Nie widziałem pewnego typka od kilku lat. Nigdy jakoś bardzo nie rozmawialiśmy, mówiliśmy sobie co najwyżej cześć. Tyle. Wtem wpadłem na niego w drzwiach siłowni. On wychodził, ja wchodziłem. Powiedzieliśmy sobie cześć. Wieczorem mrugała mi już na fejsie nowa wiadomość.
z racji tego, że dzielimy wspólnie siłkę mam małą prośbę acz mówię z góry, że nienawidzę takich akcji. mój wujek startuje do europarlamentu z listy [tu organizacja], aby znaleźć się na “jedynce” jej listy wyborczej potrzebuje głosów przez internet: [tu link] on potrzebuje po prostu głosów online, trzeba raz kliknąć głosuj i potwierdzić mailem. Wtedy może znajdzie się na “jedynce” polecam, możesz zapoznać się z jego autoprezentacją głupi nie jest i wstydu w porównaniu do obecnych politytków nie przyniesie
ii jeszcze druga sprawa biznesowa bardziej i nie będę owijał w bawełnę. Moja siostra ze szwagrem otworzyli sklep z piżamami, tekstyliami itd. w [tu miejsce], nowa w Polsce włoska marka. Teraz zakładają funpage i sklep internetowy i szukają kanałów promocji, oczywiście nie liczą na działalność charytatywną, mają środki na marketing myśleli o trendseterskich blogach domyślam się, że sam możesz się takimi rzeczami nie chcieć zajmować ale może znasz kogoś kto prowadzi popularne blogi i się takimi rzeczami zajmuje?
Pisownia oryginalna, wyciąłem tylko informacje związane z tożsamością tej osoby i nie przeniosły się obrazkowe emotki.
To inteligentny typek. Ogarnięty, studiujący, mający znajomości i dobre perspektywy.
I – co stwierdzam ze smutkiem – wcale mnie nie zdziwił. Podobnych “przypomnień sobie” o moim istnieniu notuję w ostatnich latach naprawdę sporo. W miarę jak coraz częściej zdarza mi się pojawiać w różnych internetowych rankingach czy też na antenie telewizji, tak natężenie podobnych incydentów w moim życiu rośnie również.
Trochę mnie to przeraża.
Bo widzisz, ja siebie wcale nie mam za kogoś, kto odniósł sukces. Pewnie nadchodzące lata znowu przepchną tę granicę dalej, ale aktualnie wyobrażam sobie własny sukces jako siedzenie na jednym panelu London Book Fair obok Neila Gaimana, Stephena Kinga, Dymitra Głuchowskiego i Hugh Howeya. Gadamy sobie o tym, czemu dziury w ziemi są takie straszne.
Na pewno nie traktuję jako sukcesu bycia nieźle, ale skromnie sobie radzącym blogerem/studentem/youtuberem mieszkającym w wielkopłytowcu w Warszawie :) Jest fajnie, ale to pewien stopień w moich wewnętrznych schodach, żadne opływające w szampan plateau. Zresztą, ja nawet nie lubię szampana.
Rodzice zawsze mi powtarzali, że nawet delikatne zwycięstwa będą obfitować w odwracających się ode mnie, jak się okazuje – nieszczerych, starych znajomych. Będą też obfitować w wyrastających spod ziemi, jak się okazuje – nieszczerych, nowych znajomych. Rozumiem tę zależność i nie mam z nią problemu. Jest jak deszcz. Nie można walczyć z deszczem.
Martwi mnie jednak, jak malutko-malutkie zwycięstwo wystarczy, by te wszystkie procesy ruszyły z wiatrem niczym naprawdę dobrze prowadzony szkuner. Ciekawe co będzie, gdy już faktycznie usiądę na swoim hipotetycznym panelu z ulubionymi idolami literackimi po bokach :)
A może właśnie wtedy już nic nie będzie? Bo kariera pisarza jest trudniejsza do wykorzystania do swoich celów niż kariera blogera, który i tak przecież zajmuje się pisaniem o różnych rzeczach w cyklu dziennym?
Tutaj wiadomość od innej dawno już miniętej w życiu osoby:
to skoro i tak piszesz o różnych rzeczach codziennie to niby czemu nei chcesz napisać o moim wujku, co andrzej?
Nie wiem. Może i bym chciał.
Ale nie lubię czuć się wykorzystywanym.
Mateusz Olech poprosił mnie ostatnio o wypowiedź do materiału, który właśnie szykuje – “w jaki sposób mali twórcy powinni o coś zagadywać do większych?” (pamiętajcie by w swoim czasie odwiedzić jego bloga i sprawdzić całość artykułu, zanosi się dobrze). Monika Kamińska zostawiła z kolei super komentarz pod nowym wpisem u Janka Favre. Różne relacje przekazały mi wreszcie, że Konrad Kruczkowski z Halo Ziemia na ostatnim spotkaniu Blog Experts wspomniał, że nadchodzi na blogach epoka lifestyle’u emocjonalnego.
Cała ta czwórka dała mi bardzo do myślenia.
To dzięki nim piszę teraz te słowa.
No, dzięki nim i dzięki temu koledze, który po czterech latach uznał, że powinienem mu pomóc w jego biznesach.
Generalnie nie jestem fanem pisania o kwestiach, które jakoś tam ujmuję jako “prywatne sprawy każdego z nas”, ale w sumie – jeśli nie pisać o nich, to tak naprawdę jaki jest sens pisania o czymkolwiek innym? Próbuję zatem. Mój pomysł do wyniesienia na dziś to to, że:
Prowadzenie relacji międzyludzkich jest proste. Trzeba być uczciwym, otwartym, pomocnym i czujnym. Dawać i obserwować. Kiedyś pozwalałem się dłużej ujeżdżać ludziom, którzy twierdzili, że tak naprawdę lubią się ze mną znać. Dzisiaj mam w kieszeni jeansów tylko jedno ostrzeżenie.
Jeśli ktoś mnie ewidentnie robi w wała to dostaje żółtą kartkę. Mówię mu lub jej o tej kartce, nie bawię się w chowanie po krzakach. Takie rzeczy normalni ludzie załatwiają szczerze i prosto. Ale też i nie udaję, że druga kartka będzie oznaczać cokolwiek innego poza zupełnym wyjęciem mojej uwagi z jakiejkolwiek przyszłej relacji. Nie lubię nieżyczliwym ludziom poświęcać przesadnie dużo czasu. Nie odcinam się od nich. Po prostu poziom zaangażowania nigdy nie rośnie nawet do bezwzględnego minimum :)
Oprócz takich skrajnych sytuacji staram się jednak niespecjalnie myśleć o tym czy dana relacja coś mi daje. Po prostu wkładam w nią każdego dnia tyle, ile akurat moje sumienie podpowie mi, że jest zdrowo. Nie wiem, zawsze mi się wydawało, że tak jest fajnie.
I to też działa w innych dziedzinach. Pamiętasz może mój wywiad z wspominanym już dziś Hugh Howeyem, jednym z najważniejszych współczesnych pisarzy science-fiction? Może to będzie zaskoczenie, ale wcale go nie “zlądowałem” za ładny uśmiech i napisanie mu, że jest spoko :) Obiecałem mu w mailu ogrom rzeczy w zamian za pół godziny jego czasu. A potem zrobiłem trzy dodatkowe.
Co jakiś czas próbuję to podejście popularyzować np. wśród instytucji kulturowych i firm. Może kiedyś załapią :)
W dawaniu jest coś pięknego.
Jest jak magiczna różdżka. Jak kij Gandalfa, lewa ręka Stana Lee czy kolejny scenariusz Charlesa Curtissa. Gdybym coś od kogoś dostał bez możliwości odwdzięczenia się to czułbym się bardzo źle. Zawsze ciekawią mnie ludzie, którzy są w stanie operować bez tego poczucia balansu. I nie piszę tego z jakimś ukrytym cynizmem – poważnie, ciekawią mnie.
Nie oceniam ich jakoś źle. Jak mawia moja przyjaciółka, każdemu jego porno. Niech sobie żyją. Niekoniecznie w bliskiej komitywie ze mną, ale w szczęściu i zdrowiu – na pewno.
Rady ode mnie to jednak nie narusza. Pamiętaj by dawać i obserwować.
Życie jest wtedy dobre :)
Autorem zdjęcia w nagłówku jest Ashraful Kadir. Ciao,