Mam dziś dla Ciebie dramatycznie porąbaną grę. Z wierzchu wygląda jak zwykłe “idziesz rycerzem w prawo i próbujesz nie zginąć” jakich na dawnych generacjach konsol były pęczki. Tyle że wiesz, z wierzchu to i sałatka potrafi skrywać bekon.
W Rogue Legacy chodzi bowiem o… umieranie.
Każdy kolejny potomek Twojego rodu wchodzi do zamku w celu zniszczenia zła. Łazi po komnatach, rozwala meble, zbiera monety i runy, walczy z trupami i duchami. Odkrywa kolejne komnaty, czasem udaje mu się nawet dojść do ogrodów lub piwnic. No wiesz, bohateruje. A potem spotyka silniejszego od siebie przeciwnika i pada. Gracz widzi taki ekran jak na samej górze.
… a po chwili taki:
Kolejna rozgrywka rozpoczyna się od wybrania swojego dziedzica. Potomkowie obu płci mają najróżniejsze cechy. Prawie każda z nich wpływa na późniejszą eksplorację. No, chyba że akurat jakąś dodano dla żartu.
Dalsze niuanse Rogue Legacy pokażę Ci na przykładzie przygód znanej nam już Sir Antosi. Jest super, tyle że nie myśli do końca czytelnie. No i – stety lub niestety – wiemy jak skończy.
Ta konkretna zmienna charakteru nie wiąże się (chyba) z żadnym zauważanym efektem rozgrywki. Do tej pory najgłośniej się śmiałem jak Lady Henrietta sprzed 6-7 gier miała dysleksję i nie mogłem przeczytać żadnej tabliczki w grze, bo wszystkie miały skandalicznie poprzestawiane literki:D
W linii naszego rodu znajdziemy też gigantów, karłów, strzelających zaklęciami zza pleców idiotów, potomków bez widzenia peryferyjnego czy dalekowidztwa. Są paladyni, magowie, czeladnicy a nawet ninja shinobi. Niektórzy mają ADHD, za innymi unosi się czarny dym. Nie sposób się nudzić.
Każde starcie ze złem zaczynamy w naszej posiadłości. Wydajemy w niej kasę zebraną przez świętej pamięci rodzica. Kupujemy za nią nowe możliwości postaci, lepsze zbroje, fajne miecze i dziesiątki innych rzeczy pomagających w skuteczniejszym kasowaniu duchów. Zgodnie z klimatem całej produkcji, większość upgrade’ów nie ma większego sensu.
A potem oddajemy pilnującemu wrót słudze ciemności co nam zostało (innymi słowy nie da się oszczędzać, przynajmniej nie na początku) i pakujemy się do nawiedzonego zamczyska. Czekają w nim niezliczone bogactwa. No i nasz przyszły zabójca.
Nie jestem wielkim fanem takich platformerów. Jeśli już mam ochotę w jakiegoś pograć to daję mu godzinkę (może dwie) i wystarczy. Tym bardziej się dziwię, że Rogue Legacy mnie w sobie rozkochało na maksa. Nie mogę się doczekać kolejnych wypraw. Nie mogę się doczekać kolejnych potomków.
Cieszę się, że niezależne gry mogą mieć taki poziom. Tytuł można kupić na stronie producenta, choć warto trochę poczekać, bo często jest wystawiany na różnych promocjach. Ja dałem chyba siedem euro i nie żałuję ani centa. Rogue Legacy to udany kulturowy eksperyment mieszający style i narzędzia opowiadania historii po mistrzowsku :)
Jeśli wydaje Ci się, że podobny eksperyment może Ci się podobać to się nie wahaj. Spodoba się na pewno – jest dokładnie taki, jak się początkowo wydaje!
Ciao,