Jak napisać dobrą notkę (i jak napisać ich okrągły tysiąc)

Czas czytania: około 20 minut • Blogowe
 

Cześć. Nie za bardzo mam pomysł jak to ładniej ująć w słowa, więc spróbuję skorzystać z rozwiązania najprostszego. Te zdania, ta notka, to jest tysięczna notka opublikowana na tym blogu. W ramach cichego świętowania, chcę podzielić się z Wami pewnym przemyśleniem. Jak napisać dobrą notkę? Cóż.

Jest to wiedza, którą “chciałbym mieć, gdy sam zaczynałem”, te blisko siedem lat temu.

Wierzę, że Ci się przyda.

Nawet jeśli nie masz bloga.

Muzyka do słuchania w tle

Jak napisać dobrą notkę?

Przede wszystkim, kluczowy jest dobry notes.

Należę do tego dosyć szczególnego gatunku ludzi, którzy zawsze mają przy sobie coś do archiwizowania myśli. Doprawdy, cieszę się, że naukowcy wynaleźli telefony komórkowe a zastępy zdolnych przedsiębiorców zasiedliły je przydatnymi aplikacjami. Gdyby nie oni, musiałbym wiecznie każdą kieszeń kurtki czy bluzy wypychać papierem i w efekcie niezmiennie byłoby mi za ciepło.

Chociaż, jeśli mam na sobie plecak, to w plecaku mam coś, po czym można mazać długopisem.

Tak musi być.

To w te notesy przerzucam wszystkie myśli nieuczesane, jeśli wolno mi zacytować Stanisława Jerzego Leca. Często do nich wracam i powolutku przykładam do ich roztrzepania grzebień. Sprawdzam, na jakim są etapie przygotowania. Szukam tych, którym wypada już zawiązać muchę i wysłać na bal.

Potem siadam do realizacji.

Na blogu zdarza mi się poruszać kilka różnych tematów (psychologia, projektowanie życia, podróże, kultura, miejski lifestyle, emocje i związki) więc sprawdzam, który z nich dostał ostatnimi czasy najmniej uwagi. W przypadku wątków takich jak podróże, jeśli przyszło mi akurat ciągiem siedzieć w domu, to nowego materiału po prostu nie mam.

Ale reszta? Reszta jest do zrobienia.

Powiedzmy, że ostatnio było biedniej w miejskim lifestyle’u, albo w projektowaniu życia. Albo w kulturze.

Albo w projektowaniu życia.

Sięgam zatem do notesu i patrzę, który z moich pomysłów – już z danej kategorii! – miałby teraz dla siebie “dobry czas”. Który mógłbym kompetentnie omówić i wiem, że nie schrzaniłbym sprawy. Zastanawiam się na spokojnie nad tym, co mam do powiedzenia i staram się pamiętać o wszystkich ważnych elementach dobrej notki.

Należą do nich:

– Sama treść artykułu (chyba się zgodzimy, że dosyć istotna)

– Redakcja (“czy dobrze się czyta” oraz “czy ma to sens”)

– Opracowanie graficzne (nagłówek, zdjęcia, układ tekstu)

– Opracowanie SEO (konfiguracja wewnątrz silnika bloga, słowa kluczowe w treści)

– Jeszcze jedna redakcja (błędy merytoryczne i językowe)

– (Tutaj najlepiej pozwolić notce “odleżeć” przez noc lub przez parę dni.)

– Główne czytanie i, ewentualnie, trzecia redakcja

– Przygotowanie terminów (premiera, newsletter, social media, przypomnienia)

– Napisanie listu dla Tajemnej Listy (chociaż to robię najczęściej ręcznie, bo nie umiem się powstrzymać)

– Wstępne przygotowanie treści statusów i dobranie fotek (dzięki temu wiem, czy muszę coś “dorobić”)

– Premiera lub schedule tekstu i postawienie wszystkich systemów

– Gadanie z Wami w komentarzach :)

Zapomnienie nawet o jednym punkcie z tej listy to jak upieczenie sernika bez sera.

(Albo zaparzenie sobie kawy zimną wodą.)

Mając w głowie cały ten idealny plan idę zrobić sobie kawę.

