Jak uwierzyć w siebie – żelazna pewność siebie

Czas czytania: około 12 minut • Dyscyplina
 

Codziennie rano wiem, jak uwierzyć w siebie. A potem ktoś to kwestionuje. Coś to podważa. Gdzieś się mylę. Zaczynam wątpić. Zaczynam wolniej podejmować decyzje. W efekcie moja własna wiara w to, że dam radę, zaczyna się ulatniać.

Co robić, aby tak się nie działo?

Skąd brać wiarę w siebie, gdy jej nie ma?

No, cóż. Mam dla Ciebie dwie wiadomości. Zła jest taka, że nie da “się zrobić”, by tak się nie działo. “Wierzenie” w siebie jest trudne i niestabilne. Dobra jest taka, że możesz tego problemu w ogóle nie mieć. Rozwiązać go tak, że nigdy więcej nie wróci, lub będzie się pojawiał bardzo rzadko.

Żebym mógł wjechać w wyjaśnianie swojej tezy niczym rozpędzony samochód tajnego agenta w uliczną blokadę policji granicznej przydadzą mi się pewne dwa profesjonalne pojęcia. Jeśli pozwolisz to szybko je omówię, okej?

Jedziemy.

Myślenie wolne i myślenie szybkie

Amos Tversky i Daniel Kahneman to jedni z najważniejszych psychologów w historii tej nauki. Za niektóre z opracowanych przez nich wniosków Kahneman dostał potem ekonomicznego nobla. Oprócz bardzo głośnej “teorii perspektywy” ich badania dały nam także rozróżnienie na dwa rodzaje “myślenia”.

Myślenie wolne to, no cóż, myślenie. Zastanawianie się, przetwarzanie złożonych informacji. Myślisz wolno, gdy czytasz ten artykuł. Ja myślałem wolno, gdy go pisałem. Ty będziesz myśleć wolno zastanawiając się, czy coś z niego będzie dla Ciebie przydatne. Ja będę myślał wolno projektując notatki pod kolejny tekst. W zasadzie i Ty i ja myślimy wolno, teraz, skupiając się na tym mętnym, długim akapicie ;)

Temu rodzajowi myślenia zawdzięczamy naukę, cywilizację, człowieczeństwo i relacje międzyludzkie.

Wymaga on uwagi, wysiłku, energii i skupienia się.

Myślenie szybkie to myślenie automatyczne, podświadome. Nie musisz co parę minut sprawdzać tego, czy pod Twoimi stopami jest ziemia, bo Twój mózg jakiś czas temu już to sprawdził i od tamtej pory “leci” na tym założeniu. Myślenie szybkie to wnioskowanie, że skoro o czymś ostatnio dużo czytasz, to pewnie jest obiektywnie ważne. Myślenie szybkie to “skanowanie oczami” reklam na billboardach. To wyczuwanie, że ktoś jest wkurzony. To “wiedzenie”, że jeden przedmiot stoi blisko Ciebie, a inny stoi dalej.

Temu rodzajowi myślenia zawdzięczamy to, że możemy wieść w miarę normalne, pozbawione nerwic życia.

Wymaga on… niewiele.

Mówiąc pół żartem przydałyby się może wyłącznie otwarte oczy i bycie żywym ;)

Jeśli interesujesz się psychologią – zapisz się do newslettera. Zero spamu, tylko nowe artykuły.


Wyrażam zgodę na otrzymywanie na mój adres e-mail newslettera Andrzeja Tucholskiego

Jak nie musieć się z czymś zmagać?

Podchodzić do tego automatycznie.

To trochę tak jak z nawykami. Jeśli dopiero wyrabiasz w sobie zwyczaj chodzenia na basen, codziennej rozgrzewki, cowieczornego “kwadransa z obcym językiem” to za każdym razem gdy zabierasz się do tej czynności, musisz trochę popracować. Przekonać się, że Ci się chce. Powalczyć z prokrastynacją. Powiercić się i znaleźć w sobie albo dyscyplinę, albo zapał.

Jeśli pływasz, truchtasz lub “szprechasz” codziennie od pół roku to tematu jakiejkolwiek “walki” z sobą w ogóle nie ma. Twój organizm podchodzi do tych rzeczy tak samo odruchowo i naturalnie jak do porannego robienia śniadania lub popołudniowej kawy.

