Lubię, gdy historia do samego końca trzyma mnie na krawędzi fotela, bo nie mam pojęcia o co chodzi. Zawsze się cieszę, gdy reżyser lub pisarz grają ze mną w „kto jest sprytniejszy”. Poważnie. Uwielbiam te rzeczy. Ale proste historie? Proste historie kocham.
Pierwszy raz zastanowiłem się nad tym porządniej, gdy wróciłem z kina po seansie filmu Interstellar. Jakoś w tle nadal przychodziło mi wtedy rozgrywać pojedyncze misje w Assassin’s Creed IV: Black Flag. Lubię ten film i lubię tę grę. Ale, tak między nami… ile można. Ile można nakładać meta konstrukty na meta fabuły, na meta wątki fabularne i jeszcze potem mówić, że to wszystko jest meta historia dziejąca się tak naprawdę w głowie widza.
(Kto pamięta odcinek serialu Community, w którym Abed robi swój film?)
Sam przeżyłem okres ciężkiej fascynacji meta-zabawami w historiach. Gdy grałem w pierwsze Assassin’s Creed to myk z programem pozwalającym na odwiedzanie wspomnień przekonał mnie do siebie w moment. Jest to jednak tylko myk. Jedno z wielu narzędzi, jedno z wielu rozwiązań, które można ułożyć niczym wieżę z klocków, by całość stworzyła fajny, koherentny i dający radochę „produkt”. Książkę, film, grę, przygodę, przyjemność.
Gdy w 2015 przeczytałem kilkadziesiąt najlepszych światowych książek, wywiadów i poradników storytellingu i dowiedziałem się ile takich narzędzi jest W SUMIE to rozdziawiłem jeno buzię. I uznałem, że tej mety mi trochę starczy :)
Wróciłem zatem do filmów takich jak Szczęki. Wiecie o co chodzi w Szczękach? Człowiek musi pokonać bestię. Koniec. Tyle. Nic więcej. Jasne, fabuła zawiera parę ciekawych zwrotów akcji, bohaterowie przechodzą przemiany a sytuacja znajduje swoje ujście w interesującej kulminacji. Nie ma tam jednak w zasadzie nawet jednej sceny, której nie dałoby się przewidzieć wcześniej.
I to jest w Szczękach piękne :)
Z podobnego powodu uwielbiam serię o Indianie Jonesie lub, z mądrzejszych rzeczy, 12 Gniewnych Ludzi. Gdy pozna się żelazną zasadę utrzymującą te filmy w całości to reszta jest już prosta. Można zatem rozsiąść się wygodniej i cieszyć oczy i uszy (Indiana) lub duszę (Gniewni) grą aktorską, reżyserią, montażem i resztą składowych tego, co ostatecznie składa się na moje doświadczenie.
Nowe premiery też potrafią być „proste”, a tak naprawdę bardzo głębokie. Wielkie wrażenie wywarł na mnie Nightcrawler. Przytłaczający, rewelacyjny film o psychopatii i świecie mediów. Nie mniej zapadł mi w pamięć Whiplash, o którym wspominałem już na blogu i kanale nie raz.
Z seriali bardzo dobrą robotę wykonali twórcy True Detective. Zagadka jest bardzo klasyczna a jej rozwiązanie nie opiera się o żadne szczególne niespodzianki. Całość jest za to pięknym przykładem tego, jak można cudownie rozegrać wszystkie inne składniki tematyczne mrocznego kryminału. Czy do kolejnego odcinka przekonuje mnie “wielka, nie dająca się rozwikłać tajemnica”? Może, trochę, nie wiem, nie bardzo. Czy przekonuje mnie do niego styl i jakość? You know it.
Przechodząc do gier; tutaj myślę przede wszystkim o serii Uncharted. To coś pomiędzy „grą, którą Indiana Jones zawsze powinien mieć, a nigdy nie miał” a „męskim odpowiednikiem Lary Croft”. Pierwsze trzy części Uncharted wspominam tak, jak wspominam niektóre filmy.
Parę dni temu miałem okazji pobawić się wczesną wersją części czwartej, a także porozmawiać z pracującym przy niej lead designerem – Ricky Cambierem. Jeśli lubicie takie tematy to polecam poniższy film:
Widzicie, w Uncharted też są zwroty akcji, też są idące równolegle ścieżki fabularne. Ale sama logika jest tak prosta, jak to tylko możliwe. Facet, skarb, prywatny konflikt z drugą stroną. Tyle. Tylko tyle i aż tyle.
Wydaje mi się, że szczególnie doceniam proste historie właśnie w grach wideo, właśnie teraz. “U nas” meta poleciała tak odlegle, że w niektórych produkcjach zagadkę trzeba rozwiązać samodzielnie manipulując kodem samego programu :) Cieszę się, że powstają takie eksperymenty, bo to dzięki nim zmienia się ostatecznie cały rynek, a odbiorcy mają rok w rok masę zabawy do poznania i przeżycia.
Chociaż cieszę się też, że zawsze znajdą się maniacy prostych konstrukcji tematycznych, którym zależy na maksymalizacji tego, co klasyczne.
A jak jest u Was?
Też lubicie proste historie? Czy jednak więcej radości sprawiają Wam te najtrudniejsze, najbardziej poplątane? Dajcie znać w komentarzach :)
Ciao,