Za oknem zbiera się na deszcz. Patrzysz na kłębiące się nad bagnami chmury i z całą dostępną w ten ohydny poranek siłą ściskasz rączkę kubka pełnego gorącej kawy. Od jej oparów robi się parno, ale przecież było już parno wcześniej. A może to nie jest kawa, tylko wczorajszy stres? Strach przed jutrem?
Mniej więcej w taki klimat wdeptujesz wsuwając do czytnika pierwszą płytę z luizjańskim dramatem w ośmiu odcinkach.
Miałem chęć obejrzeć ten serial od pierwszego wybuchu internetowej fascynacji, na krótko po jego oryginalnej, amerykańskiej premierze. Oczywiście wszystko mnie rozproszyło i usiadłem dopiero nad dobrym, polskim wydaniem DVD. (Tak na marginesie – to to samo, które kupiłem dla późniejszego opowiedzenia Ci wrażeń w ramach akcji z BNP Paribas :) Już jestem gotów do pisania o tych produktach kultury. Coś mi tak pachnie znad horyzontu ryżem i wisienkami, że kolejne na tapecie będą Ghost Stories.)
No, ale wróćmy do serialu.
Detektywi reprezentowani przez Matthew McConaughey (grającego posępnego, absolutnie skopanego życiem Rusta) oraz przez Woody’ego Harrelsona (grającego trochę smętniejszą wersję Woody’ego Harrelsona) zostają poproszeni przez lokalną policję do powrotu do ich śledztwa sprzed kilkunastu lat. Morderca – podobno – wrócił. Początkowo dwaj doświadczeni funkcjonariusze dzielą się wiedzą, lecz uzyskiwane odpowiedzi przynoszą tylko trudniejsze , coraz mniej przyjemne pytania.
A za oknem zbiera się na deszcz.
W moim prywatnym odczuciu True Detective to dzieło przepyszne. Ściera małomiasteczkowe chrześcijaństwo z południowoamerykańskimi wierzeniami by zbombardować widza skrajną degradacją wartości i kolejnym schowanym w szafie trupem. Każda farba jest wyblakła, każdy kawałek metalu – zardzewiały. Żaden człowiek nie jest w pełni niewinny ale z drugiej strony nikomu nie można przypiąć łatki pełnego grzesznika.
Opowiadana dwutorowo historia przeplata się, podkopuje, wzmacnia i burzy niczym naprawdę groźnie wyglądający strumień. Z każdym odcinkiem zbliża się do ujścia w dniu dzisiejszym, do iPhone’ów i internetu. Niestety. Luizjana przedstawiona w True Detective niespecjalnie przejmuje się postępem. Stare wille w schowane pomiędzy bagnami straszą tak samo dzisiaj jak straszyły w końcu dziewiętnastego wieku.
Ludzi spotykają złe rzeczy. Ludzie upadają. Nawet tytułowi Detektywi nie mają immunitetu na przytłaczające, czające się w cieniach zło, które pod różnymi postaciami i tak kiedyś zrówna z tobą krok.
Zakochałem się w tym serialu. Mam parę uwag co do zakończenia, ale akceptuję pomysł i decyzje twórców. Po prostu sam poprowadziłbym je inaczej, ale nie tak działa oglądanie seriali :-)
Jeśli szukasz ciężkiej, inteligentnej historii o zbrodniach i pomyłkach – True Detective to rewelacyjny wybór.
Na zakończenie tej notki – drobny spoilerek ;)
[POCZĄTEK SPOILERA] Matko jedyna i najbardziej kochająca, kto też oglądał pięć razy tamtą jednolitą scenę ucieczki i porwania z kotła policyjnego, wynikłego w trakcie rajdu na podmiejskie getto niech podnosi rękę do góry i wraz ze mną trzyma ją tak długo, aż postronni zaczną się pytać, na czym polega nasza misja. [KONIEC SPOILERA]
Ciao,