W trakcie wspinaczki wysokogórskiej raczej nie walczysz ze sobą przy każdym kroku: “czy chce mi się robić ten krok? Okej, chyba chce. No dobra. To robię. Ojej, a ten mi się chce? No nie wiem, tego już chyba mi się nie chce, nie bardzo”. Nie zastanawiasz się co chwilę, czy w siebie wierzysz? Czy to jest wykonalne? Czy dam radę?

A może i walczysz, może i zastanawiasz się, ale otoczenie wymusza na Twoim mózgu, by ten ostatecznie wskoczył w tryb automatu. Krok za krokiem. Metr za metrem. Czysta dyscyplina, zero motywacji. Sto procent efektów. W pewnym momencie to, czy wierzysz we własne możliwości, przestaje odgrywać jakąkolwiek rolę.

Po prostu dajesz radę. I tyle.

Innymi słowy: dopóki jakaś myśl jest myśleniem wolnym – zastanawianiem się, rozważaniem, sprawdzaniem – to musisz w jej realizację włożyć wysiłek. Wysiłek oznacza tarcie, przeszkodę i problem. Tarcie, przeszkoda i problem oznaczają, że może nie zadziałać.

Szkoda by było zawierzać swoje życie metodzie, która może nie działać, nie?

Jak uwierzyć w siebie?

Żeby uwierzyć w siebie należy regularnie powtarzać pozytywne opinie na swój własny temat, spisywać na kartkach swoje osiągnięcia, osiągać postawione cele, być konsekwentnym w działaniach, być proaktywnym, nauczyć się żyć z niepewnościami i nie wymagać od każdej sytuacji na świecie pozytywnego rozwiązania.

No, fajnie. I co dalej?

To są całkiem niezłe metody by poprawić sobie humor, ale jeśli stosujesz je, by “uwierzyć w siebie” to marnujesz ogrom, ogrom, ogrom wysiłku na nic. Z wiarą w siebie lub w swoje możliwości jest ten problem, że to nadal jest wiara. Zgodnie z psychologiczną definicją:

Wiara – nadawanie dużego prawdopodobieństwa prawdziwości twierdzenia w warunkach braku wystarczającej wiedzy

Wiarę się testuje. Wiara wymaga potwierdzeń. Wiara BARDZO źle znosi miliardy agresywnych dopytywań. W przypadku takiego ataku na swoją wiarę trzeba jej poświęcić sporo uwagi. Znaleźć nowe wyjaśnienia na naruszone kwestie, “przegadać z samym sobą” jej fundamenty i ogółem, włożyć w temat niemały wysiłek.

Z wiarą “w coś” – w Boga, w innych ludzi, w dobroć, w filozofię, w racjonalizm – jest prościej. To są pewne pojęcia zewnętrzne i możemy się nimi w cichości naszego serca zajmować jak tylko chcemy. Inna sprawa, że wiara jest szalenie ważna. Jak zwracał uwagę Viktor Frankl, tzw. “noologia” czyli właśnie wiara w życiu człowieka to dla każdego z nas bardzo kluczowa kwestia. Nawet cynicy wierzą, tylko że wierzą w cynizm. Nie ma człowieka bez takich głębokich, własnych przekonań.

Tylko że, widzisz. Wiara w siebie to inna para kaloszy.

Jeśli ktoś testuje, sprawdza, dopytuje, denerwuje i “szuka dziury w całym” w Twojej własnej wierze w samego siebie – a to może być kolega, szef, przełożony, audytor, znajomy, konkurent rynkowy, podrywany facet, dziennikarz, ktokolwiek – to wtedy musisz się wysilić i postarać NIE TYLKO aby uratować samą wiarę.

Wtedy jesteś też atakowany Ty.

I cały proces budowania przekonań zaczyna się od zera.

Ciekawią Cię dobre praktyki i skuteczne rozwiązania? Zapisz się do newslettera.


Wyrażam zgodę na otrzymywanie na mój adres e-mail newslettera Andrzeja Tucholskiego

Wiedza w siebie

Niedawno zorientowałem się (czytając po raz któryś “Człowieka w poszukiwaniu sensu” Viktora Frankla), że po co wierzyć w siebie, skoro można “wiedzieć” w siebie?

