Wydanie papierowe to jest dopiero coś!

 

Zacznijmy od tego, że miało go nie być. Pierwsze pięć czy sześć planów wydania Admiralette w ogóle nie zawierało druku. Nie wiem czemu, nawet się nad tym nie zastanawiałem. Chciałem wypuścić polski e-book i tego się trzymać. No, także tak. A potem założyłem Tajemną Listę i plany poszły popływać :)

Jak tylko zajawiłem, że będzie książka (jakoś wiosną, prawda?) to dwie trzecie listów zwrotnych zawierało taką czy inną prośbę o wersję fizyczną. Na niektóre odpisałem: “ale na pewno?” – i chyba się domyślacie, jak brzmiały odpowiedzi. Druk stawał się faktem. Pewna część Czytelników zgłosiła brak czytnika e-booków, część po prostu tak lubi, część pewnie szukała luźnego papieru do owijania ryb na Święta.

Dogadałem zatem tę gałąź procesu z Wydaje.pl i… dokończę po drobnym interludium :)

Małe, porąbane decyzje

Chcę jeszcze przez moment poruszyć kilka decyzji stojących za ostatecznym wyglądem edycji drukowanej. Wydaje mi się, że mogą to być ciekawe toki myślowe do późniejszego samodzielnego “pomielenia” :) Szczególnie, jeśli interesujecie się książkami.

Po pierwsze – książka ma ekologiczny papier i miękką, matową okładkę. Dokładnie tak samo wydana jest większość moich ulubionych powieści. Poza tym nie mogłem pogodzić się z myślą, że na Admiralette pójdzie dużo papieru o wysokiej gramaturze, więc specjalnie cisnąłem, że chcę najcieńszy jaki mają. Na szczęście tusze użyte do druku słabo przebijają i efekt jest okej. Typowa, bardzo lekka (i fabularnie i “wagowo”) wakacyjna lektura, prosto do plecaka :)

Po drugie – książka dostała naprawdę dużą czcionkę. Nie “trochę większą niż standard” tylko, po prostu, dużą. Dla niektórych pewnie wręcz całkiem wielką. Gdy skład podrzucił mi wstępny projekt, moją pierwszą reakcją było: “CO?! Przecież to OGROMNE!”. Ale po usłyszeniu argumentów stojących za tą decyzją stałem się jej wielkim zwolennikiem. Poczytałem na własną rękę i z faktami nie ma się co spierać – od 60% do 70% dorosłych w wybranych krajach Unii Europejskiej oraz USA nosi okulary lub ma różnego sortu wady wzroku. Duża czcionka to standard przyszłości. Osobom z perfekcyjnym wzrokiem nie przeszkadza, dla reszty jest bardzo wygodna.

Zdecydowałem, że skoro to ja płacę za każdą wydrukowaną stronę (mniej romantyczna strona self-pubu) to nie będę z powodu jakichś groszy omijał naprawdę istotnej sprawy. Poza tym, jak wieczorem się okazało, mam dokładnie taką samą czcionkę ustawioną w Kindle’u. Płynie stąd nauka: warto słuchać profesjonalistów i nie banować czegoś, tylko dlatego, że wydaje się nowe :)

Po trzecie – na końcu czeka zachęta do zapisania się do newslettera. To standard w książkach wydawanych self-pubem w USA i Anglii. Jeszcze jest za wcześnie, by sprawdzić, czy ma to jakiś sens u nas, ale chętnie taki eksperyment przeprowadzę. ROI (?) książki – wariactwo :D

Po czwarte – mogłem dorzucić List do Czytelnika!!! No dobra, podobna przedmowa jest w bardzo wielu książkach, ale strasznie mnie to cieszy, że gdy spytałem się dziewczyn z Wydaje.pl “czy mogę” to odpisały mi od razu: “jasne, dawaj!”. Lubię taką komunikację!

Po piąte – w każdej książce czeka drobna dedykacja. To z tego powodu wysyłka obsunęła się o trzy dni i biorę tutaj pełną, osobistą odpowiedzialność. Do ostatniej chwili nie wiedziałem jak to objeść, ale NAPRAWDĘ dużo maili prosiło mnie albo o autograf od razu, albo o wzięcie ze sobą książki np. na jakiś wyjazd, to wpisałbym się wtedy. Nie czuję się do końca pewnie z dawaniem autografów, ale skoro dla kogoś jest to coś istotnego, zawsze chętnie pomogę. Dlatego w przededniu wysyłki zorganizowaliśmy super pana kuriera, by w drodze z drukarni do sortowni przywiózł na chwilę do mnie cały nakład, bym podpisał wszystkie egzemplarze, co do jednego.

Niektóre dostały nawet dodatkową łódeczkę. Ciekawe, kto ją złapał :))

Jakby co, to ostatnie sztuki premierowej edycji z dedykacjami czekają jeszcze w sklepiku Wydaje.pl. Wkrótce się wyczerpią i ich miejsce zapełnią “zwykłe”, tj. niepomazane kopie. Jeśli cenicie sobie czystość, to może warto poczekać ;)

[button size=”large” color=”red” style=”none” new_window=”true” link=”http://wydaje.pl/e/admiralette-ksiega-pierwsza”]Pomóż czyścić magazyn! :D[/button]

Fotostory

No dobra, to wróćmy do naszej historii. Jakiś czas temu przerywa mi poranne obowiązki dzwonek do drzwi.

Otwieram.

Pan kurier.

A za nim na taczce ogromne pudła. Każde ważące kilkadziesiąt kilogramów. Cały pierwszy nakład “Admiralette”.

Początkowo pojawił się pomysł, by wyjąć wszystkie książki i zbudować z nich wieżę aż do sufitu, ale na wysokości pawlacza wylewana w latach sześćdziesiątych podłoga dała się we znaki i pion zaczął się chybotać. Nie chciałem ryzykować uszkodzenia egzemplarzy więc przenieśliśmy wszystkie kopie na stół. Może i podłoga wygrała tę bitwę, ale wojna trwa nadal. Jeszcze kiedyś taką wieżę zbuduję :>

O, tak wyglądało wnętrze pudła.

To dzięki niemu uświadomiłem sobie, że nawet pomimo lat wprawy w robieniu projektów czysto wirtualnych, jednak zobaczenie swojego dzieła w formie fizycznej to zobaczenie swojego dzieła w formie fizycznej. Te trzy pudła to taki mobilny, chwilowy pomnik włożonych przeze mnie w tę książkę miesięcy pracy. No, a przynajmniej ja to tak odebrałem.

Dlatego każda kopia dostała skromny wpis! :D Ten parówek nad książką to bardzo niewyspany pan pisasz, ale za to trochę po prawej od jego ramienia możecie zobaczyć jak wygląda grzbiet wydania kolekcjonerskiego wszystkich sezonów przygód Avatara Aanga ;-)

A to Wielki Finał – papier w dłoniach Czytelników. Czasem na stole, czasem na kopercie, czasem na firance. A czasem na czole :D Kolaż tych zdjęć pozwala mi lepiej zrozumieć, jak bardzo różnym projektem jest dla mnie przygotowanie w życiu czegoś, co ma pewien “moment odcięcia” i potem nie mam na tę rzecz żadnego wpływu. Przy blogu bywało tak sporadycznie. Przy książce jest TYLKO tak. I wiesz co? To trochę straszne :)

Ale to taki dobry strach. Mobilizujący, by w przyszłości działać jeszcze lepiej.

Bardzo się cieszę, że Tajemna mnie stłamsiła i jednak zdecydowałem się na papier. Uczucie, które mnie wypełniło gdy otwierałem pierwsze z pudeł będzie mi już we wspomnieniach towarzyszyło resztę życia. Życzę Wam, byście też takie mieli! :)

Ciao,

Andrzej Tucholski

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies