Leciałem ostatnio po raz pierwszy liniami WizzAir. Do Londynu, narobiłem sporo fotek. Nie było to moje dziewicze spotkanie z budżetówkami, więc yogę wpychania się długimi nogami w siedzonka mam opanowaną całkiem nieźle. Spotkała mnie jednak historia, którą bardzo chcę się z Tobą podzielić.
Jedną z podstawowych rzeczy, które wpoili mi za dzieciaka rodzice, było NIGDY nie oceniać w negatywny sposób czyjejś pracy. Na szczęście życie pozwoliło mi poznać zarówno całkiem nudnych ludzi wykonujących teoretycznie super roboty, jak i fenomenalne jednostki parające się np. zawodowym sprzątaniem. Mogę więc w jakiś tam sposób powiedzieć, że to podejście ma Atest Spójności z Rzeczywistością :)
Podejście to należy do rzeczy zupełnie zautomatyzowanych. Mój znajomy Wojtek co do zasady nie wypowiada się publicznie negatywnie (a jak mi o nim opowiadają wspólni znajomi – prywatnie podobno też nie). Jestem pewien, że nie musi o tym jakoś specjalnie, aktywnie myśleć. Po prostu tak ma. Tak sobie wpoił.
Raz na jakiś czas rzeczywistość ma jednak to do siebie, że lubi śmiertelnikom lekko przypomnieć o swojej abstrakcyjnej supremacji.
W trakcie lotu WizzAirem – zgodnie z procedurami i standardem – poleciała runda sprzedawania ludziom różnych rzeczy. Perfum, kart telefonicznych, takie sprawy. Na któryś nawrót grupy stewardes pasażer przede mną po prawej zareagował całkiem głośnym komentarzem. Odtwarzam go z pamięci, ale przekaz był mniej więcej taki:
„Jezus maria. Nie mam pojęcia jak trzeba nie mieć roboty, żeby się godzić na taki syf. Na centralnym też można to wciskać ludziom.
~ Pasażer przede mną po prawej.
Pomyślałem sobie: faktycznie. Trochę szkoda, że system wymaga od stewardes i stewardów podobnych czynności, ale z rynkiem się raczej nie wygrywa. Z myślą tą wywaliłem nos w sufit i zachrapałem donośnie. Tak naprawdę to nie chrapię i śpię cicho niczym skryty w haszczach japońskiego ogrodu wojownik ninja, ale chciałem użyć tego określenia, bo super brzmi :)
Obudziła mnie po krótkich chwili wspomniana już rzeczywistość. Postanowiła być uprzejma i wyjaśnić mi wszelkie wątpliwości upfront, zanim poświęcę im jakiekolwiek dalsze moce przerobowe. Rzeczywistość posłużyła się ręką jednego ze stewardów.
Okazał się nim być mój kolega z liceum.
Świetny facet, który pewną część swojego czasu poświęcał ekonomii, ale tak naprawdę każda pozostała komórka jego istnienia kochała latanie, samoloty, chmury i oglądanie świata z nieba, w czaderskim mundurze pilota. Dobudził mnie klepnięciem w ramię i szeroko się uśmiechnął.
Nie rozmawialiśmy od paru lat. Co się okazało – pracuje w WizzAir. Jest stewardem. Obiektem drwin pasażera z przodu, po prawej. Pytam się zatem kolegi jak mu się wiedzie, co się dzieje, co planuje.
A on: dobrze. Jestem stewardem. Za parę miesięcy może uda mi przejść „do przodu”.
Pokazuje podbródkiem kabinę pilotów.
A ja nie mogę się ogarnąć z radości. Nie byliśmy nigdy jakoś przesadnie bliskimi znajomymi, ale podobną pasję czuć z kilometra. I teraz ten człowiek daje mi do zrozumienia, że jest dobrze. Że jest stewardem. Że LATA. Tak jak zawsze marzył. I że może za parę miesięcy uda mu się przejść „do przodu”.
Życzę Ci, żebyś też jakoś w najbliższych dniach przeżył podobny szok dumy w stosunku do któregoś swojego znajomego. Cudna sprawa.
I pokazuje pewną uniwersalną prawdę.
Jestem pewien, że z SOSa, Intel Extreme Masters Championa w Starcrafcie 2 też ktoś kiedyś się zlewał, że typek nie ma życia i tylko w te gry klika, dziwny jakiś. A dzisiaj ten dziwny typek pokazuje światu puchar i czek. I w swoim świecie jest kimś ważnym.
To samo spotyka każdą jedną osobę, która próbuje osiągnąć w życiu jakąkolwiek złożoną sprawę. Z prostego powodu. Nie ma ani jednego celu, do którego ścieżka to wyłącznie sukcesy i miękkie poduszki. Wystarczy przeczytać biografię dowolnego sportowca, pisarza, muzyka, biznesmena, pilota czy światowej klasy inżyniera.
Kogokolwiek, komu się udało.
Kto wie, w takim razie.
Kto wie, kim będzie za dziesięć lat obsługujący mnie steward, zagajająca na mailu blogerka (Paulina, to trochę o Tobie, przepraszam:D), skrobiący swoje pierwsze marne dialogi dzieciak czy rozwalający ryj o murek skejter sprzed bloku.
Dążenie do marzeń potrafi boleć. Będą się też śmiać z Ciebie ludzie. To pewne.
Ale wiesz, co masz robić.
To nie oni za dziesięć lat poprowadzą Dreamlinera. To nie oni przybiją piątkę z Neilem Gaimanem na London Book Fair. To nie oni wygrają Bloga Roku i wydadzą popularną książkę.
Keep it dreamy, moi drodzy.
Warto :)
Ciao,