Szczecin – moje wrażenia z miasta rozwoju

 

To wesołe pyszczę to dlatego, że wreszcie odwiedziłem Szczecin! Jakoś wcześniej nigdy się nie składało. Słyszałem o tym mieście niezliczone historie i anegdoty, pochodzi z niego parę osób z mojego bliskiego otoczenia.  Postanowiłem zatem nie wygłupiać się dalej i skorzystać z zaproszenia władz miasta.

Byłem ciekaw, o co z tym całym szumem chodzi.

A także jak wygląda nowa, kontrowersyjna filharmonia.

Z góry zapowiadam, żeby nie wierzyć do końca zdjęciom. Przez dwa dni pogoda istotnie straszyła ciągłą wizją deszczu, ale gdyby pozbierać fakty i wyprowadzić z nich jedną miarę to tak naprawdę było bardzo ładnie. Po prostu ja wyjmowałem aparat, jak akurat się zbierało :-)

Pierwszym co rzuciło mi się w oczy w Szczecinie jest rozmach. Miasto, na przemian budowane z wielką wizją i rozkładane na cegły, mimo wszystko zachowało szerokie arterie, szerokie chodniki, wielkie ronda. Jak ubrał moje amatorskie myśli w fachowe słowa również biorący udział w wycieczce kolega z Architecture Snob – przekroje ulic to dobra robota.

Pora jednak zbudować trochę suspensu. Jak się dowiedziałem chwilę później – wszystkie te budynki, drogi, skrzyżowania i place to raptem jedna trzecia terenu miasta. “Druga trzecia” Szczecina to przyroda w postaci parków, błoń i lasów. Układankę zamyka traktowana użytkowo woda.

Później, wcześniej, kultura

Lasy zostawię w spokoju, do wody przejdę w pewnym sensie później.

Teraz chcę zająć się kulturą.

Z tego co zrozumiałem, jednym z głównych ognisk współczesnego serwowania sztuki jest Trafostacja, dawna fabryka prądu dla lokalnych potrzeb. Gdy do niej weszliśmy napotkaliśmy ogroooooomne pomieszczenie przeznaczone na wystawę przybliżającą dzieciakom pop-art. Roy Lichtenstein, Andy Warhol, cały ten jazz. Spodobało mi się to. Oswajanie berbeci z chodzeniem do fajnych muzeów uczy, że są galerie i że są galerie.

Ja za to znalazłem dla siebie eksponat dopiero w salce pod sufitem :-)

Kolejnego dnia dane nam było z kolei zobaczyć eksponaty trochę starsze. I bardziej użytkowe. Ale nie mniej śliczne. Podjechaliśmy do starej zajezdni tramwajowej aktualnie zamienionej na muzeum polskiej myśli technicznej.

I słuchaj, o ile Junaka czy Smyka już gdzieś widziałem, tak TO ABSOLUTNE CUDO JEST ABSOLUTNE. Co prawda nie mam gotowej koncepcji na zarobienie pierwszych trzystu baniek, ale jak już mi się uda to wrzucam worki z dublonami na taczkę i szukam inżyniera, który wybuduje mi dokładnie taką Gazelkę. W tym kolorze. They will see me rollin, jeszcze zobaczysz.

Filharmonia

Nie ukrywam, głównym powodem naszego desantu na miasto była najnowsza, mająca swoje oficjalne otwarcie dopiero we wrześniu inwestycja kulturalna Szczecina. Filharmonia o architekturze i inżynierii tak złożonej, że szanowanej przez ekspertów i potężnie dyskutowanej przez resztę (wliczając mnie).

Zacznę od środka.

Sala symfoniczna jest przepiękna. Gdybym nie prowadził bloga o kulturze to pewnie użyłbym określenia, jakobym w momencie mijania jej progu “padł na cyc”, ale pewną elegancję trzeba umieć zachować i pokuszę się o inne określenia.

Widzisz, stając naprzeciw ponad dziewięciuset pustych foteli, w sali gdzie nawet lakier na parkiecie był dźwiękowo dopieszczany do ostatniej turbo-drobnej zmiennej człowiek uświadamia sobie, jaki jest malutki i jak mało umie.

Zresztą, równie druzgocąco na samoocenę i ambicję wpływa hol główny. Obcowanie z jego ogromem przypomniało mi równie kontrowersyjną w dniu otwarcia, teraz już klasyczną i kochaną Casa da Musica w Porto. Pokazałem ją m.in. w spacerze jedną ulicą.

Cieszę się, że mamy siostrzaną konstrukcję w kraju :)

Budynek filharmonii projektowało dużo ludzi. Główny projekt pociągnęło studio z Hiszpanii, jego realizacją, tłumaczeniem “na nasze” i dbaniem o miliony detali zajmowali się specjaliści z Polski. Postawiono na rozmach i odwagę. Salę Symfoniczną pokryto konserwatorską namiastką złota. Wnętrza przygotowano do wielu celów. Salę Kameralną wyciszono i nastrojono pod nagrywanie dokładnych sesji studyjnych.

Klatkę schodową strzelono tak, że Guggenheim chciałby podreptać.

Nawet intro do filmów z Jamem Bondem się załapało :-)

Wszystko powinno być zatem super. I byłoby, gdyby nie prowokująca wiele dyskusji bryła zewnętrzna. Nazywana przeróżnie, od “korony z lodu” po “duży trzonowiec”. Wyglądająca przepięknie “z góry”, ale z bliska faktycznie kontrastująca z dowolnym obiektem dookoła. Tyle że kontrast wcale nie jest synonimem braku stylu. Wydaje mi się, że jej istnienie najlepiej wytłumaczyć można spokojnie patrzącą w przyszłość odwagą.

Przyznaję się. Moją pierwszą reakcją na gmach filharmonii było “o, świecący siding”. Ale wiedziałem, że daję tej opinii najwyżej pół godziny życia. Z prostego powodu. Akurat na gruncie smaku architektonicznego i koncepcji urbanistycznych bardzo dobrze znam ograniczenia swoich kompetencji. Są czyste, bo takich kompetencji po prostu nie mam :)

Czując wewnętrzne wahanie na jakiś temat nie boję się ufać ekspertom, bo to oni, a nie ja, kończyli w tym temacie lata studiów i przeczytali dziesiątki tysięcy artykułów, książek, projektów i wywiadów. Zamiast myśleć “co ja bym tu widział” uruchomiłem myślenie “dlaczego ten obiekt wzbogaca okolicę”.

Ja bym w tym miejscu widział coś, co znam. Jak pewnie większość ludzi. Coś z cegły. Coś w kolorach miasta.

Ciężko się rozwijać, robiąc tylko to, co się zna.

Floating Gardens

Szczecin to miasto, o którym słyszałem wiele niesamowitych opowieści z dawno minionych lat. Jest to też miasto, któremu nie szczędzono raczej smętnych opinii z lat zupełnie współczesnych. Podoba mi się zatem fakt, że jest to jedno z pierwszych miast, które zadbało o poparty wieloma badaniami projekt rozwojowy posiadający tak rzadko spotykane, a tak przecież podstawowe rzeczy jak brandbook, kluczowe kolory identyfikacyjne i inne fundamenty porządnej marki.

Z tego co wyniosłem z rozmów z ludźmi odpowiedzialnymi za kierowanie tym złożonym organizmem, Szczecin chce nadal szanować swoją przeszłość. Jest jednak świadom, że o jakimkolwiek powrocie do “dawnej światłości” nie ma już mowy.

W efekcie chce sobie wybudować “nową światłość”.

Taką, w której unikalny w skali Europy budynek kultury wysokiej może spokojnie koegzystować z ceglanym, monumentalnym gmachem policji. W której dawny Urząd Wojewódzki czy Muzeum Narodowe mogą siłować się wzrokiem z rewitalizowaną wyspą mającą ostatecznie stać się domem dla nowego teatru.

Podoba mi się to, co zobaczyłem. Podoba mi się, że znalazłem w Szczecinie tak wiele wspólnych punktów z moim ukochanym Porto. Filharmonia to biała, trudna do opisania ale ostatecznie robiąca bardzo ciekawe wrażenie bryła. Szczególnie konkretnie prezentuje się po zmierzchu, gdy wewnętrzna obsługa trzaśnie wajchą iluminacji i białe pasma wypełnią się miękkim, ciepłym światłem.

Już wiem, że chcę tam kiedyś wrócić na długie, długie godziny spacerowania.

Wiem też, że chcę być na bieżąco z jego inwestycjami, bo równie skuteczne i rzetelnie przeprowadzane starania marketingu terytorialnego plasują Szczecin w ścisłym top5 w Polsce.

Ja lubię takie rzeczy :)

Ciao,

Andrzej Tucholski

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies