Pięć godzin. Tyle wystarczy, by pojąć podstawowe chwyty na ukulele i uskutecznić prowizoryczne granie disnejowskiej “Lawy”. Tyle też zajmuje spacer wzdłuż głównej nitki stołecznego metra. Albo, jeśli lubicie egzotykę, tyle spędzicie w wagonie restauracyjnym pociągu relacji Warszawa – Berlin Ostbahnhof.
(Oczywiście możecie przez całą trasę urozmaicać ludziom posiłki swoimi emocjonalnymi powtórkami “Lawy”, ale mimo dobrych chęci może to się skończyć brutalnie. Just so you know. Rozbite talerze są wyjątkowo trudne do wyprania.)
Czemu w ogóle Berlin?
Berlin jest jednym z najlepiej skomunikowanych z Polską europejskich miast (Szczecin, Wrocław, Poznań i, z tego co wiem, Toruń też nie narzekają) a jego bliskość zupełnie nie wpływa na jego wartość jako celu podróży.
To pełne blizn i łat miasto łączące przez dekady Wschód z Zachodem. Znajdziesz w nim zarówno wielkie, naznaczone historią zabytki i jak małe, rosnące oddolnie dziuple kreatywności. Sporo w nim smutku. Sporo w nim przebojowości.
To bardzo niedoceniany punkt.
Uwielbiam do niego wracać.
(Muzyka do słuchania w tle)
Tym razem odwiedziłem Berlin – między innymi – z powodu koncertu, na który czekałem wiele lat. Dlatego do przeglądania zdjęć polecam dokładnie ten sam soundtrack, który oryginalnie towarzyszył i mi.
Gwarantuje go Emancipator, którego nowa płyta faktycznie dostarcza emocji.
Tutaj łapcie muzyczny kamień milowy z pierwszej.
1. Weź aparat (czyli zabytki)
Pierwszy punkt każdego klasycznego zwiedzania. Berlin oferuje tutaj wyjątkową wygodę, bo większość najważniejszych punktów “z pocztówek” znajduje się – dosłownie – przy jednej ulicy. Jeśli macie zamiar spędzić w stolicy Niemiec tylko jeden dzień to spod Alexanderplatz przejdźcie się północnym mostem do Charlottenburga. Dwie godziny w jedną stronę. Gotowe ;)
(To był żart. Ominie Was ogrom innych pięknych miejsc oraz moja ulubiona dzielnica.)
(No dobra. W połowie żart.)
2. Weź empatię (czyli szacunek dla historii)
To nie jest łatwy temat i szczerze mówiąc czuję niedostatek kompetencji, by go należycie poruszyć. Dlatego tylko zasygnalizuję to, o czym myślę: Berlin nie zamiata pod dywan.
Jedne z najdroższych działek w centrum przeznacza na miejsca pamięci Holokaustu czy czystek rasowych. Parki i pomniki poświęcone Armii Czerwonej podlegają takiej samej ochronie i renowacji jak ich “własne”, poświęcone czci Niemców. Być może dla wielu powinien być to standard wszędzie. Sam myślę w ten sposób. Być może dla kogoś nigdy nic nie będzie wystarczające. To z kolei jestem w stanie zrozumieć.
Ale, tak szczerze?
Jak wiele innych miast równie bezradnie rozkłada ręce, pokazując skierowane ku górze, otwarte wnętrza pustych dłoni?
Wydaje mi się, że warto otworzyć się emocjonalnie i spróbować zrozumieć to, jakie zmagania przeżywa to miejsce i jego ludzie.
3. Weź brak założeń (czyli Berlin = różnorodność)
Berlin to takie miasto, w którym w jednym miejscu staniesz na kamiennym, starym brzegu rzeki i popatrzysz na stare, kryte dachówką budynki. A dosłownie dwie ulice dalej znajdziesz się pośrodku ciężkiego, przytłaczającego blokowiska mającego urok chyba tylko dla ludzi mających zajawkę na pewne specyficzne gatunki muzyczne :)
4. Weź mapę (czyli możliwości)
Ten punkt stanie w sprzeczności z punktem pierwszym, ale chcę na to zwrócić szczególną uwagę. Berlin ma bardzo, bardzo, bardzo dużo malutkich punkcików, które potrafią naprawdę zmienić wrażenia z wyjazdu w coś skrajnie lepszego. Klasyki takie jak Checkpoint Charlie czy World Clock – jasne. Ale ułożenie pomników generałów przy kolumnie czy naścienny karaluch? Trzeba.
(A przy okazji – Bourne, anyone? :D)
5. Weź pusty brzuch (czyli knajpki, oj Berlin, oj knajpki, oj tak)
Berlin słynie z fantastycznej kuchni. “Wurst und Bier” znajdziecie w wielu miejscach, ale dobrym pomysłem może okazać się też pomyślenie o kuchni dalekiego wschodu. Ewentualnie o kuchni meksykańskiej, no ale to trzeba trafić na Mitte, by znaleźć Dolores :)
(Pamiętacie, jak mówiłem wcześniej o ulubionej dzielnicy? No to już wiecie.)
6. Weź słuchawki (czyli muzyka)
Berlin to jedna ze światowych stolic muzyki. Kto kocha elektronikę, ten kiwa teraz głową i przełącza się z tego bloga na Spotify. Nie mogę na to nic poradzić. Trzymajcie się ciepło, niech ulice będą proste a selekcjonerzy pod klubami łaskawi :)
Kto wyłącznie lubi elektronikę pewnie czyta dalej: warto wybrać się za Odrę na koncert. Scena jest tam gigantyczna, miejsca spektakularne (mój był w Berghain) a przygotowanie z reguły na bardzo wysokim poziomie. Szczególną uwagę fajnie jest poświęcić artystom grającym support. To często lokalsi, a niemiecka muzyka dosyć rzadko pojawia się w zestawieniach popularnych w Polsce.
Przed Emancipatorem (film we wstępie, górna fotka) grał Micronaut (dolna fotka i film pod nią).
7. Weź myśli (czyli “to coś”)
Może to kwestia przestrzeni? A może wiecznych remontów? A może tego, jak bardzo wycofani i stonowani są ludzie spotykani na chodnikach? Nie wiem. Ale zawsze czuję w Berlinie wielki, szeroki i kuszący margines swobody w myśleniu na dowolny temat. Niczym chłodna kołdra, pod którą – nie na bardzo długo, ale na wystarczająco długo – człowiek czuje się spokojny i pierwszy oddech smakuje tak, jak niewiele innych.
Świetnie spędza mi się tam czas, tak po prostu.
Chodząc. Siedząc. Rozmawiając. Milcząc. Czytając. Często miewa się nowe pomysły. Często miewa się nowe wspomnienia.
Moja rada: jadąc do Berlina zostawcie sobie po 2-3 godziny każdego dnia luźne.
Niech Was zaskoczy to, jak się same zapełnią.
A na poważnie – co wziąć do Berlina?
Co wziąć do nowoczesnego, europejskiego miasta?
To samo co wzięłoby się do dowolnego miasta w Polsce. Dowód osobisty, telefon z wifi, kartę płatniczą, wygodne buty, trochę ciuchów, szczoteczkę do zębów, ulubioną książkę, notes, tani długopis, słuchawki, aparat (ale może być ten w telefonie). Wybaczycie, ale wolałem poświęcić ten tekst sprawom bliższym sercu, niż tym okupującym na co dzień głowę :)
Berlin też taki jest.
Wszystko w nim – z osobna – okupuje głowę.
Ale całość?
Mieszka dopiero w sercu.
Ciao ,
///
PS: Byliście kiedyś w BRL? Wybieracie się? Co Was najbardziej zaskoczyło? Na co liczycie?