Supergiant Games zapisali się w środowisku gier dobrym, naprawdę dobrym Bastionem. Pisałem o nim nawet na blogu. Wydawać by się mogło, że zgodnie z trendem pojadą w swoim czasie w sequel połączony z kilkoma dodatkami, LECZ NIE. Wybrali chwałę.
Transistor pierwszy raz pokazał mi przyjaciel. Początkowo byłem nastawiony trochę sceptycznie, bo oprócz fenomenalnego klimatu gra wydawała się takim chodzonym indie-action-RPG. No wiesz, czyszczenie planszy, zmiana planszy, czyszczenie planszy, zmiana planszy. Pomysł jakich milion.
Jej.
Jak ja lubię, być aż tak w błędzie :)
Klimat w całości sprzedaje poniższy reveal trailer:
A co do rozgrywki jako takiej: już wewnątrz fabuły okazuje się, że Transistor to trudna, wielowarstwowa opowieść z pogranicza prywatnej tajemnicy i dobrego kryminału. Odsłanianie kolejnych kart zagadki przybliża grę na przemian do Blade Runnera, Alfonsa Muchy, Metropolis i wielu innych klasyków przyszłości, art deco, secesji, sztuki i głębokiego, głębokiego noir. Mamy milczącą dziewczynę, mamy morderstwo, mamy coraz radykalniej zapadające się w klęskę miasto. Mamy też miecz – tytułowego Transistora – teoretycznie nasze narzędzie walki a w praktyce… no właśnie. Przyjaciela? Dawnego partnera?
Historia jest snuta w unikalny sposób, bo… tak naprawdę nie bardzo ją gdziekolwiek widać. Nie mamy wstępu. Nie mamy wyjaśnień. Dialogi nie niosą odpowiedzi, a wyłącznie więcej pytań. Podobny storytelling czasem potrafi zgubić gracza, ale w tym konkretnym wykonaniu podszedł mi wielce. Wypowiedzi komentującego wszystko Transistora zasługują na osobne konto na Twitterze.
Muszę też przyznać, że dawno nie grałem w tytuł indie z równie piękną oprawą. Z jednej strony zachwyca mnie absolutnie fenomenalna grafika wymyślona, dopieszczona i nadzorowana przez świetną Jen Zee, z drugiej zaś każda minuta biegania po wielkim, majestatycznym mieście upływa przy utworach nadających się na osobny album.
Transistor to gra, w której jeden z przycisków odpowiada za nucenie :)
Są i mniej jasne strony. Niektóre rozwiązania nie są za bardzo użytkowe (np. menu wyboru umiejętności), ale człowiek z czasem przywyka. Walki z oponentami faktycznie są powtarzalne i w większości przypadków wiadomo co nasz czeka w kolejnej lokacji.
Przy czym: są powtarzalne, ale nie nudzą. Ogromny worek umiejętności można ze sobą dowolnie łączyć, dzielić czy wymieniać a fabuła gna do przodu jak zagubiona dziewczyna na motocyklu.
Trochę się zakochałem.
Wierzę, że Transistor szybko zdobędzie należne mu miejsce na panteonie najlepszych gier indie. Mam też nadzieję, że główna bohaterka, piękna i tajemnicza Red stanie się jedną z ikon gier wideo. Zasługuje na to w stu procentach. Rewelacyjne kobiece protagonistki zawsze są w cenie :)
Ciao,
///
PS: Grę ogrywam na PS4 na kodzie recenzenckim od Playstation Polska. Dzięki! :)