Dwójka facetów. Obu niespecjalnie trzyma się kasa, obaj lubią starą muzykę, obaj palą. Obaj robią zdjęcia. Obu marzy się kiedyś autorski album wydany w sporym nakładzie, z poważnymi patronatami medialnymi na obwolucie. Jeden da radę, drugi nie.
“No nie wiem, to chyba trudne”
Jeden dochodzi do wniosku, że skoro nie trzyma się go kasa, to może najpierw trochę dorobi fotografując małe zlecenia fashion/glamour i ewentualnie dokumentując po kosztach progres większych budów w swoim mieście, by zacząć budować relację z ratuszem w sprawie ewentualnych, późniejszych dotacji. Kasa się za każdym razem rozpływa na bieżące problemy. Mija pięć lat. Aparat od dwóch śpi w kanapie; czasem jedynie wychodzi na krótki spacer do pobliskiego lasu.
Koniec.
*Napisy końcowe*
“A tam, wielkie halo, robimy to”
Drugi dochodzi do wniosku, że skoro nie trzyma się go kasa, to wypadałoby dogrzać jej trochę już w trakcie projektu. Przez tydzień, z darmowych podcastów i prezentacji uczy się podstaw prowadzenia komunikacji w necie. Zakłada bloga oraz konta na Facebooku, Instagramie i na Pinterest. Stawia dedykowany swojej wyprawie subreddit. Ogarnia calutką trasę wyprawy na północ przy pomocy Coachsurfingu i, w ostateczności, AirBnB. Jeździ tylko autostopem a poznanych ludzi dokumentuje w internecie. Po dziesięciu pierwszych odcinkach zakłada stronę na Patreon i wybiera parę progów wygodnych wpłat.
Po piętnastu nagrywa śmieszny, luźny film przedstawiający jego projekt i podrzuca go o odpowiedniej porze amerykańskim portalom razem z kilkoma gotowymi, personalizowanymi leadami. Historią dzielą się początkowo tylko dwa z nich, ale paradoksalnie wieczorem trafia do lokalnych wiadomości ze swojego województwa. Liczba wspierających na Patreonie przebija punkt przełomowy i wycieczka zaczyna na siebie zarabiać.
Facet zyskuje krótkotrwałą, światową sławę dzięki dokumentowaniu życzliwych ludzi różnych europejskich kultur, którą natychmiastowo przekuwa w dźwignię dla zbudowania relacji ze światowymi wydawnictwami ceniącymi dobrą sztukę fotograficzną. Po roku w telewizji śniadaniowej pokazuje okładkę swojego dzieła. Tuż pod jego nazwiskiem widnieje linijka: “Nowy projekt twórcy Europy Życzliwej”.
Na pytanie prowadzącej “czy ma już jakieś kolejne plany?” odpowiada krótko: “oczywiście.”
Koniec części pierwszej.
*Zwiastun drugiego odcinka.*
Nie ma czegoś takiego jak “osoba nadająca się do sukcesu”. Nie do końca.
Wspomniał o tym w niedawnym podcaście Peter Diamandis. Zauważył, że większość dzisiejszych “gwiazd biznesu” – za przykład możemy wziąć Elona Muska – to postacie, które jeszcze parę lat temu były zwykłymi uczestnikami wyścigu o kasę, którym raz się powodziło, a raz nie. Po prostu jedni nie analizowali swojej sytuacji non stop i godzili się na kompromisy, i/lub odpadali wcześniej, a Elon działał inteligentnie, z wyczuciem i tak wytrwale, że aż ciężko opisać.
Piszę o tym wszystkim, bo przeczytałem ostatnio świetną książkę Austina Kleona pod tytułem “Show Your Work” (link afiliacyjny). Technicznie rzecz biorąc nie jest ona powiązana z kwestią życiowej odwagi, ale służy ona autorowi za fundament wszystkich innych rozważań dotyczących współczesnego budowania relacji artysty z fanami.
To, czy powiesz swojemu ogromnemu marzeniu “no nie wiem, to chyba trudne” czy też “a tam, wielkie halo, robimy to” jest kwestią tylko i wyłącznie Twojej wewnętrznej decyzji.
Wszyscy się boją.
Nikt nie wie, czy mu się powiedzie.
Na pewno przynajmniej parę razy dasz ciała, bo człowiek uczy się przede wszystkim na własnych błędach.
A potem po prostu Ci się uda.
To jak będzie?
“No nie wiem” czy “robimy to“?
Ciao ,