Jak nie mylić pracy z popracowaniem

Czas czytania: około 5 minut • Fajna codzienność
 

Zgarbione plecy. Podkrążone oczy. Zmęczone, miękkie policzki. Zawalone papierami biurko. Trzy brudne kubki po kawie. Trzydzieści równoległych kart trzymanych w przeglądarce. Status na Facebooku, że się mało spało. Czy tak wygląda człowiek sukcesu?

Być może. Być może tak wygląda człowiek sukcesu.

Wcale nie musi.

Kawa nad Adriatykiem nad Wisłą

Bywają takie sytuacje, że trzeba oddać wykonywanej przez siebie pracy ogrom nadgodzin. Tak wygląda życie. Też chciałbym dokończyć pracę magisterską z kawką w dłoni, na werandzie włoskiej willi z widokiem na Adriatyk, pracując maksymalnie godzinę dziennie – kto by nie chciał :) – ale dane mi było domknąć ten konkretny projekt tylko dzięki posiedzeniom do tak późna, że aż powoli robiło się wcześnie.

Na szczęście zgadzała się kawa a zamiast Adriatyku miałem Wisłę.

Nie jest to jednak norma. I nigdy nie będzie. Uproszczając sprawę do maksimum – życie nie jest po to, by się do cna styrać i nie czerpać z ogarnianych spraw żadnej satysfakcji. Zastanawia mnie zatem, skąd się bierze aktualne odwrócenie wartości.

Fetysz zmęczenia

Sam jakoś na wysokości wczesnego liceum przeżyłem straszną zajawkę na chwalenie się wszystkim, jak to mało śpię. Wydaje mi się, że dzięki temu czułem się bardzo ważny i produktywny :) Nawet jeśli w istocie jedyne co osiągałem to przydawanie prawdy staremu dowcipowi o freelancerach – “dla nich nawet siku to osobny projekt”.

Miałem poczucie, że nawet jeśli do końca nie wiem *co* tak naprawdę mam osiągnąć, to bardzo dużo robiąc dookoła, rosną szanse, że *to* osiągnę. Niestety, rzeczywistość zweryfikowała to założenie w sposób cokolwiek mało delikatny ;)

A wiecie co jest najgorsze?

Że nadal się czasem łapię na tym, jaki to jestem z siebie dumny, że dużo (i pewnie bezcelowo) tyram.

Celowość działań

To w celowości kryje się cała tajemnica tego problemu. Nawet najbardziej złożone z wyzwań – uruchomienie własnej firmy, skomponowanie całego albumu, takie opracowanie podsumowań na koniec kwartału by załapać się do górnych centyli w firmie – można sprowadzić do długiego ciągu prostych (ale niekoniecznie łatwych) obowiązków. Te obowiązki można z kolei, jeśli się zajmie tematem odpowiednio wcześnie, tak rozplanować, by rzadko kiedy dramatycznie wpływały na resztę kalendarza.

A jak się już na wstępie doda spore marginesy na “sprawy losowe, których jeszcze nie znam, ale na bank zbiorą mi się nad głową w najgorszym momencie” to w zasadzie od razu można iść na piłkę, bo planu na jutro nie ruszy nawet pełen rozpaczy telefon od szefa :)

Praca a popracowanie

To proste i zdroworozsądkowe, prawda? A jednak i tak się często wykładam na tym, że “tekst na bloga” zamienia się w trzygodzinną randkę z redditem. Jakim cudem?

Mam taką roboczą teorię, że chodzi o samo podejście do tych celów. To nie jest żadna ścisła nauka, ale na własne potrzeby bardzo lubię wyraźnie oddzielać procesy otwarte od procesów nastawionych na cel. Innymi słowy: jest spora różnica pomiędzy “tekst na bloga” a “tekst na bloga do kategorii podróże i kultura, ale najlepiej z obrazkami, bo ostatnie trzy tekstowe cegły nawet mnie zmęczyły”.

Jest różnica pomiędzy “poćwiczeniem na siłowni” a “zrobieniem konkretnego treningu”.

Jest różnica pomiędzy “pouczeniem się” a “przyswojeniem i streszczeniem rozdziałów 8 – 14”.

Jest różnica pomiędzy pracą a popracowaniem.

Podsumowując

Z jednej strony bardzo ważne jest, by dobrze gadać “samemu ze sobą” – w ten sposób optymalizuje się i kasuje z życia masę innych problemów. Gdy akurat mam takie dni, że dobrze ogarniam kalendarz i dobrze wiem, po co robię KAŻDĄ czynność w nim wpisaną, jest ekstra. Mam poczucie, że idę do przodu.

A z drugiej – co nie, że czasem kusi by trochę się przed samym sobą powozić, jak to się długo siedziało? Jak to się do samego świtu kompilowało film albo trzaskało artykuł? :) Mam wtedy poczucie, że należę do jakiejś szerszej grupy, że mój aktualny trud nie jest czymś jednostkowym, tylko po prostu, wszystkim jest ciężko.

Tak sobie myślę, że to myślenie, to uzależnienie od wzajemnej komunikacji i wiecznej akceptacji jest o wiele bardziej szkodliwe od jakiegokolwiek, choćby nie wiem jak głupio sformułowanego celu.

No bo, tak szczerze, o czyim celu tu mówimy? Jakimś kolektywnym, czy o moim montażu?

O wspólnym samopoczuciu generalnej grupy ludzi siedzących online po godzinie dwudziestej drugiej czy o moim artykule?

Zostawiam to tutaj, na wierzchu.

By mieć gdzie zaglądać wieczorami po upewnienie się, że cisza jest ekstra.

Ciao,

Andrzej Tucholski

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies