To jest wiadomość godna osobnego wpisu. Przyzywacz przedwiecznej mitologii Cthulhu przy pomocy poczty rozmawiał w trakcie swojego krótkiego życia z jeszcze trudniejszym do złapania na ziemskim padole ojcem Conana z Cimmerii.
Lovecraft i Howard. Listy.
Wymiękam.
Wspominałem o tym w jednym z ostatnich vlogów. Z jakiegoś powodu bardzo lubię dowiadywać się o tym, że dwójka znanych i ważnych np. dla kultury ludzi znała się prywatnie. Możesz sobie wyłącznie wyobrazić ogrom mojej radochy, gdy dotarłem do rozmów pomiędzy moimi dwoma ukochanymi pisarzami fantasy.
Czemu to takie wyjątkowe?
Bo widzisz, ciężko mi wyobrazić sobie dwóch bardziej odległych artystycznie twórców. Poważnie. Ich dwójka bez odpowiedniego kontekstu mogłaby zostać odebrana jako sztuczny twór istniejący wyłącznie pod prosty konflikt, jak z prostego filmu :)
H.P. Lovecraft wychodził z założenia, że jego dzieła nie powinny zawierać erotyzmu, dążeń materialnych i przesadnej przemocy fizycznej bo jest tego wszystkiego za dużo w prawdziwym, codziennym życiu. Wolał abstrakcję. Zawsze wybierał jakość opowiadania nad jakiekolwiek ograniczenia. Operował precyzyjnie dobieranym językiem mającym stworzyć wrażenie nierealnej obcości.
R.E. Howard wychodził z założenia, że jego dzieła powinny składać się głównie z erotyzmu, dążeń materialnych i przesadnej przemocy fizycznej, bo z tego składają się prawdziwe, codzienne życia i ludzie to kochają. Wolał dosłowność. Był w stanie spuścić z jakości opowiadania, byle zdążyć z publikacją na premierę magazynu. Operował językiem potocznym, by sama narracja tworzyła wrażenie swojskości.
Jeden obóz w wysokich górach. Miejsce szalone, niedostępne, w ścisłym umyśle powodujące wyłącznie ataki chorych, psychicznych torsji.
Drugi obóz na szerokiej pustyni. Pełen półnagich kobiet, walającej się wszędzie broni i brawurowo pijanych żołnierzy.
A pomiędzy nimi papierowy most epistolografii.
Piękne, nie? :)
Cieszy mnie, że dwójka równie odległych artystycznie ludzi szanowała się na polu twórczości. Czytałem o negatywnych stronach obu tych dżentelmenów (ot, z brzegu, Lovecraft był niesamowicie zagorzałym rasistą) i nie chcę ich wybielać, ale ściśle w kwestii pisarskiego szacunku jest coś bardzo pokrzepiającego. Bardzo mi imponuje życzliwość.
Tak sobie luźno myślę, że też chciałbym w życiu zawsze być w stanie docenić dzieła drugiej osoby, nawet najodleglejsze od mojego wewnętrznego poczucia spójności.
To fajne marzenie.
Ciao,