiało być po południu.
Zorientowała się, że od wielu godzin nic nie zjadła, a rano znalazła przecież czas wyłącznie na dwa jajka. Teraz, gdy już ocknęła się z wiru pracy, była bliska omdleniu z głodu.
Posiedziała moment z zamkniętymi oczami, by dać im odpocząć, i spakowała swoje rzeczy. Dopiero chowając laptopa, zauważyła wizytówkę rzuconą wcześniej przez Teodora. W pierwszym odruchu chciała podrzeć ją na strzępy, ale zdrowy rozsądek wygrał z emocjami. Podniosła ją i przeczytała nadruk.
Serce zabolało ją po raz drugi.
Teodor pracował w Roundtable Solutions.
Dokładnie w tym dziale, do którego próbowała się dostać.
To było to.
Ostatnie uderzenie, które wreszcie pokonało dziewczynę i strzaskało cały szklany mur oddzielający serce Hanny od oceanu niepokojących, ciągle odsuwanych „na później” emocji.
Dziewczynę zalała ciężka fala smutku, żalu, rozdrażnienia, wstydu, wściekłości. Na siebie, na innych. Irytacji, bezradności i wszystkich innych odczuć, których istnienia w dobre dni nawet się do siebie nie dopuszcza.
A ten dzień dobry nie był.
Hanna siedziała ze skrzyżowanymi nogami i skrzyżowanymi rękami. Patrzyła na zatrzymujące się i ruszające, i zatrzymujące się, i ruszające samochody za oknem.
Drażniło ją i pobolewało wszystko. Żołądek, serce, płuca, przełyk. Męczyła ją uporczywa zgaga.
Po dłuższej chwili fala emocji i dyskomfortu rozlała się wreszcie na tyle, że Hanna była gotowa wstać i pójść do domu.
Pośrodku całego tego stresu poczuła delikatną dumę z tego, że jednak nie zaatakowała Adama. Może to nie on wymyślił ten pseudonim? Może dla niego to normalne?
Może po prostu wystarczy z nim pogadać?
W warzywniaku po drodze kupiła dwa jogurty owocowe i wypiła je pod sklepem, jeden po drugim, w zasadzie bez brania oddechów w trakcie. Obserwujący ten wyczyn starszy pan, siedzący na murku obok, aż się uśmiechnął.
W mieszkaniu nie było Kota. Poszła albo na randkę, albo do baru – pracować na drugą zmianę. Hanna przypomniała sobie poranną rozmowę i doszła do wniosku, że o randce pewnie by usłyszała, niezależnie od tego, czy Kot miała jej coś za złe, czy nie.
Czyli w takim razie bar, pomyślała.
Bardzo chciała wziąć prysznic i spłukać z siebie wszystkie problemy, ale miała do zrobienia jeszcze jedną nieprzyjemną rzecz. Uznała, że skoro ma potem odpocząć pod chłodną wodą, równie dobrze może teraz odbębnić ostatnie zadanie.
Jej rodzice często powtarzali, że przepraszać należy od razu, bo najlepszy moment zawsze był chwilę temu.
Z Adamem na razie nie planowała konfrontacji, z Kotem postanowiła przegadać wszystko kolejnego dnia, jak obie ochłoną. Nie miała teraz do niej serca.
Położyła na materacu plecak. Siadła na parapecie z telefonem w jednej dłoni i wizytówką Teodora w drugiej. Oparła się plecami o chłodną, zacienioną szybę.
Chciałaś mu dokopać, to teraz masz, agresywna babo, pomyślała.
Wybrała numer, przyłożyła słuchawkę do ucha i zamknęła oczy.
Przez dziesięć sygnałów nikt nie odebrał.
Hanna rozłączyła się, postukała telefonem w kolano, po czym kliknęła ponowne wybieranie numeru. Nie obchodziło jej, że może mu w czymś przeszkodzić. Ta rozmowa musiała się odbyć dziś.
Tym razem połączenie zaskoczyło na siódmym sygnale.
– Teo… – zaczęła Hanna.
– Kim jesteś? – krzyknął w słuchawce wściekły, kobiecy głos.
– Halo?
– Natychmiast mi wyjaśnij kim jesteś, ale już!
– Przepraszam, to chyba pomyłka.
– Oczywiście, że jesteś durną pomyłką, tępa dzido z miasta. Teodor, kłamco, z tego się już nie wywiniesz – wrzasnęła kobieta i przerwała połączenie.
Hanna rzuciła telefon na materac.
Wspaniale.
Właśnie w czyjejś głowie zostałam kochanką mojego hipotetycznego przełożonego, którego wcześniej, w ramach powitania, postanowiłam nazwać Karłem Samurajem.
Posiedziała parę minut w milczeniu, bez wyciągania żadnych wniosków. Rzeczywistość przerosła ją do tego stopnia, że nie bardzo miała pomysł na ciąg dalszy.
Przeszło jej wreszcie przez myśl, że jeszcze rano żądała od świata piętnastu minut dobrego traktowania.
Całych piętnastu minut!
Jaka ja roszczeniowa byłam.
Teraz przydałoby się już chyba tylko, by nikt faktycznie nie zaczął na mnie mówić Panna Numerek, w tym brzydkim znaczeniu.
Zresztą, ciekawe, jakby zareagowała ta laska z telefonu, gdyby wiedziała, że Teodor dziś tak mnie nazwał.
