Jak żyć prościej… chciałoby się, prawda? Wstajesz rano i już jeszcze przed pierwszą kawą wiesz, że to będzie trudny dzień. Najpierw praca, w jej trakcie trzy spotkania i osiem prezentacji do domknięcia, potem wysyłka na poczcie, potem zakupy i oddanie samochodu na warsztat, potem przejrzenie zdjęć dla rodziców, potem jeszcze gotowanie na nadchodzący dzień i jeszcze krótki trening przed snem.
Ha, a tak naprawdę, to nie tylko trudny dzień, ale trudny tydzień w sumie też, po co się oszukiwać, pamiętasz przecież mgliście, jak karkołomnie wyglądało układanie kalendarza w zeszły weekend. Robisz sobie tą kawę, ale nie masz pewności, czy zdążysz ją spokojnie wypić. Nie masz pewności, czy jutro rano w ogóle będzie czas nawet na włączenie czajnika, już nie mówiąc o śniadaniu, bo przecież szef prosił, by być przed dziewiątą.
A na randkę też by było fajnie pójść. Tylko kiedy?
I na start Ci się odechciewa.
Słusznie, zresztą.
Wcale nie musi tak być.
Jak żyć prościej – zrozumienie problemu
To, co teraz napiszę będzie całkiem zdroworozsądkowe, ale niezmiennie mnie dziwi, jak wiecznie, po prostu NON STOP zapominam o zupełnie podstawowych sprawach, więc mówi się trudno. Najwyżej będzie to dla Ciebie oczywiste, ale kto wie, czy akurat kto inny nie zapomniał i przyda się odświeżenie :) Na przykład ja sam.
Bardzo, bardzo bardzo często człowiek jest zmęczony nie tyle przez ogrom obowiązków, co przez POCZUCIE, że ma ogrom obowiązków.
To wcale nie musi być to samo.
Dam przykład z mojego życia. Czasem spotyka mnie dzień, w którym muszę sporo pojeździć po Warszawie, pozałatwiać sprawy, a potem po powrocie jeszcze zająć się sprawami administracyjnymi związanymi z pracą – różne prezentacje, kontakty z firmami, faktury, maile, zaległe telefony. Jest tego, powiedzmy, 10 obowiązków, a ja się potem wieczorem czuję, że “kuuurczę, i po co ja tyle tego robię, na bank przesadzam”.
A z drugiej strony miewam dni nagrywkowe, gdzie od rana muszę zrobić 500 rzeczy (rozstawić całe studio, wybrać kadry, ustabilizować światło, ustawić sprzęt, opracować scenopisy, nagrać parę dubli do każdej z dwudziestu nagrywanych scen, potem to wszystko zgrać, a potem jeszcze 494 kolejne etapy pracy nad filmem) i NIE MOGĘ SIĘ ICH DOCZEKAĆ już od poprzedniego wieczoru.
Na czym polega różnica?
W skrócie: męczą rzeczy nieprzewidziane, nadmiarowe oraz pozbawione kategorii lub nagle zmieniające kategorię.
A rzeczy zaplanowane, przewidziane i należące do kategorii są okej.
Już wyjaśniam.
Po pierwsze – grupowanie w szufladki
Grupowanie to jedna z najciekawszych metod na zapamiętywanie spośród całego wachlarza opcji, które oferuje człowiekowi nieźle zbadana psychologia pamięci.
W bardzo dużym skrócie chodzi o to, że człowiek rzadko kiedy zapamiętuje numer telefonu jako 555420705 (pięć pięć pięć cztery dwa zero siedem zero pięć). O wiele szybciej zapamiętuje się go jako 555 – 420 – 705 (czytane “cyframi”, czyli pięćpięćpięć – czterydwazero – siedemzeropięć lub czytane “liczbami”, czyli pięćsetpięćdziesiątpięć – czterystadwadzieścia – siedemsetpięć”). Ludzki umysł generalnie nie lubi losowych rzeczy pozbawionych szufladek, więc na dziewięciu cyfrach łapie zadyszkę i brzydko kaszle. Ale na widok trzech szufladek nawet się nie skrzywi, choć ich suma i tak daje ten sam numer telefoniczny, co wcześniej.
Z podobnego powodu człowieka potrafi trapić poczucie, że “nie ogarnia” swojego życia. Ma źle ustawione szufladki.
Odczuwam, że mam “zły dzień”, gdy skaczę pomiędzy setką kategorii, a w żadnej nic konkretnego nie robię.
Odczuwam, że mam “dobry dzień”, gdy większość obowiązków dotyczy kilku logicznie ustawionych po sobie “bloczków” kategorii.
Tak na przykład wygląda źle nazwany dzień. Już rano mi się odechciewa czegokolwiek, gdy widzę przed sobą tyle zasuwania.