W zależności od “ciężaru” tematu wybieram albo wielką czarną, albo wielką białą, albo espresso, albo bawię się w jakieś inne atrakcje, których efekty bywają dwojakie. Czasem mam przez nie ochotę wysłać cały ten internet w kosmos i otworzyć kawiarnię, a czasem poważnie rozważam przestawienie się na resztę życia na yerbę.

Uzbrojony w mój beverage of choice siadam do komputera i dobieram odpowiednią playlistę. Rozglądam się też dookoła. Najlepiej pisze mi się “ze” światłem, lubię też mieć klawiaturę na ergonomicznej wysokości, dzięki czemu wolniej męczą się nadgarstki. A już zupełnie jest najważniejsze, by kubek stał tak, żeby się dało zrobić świetne zdjęcie na potrzeby tysięcznej notki na blogu.

Jak NAPRAWDĘ napisać dobrą notkę?

No dobra. Muszę się do czegoś przyznać.

To nie do końca tak.

Gdy szukałem pomysłu na ten tekst to przypomniała mi się anegdota o ołówku Stephena Kinga. Otóż Stephen King należy do takich autorów, których dorobek i twórczość bardzo inspirują innych ludzi. Podobno na wielu spotkaniach z fanami, gdy przychodzi pora na “pytania z publiczności”, ktoś często rzuca następujące cudo:

Panie King, a jakiego ołówka pan używa, gdy poprawia pan swoje książki?

Myślę o tej anegdotce za każdym razem, gdy czytam nowe artykuły poświęcone tematowi: jak blogować.

Powód jest prosty. Sam taki byłem, jak zaczynałem.

Na potęgę pochłaniałem wszystkie dostępne w internecie poradniki skupiające się na technologii, aplikacjach, systemach, statystykach, sprzęcie, rozwiązaniach, uproszczeniach, taktykach i super nowych metodach. Imponowało mi to i wydawało mi się, że cały trik polega w idealnej optymalizacji strony głównej, a także w takim rozegraniu kanałów komunikacyjnych, by wystąpiła synergia.

Czerwone guziki klikają się lepiej niż niebieskie.

A potem mi minęło.

To naturalne, że trzeba pewne podstawy rozumieć. Choć sporo elementów procesu z pierwszej części tekstu “trochę” podkoloryzowałem, to takie podstawy jak dbanie o SEO czy odpowiednia oprawa graficzna są po prostu bardzo ważne. Staram się je należycie przygotowywać i rzadko kiedy pozwalam sobie na ich pominięcie.

Ale to nie od nich zależy sukces Ciebie, jako autora. Sukces Ciebie, jako twórcy.

Powiedzmy, że jako Twórca dajesz ludziom prezenty w fikcyjnej walucie oznaczającej wartość.

Nazwijmy ją Cudnościami.

Jeśli umiesz dać ludziom wartość równą 5000 Cudności to dzięki takim rzeczom jak aplikacje, optymalizacja i technika możesz podkręcić tę liczbę, powiedzmy, o 150%. W efekcie produkujesz wartość 5000 Cudności, ale do internetu trafia wartość 7500 Cudności.

Problem jest tylko taki, że jeśli przesadnie skupisz się na dodatkach, to może ucierpieć wartość jako taka. Niestety, matematyka jest tutaj bezlitosna. Nawet 90% z 5000 Cudności to o wiele więcej niż 150% z 317 Cudności i dwóch kartofli. Najpierw zadbaj o podstawy i wartość.

Dopiero jak je ustabilizujesz to baw się we wszystko inne.

Wszystkie, nawet najbardziej egzotyczne drinki kawowe zgarniające nagrody na najbardziej prestiżowych festiwalach i tak zaczynają się od rzemieślniczego zrozumienia procesu stojącego za prostym, bazowym, klasycznym i niezmiennym espresso.

Nadal często daję się skusić najnowszym zabawkom dla blogerów. Niestety, jestem podatny na gadżety. Prywatnie, w sercu, jest mi jednak bliżej do Stevena Pressfielda i Anne Lamott. Gorąco wierzę w to, że tworzenie czegokolwiek – nawet jeśli jest to tylko blog – to wieczna wojna sztuki i poznawanie ptaków jeden po drugim. Możesz się do tego konfliktu uzbroić w każdą najładniejszą appkę.

Pamiętaj jednak, że najlepszym tego świata wystarczył ołówek i pomięta serwetka z kawiarni.

Do tego staram się dążyć.

Bo widzisz, stworzenie dobrej notki na bloga – stworzenie czegokolwiek! – to trochę jak przygotowywanie prezentu. Prezentu szczególnego, bo odbiorca jest grupowy i nie do końca wiesz, gdzie będzie siedział. Nie wiesz kim jest, ani czego dokładnie chce. Nie wiesz z czym się zmaga. Wiesz tylko, że jest trochę jak Ty.

Ten prezent nie musi buczeć i lśnić. Ale musi być mądry i ważny.

Polegasz więc na tym, co jest w Tobie szczególnego. Polegasz na tym, co w wyjątkowy sposób umiesz powiedzieć światu tak, by przynajmniej w jednej innej osobie zaszła pozytywna zmiana. Szukasz sposobu na to, by komukolwiek pomóc. Boisz się, że Twoje myśli nie zostaną akceptowane. Drażni Cię, że nie przelewają się na papier z taką łatwością, z jaką wcześniej formowały się w Twojej głowie.

Ale siedzisz i starasz się. Pokonujesz strach i klikasz. Robisz swoje. Przygotowujesz pakiet wiedzy, doświadczeń, emocji, przemyśleń i samej siebie i wciskasz publikuj.

Notka uwalnia się wtedy i leci spokojnie przez świat, już sama, bez Twojej kontroli.

Ty liczysz tylko na to, że ktoś tę wartość przyjmie, rozwinie i poda dalej, już od siebie, już jako własną.

Wierzę, że to właśnie takie marzenia przyświecają dobrym notkom.

Nie gwarantują ich, ale są też jedyną nadzieją, by kiedykolwiek mieć jakąkolwiek szansę.

A jak napisać tysiąc notek?

To proste.

Po pierwsze, musisz od razu pogodzić się z tym, że nie wszystkie będą dobre.

Po drugie, musisz pić dużo kawy.

Po trzecie, musisz pisać zawsze i wszędzie.

(Słyszałem, że wystarczą tylko dwa z tych trzech punktów, by faktycznie odnieść sukces. Niestety, nie ustaliłem jeszcze które.)

Największym przekłamaniem mojego suchego żartu z pierwszej części artykułu było czekanie na dobre światło i wygodne biurko. Kto czeka ze swoim rzeźbieniem na perfekcyjne warunki ten najprawdopodobniej nigdy nie zrobi nawet jednego draśnięcia w kamieniu.

Spośród tysiąca notek opublikowanych na tym blogu niektóre z nich przyszło mi pisać: w moim domu, w cudzym domu, u rodziców, w hotelu, w samolocie, w pociągu, w autobusie, w tramwaju, w kawiarni, w restauracji, w bibliotece, w parku, w poczekalni dworcowej, w poczekalni kinowej, w sklepie, na plaży, na konferencji, czekając na spotkanie, czekając na wykład, w trakcie wykładu, czekając na egzamin, przed imprezą, po imprezie, na randce i w niezliczonych innych czasoprzestrzeniach.

(Zresztą, dziewczyna z którą pisałem na randce też tworzyła wtedy swojego bloga – polecam!)

Spośród tysiąca notek opublikowanych na tym blogu niektóre pisałem gdy czułem się dobrze, gdy byłem chory, gdy byłem głodny, gdy chciało mi się spać, gdy byłem wesoły, gdy było mi smutno, gdy miałem ochotę na rower, gdy akurat wyszła nowa część mojej ulubionej gry, gdy martwiłem się o rodzinę, gdy udawałem pisanie licencjatu, gdy udawałem pisanie magisterki, gdy powinienem zwiedzać nowe miejsce. Pisałem nawet wtedy, gdy nie miałem sił na nic innego.

Spośród tysiąca notek opublikowanych na tym blogu spora ich część nie wyszła NAWET BLISKO tej jakości, którą sobie wyobraziłem przed pisaniem. Bo zbyt wolno rozwijałem swoje umiejętności, bo zbyt szybko chciałem podzielić się myślą, bo niedokładnie przemyślałem konsekwencje, bo byłem młodszy, bo byłem głupszy, bo sam nie wiedziałem, jakie wartości mają stać za tym, co robię publicznie.

Casey Neistat powiedział kiedyś, że nie masz żadnego wpływu na to, czy będziesz akurat najmądrzejszym człowiekiem w pomieszczeniu. Nie masz wpływu na to, czy będziesz najlepiej wykształconym człowiekiem w pomieszczeniu. Na bycie najładniejszym, najwyższym, najbardziej znanym, najzabawniejszym lub najbardziej podziwianym człowiekiem też nie masz wpływu. Masz za to wpływ na to, czy będziesz najciężej pracującym człowiek w pomieszczeniu.

I tego staram się trzymać.

Czy wszystkie teksty mi wyszły?

A skąd.

Czy przy każdym starałem się dać z siebie wszystko?

Nie wiem. Chyba tak. Czasem nie wychodziło.

Czy zrobiłbym to drugi raz, wiedząc, z czym to się wiąże? 

Mogę zacząć choćby teraz.

Dziwną rzeczą, której człowiek się uczy przy takiej masie wyprodukowanych treści, jest odżegnanie się od perfekcjonizmu. Wiem, że popełniłem sporo błędów. Drażnią mnie, bo przed jakąkolwiek zewnętrzną oceną to, co robię, musi jeszcze zdać egzamin u mnie samego. Drażni mnie też to, że już teraz wiem, że popełnię tych błędów niezliczenie więcej w przyszłości.

Tak po prostu jest.

Powoli uczę się, by mi to nie przeszkadzało. Uczę się takiej dziwnej myśli, że w zabawie zwanej życiem nie chodzi wcale o wynik, tylko o zrozumienie i poczucie samej zabawy. Nie czuję się jeszcze z tym pomysłem komfortowo, ale hej. Gdy w 2009 zakładałem to miejsce też nie czułem się komfortowo z wieloma rzeczami. Trzeba się zdecydować i potem być konsekwentnym w tym, co się robi.

Lub, innymi słowy, gdy w 2013 zaczynałem kochać kawę też jeszcze nie wiedziałem, w co się pakuję :)

Korzystając z okazji i tego dziwnego cudu komunikacji, że w tej chwili czytasz te właśnie słowa, chcę Ci życzyć wszystkiego dobrego. Nie wiem kim jesteś i nie wiem czym się zajmujesz, ale na pewno jest coś, co chodzi Ci po głowie, tylko nie wiesz jak zacząć albo wahasz się, czy należy to kontynuować.

Jeśli mogę coś powiedzieć: po prostu się baw.

Rób swoje. Podejmuj decyzje i żyj z błędami. Podejmuj walki i żyj z porażkami. Przepraszaj, naprawiaj, wygrywaj, twórz dalej. Próbuj rzeczy, które inni nazywają durnymi. Nie przejmuj się komentarzami. Wierz w siebie i wierz w swoich idoli. Odkrywaj to, co kochasz Ty. Odkrywaj to, co kochają inni.

Próbuj te światy połączyć nawet najwęższym, najlichszym z mostów, bo to dzięki takim mostom zmieniają się potem życia ludzi.

Twórz, bo świat tej twórczości potrzebuje.

No i miej przy sobie dobry notes, pamiętaj, notes jest kluczowy :)

Ja wracam pisać.

Ciao,

Andrzej Tucholski

///

PS: A skoro opublikowałem 1000 tekstów tutaj, to to też oznacza, że w życiu tekstów napisałem razem od dwóch i pół do trzech tysięcy… Wow. Kiedy, moi drodzy. Kiedy, się pytam. To niesamowite, raz na długi czas spojrzeć na drobną “jednostkowo” czynność (jaką jest notka lub artykuł) z ptasiej perspektywy i dostrzec, ile tego jest w masie. Polecam, fajne uczucie :)

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies