Czasem tak po prostu bywa, że coś mi nie wychodzi. W teorii jestem przygotowany, sprawdzam pogodę, staram się i wszystko dopinam jak trzeba a w praktyce projekt i tak spada z nieba, bo mu połamało skrzydła. I stoję, i patrzę jak mój cenny, płonący wrak wbija się w zbocze wydmy i wybucha. Czasem ciężko wtedy powstrzymać słowa: „Mam dość”. Jak sobie poradzić z poczuciem zrezygnowania?
Zrezygnowanie to jedna z dwóch najczęstszych reakcji na nieudaną próbę.
Jej bardziej aktywną siostrą jest wkurzenie, frustracja. Taki doprawiony ambicjami gniew to jedna z najsilniejszych energii twórczych w człowieku. Największych ludzi historii – Einsteina, Edisona, Teslę, da Vinci, Turinga – porażki motywowały do jeszcze cięższego wysiłku.
No właśnie. Ale niech Einstein będzie sobie Einsteinem – dwudziesta nieudana próba rzadko kiedy automatycznie kojarzy mi się z myślą: „Ale super! Jestem o dwadzieścia prób bliżej znalezienia rozwiązania!”.
Raczej godzę się wtedy z tym, że czegoś nie ogarniam. Akceptuję, że dałem ciała. Mija mi chęć na dalsze starania. Ciężko jest mi znaleźć motywację by zmobilizować się do kolejnych prób.
Widzisz – i to jest błąd.
To właśnie w tej kolejnej próbie kryje się cała sztuczka.
Musi to być jednak próba mądra, bowiem jak mawiał znany nam już Albert Einstein: tylko głupiec spodziewa się innego wyniku po eksperymencie, w którym wszystkie zmienne są ustawione tak, jak poprzednio.
Jak sobie poradzić z poczuciem zrezygnowania? Użyć go jak drogowskazu.
Mam taką obserwację, że zrezygnowanie jest całkiem super. Zobacz. Człowiek wiedziony frustracją jest w stanie dwadzieścia razy robić to samo. Wyobraźmy sobie teoretyczną sytuację – uczę się grać moją ulubioną piosenkę na ukulele.
Nie wychodzi mi przejście pomiędzy dwoma dźwiękami, więc próbuję tylko ten element utworu pięć, dziesięć, pięćdziesiąt razy. A on mi nadal nie wychodzi. Być może wiedziony wkurzeniem „sprawdzam” czy tak naprawdę wiem co robię, ale jest to sprawdzenie płytkie. Ot, przeglądam tabulatury, stroję instrument. A potem gram tak samo. I tak samo mi nie wychodzi.
A wystarczy żebym spojrzał z szerszej perspektywy na WSZYSTKO co mogę robić źle i nagle okaże się, że błędnie przestawiam palce pomiędzy chwytami. Mylnie założyłem, że wiem jak to się robi. Prawidłowe metody czasem wcale nie są takie, jak się intuicyjnie wydaje.
Jeśli umiesz znaleźć w sobie siłę do wzniesienia się na taką „szerszą” rewizję tego, co robisz W TRAKCIE trwania twórczej frustracji… zazdroszczę. To cenna umiejętność, nad którą pracuję od lat i dopiero niedawno zaczęło mi to jako tako wychodzić :)
Istnieje jednak pewna „droga na skróty”.
Można się nauczyć, że poczucie zrezygnowania tak naprawdę oznacza: „okej, podświadomie poprawiłem całkiem sporo elementów procesu, ale to NIE OD NICH zależy sukces, więc muszę po chwili przerwy spojrzeć na temat spokojnie i szerzej.”
W jaki sposób przygotować się do kolejnej próby
Przed podejściem do kolejnej próby – w czymkolwiek, tak naprawdę, czy to będzie sport czy pisanie doktoratu – warto przeanalizować parę zmiennych.
Po pierwsze – CEL. Załóż na wstępie, że kolejna próba jest TYLKO po to, by sprawdzić parę nowych rzeczy i czegoś się nauczyć. W efekcie zniknie napięcie, no bo jak się nie powiedzie, to znaczy że cel wykonany :)
Po drugie – PODSTAWY. Sprawdź bardzo dokładnie, co tak naprawdę wiesz o tym, co robisz. Błąd w podejściu może leżeć głębiej, niż by Ci się kiedykolwiek wydawało. Dam Ci przykład.
W liceum miałem problemy z matematyką. Okazało się, że ich geneza leżała… w moim tempie pracy :) Mógłbym skupiać się na liczbach ile dusza zapragnie a nie zmieniłoby się nic. Skupiłem się na przyspieszaniu procesów logicznych i ogarnąłem temat w niecały semestr.
Po trzecie – ANALIZA BŁĘDÓW. Jak trochę odetchniesz to zastanów się, co dokładnie nie poszło ostatnim razem. Jeśli nie umiesz tego nazwać samodzielnie, poproś kogoś innego o opinię. Zaakceptuj to, że droga na szczyt jest długa i kręta i jeszcze błędów przed Tobą będzie milion.
Nie bez powodu najlepsi trenerzy na świecie regularnie oglądają nagrania porażek swoich podopiecznych, by ich uczyć poprawy DOKŁADNIE tego, z czym mają problemy :)
Po czwarte – LEPSZA STRATEGIA. Po takiej pełnej analizie przygotuj sobie w głowie podstawy nowego podejścia i… tyle.
Idziesz i robić.
Wszystko inne będzie na tym etapie zwykłym marnowaniem czasu.
Aha, ważne. NIE KOKIETUJ SIĘ!
Jeśli odczuwasz zrezygnowanie po jednej próbie lub, odwrotnie, ZAWSZE masz poczucie, że super Ci idzie, nawet jeśli odnosisz masę porażek – możesz mieć problem z czymś innym. Ja nazywam to na tym blogu bardzo luźno „kokietowaniem samego siebie”.
Lekarstwo na taką przypadłość jest proste, ale BARDZO TRUDNE. Należy trenować bycie bardziej w kontakcie z samym sobą. Nie ukrywać się za ego, nie leczyć kompleksów krzywdzącymi złudzeniami. Dobra wiadomość jest taka, że droga do bycia w lepszym kontakcie z samym sobą jest wynagradzająca i przynosi NIESAMOWITE efekty dosłownie po pierwszych kilku sukcesach.
Zła jest taka, że jest to proces, który nigdy się nie kończy. Tak jak nadal nie umiem w pełni rozumieć wszystkiego co robię, tak samo nie będę tego w pełni rozumiał na starość. Co faktu nie zmienia, że każdego dnia daję z siebie 100% wysiłku, by choć próbować :)
Jak sobie poradzić z poczuciem zrezygnowania?
No dobrze, a oprócz rozbudowanej porady sprzed chwili – czy istnieje prostsza metoda na szybkie poradzenie sobie z poczuciem zrezygnowania?
Tak. Jest coś takiego. Też jest proste i trudne :)
To coś to zaakceptowanie, że wszyscy jesteśmy „works in progress”, dziełami w trakcie pracy, w budowie, czymś nie-finalnym, czymś co nie jest gotowe. I nigdy gotowe nie będzie. I często Ci nie wyjdzie. A potem Ci wyjdzie. I tak w kółko.
Cudownie ujął to w swoim niedawnym filmie Krzysztof Gonciarz.
Jeśli patrzysz na swoje życie jak na rosnącą, śniegową kulę doświadczeń, umiejętności i kontekstów to tak naprawdę o jakimkolwiek zrezygnowaniu nie może być mowy.
Po prostu robisz swoje.
Dzień po dniu.
Ciao,