Pani Teodorowo? Halo? Z tej strony Panna Numerek, czy mogłaby pani pogadać z mężem, by zmienił zdanie i jednak płacił mi za usługi?
Hanna parsknęła cicho.
Poczuła, że musi załagodzić dziś choć jedną sprawę, bo inaczej zwariuje. Dowolny problem, dopóki był tylko jednym problemem, nie przeszkadzał jej w życiu. Po prostu go załatwiała. Ale gdy problemów było więcej, czuła się zdezorientowana.
Trzy jednocześnie wyglądały naprawdę nieciekawie.
Nie chciała znowu dzwonić do Teodora. Nie było jej w smak mieszać ich konfliktu o szacunek zawodowy z jego prywatnymi dramatami. Nagle, przez kontrast, najłatwiejszy wydał jej się problem dotyczący pieniędzy.
Hanna spojrzała na korytarz.
Był ciemny i cichy.
Czyli w takim razie bar, powtórzyła w myślach.
Zamiast w ręcznik przebrała się w długą, chłodną, luźną spódnicę i czarną bluzkę bez rękawów. Zjadła kilka parówek z keczupem, na zimno, prosto z lodówki. Ściągnęła włosy w mały koczek na czubku głowy. Odruchowo wyjęła z plecaka wszystkie rzeczy związane z pracą i ułożyła je ładnie na łóżku.
Podpięła do telefonu słuchawki i puściła playlistę Happy Returns. Jej uszu dobiegły pierwsze dźwięki słuchanych codziennie piosenek.
Uspokoiła się nieco.
Bez pośpiechu poszła na metro. Przez kilka przystanków poobserwowała stojących razem z nią w wagonach, zmęczonych ludzi. Wysiadła niedaleko modnej części miasta i spacerowym tempem dotarła do lokalu, w którym dorabiała Kot. Nazywał się Binge i wszystko w nim nawiązywało do popularnych seriali.
Weszła do środka.
Miejsce było ciepłe, ciemne, oświetlone neonami wijącymi się w nazwy znanych z telewizji, fikcyjnych knajpek. Napisy oświetlały ściany na różowo i turkusowo. Rozmawiający głośno ludzie wypełniali lokal po brzegi. Grupa przy oknie starała się wyciągnąć bez fałszu ostatnią samogłoskę wersu „niech żyje nam”.
Nie wychodziło im.
Kot stała za barem i razem z dwiema innymi dziewczynami przygotowywała zamówienia. Miała na głowie pluszowe uszy kota. Wyglądała na smutną.
Rozlewała akurat z shakera złoty, musujący płyn do długiej baterii kieliszków.
– Argumentacja Harveya, dwa razy! – krzyknęła, gdy skończyła.
Siedzący naprzeciwko niej mężczyzna ocknął się, schował telefon i, ledwo balansując tacką z drinkami, zniknął gdzieś w głębi zacienionej sali.
Hanna szybko zajęła jego miejsce.
– Kot, cześć – powiedziała, starając się mówić tylko odrobinę głośniej od dudniącej z głośników muzyki elektronicznej. Była zbyt zmęczona na niepotrzebne krzyki.
Koleżanka zmierzyła ją wzrokiem znad zestawu alkoholi do nowego drinka. Pracowała mechanicznie, dobierała butelki, poświęcając im bezwzględne minimum uwagi. Odmierzała miarki kolejnych alkoholi i wlewała je do środka czystego, aluminiowego shakera.
– Czego chcesz? – spytała.
– Pogodzić się.
– Przecież nie ma tematu.
– Kot, na litość. Jest temat. Przestaniesz księżniczkować?
Barmanka dopełniła shaker kostkami lodu. Nasadziła na niego szklankę i mieszała długo, mierząc Hannę niemiłym spojrzeniem. Postawiła wreszcie zestaw na ladzie, tym razem shakerem do góry. Odjęła go i wsunęła do szklanki słomkę. Drink był żółto-niebieski.
– Finn i Jake, raz do wzięcia! – krzyknęła, po czym wsparła się na łokciach o bar i podciągnęła bliżej koleżanki. – Ja ci dam księżniczkę – szepnęła jej do ucha.
Ktoś obcy sięgnął nad ramieniem Hanny po swoje zamówienie. Kot zeskoczyła z powrotem do siebie i spojrzała na piętrzące się przed nią karteczki z nazwami oczekujących zamówień. Zaczęła kompletować nowy pakiet składników. Hanna czuła jednak, że koleżanka jest skupiona na niej.
– Miałam najgorszy dzień od lat – zaczęła. – Serio. I, przysięgam ci, część dotycząca ciebie była najgłupsza. Przepraszam, jeśli uznałaś, że nie doceniam tego, co dla mnie robisz. Jeśli potrzebujesz kasy, to mi to powiedz, coś ogarniemy. A jeśli nie chcesz więcej ze mną mieszkać, to też powiedz. To nie są aż tak trudne rzeczy. Nie musimy ich sztucznie rozdmuchiwać.
– Dziwniejsze Rzeczy i Sygnał ze Świetlika na barze! – krzyknęła. – Hanka, ptaszyno, też cię przepraszam. Po prostu ja ci nagrałam tę całą pracę, a ty nawet nie chcesz pogadać o dorzuceniu się do czynszu. Chyba mi się nie dziwisz, że się wkurzyłam.
Hanna wzięła głęboki, kontrolowany wdech. Gdy wychodziła z domu, miała cień nadziei, że Kot okaże się wystarczająco dojrzałą osobą, by wziąć na siebie połowę winy. Teraz dziwiła się sobie, skąd było w niej tyle naiwności.
Nie miała jednak alternatyw. Odremontowała sobie ten pokój, oswoiła go. Dobrze jej się tam wracało.
I może faktycznie jestem jej coś winna za tę pomoc?
W międzyczasie Kot przygotowała wielokolorowego Dziennikarza Don Kichota i biszkoptowo-wiśniowy koktajl na bazie espresso, znany jako Agent Cooper.
– Ja się nie gniewam – powiedziała.
– Ja też nie. – Hanna uśmiechnęła się. – Mam za to pomysł na kompromis.
Kot spojrzała na nią z zaciekawieniem. Dotknęła palcem pluszowe uszy zdobiące jej głowę.
– Zamieniam się w słuch.
– Odlewasz mi w pracy darmową kawę.
– To prawda.
– Będę ci za nią oddawać tyle, ile bym normalnie płaciła. Co ty na to? Pasuje ci takie przestępstwo?
Kot zmarszczyła nos i przecięła limonkę na pół wyjątkowo zamaszystym gestem. Sok prysnął Hannie na włosy.
Barmanka wycisnęła owoc do szklanki pełnej nektaru pomarańczowego, tequili i potrójnej miarki syropu z grenadyny.
– Nie wiem, czyje to, ale mam na barze Krwawe gody – wrzasnęła w tłum.
– To trochę głupio! – zaryczał w odpowiedzi ktoś z drugiego końca pomieszczenia.
Bar wybuchł śmiechem. Kot przewróciła oczami.
– To jest super pomysł – powiedziała cicho, do koleżanki.
– Pasuje ci?
– Tak. Dzięki, Ptaszyno. Rano zgadłaś, że potrzebuję kasy, ale durno tak wprost prosić o pomoc kogoś, kto już ci pomaga, nie?
A lepiej zmuszać kogoś do pomocy szantażem emocjonalnym?
– Nic się nie stało.
– To co, pokój?
– Pokój.
– Czy ty właśnie zaczęłaś na mnie mówić Ptaszyno?
– Najwyraźniej.
Przybiły sobie nad barem piątkę.
– Chcesz coś? – Kot sięgnęła po zmrożoną butelkę wódki i wypełniła nią całą szklankę.
– Tak, rzuć mi jednego lagera.
– Masz na myśli Typowy Wieczór Barneya?
– Skoro nalegasz.
– Duży?
– Innych nie uznaję.
Kot nalała z kija wysoki kufel piwa. Szkło natychmiast zrosiło się od różnicy temperatur. Potem wróciła spojrzeniem do stojącej na barze wódki. Dorzuciła do niej dwie kostki lodu.
– Bojack! – krzyknęła.
Hanna sięgnęła po swoje piwo i wzięła kilka głębokich haustów na raz. Chciało jej się pić i było gorąco. Chłód rozlał się po jej przełyku przyjemnym bólem. Odjęła wreszcie szkło od ust i mlasnęła głośno.
Siedząca obok dwójka facetów pokazała w jej stronę uniesione kciuki. Spojrzała na nich, uśmiechnęła się i wróciła do koleżanki.
– Już drugi raz ktoś mnie dziś podziwia za to, jak fantastycznie potrafię wlewać w siebie płyny – powiedziała.
– Widzisz, może złą karierę wybrałaś.
– A jaka kariera polega na wlewaniu w siebie płynów?
– Bezrobotny Batman?
– To twoja propozycja czy jakiś drink, którego jeszcze nie znam?
– Propozycja, ale pomysł z drinkiem też nie głupi.
– To ja może jeszcze ze dwa razy spróbuję dostać się do korporacji.
– Hej, laska?
– Aha?
– Zostaniesz dłużej? Mamy dzisiaj promocję na wszystko, co jest w ramówce Netflixa. Nasz szef baru wymyślił wczoraj nowy drink. To White Russian, ale w kolorach amerykańskiej flagi. Nazywa się Głosuję na Franka.
– Nie mogę. Chcę się wyspać i jutro na spokojnie zająć pracą. Wpadłam tylko załagodzić sprawy między nami.
– Cicho. Jakie sprawy? Nie ma żadnych spraw.
– Kot.
– Poważnie tylko dla mnie tu przyjechałaś?
– Poważnie.
Uśmiechnęły się do siebie.
– Na pewno cię nie namówię?
– Zostanę jeszcze pół godziny, potem spadam.
Resztę wspólnego czasu dziewczyny poświęciły na przegadanie bieżących tematów. Kot dalej chwaliła się nowym chłopakiem. Hanna opowiedziała jej całą sytuację z pseudonimem. Nie doszły do żadnej konkretnej konkluzji, ale chwila spokojnej rozmowy dobrze zrobiła ich relacji.
Hanna znowu poczuła, że ma grunt pod nogami.
Jeden problem z głowy. Co prawda kupiła go za pieniądze, dosłownie kupiłam go za pieniądze, ale sukces to sukces. Dawał jej pewne podstawy do poczucia nadziei na myśl o kolejnym dniu.
Zresztą, ktoś w barze miał ewidentnie gorzej od niej – zamówił łącznie cztery Bojacki.
Dziewczyny pożegnały się, kiedy na dworze zaczynało zmierzchać. Było koło ósmej.
Hanna wyszła na rozgrzane ulice Warszawy i rozejrzała się dookoła. Otaczały ją szklane wieżowce, pokryte piaskowcem gmachy, socjalistyczne bloki, powojenne kamienice. Ktoś gdzieś się śmiał. Gdzieś jechała karetka. Na chodniku przed barem dzieciak z gitarą popisywał się, grając znane solówki rockowe. Spory tłum gapiów wrzucał mu do czapki drobniaki.
W alejce obok inny dzieciak głośno rzygał. Nikt na niego nie patrzył.
Przez chodnik przetoczył się wyjątkowo głośny wieczór panieński. Wszystkie uczestniczki miały na szyjach srebrne boa, a na głowach koronkowe majtki.
W ogródku kawiarni nieopodal, przy jednym stole siedziało dziesięciu cudzoziemców. Grali w tę grę, w której przykleja się sobie nawzajem do czół karteczki z imionami znanych postaci i zadaje pytania, by zgadnąć, kim się jest.
Byli bardzo głośni.
Hanna wzięła głęboki oddech.
Jej płuca wypełniły się tym wyjątkowym, ciepłym, pachnącym benzyną wiatrem, który hula po stołecznych ulicach w długie, letnie wieczory.
Niebo było krwistoczerwone, złote smugi podświetlały chmury.
Sen o mieszkaniu w Warszawie zaczynał się spełniać. Nawet jeśli wymagał podejmowania trudnych decyzji. Hanna była w mieście niecały miesiąc, a już czuła, że nie pogodzi wszystkiego.
Chciała pracować w korporacji, więc musiała walczyć o reputację analityczki, by skończyć na rozmowie kwalifikacyjnej, a nie na ustach pijanych plotkarzy.
Musiała też powoli kończyć wszystkie rozpoczęte magisterki.
Nagle zaszumiało jej w uszach.
O jasna cholera, pomyślała.
Magisterki.
Pobiegła do metra. Wskoczyła do wagonu tuż przed zamknięciem drzwi. Wyjęła telefon. Szybko sprawdziła pocztę i pod wpływem ulgi dostała gęsiej skórki. Nie było żadnej nowej wiadomości.
Rozplątała więc słuchawki, ponownie wybrała playlistę Happy Returns i, tupiąc w rytm piosenki, poczuła się na tyle odważna, by sprawdzić wreszcie stan rzeczy na Instagramie.
Pomarańczowa chmurka notyfikacji poinformowała ją, że od rana pod jej zdjęciami zostawiono dwanaście komentarzy.
Gęsia skórka na ramionach Hanny nasiliła się, ale tym razem z powodu zupełnie innych emocji.
„Dokończysz łaskawie przyjęte zlecenie, zamiast wrzucać fotki z warszawki?” – głosił komentarz.
Był tylko jeden, ale skopiowany jedenaście razy, pod jej wszystkimi zdjęciami z minionych dwóch tygodni.
Chłopak z Gdańska jednak się z nią skontaktował.
„Haha, widzę, że niezadowolony klient” – dopisał pod spodem jeden z jej kolegów ze studiów.
Hanna przygryzła wargę i pobiegła w stronę mieszkania. Zrobiła krótki przystanek przy sklepie całodobowym, w którym kupiła napój izotoniczny, dwa napoje energetyczne i dwie wielkie paczki chipsów. Nie był to najmądrzejszy prowiant, ale też i nie wybierała go do końca świadomie.
W domu wzięła błyskawiczny prysznic, wypiła kubek wody i – już w szortach i domowym t-shircie – położyła się na brzuchu na materacu w swoim pokoju. Przed nią leżał wyjęty wcześniej z plecaka komputer. Otworzyła go, ale wstrzymała się z wpisaniem hasła i zalogowaniem do systemu.
Wróbel, nie dasz tak rady, pomyślała. Najmniejszy problem, a ty się tak rozklejasz, że zapominasz o zleceniu.
Cudem spinasz jedną robotę dla Adama, a w międzyczasie zawalasz poprzednią, dla studentów.
A przecież do tego ciągle siedzisz w kawiarni i szukasz nowych klientów. Kiedy ty ich chcesz niby wepchnąć w kalendarz, skoro już teraz się nie wyrabiasz?
I jeszcze obcych ludzi atakujesz, bo ci nagle smutno, że cię nie szanują.
Hanna warknęła głucho.
Wpędziła się w niewygodną sytuację.
Dobra, na takie myślenie będzie czas jutro. Patrząc na sprawy merytorycznie, mam przed sobą następujące problemy, tutaj dziewczyna zaczęła liczyć na palcach prawej ręki. Najpierw muszę wypchnąć tę magisterkę i skasować komentarze. Potem rozplanować pracę na nadchodzące trzy dni tak, by dokończyć też zlecenie dla tamtej drugiej dziewczyny, co ma jakoś zaraz termin zdania.
Oprócz tego muszę trzymać wolne parę godzin dziennie na ewentualne wrzuty od Adama, on mi nigdy nie daje znać wcześniej, a wiem już, że na pewno płaci. I kto wie, może nawet wkrótce mnie komuś poleci.
Do tego dochodzi godzina, może dwie dziennie na dopinanie tego jego cholernego algorytmu.
Oprócz tego muszę załatwić sprawę z Teodorem.
Innymi słowy: mam ludzi, którzy mnie nie szanują, a praca dla nich daje mi tylko kasę oraz ludzi, którzy mnie nie szanują, a praca dla nich daje mi tylko kasę.
Coś tutaj nie działa, Wróbel.
A, no tak, nie zapominaj jeszcze o ludziach z Lublina, którzy nie zmarnują ani jednej okazji, by dowalić ci, że sobie za dobrze radzisz.
Co w zasadzie nie jest takim złym pomysłem, żeby zacząć właśnie od nich.
Hanna zalogowała się na komputerze i otworzyła kilka skoroszytów potrzebnych jej do pracy. Wzięła telefon i cyknęła fotkę zakopanego w pościeli sprzętu, wyświetlającego nieskończone rzędy liczb.
„Takie nocne melanże, tylko w #Warszawa #SuperZycie” – napisała pod spodem i wrzuciła fotkę do internetu. Odrzuciła telefon.
Otworzyła pierwszy napój energetyczny i wzięła łyka. Nie chciało jej się ruszać, więc wysiorbała go głośno, podnosząc wysoko głowę. Kwaśny, chłodny napój wstrząsnął jej ciałem. Poczekała, aż z jej karku zejdzie mrowienie, puściła sobie głośno na słuchawkach hard rocka z lat osiemdziesiątych i uruchomiła w głowie tryb pracy.
Po paru godzinach kątem oka dostrzegła machającą do niej z korytarza Kota, ale udała, że jej nie widzi. Wiedziała, że musi się wykaraskać z tego problemu do rana, a energia schodziła z niej w niepokojąco szybkim tempie.
Musiała dać sobie radę.
Musiała.
Choćby nie wiem co.
Nagle otworzyła oczy.
Zamrugała.
Popatrzyła dookoła.
Siadła w kucki.
Nie zauważyła momentu, w którym zasnęła.
Obok materaca stały trzy puste puszki i jedna rozgrzebana paczka chipsów. Za wymiętą poduszką zsuwał się na podłogę laptop. Hanna poczekała, aż z głuchym stuknięciem wyląduje na leżącym na podłodze pokrowcu.
Siadła ze skrzyżowanymi nogami. Na dworze było jasno. Ktoś, pewnie Kot, otworzył jej wcześniej okna. Pachniało świeżym, letnim porankiem.
Hanna ziewnęła, przeciągnęła się i sięgnęła po telefon. Była na nim przyklejona żółta karteczka.
„Niemożliwa jesteś, Ptaszyno. W kuchni kawa. Będzie zimna, jak wstaniesz, więc zawal ją lodem, godnym Twojego serca, i wypij duszkiem, to może nie będziesz trupem cały dzień . Tylko pół dnia, haha. I nie pracuj tyle, bo mi się zajedziesz. I pamiętasz tego typka, co o nim mówiłam? To dziś wieczorem mamy drugą randkę <3 XOXO, Kot.”
Hanna zamrugała mocno, marszcząc czoło, i powtórnie przeczytała treść liściku. Nie, jednak się nie przewidziała. Kot zrobiła dla niej coś miłego.
Okeeeeej, pomyślała nieufnie.
Sprawdziła pocztę. Czekał na nią mail od studenta z Gdańska. Napisał, że skasował komentarze i że przeprasza, bo nie powinien tak reagować tylko dlatego, że nie zadzwoniła. Przyznał, że to, co wysłała, jest doskonałe i obiecał wykonać ostatni przelew za parę dni.
Hanna stuknęła w ikonkę skrzynki nadawczej i, faktycznie, widniał tam puszczony o trzeciej nad ranem mail z siedmioma załącznikami oraz dokładną, rozpisaną punkt po punkcie dokumentacją obliczeń i wniosków.
Duma wypełniła jej serce i dodała energii, by szybko się ogarnąć, pobiec do kawiarni i popracować nad drugą, zalegającą magisterką oraz zleceniami od Adama. Zegarek na komórce wskazywał kilka minut po dziesiątej. Była z nim umówiona na dwunastą, więc nie musiała się stresować.
Po wydarzeniach poprzedniego dnia to było dla niej bardzo egzotyczne odczucie.
Niestety, zimny prysznic rozbudził jej organizm. Żołądek przypomniał sobie o wczorajszej diecie i ewidentnie nie był nią zachwycony. Postanowił się boleśnie skręcić. Hannie odbiło się chipsami i kwaśnym napojem energetycznym. Skrzywiła się i umyła jeszcze raz zęby. Postanowiła w kawiarni wziąć jogurt z owocami i sok, dla odmiany.
Tuż przed wyjściem wróciła do łazienki, by się umalować. Z przerażeniem dostrzegła pod oczami masywne, ciemne wory z przemęczenia.
– Ulala – powiedziała sama do siebie, dotykając miękkiej, fioletowej skóry na policzkach.
Uznała, że w obliczu podobnych wyzwań potrzebna będzie ciężka artyleria. Wróciła do ostatniej nierozpakowanej walizki i wygrzebała z niej nieużywany od dawna korektor. Na tyle, na ile było to możliwe, spróbowała zatuszować ślady przepracowanej nocki.
W kawiarni zamieniła parę słów z Kotem, podziękowała jej za nocną opiekę, po czym dosiadła się do Louisa, który samotnie pił kawę w kącie i czytał francuskojęzyczną gazetę.
– Dzień dobry. – Puściła do niego oko.
– Och, Hanna! – Louis nadal nie wymawiał literki „h”. – Jaka to radość, gdy cię widzę.
– Jak tam sprawy?
– A dobrze, znowu byłem teraz kilka dni w Paryżu.
– Jakie tam panują nastroje? – Hanna nawiązała do ostatnich doniesień o zamachu w stolicy Francji.
– No wiesz, są trochę podniesione emocje po tych wszystkich atakach, ale Paris to Paris, ciężko go zniszczyć kilkoma tchórzliwymi próbami.
– Policja działa?
Louis zaśmiał się na głos.
– Nie mów mi o tych gamoniach. Na szczęście mamy też inne służby i zaczyna być coraz lepiej. Zresztą, dziwi mnie, że Polacy tak to przeżywają. Zawsze mam wrażenie, że macie trochę bardziej palące tematy.
Hanna poczuła się trochę dotknięta.
– Przecież to są problemy całego kontynentu, Louis, nie mów tak.
Louis znowu się zaśmiał.
– Każda znana mi dwudziestolatka tak sądzi. Będziesz w moim wieku, to może pomyślisz, że jednak trzeba mieć priorytety. Na przykład: osiemdziesiąt procent uwagi na własnym podwórku i dwadzieścia procent na podwórku cudzym, wtedy jest zdrowo. Dla mnie to na przykład rodzina. O, albo mój przyjaciel, który się żeni. Albo raport na przyszły tydzień. A dopiero potem problemy w Brazylii.
Hanna przekrzywiła głowę.
– Masz jakiś trudny raport?
– Tak, ale zajmie mi to chwileczkę-momencik. Jak to się przyjęło u mnie mówić, un petit quart d’heure.
Dziewczyna poszperała w pamięci, żeby sprawdzić, czy po dwóch semestrach francuskiego na studiach zapamiętała cokolwiek przydatnego. Połączyła w głowie kilka nieużywanych od lat wspomnień.
– To nie znaczy „kwadransik”?
Louis aż klasnął.
– To mówię! Chwileczka-momencik.
– Nie wydaje mi się, by ktokolwiek mówił „chwileczka-momencik”.
– To ja będę tak mówił.
– Niepoprawny jesteś.
– Ale za to jaki przystojny.
– Nie potrzebujesz może pomocy z tym raportem?
Louis cmoknął głośno i postukał palcem w stojącą przed nim, pustą filiżankę.
– Hanna, dziecko, ty uważaj.
Dziewczyna uniosła brwi.
– Na co?
– Widzę, co robisz. Dobiegły mnie plotki o ślicznotce, co wszystko liczy za małe pieniądze. Znałem już parę takich.
– Czy Kot… To znaczy Kamila, czy ona opowiadała ci o mojej sytuacji?
– Tylko trochę. Ale to nic nie zmienia. Hanna, ja obserwuję twoje konto na tym całym instagram – wymówił nazwę firmy z silnym, francuskim akcentem – bo wrzucasz ładne zdjęcia Warszawy. Aż tu nagle wczoraj w nocy to smutne zdjęcie… Jak to się mówi? Szkodzące?
Hanna spróbowała wyobrazić sobie w myślach, jak działa wewnętrzny tłumacz w głowie Louisa.
– Szydzące? – zaproponowała.
Louis się uśmiechnął.
– Właśnie tak. Szydzące. Czemu wrzucasz szydzące zdjęcie?
– Bo trzeba umieć z siebie żartować?
– Hanna, Hanna. Umieć żartować, tak. Ale samemu inicjować te żarty? Po co?
Hanna nie miała ochoty na tę rozmowę.
– Nie wiem, tak sobie. Czemu o to pytasz?
– Bo ja myślę, że ty się boisz tego, że ci ludzie czasem nieładnie komentują. Jeśli nie chcesz, nie musimy o tym rozmawiać. Ale wydaje mi się, że tak jest.
Hanna milczała.
– I widzisz, ja dodaję w głowie rzeczy: to, że ty się starasz zaistnieć, to, że się boisz komentarzy. I mam taką myśl, że ty jesteś trochę jak ja, gdy tu przyjechałem.
– Do Polski?
– Ach! Żebyś ty wiedziała, jak mnie traktowali znajomi, gdy się dowiedzieli, że wybrałem gorsze stanowisko z powodu ukochanej i pojechałem do jakiegoś zimnego kraju, gdzie się na ulicach walczy z niedźwiedziami, by mieć własną przerębel do połowu ryb!
Hanna nie wytrzymała i roześmiała się głośno.
– Ładnie postrzegacie Polaków – powiedziała.
– Nie ładniej niż wy Francuzów.
– To prawda.
– Nie mam dzisiaj czasu, kiedyś ci dłużej opowiem. Ale, Hanna, dziewczynko, szanuj własne marzenia. Ja marzyłem o Warszawie. Ty też marzysz o Warszawie. Nie pozwól, by ktoś ci to przyćmił. W biznesie liczą się skuteczne decyzje. Nie podejmujesz ich, myśląc o tym, kto je zaaprobuje, a kto nie. – Uśmiechnął się do niej i wstał.
– Chyba rozumiem. – Skinęła głową Hanna.
– I jeszcze jedno – dodał Louis, zapinając marynarkę. – Słyszałem, że brzydko na ciebie mówią. Nie przejmuj się tym. Jeśli będziesz dobra, to przestaną. Na mnie pierwszy rok, tutaj, w Polsce, mówiono żaba. Wyobrażasz sobie? Na taką śliczność jak moi. Ale byłem Francuzem, więc żaba. To jest biznes, Hanna. W biznesie szacunek się zdobywa. Podejmuj skuteczne decyzje, a ludzie je dostrzegą. Dzisiaj mówią na mnie wyłącznie Louis. Oui?
– Oui – odpowiedziała Hanna.
Podali sobie ręce. Louis zaczął gwizdać Chopina, chyba Walc nr 7, i wyszedł z kawiarni. Hanna popatrzyła za nim chwilę i pokręciła głową. Był ciekawym człowiekiem. Lubiła go.
Przesiadła się na swoje miejsce, rozłożyła sprzęt i włączyła aplikację kalendarza. Poukładała wszystko zgodnie z wymyślonym wieczorem planem. Przeanalizowała istniejące kategorie obowiązków. Adama, studentów od prac magisterskich.
Wypełniła zadaniami cały kalendarz, do tego stopnia, że ledwo dorzuciła okienka czasowe na przeglądanie ogłoszeń w poszukiwaniu jakiejś pracy na stałe.
Bardzo liczyła na któregoś z korporacyjnych klientów, ale od wczoraj była świadoma, że być może żaden nigdy w niczym jej nie pomoże. Musiała więc równolegle działać samodzielnie, choćby po nocach.
Dotknęła worów pod oczami.
Poczuła na sobie spojrzenie Kota, więc uśmiechnęła się do niej.
Słowa Louisa padły na podatny grunt. W Hannie od paru dni kiełkował bardzo podobny wniosek. Zaczynała myśleć, że ta cała gra w „życie w mieście” polega tylko i wyłącznie na podejmowaniu skutecznych decyzji. I ta skuteczność wymaga pewnych kryteriów. Bez nich człowiekowi łatwo stracić dystans i z jednego problemu wpaść od razu w inny, na przykład przez nadmierne emocje.
Nadał było jej trochę głupio przed samą sobą, że aż tak popłynęła. Nie chciała, by to się kiedykolwiek powtórzyło.
Do tej pory nie zastanawiała się nad tym, co jest jej celem. Mgliście wiedziała, że potrzebuje pieniędzy i pracy, ale widocznie trzeba było te dwie misje doprecyzować.
W tej chwili nie miała na przykład nawet jednej wolnej minuty na nowego klienta, ale nie martwiło jej to. Teodor był zamkniętym tematem, a u Adama nie zanosiło się na jakiekolwiek polecenia do kadr.
Miała więc pewną swobodę, by sobie to wszystko zaplanować.
A poza tym, pomyślała, jeśli pojawi się ktoś nowy, to przecież lepiej jest zmagać się z klęską urodzaju niż z klęską suszy. Na pewno coś wymyślę na bieżąco.
Tylko mogłabym być bardziej wyspana.
W okno kawiarni zapukał Adam i pokazał na migi, że tylko dokończy rozmowę telefoniczną i wchodzi do środka.
Hanna poczuła, że może wziąć z niego przykład.
Wyjęła swoją komórkę i wybrała numer Teodora. Nie liczyła na nic, ale nie chciała mieć w życiu kogoś, komu zawiniła i nie zadośćuczyniła. Tym razem odebrał właściciel numeru. Po pierwszym sygnale.
– Tak? – przywitał się pytaniem. Miał zachrypnięty głos. Brzmiał, jakby przechodził mutację.
– Cześć. Z tej strony Hanna. Z kawiarni. Ta od liczenia.
– O, hej – zdziwił się.
– Chcę cię przeprosić za wczoraj.
– To chyba ja powinienem.
– Co?
– Nigdy nie powinno się tak zdarzyć, że ktoś natknie się na taką niespodziankę na moim służbowym numerze. To nieprofesjonalne. Przepraszam. I za siebie, że tego nie dopilnowałem, i za moją dziewczynę, że jej też nie dopilnowałem. I za to, jak wczoraj zareagowałem w kawiarni, też przepraszam. To dopiero było nieprofesjonalne.
– Ja też się paskudnie zachowałam.
– To prawda. – Zaśmiał się bez wesołości – Ale skoro ja zachowałem się równie paskudnie, tak na ciebie naskakując, to proponuję remis.
Hanna poczuła, że grunt pod jej nogami robi się coraz stabilniejszy. Pomimo znieczulenia wywołanego zmęczeniem zauważyła, że jej serce znowu stało się spokojne.
W międzyczasie Adam wszedł do środka i, już z kawą, zaczął się dosiadać naprzeciwko Hanny. Ta pokazała mu podbródkiem, żeby nie dotykał jej rzeczy.
– Remis może być – powiedziała do słuchawki ciepłym głosem.
– To co, zaczynamy od nowa?
– Cześć, jestem Hanna.
– Cześć, jestem Teodor.
– Słyszałam, że masz kucyk na głowie.
– Nazywa się man-bun.
– Jest śmieszny.
– Nie zaczynaj.
– Przepraszam.
– Żartowałem. To prawda, mam man-buna. Mój szef mnie za to nienawidzi.
– Powiedz mu, żeby też sobie zrobił.
– Wtedy by mnie zwolnił.
– Wtedy byśmy razem liczyli cyferki dla leniwych ludzi z korpo.
– Przechodząc do rzeczy.
– Tak jest.
– Masz dziś czas?
– Nie, ale mam jutro.
– O której?
Hanna przykryła dłonią słuchawkę.
– Adam, cześć, o której masz jutro czas? – zwróciła się do kolegi nurkującego pod stołem w poszukiwaniu gniazdka z prądem.
– Jak zwykle. Od dwunastej muszę być z powrotem w biurze. Możemy się spotkać o dziesiątej.
– Dzięki – powiedziała i odsłoniła mikrofon komórki. – Mam czas popołudniu.
Teodor milczał przez chwilę. Coś szurało głośno w tle. Chyba szukał kalendarza.
– To źle – powiedział wreszcie. – Wtedy ja nie mogę. A zależy mi bardzo na jutrze. Ten typek z baru opowiadał też o jakimś algorytmie, który dla nich robisz. Nie ukrywam, że moglibyśmy chcieć kogoś od algorytmów na stałe. Nie dasz rady do dwunastej?
Hanna przygryzła wargi.
Znowu zasłoniła mikrofon.
– Adam – powiedziała głośniej – jak u was w firmie z rekrutacjami, jest już coś?
Adam podrapał się w głowę.
– Nie, no co ty. Nic nie ma, poza tym dopiero się poznajemy, nie mam jeszcze pozycji, by polecić cię wyżej.
– Aha.
Hanna znowu przygryzła usta. Skupiła się na dostępnych opcjach i przeanalizowała je na tyle trzeźwo, na ile pozwalał śpiący umysł. Choć miała na cały proces tylko parę sekund, wnioski były natychmiastowe i klarowne.
Skuteczne decyzje, pomyślała.
Mrugnęła do Adama.
– Słuchaj, to niech będzie dziesiąta – powiedziała do słuchawki.
– Od dziesiątej rano do dwunastej, tak?
– Tak.
– W tej kawiarni?
– Tak.
– Wezmę swój komputer. Znam zasady.
– No to się widzimy. Coś jeszcze chcesz dziś ode mnie?
– Nie, chyba tyle.
– To ja jeszcze raz przeproszę, dla pewności.
– Spokojnie, nie ma między nami żadnego problemu. Do zobaczenia.
Hanna usłyszała piknięcie przerwanego połączenia. Odłożyła telefon na stół, ekranem w dół. Adam patrzył na nią nieufnie.
– Przecież powiedziałem, że mam czas jutro tylko do dwunastej. Czemu ustawiłaś kogoś innego w sekundę po tym, jak to powiedziałem? – spytał zaczepnym tonem.
– Bo jesteśmy do przodu z twoją pracą, a ja mam na głowie co innego. Możemy się też spotkać pojutrze i nikomu to nie zaszkodzi. – Hanna wzruszyła ramionami.
Unikała jego wzroku i udawała, że szuka czegoś na pulpicie komputera.
– Te twoje magisterki?
– Między innymi – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Ale z klientów korporacyjnych mam u ciebie najwyższy priorytet, tak?
Hanna przełknęła ślinę.
Skuteczne decyzje, pomyślała.
– Oczywiście, że tak – skłamała.
Adam rozłożył ręce.
– To jak tak, to spoko – zawyrokował i skupił się na swoich obliczeniach.
Hanna spodziewała się uderzenia wstydu, w końcu skłamała, ale ten nie nadszedł. Może to przez tryb pracy, a może to kłamstwo wcale nie było jakieś duże? Nie wiedziała. Westchnęła więc, odganiając od siebie kiełkujące rozważania. Zmrużyła oczy.
– Okej, kolumna piętnasta? – spytała.
– Piętnasta. Hanna?
– Aha?
– Pamiętaj tylko, że jak intensywnie pomagasz jednej firmie, to nie byłoby dobrze, gdybyś pomagała też drugiej, w tym samym czasie. Przez taką zagrywkę sporo ludzi może stracić pracę.
– Wiem – znowu skłamała. – Po co to mówisz?
– Bez powodu.
– To lepiej skupmy się na pracy.
Skuteczne decyzje, pomyślała ostatni raz i, klikając w pierwszą linijkę arkusza danych, zamiotła resztki niewygodnych myśli w odległy kąt głowy.
… ciąg dalszy – trzeci odcinek – znajdziesz tutaj.
A w nim: Czy Hannie starczy sił na żonglowanie wieloma zleceniami naraz? Czy uda jej się wreszcie poznać kogoś “normalnego”? Jak sobie poradzi z presją czasu? No i najważniejsze – czy starczy jej na to wszystko kawy?
(To były Umowy Śmieciowe – odcinek drugi.)
Zapisz się do newslettera “Tajemna Lista” i nie przegap kolejnych odcinków.
Dołącz do Sekretnej Kawiarni i podyskutuj z innymi Czytelnikami.
Ciao ,