A tak wygląda dobrze nazwany to dzień. Finalnie efekt będzie identyczny, ale głowa spokojniejsza :)
Bardzo możliwe, że Twoje poczucie skomplikowania życia płynie z tego, że źle nazywasz obecne w Twoim kalendarzu obowiązki. Człowiek lubi szufladki. Cytując z pamięci Morta z mojej ukochanej książki nieodżałowanego Terry’ego Pratchetta: “człowiekowi łatwiej ogarnąć nieskończoność, gdy podzieli się ją na małe kawałeczki” :)
Spróbuj, może to to. A jeśli nie to, to szukamy dalej.
Po drugie – analiza możliwości
Każdy z nas ma w każdym tygodniu pięć dni pracujących, z których każdy można realnie podzielić na cztery spore zbiory.
Jasne, że można życzeniowo się uprzeć i spróbować handlować z wszechświatem, że nie, że ja akurat będę miał osiem zbiorów, bo potrafię pracować bez sekundy przerwy, jak robot ;) Ale tak ze skromnego doświadczenia zdradzę, że to nie do końca zdrowe, i nie do końca działa, a już na pewno nie działa długoterminowo.
Te dwadzieścia zbiorów to Twoje całe tygodniowe możliwości.
Łap poglądową symulację:
Co ja widzę, gdy patrzę na taki kalendarz?
Masz w tygodniu pięć okienek na sprawy czysto prywatne – to są ranki.
Masz w tygodniu dziesięć okienek na pracę. I zajmie ją w całości praca + dojazdy lub studia + praca na boku, lub cokolwiek innego.
Masz w tygodniu pięć okienek na rozwijanie relacji międzyludzkich, kontaktów z Rodzicami, randek, grzebania w swoich hobby czy oglądania seriali.
Bardzo możliwe, że Twoje poczucie skomplikowania życia płynie z tego, że próbujesz za dużo ugrać. Niedawno rozmawiałem z koleżanką, której zależało, by naraz połączyć dzienne studia, pisanie magistra, uczenie się do obrony, robienie praktyk i rozwijanie swojej działalności gospodarczej. Bardzo chciałem jej pomóc i zrobić tak, by mogła robić wszystko.
Niestety, najrozsądniejsze okazało się zamrożenie działalności na, przynajmniej, kilka miesięcy.
Nie jesteśmy robotami. A nawet jeśli czasem jest super w taki tryb wskoczyć, to nawet wtedy istnieją ograniczenia.
Po trzecie – eliminacja niecnych ananasków
Mam dobrą wiadomość, wreszcie prosty punkt programu! ;)
Bardzo możliwe, że Twoje poczucie skomplikowania życia płynie z tego, że poświęcasz sporo uwagi na rzeczy, które już dawno powinny wylecieć z obiegu i nie obciążać nawet jednego megabajta w Twojej głowie. To też jeden z moich klasycznych problemów, z którymi zmagam się prawie co miesiąc. Robienie rzeczy “z przyzwyczajenia”, bo kiedyś je robiłem, bo wydaje mi się, że POWINIENEM je robić, bo ktoś mi kiedyś tak doradził.
Albo jeszcze lepiej – robienie rzeczy nie wtedy, kiedy są potrzebne.
Rozwiązanie?
Przejrzyj swój kalendarz i poszukaj tam dwóch kategorii rzeczy.
Tych, które robisz a nie musisz i nie są jakoś super potrzebne. Te wywal.
Poszukaj też rzeczy, które robisz w złym czasie. Te przesuń.
Powinno pomóc, nawet jeśli odrobinę. Ale ja bardzo wierzę, że dużo takich “odrobin” i człowiek nagle czuje, że jego codzienność jest bardzo fajna i generalnie można poradzić sobie nawet z najtrudniejszymi tematami. W końcu, powtarzając za Mary Schmich, “prawdziwe problemy w życiu powinny być rzeczami, które nigdy wcześniej nie przeszły Ci przez myśl, a które oślepiają Cię znienacka o czwartej popołudniu w jakiś luźny czwartek.”
Swoją drogą, jak zapewne już możecie kojarzyć z moich regularnych poleceń, generalnie warto przeczytać całość tego eseju.
Lub posłuchać wersji audio, piosenki “Wear Sunscreen” :)
Jak żyć prościej? Dwie bezwartościowe minuty
I na koniec, mała anegdota.
Przedsiębiorca i bloger imieniem Derek Sivers bardzo lubi opowiadać o tym, jak kiedyś jeździł pewną trasą rowerem. I było to doznanie dramatyczne. Cisnął na tych biednych dwóch kółkach tak srogo, że na miejsce zawsze dojeżdżał ledwo żywy, styrany, spocony, czerwony, wkurzony i absolutnie zniechęcony do jakichkolwiek dalszych starań. Trasa zajmowała mu 43 minuty.
Aż pewnego dnia odpuścił. Postanowił jechać na luzie.
Patrzeć w ocean.
Nie spinać się.
Oddychać pełną piersią i utrzymywać prędkość taką, by nie rwało mu tchu.
Trasa przejechana w nowy sposób zajęła mu 45 minut.
Całe to tyranie, pocenie, ogrom dramatów były tylko dla 4% lepszej produktywności.
Może czasem “enough is enough“?
Do pomyślenia w wolnej chwili :)
Ciao ,