Proces “przyjęcia do wiadomości”, że ma się pewne umiejętności, kompetencje i silne strony jest SZALENIE czasochłonny. Ale zobacz – skoro aby “uwierzyć” w siebie i tak trzeba w to “wierzenie” wsadzić kilkadziesiąt, kilkaset godzin starań i metod – to czemu po prostu nie postarać się o inny efekt?

Praca ta będzie nie tylko czasochłonna, ale i trudna. Nie wolno się kokietować. Nie wolno w swojej własnej głowie pozwalać sobie na umniejszanie własnych możliwości. A już tym bardziej nie wolno żyć z nadmuchanym ego i nie potrafić przyznać przed sobą własnych słabości. Ale o tym pisałem już na blogu wielokrotnie – pierwszą rzeczą, którą każdy powinien nauczyć się w swoim życiu jest umiejętność introspekcji i szczerego “gadania” z samym sobą.

Będąc uzbrojonym w gotowość do pracy oraz szczerość co do własnych plusów i minusów możesz wykorzystać dorobek zawodowy Daniela Kahnemana na swoją korzyść.

Co Ty na to, żeby Twoja pewność siebie i Twoja opinia na własny temat leżała w myśleniu szybkim, łatwym, odruchowym i automatycznym i ZUPEŁNIE nie wymagała od Ciebie jakiegokolwiek wysiłku, by się “wybraniać” lub “przekonywać”, że dasz radę?

Zobacz.

Spotyka Cię nowe wyzwanie. Powiedzmy, że masz pojechać na spotkanie z klientem i namówić go do nowej oferty. W przypadku wiary pewnie pojawiłyby się stresy: “czy dam radę? Czy się nadaję? Czy na pewno wszystko jest przygotowane?”. W przypadku wiedzy WIESZ, na przykład, że jesteś pracowita. Że szybko się uczysz. Że masz dobrą dykcję. Że potrafisz tak mówić, że ludzie rozumieją. Nie potrafisz za to pamiętać liczb i nie radzisz sobie z rozmawianiem z więcej niż jedną osobą naraz. Dlatego jedziesz na spotkanie uzbrojona w wydruk wszystkich wyników finansowych i gotowa – w razie potrzeby – ładnie zwrócić rozmówcom uwagę, że chcesz odpowiadać na jedno pytanie naraz, bo wtedy możesz zaoferować im maksymalną uwagę.

I tematu “wiary” nie ma. Po prostu jesteś fachowcem.

(Swoją drogą – polecam mój sklep. Dzięki niemu możesz stać się fachowcem w kilku nowych dziedzinach!)

Gdy robisz te wszystkie listy osiągnięć i powtarzasz sobie pozytywne opinie na własny temat by podbudować wiarę w siebie – to to jest wysiłek jednorazowy. Zbudujesz sobie tę wiarę, okej, a potem ktoś ją Ci rozwali. Gdybyś te same pomysły wykorzystała by budować “wiedzę” w siebie, wiedzę na własny temat… Ooo widzisz, wtedy efekt jest zupełnie inny. Jest stabilny. Wytrzymały. Jest fundamentem pod inne myśli.

Jeśli w kontekście pewności siebie wybierasz wiedzę zamiast wiary to tak zwany “end-game”, czyli cel, nie polega na tym, że W TEJ CHWILI super w siebie wierzysz. Nie. Cel polega na tym, że temat po prostu nie istnieje i większość ataków w Twoją stronę nie ma nawet w co trafić. Cytując Bruce’a Lee: jesteś jak woda. Spróbuj kiedyś uderzyć wodę ;)

Skoro jesteś pracowita, to może i dokładna jesteś? A jeśli ktoś wymaga ode mnie empatii, to może uda mi się jej nauczyć poprzez pracowitość i dokładność w obserwacji?

I tak dalej.

Wiedza to wiedza. Nie musisz ciągle jej sprawdzać. Ona po prostu tam jest.

Jeśli kierujesz się wiedzą to nie musisz co chwilę sprawdzać, czy masz pod stopami ziemię.

Nie musisz sprawdzać, czy jesteś w to dobra.

Po prostu idziesz dalej.

Ciao ,

Andrzej Tucholski

 

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies