Parę tygodni temu patrzy się na mnie Hugh Howey, jeden z 10 najważniejszych pisarzy SF na świecie. Milczy, bo udzielił właśnie wyczerpującej odpowiedzi i piłeczka wywiadu wisi grzecznie nad moją stroną kortu. Ja z kolei patrzę się zwrotnie na niego, bo w głowie zamiast pytania rozlega mi się radosne ćwierkanie ptaszków i szum letniej bryzy. Pytanie wyparowało.
Przed samym wywiadem oczywiście się strasznie spiąłem – jak to ja.
Co z tego, że z półtora miesiąca temu przegadałem w kawiarni kilka godzin z pewną pisarką z Południowej Afryki i nawet przez chwilę nie odczułem braku słownictwa. Co z tego, że nie pamiętam już kiedy ostatnio widziałem cokolwiek zagranicznego po polsku. Co z tego, że Portugalia nauczyła mnie, że żaden obcokrajowiec nie zwraca uwagi na akcent.
Przecież to o niczym nie świadczy, to nic nie znaczy. W miarę przebrzmiewania kolejnych sygnałów Skype’a do autora “Wool” lata spędzone wśród niesamowicie uzdolnionych lingwistycznie znajomych stopniowo wjechały mi w psychikę niczym dziecięca kawaleria na grubych kucykach. Zamachały szabelkami i powiedziały: NOPE.
Nie, nie przeprowadzisz tej rozmowy na zupełnym luzie, Andrzeju, bo to by było przecież niezgodne z mechanizmami ludzkiej psychiki. No a już na pewno: twojej psychiki. Trzymaj więc, Kulkę Stresu. Postaw na biurku i skrupulatnie jej doglądaj. Na pewno się przyda.
Spokojna charyzma Howeya na szczęście zdrowo mnie poratowała. Zrobiłem z kulką dokładnie to, co zgodnie ze starym dowcipem generalnie Polacy lubią robić z kulkami – najpierw zepsułem a potem zgubiłem. Z niezręcznego spotkania pełnego niemogącej znaleźć ujścia energii szybko przeszliśmy w profesjonalną relację właściwą. Po prostu gadaliśmy.
→ Czytaj też: Hugh Howey o byciu skutecznym artystą we współczesnym świecie
Gadaliśmy piątą, dziesiątą, piętnastą minutę.
I wtem!
Następuje magiczny moment wewnętrznego zapętlenia. Wszystkie mające radzić sobie równolegle toki myślowe decydują się zasupłać na twardy węzeł. Jak balonik, chcący przecież wyłącznie dożyć starości w pierwotnej formie długiej parówki a nieodmiennie żegnający swoje ambicje przejściem w postać nieudolnego jamnika, zobacz dziecko, tutaj przecież ma ogon.
Patrzę się na człowieka, którego czas można liczyć w twardej walucie i mój umysł zaczyna błyskawicznie emitować na ścianie za monitorem komputera wszystkie najczarniejsze scenariusze. Jeden zawiera nagłą awarię internetu. Nasz kontakt zostałby już na zawsze zawieszony w limbo nieposiadania kolejnego pytania. Żarty żartami, ale żarty się skończyły.
Ostatecznie dochodzę do wniosku, że nic tak dobrze nie przełamuje impasu jak werbalizacja. Uśmiecham się, mówię że zapomniałem kolejnego pytania, więc proponuję przejść do następnej części rozmowy. Hugh też się uśmiecha, wzrusza ramionami.
Nie obchodzi go to.
Ale do podobnego wniosku dochodzę dopiero po fakcie, gdy oglądam nagranie powtórnie, już w trakcie montażu. To, co wydawało mi się cichą nieskończonością w rzeczywistości nie trwało nawet dwóch sekund. To, co brzmiało w moich własnych ustach niczym szczyt nieprofesjonalizmu i brawurowa zapowiedź końca własnej rzetelności w rzeczywistości jest zwykłym zdaniem. Takim pomiędzy dużą literą a kropką. Bez żadnego dramatu.
Moi bliscy beta-testerzy oglądający wywiad nawet nie zwracają na ten fragment uwagi.
→ Czytaj też: Wąsaty pięściarz i niedawanie się potknięciom
Mam zatem myśl.
Patrzmy się czasem na innych ludzi z pustką w głowie. Jak konik z Adventure Time. Jak Batman. Wspominajmy potem to patrzenie i uświadamiajmy sobie, że najczęściej poza naszymi wewnętrznymi trollami nikt go nie zauważa. A jeśli zauważa – to ma je gdzieś. Mylenie się jest rzeczą ludzką i pewnie nawet Stephen King musiał kiedyś zacząć od początku referat, bo totalnie pokopały mu się w głowie argumenty :)
Przejmowanie się jest bez sensu.
Lepiej dokonywać natychmiastowej oceny czy dany drobiazg w biegu poprawiać czy też go przeskakiwać niczym rezolutnie podrzuconą nam przez życie pod nogi kłodę i tyle. Zastanawiać się nad żwirem na chodniku albo robić swoje. I jeśli robić, to robić na całego, bez rozmyślania o tym co przed chwilą.
Będę się starał o tym pamiętać, tak na przyszłość. Każde większe wyzwanie działa jak zdarta i zacięta, wystawiająca mnie na te same wnioski płyta. Może w końcu załapię :-)
A na marginesie, wiesz, co jest najlepsze?
Z wywiadu, który zamierzam wrzucić do netu i tak tę zwiechę wytnę :D
Do produkowania memów będą musiały wystarczyć Ci lapsusy:)
Ciao,