Jest ciemno. Ogromna, betonowa kostka robiąca nam za przestrzeń imprezy zaczyna drżeć od basów. Na wysokości drugiego, może trzeciego piętra pojawia się drobna, szczęśliwie obdarzona budzącą respekt grzywą postać Elli. Koncert rusza razem z eksplozją świateł. Ludzie koło mnie natychmiast łapią rytm, a ja stoję jak ten kołek i dopiero po paru piosenkach udaje mi się otrząsnąć z osłupienia.
Nie taka znowu pełna relacja
Widzicie. Człowiek sądzi, że idzie sobie w sobotę wieczorem na luźną, zupełnie zabawową imprezę. Nawet ludziom odpisuje na insta, że skrobnie po fakcie “jak było”. A potem spędza całą niedzielę (razem z pokaźną porcją poniedziałku) rozmyślając nad odwagą i podchodzeniem do wyzwań i jakakolwiek klasyczna relacja idzie popływać :D No wstyd normalnie!
Nie martwcie się jednak, zdjęcia i muzyka też są.
Choć przede wszystkim chcę Wam w tym tekście opowiedzieć o czymś innym :)
Czemu koncert Elli Eyre na Somersby Party Like a Lord był dla mnie taki wyjątkowy?
Spotkała mnie ta przyjemność, że na imprezie Lorda mogłem korzystać z pomieszczenia dla VIP. Co prawda ostatecznie nie byłem tam dłużej niż dwadzieścia minut, a i to na długo przed startem koncertu, ale było to dwadzieścia minut brzemienne w skutki.
Stoję bowiem ze znajomymi, piję kawę, gadamy o fajnych sprawach. Wtem, w odległości, widzę wysiadającą z samochodu Ellę. Zwykła, uśmiechnięta dziewczyna. Dosyć drobna. Coś do kogoś mówi i przeskakuje do takiej specjalnej przyczepy dla gwiazd.
Tyle.
A po godzinie z groszami widzę, jak ta sama drobna osóbka ABSOLUTNIE DOMINUJE calutką imprezę. Głosem wprawia w ruch zastałe, dawne konstrukcje prądotwórcze (zobaczycie je na jednej z ostatnich fotek wpisu), swoim tańcem porywa setki ludzi do jednolitej imprezy…
Wiecie, byłem już w życiu na paru koncertach – popowych i soulowych też – ale poziom energii i siły psychicznej, który zaprezentowała nam niepozorna z wyglądu (oprócz włosów, oczywiście) Ella Eyre pozamiatał mną doszczętnie. Najpierw w jeden kącik, potem w drugi kącik, potem pod kanapę.
Mój szok wywołany mocą Brytyjki był jeszcze dodatkowo silniejszy o efekt kontrastu. Raptem kilkadziesiąt minut wcześniej widzę zwykłą osobę. Aż tu nagle chwyta ona za mikrofon i wyciąga nuty, klimat i woltaż w powietrzu godny wielo-, wielotysięcznego festiwalu.
Myśl na przyszłość – takie decyzje zdarzają się co chwilę
Początkowo podchodziłem do tego, co zaprezentowała Ella Eyre czysto muzycznie. Że jest dobrą wokalistką i świetnie sobie radzi na scenie. Potem przyszło mi do głowy, że to nie do końca tak. Zrozumiałem, że można się z jej występu nauczyć czegoś o wiele bardziej uniwersalnego. Do zastosowania w codziennym życiu.
Ella jako bardzo młoda wokalistka (na karku ma raptem 20 lat a na koncie tylko pojedyncze single i kolaboracje) mogła “przybrać” na scenie personę początkującego artysty. Przywitać się, trochę pokręcić, zażartować autoironicznie z tego, co robi. Umniejszyć swojemu dziełu raz czy dwa, dla zasady. Ona jednak wybrała kopnięcie w powietrze i sprzedanie nam najlepszego show, jakie jest w stanie zrobić.
Na prezentacji na studiach też można zacząć od przeprosin lub chrząknieć, a kto zabrania otworzyć temat przy pomocy 20-sekundowego fragmentu Kung Fu Fighting?
Na rozmowie kwalifikacyjnej też można usiąść jak zupełny przegrany, a można też ze spokojem wyprostować plecy i się uśmiechnąć.
Zaimponowało mi to podejście. Pozbawione jakichkolwiek smutnych tarcz i po prostu nastawione na sukces.
Zawsze bardzo podziwiałem artystów, którzy mówią do mnie: “Masz, to jest moja sztuka. Jestem na takim a takim etapie rozwoju i być może nie jest to jeszcze sztuka idealna, ale nie obchodzi mnie to. Bo chcę coś powiedzieć i mówię to tak głośno, jak tylko potrafię!”. Ella należy do grona ludzi, którzy idą tą drogą i bardzo mnie to cieszy.
Utalentowana z niej dziewczyna. Życzę jej ogromnej kariery :)
Na żywo brzmi 2 razy lepiej niż studyjnie. Tu możecie powąchać jej najnowszy singiel:
Z innych tematów – znajomi!
Lubię imprezy Lorda, bo zawsze jest od groma ludzi, których się albo dawno nie widziało, albo o których się niedawno myślało. Można wtedy zamienić szybko parę słów, życzyć sobie szczęścia przy różnych projektach i machnąć wspólne #Friendsie :)
Tutaj na przykład razem z Karoliną szczerzymy się z Karoliną i Adim. Charlize ma niebawem premierę książki. Coś pięknego, móc w przededniu tak ważnego wydarzenia przybić z bohaterką tej przygody piątkę i wyłudzić autograf na swojej kopii ;)
Ja mam takie gały, bo przez chwilę cały ekranik zawaliła biel – a to tylko na scenę z tyłu puszczono wszystkie iluminatory i szperacze :D
O, a tutaj scena z kolei uznała, że najwyższa pora trochę odpocząć w ciemności.
W środku uśmiecha się Sylwia Koladyńska i Hania Es :)
Czy wreszcie toniemy w różu razem z Iloną Patro, Natalią i Michaelem :)
Michael i Natalia wkrótce otwierają nowego bloga, ale chyba jeszcze nie wolno mi linkować, więc się wstrzymam!
Na sam koniec – to miejsce o.o
Choć “Instytut Wysokich Napięć” jest prawdopodobnie tak samo odległy od centrum Warszawy co wschodnie lasy Austrii, to ostatecznie cieszę się, że Lord zdecydował się ogarnąć swoją imprezę dokładnie tam.
NO SAMI ZOBACZCIE :D
Ach. Musiałem gdzieś tego capslocka wrzucić ;)
To tyle ode mnie.
Skopcie dziś tyłek jakiemuś wyzwaniu, Odważni Marzyciele!
Ciao,
///
PS: Wpis jest efektem współpracy z Somersby. Tradycyjna już na jestKulturze, charytatywna składka wynikła z przeprowadzenia na blogu akcji leci dla fundacji Synapsis. W swoim ALS Ice Bucket Challenge polecił ją Jurek Owsiak (którego, swoją drogą, nominowałem m.in. ja!) więc zaczynam pomagać już dzisiaj. Ty też możesz.