Można w życiu połączyć spełnianie marzeń z odpoczynkiem. Wielu twórców i biznesmenów zbudowało swoje sukcesy pomiędzy spacerami, czasem leżąc na kanapie a może nawet, zaszalejmy, siedząc w kawiarni. Aby być jednym z niezłych muzyków, architektów, rysowników, pisarzy, analityków rynkowych, brokerów czy menedżerów wcale nie potrzeba aż tak znowu nieziemsko dużo wysiłku.
Ale aby osiągnąć *prawdziwą* wielkość?
Inna historia.
Knowing is half the battle
Prawdziwa wielkość to muzyczny poziom Charliego Parkera. Pisarski – Stephena Kinga. Filmowy – Martina Scorsese. Biznesowy – Petera Thiela. To jest *the greatness*. Definiowanie gatunków i współtworzenie całej dziedziny świata. Bycie jednym z największych. Bycie na samym szczycie.
[bar_graph] [bar title=”Bycie na sto procent:” percent=”100″ color=”Extra-Color-1″ id=”b1″] [/bar_graph]
[divider line_type=”No Line” custom_height=”10″]
Bycie zapamiętanym.
Takiej wielkości nigdy nie osiągniesz przez spacery, miękkie poduszki i dużo, dużo odpoczynku. Nie osiągniesz jej “doklejaniem” starań dookoła innych rzeczy: pisząc tylko po kolacji, komponując tylko w weekendy, inwestując tylko bezpiecznie, a i to raz na pół roku.
Powtarzam: znajdując trzy razy w tygodniu czas na wieczorny film można *gdzieś* dojść. Tylko że *gdzieś* na pewno nie leży na szczycie. Jak mawia jeden z moich ulubionych memów: Knowing is half the battle. The other half is violence.
Wieczna frustracja
Chęci, interesowanie się tematem i rzetelne przygotowanie to oczywiście podstawy. Bez nich nie ma co zaczynać jakiegokolwiek projektu. Najczęściej brakującym składnikiem jest jednak gotowość do bitwy. Gotowość do nienawidzenia siebie przy każdym kroku. Gotowość do przeżywania trwającej lata (a może i całe życia – są i tacy twórcy) frustracji wynikłej z wiecznego zawodzenia własnych oczekiwań.
Gotowość do krytycznego atakowania każdego własnego dzieła najpóźniej w tydzień po postawieniu kropki.
Gotowość do nie powiedzenia samemu sobie “dobra robota” nawet przez parę lat pod rząd.
Z czasem także gotowość do przebaczania własnych błędów, odpuszczania i tworzenia rutyn, dzięki którym bitwa będzie miała szansę jakoś przeistoczyć się w znośną codzienność. Ale to dopiero z czasem. Nie wolno o takich rzeczach myśleć na początku.Na początku ręce mają krwawić, głowa boleć a usta trwać w permanentnym grymasie rozgoryczenia.
Na początku ma boleć.
I to mocno.
A teraz idź do kina i obejrzyj “Whiplash“
Jest jednym z najlepszych filmów pokazujących jak wygląda przekraczanie ludzkich granic w praktyce. Przez niektóre recenzje nazywany aż przesadnie gloryfikującym przemoc. Przez inne uznany za wybitne dzieło, choć cokolwiek niepokojące w sferze emocjonalnej. Opowiada historię młodego perkusisty i pracującego nad nim twardego nauczyciela.
Jutro idę na niego do kina drugi raz.
Dopiero w obliczu takiej historii człowiek jest w stanie sam siebie uczciwie ocenić: czy mam, co trzeba, by osiągnąć wielkość w mojej dziedzinie? Bo swoboda twórcza swobodą twórczą – prawdziwe wyciąganie ręki po puchar mistrzów wygląda pewnie dwukrotnie gorzej.
Dawno nie widziałem równie dobrze pokazanego konfliktu pomiędzy ambicją pchaną ego a ambicją pchaną ego. Pomiędzy nienawiścią a szacunkiem. Dużo scen przypominało mi emocjonalnie bardzo dobry film Wyścig z 2013 roku. Tylko że tam chodziło o konkurencję pomiędzy równymi sobie zawodnikami. Whiplash jest asymetryczny.
Świetne, brutalne dzieło.
Już wiem, że kupuję Whiplash na Blu Ray w pierwszym dniu sprzedaży. Finałowy pojedynek planuję obejrzeć w życiu przynajmniej dwadzieścia razy. Żeby zawsze mieć w pamięci podręcznej przestrogę.
Przestrogę, że jeśli marzysz o PRAWDZIWEJ WIELKOŚCI to czegoś takiego jak “przesada” po prostu nie ma.
Ciao,