W jednym z ostatnich odcinków mojego ulubionego podcastu cała ekipa znienacka ostro się wkręciła w temat dominacji sequeli. W wyjaśnianie, dlaczego ludzie (jako ogół) nie lubią nowych rzeczy. Mówili o grach, ale na chwilę przeskoczyli też na pełne popcornu, kinowe sale. Postanowiłem pociągnąć ten wątek już u siebie.
Zanim zaczniemy, chcę wyjaśnić dwie kwestie. Po pierwsze, kryteria. Spośród filmów nagradzanych i/lub zbierających fenomenalne recenzje jest całkiem sporo nowych tytułów i tego rejonu wszechświata nie tykam się zupełnie. Dziś chodzi mi tyyyyyyylko o hajs :-)
Po drugie, słowniczek. We wpisie używam na lewo i prawo skrótowej formy określania “własności intelektualnej razem z przyległymi odsprzedażami licencji (blablabla)” jako IP – skrót od Intelectual Property. IP są na przykład Gwiezdne Wojny. IP jest Mario. Nie spotkałem się jeszcze z dyskusją na temat nowych lub starych franczyz, w której używano by innego określenia.
Masz? To jedziemy :x
Najlepiej zarabiające filmy 2013
Głównymi motorami zarobkowymi Hollywood są ustabilizowane franczyzy. Nie traktuję tego jako łamiącej wiadomości. Z luźnego badania gruntu wśród znajomych zauważyłem, że każdy ma mniejszą lub większą świadomość ogromu “cyferek” przy tytułach filmów na plakatach. Pytanie tylko – ile jest tych cyferek dokładnie. Miałem przeczucie, że *za* dużo.
Żeby sprawdzić, czy mi nie odbiło już doszczętnie zdecydowałem się użyć Google’a. Przeanalizować piętnastkę najładniej generujących kasę filmów z minionego roku. Zestawienie znalazłem na BoxOfficeMojo i prezentuje się następująco:
Sequel, sequel, sequel, kreskówka, franczyza, sequel, nowe ip, sequel, sequel, no-powiedzmy-że-nowe-IP, sequel, sequel, adaptacja, kreskówka, nowe ip. Biorąc pod uwagę różniące się marketingiem i budowaniem marki kreskówki (bez nich to w ogóle byłby dramat) i tak mamy tylko cztery i pół nowej pozycji z piętnastu. Dla porównania – jeszcze w 2007 na piętnaście najlepiej zarabiających filmów oryginalnych było aż osiem (bez oryginalnych kreskówek sześć).
Żeby się nie certolić jak pasikonik po jednym listku ostatnie sprawdzenie dokonałem na roku 1998.
Na piętnaście najlepiej zarabiających filmów aż czternaście było nowymi IP.
Nieźle, nie?
Najlepiej zarabiające gry 2012
Problem nie tyczy się wyłącznie świata kina. W kontekście filmów to jest wręcz powidok prawdziwej tragedii. Moje ukochane gry wideo mają się o wiele gorzej. Oto lista z Metro, sprzed dwóch lat. Zeszłoroczne były jeszcze niekompletne.
Sequel, sequel, sequel, sequel, sequel, sequel, sequel, sequel, franczyza, sequel, sequel, sequel, sequel, franczyza, franczyza.
ZERO NOWYCH IP!
Z kolei w 2007 wśród najlepiej sprzedających się gier – w zależności od regionu i konsoli – w czołowej piętnastce można było znaleźć od jednego do pięciu nowych tytułów. Można więc spokojnie powiedzieć, że o ile od czasu do czasu na wielkich ekranach trafi się nowy, zarabiający film tak w uniwersum gier podobnych rodzynków już praktycznie nie ma. Wytępiono je?
To normalne
Teraz zacznie się ciekawe. Jak sobie czytam, oglądam czy też słucham internetów to rozgrzewa się na taki stan coraz rzeczy coraz gorętszy hejt. Obwiniane są oczywiście korporacje, jak zresztą przy każdej okazji. Tylko że z dalszej perspektywy to wcale tak prosto nie wygląda.
Po pierwsze – marketing i grube portfele
Sto razy prościej komunikuje się potencjalnym widzom premierę Super Filmu Trzy.
Jeśli jedynka i dwójka miały jakiekolwiek pozytywne recenzje (a w świecie pchania w produkcje calutkich cystern dolarów osiągnięcie “rzetelnej siódemki” w dziesięciostopniowej skali nie jest takie znowu trudne) to ma się: gotową publikę z dwóch poprzednich produkcji, gotowe cytaty z recenzentów na plakaty, postawione wszystkie kanały komunikacji internetowej, opatrzone logo, jakkolwiek zbudowany brand franczyzy itp itd. (W świecie gier dochodzi jeszcze ta kwestia, że gracze “niedzielni” mają w grupie o wiele więcej kasy niż gracze poważnie ogarniający branżę – szczególne reklamowanie znanych tytułów jest wtedy czymś na kształt podręcznikowego obowiązku). Sequel jest też milion razy łatwiejszy do sprzedania zarządowi produkcji, ma się twarde dane o poprzednikach.
(Swoją drogą, nie mam na to danych ale strzelam, że generalnie era-wznawiania-IP jest zbieżna w czasie z nastaniem nowocześniejszego marketingu potrafiącego trafić dwa razy z rzędu do tej samej grupy docelowej. Ale to tylko założenie.)
W kontekście ekonomicznym pchanie sequeli i franczyz jest zatem jak najbardziej poprawne. Tyle jeśli chodzi o stronę producentów. A co z widzami?
Po drugie – psychologia
Poczynając od Matlina w 1971, przez Morelanda i Zajonca z 1977 i 1979, przez Wilsona z 1979 aż po Kunsta-Wilsona i Zajonca w 1980 udowodniano raz za razem, że ludzie lubią to co znają :-) Powtarzane bodźce, starsze znaki, popularne obiekty dźwiękowe. Sam przekaz nie jest aż taki istotny. Grunt, żeby się “oklepało”. Dlatego zawsze jest taki rumor jak jakaś strona po x latach zmienia sobie design.
Możesz to sprawdzić na sobie – wystarczy, że przypomnisz sobie dowolny wakacyjny hit, który początkowo doprowadzał Cię do gorączki a potem nie chciał wyjść z głowy. Ja tak miałem z “Princess of China” kolaboracji Coldplay + Rihanna.
Niestety, nie wygramy z tym procesem.
Po trzecie – młodzi twórcy
Mało kto tak hejtuje aktualne status-quo dowolnej branży co ludzie, którzy dopiero co do niej wchodzą. Klasyk. Pogrzebałem zatem w siostrzanej branży. Zaciekawiło mnie, co robi prawie każdy ogarniający temat pisarz idący drogą self-publishingu (najniższe bariery wejścia, dużo dostępnych danych).
Wiesz, co robi? Wydaje parę relatywnie rozbieżnych tematycznie nowel. A wiesz co robi, gdy jedna się szczególnie przyjmie? Robi co może, by zamienić ją w sagę :)
Trochę inaczej działają małe studia robiące indie gry wideo, ale i tam widać ogólny trend do robienia sequeli swoich najlepszych tytułów gdy “przyjdzie na to pora”. To zupełnie naturalne. Jakbym sam miał na koncie jakiś megahit to też robiłbym co się tylko da, by po 2-3 latach na rynku znalazła się jego bezpośrednia kontynuacja :) Przy czym małe studia dbają też o regularne produkowanie czegoś nowego. Ich marketing oraz “robienie buzzu” wygląda zupełnie inaczej niż w przypadku kolegów molochów.
Wniosek
Niestety, lodówką się człowiek nie ogoli.
W świecie kina mamy wielkie nazwiska, które regularnie dostarczają nieszablonowych produkcji. Mamy Lyncha, Andersona, Finchera, po części Tarantino; są ludzie robiący totalnie dziwne rzeczy, które prawdopodobnie się zwrócą. W świecie gier tej pewności niestety nie ma. Z robienia interesujących rzeczy (Rogue Legacy, Brothers) pewnie można spróbować przeżyć, ale w kapitalistycznym świecie dziwnym trafem najlepiej się mają te IP, które dowiozą najwięcej sałaty :) “Przeżywanie” nie wystarcza.
Do czego zmierzam – narzekanie na to, że najwięcej zarabiają sequele i franczyzy jest bez sensu. To tak jak narzekać, że w godzinach szczytu robią się w miastach korki na głównych ulicach łączących centra biznesowe z węzłami komunikacyjnymi. NO NIESAMOWITE :-)
Warto za to mieć nadzieję, że każde takie wygrzane kolejnymi Avengersami studio od czasu do czasu przeznaczy spory budżecik na coś totalnie z czapy. Warto mieć nadzieję, że za parę lat największe tuzy game-devu też spróbują powtórnie z czymś poszaleć like it’s 1998.
A tak zupełnie z drugiej strony można spróbować gryźć ten impas z własnego podwórka. Raz na kwartał z premedytacją kupić produkt kultury, co do którego czujemy, że raczej za wiele to nie zarobi. Dla zabawy. Dla poczucia, że tymi paroma ziko doszczętnie trollujejmy przyszłych analityków :)
Kultura lubi eksperymenty. Wtedy odkleja się na moment od biznesu (bo eksperymenty często oznaczają straty, a to jest nieekonomiczne), ale może przecież z takiego chwilowego, samotnego spaceru wrócić jeszcze silniejsza (bo niechcący może się urodzić IP, które pociągnie to nasze hipotetyczne studio przez kolejną dekadę). Ciekawym przykładem były w tym temacie pierwsze Borderlandsy. Ciekawym przykładem jest to, co dzieje się z IP Firefly.
Ciekaw jestem, czy jeszcze kiedyś wrócimy do czasów, że na piętnaście najlepiej zarabiających tytułów w roku aż czternaście będzie świeżymi IP. Raczej wątpię, choć byłoby to całkiem wesołe. Pewnie odbijemy się wkrótce od aktualnego ekstremum samych sequeli i sytuacja będzie się prezentować jak wśród gier w 2007 – jedna produkcja na trzy lub cztery spróbuje zaistnieć jako żółtodziób. Dwie lub trzy z kolei przyciągną kasę, by nic się nie waliło.
A jak z Twojej perspektywy? Wolisz świat podzielony na drukujące dolary franczyzy i artystyczne kino próbujące się zwrócić? Triple AAA i indyki? Czy też może bardziej by Ci podeszło wymieszanie tych realiów?
Ciao,