Mam problem. Być może jest on popularny i zaraz się wszyscy zbierzemy w liczne, tańczące grono, ale zacznę od siebie. Jestem bliski wycięcia ze swojego życia symbolu wielu, wielu podróży. Nie jest mi już potrzebny.
A wszystko zaczęło się od designu.
Bo widzisz, niedobór tworzy wartość.
Co do zasady nie podobają mi się męskie buty. Trzy czwarte modeli na półkach to w mojej prywatnej opinii straszny dramat. Każdy wybór zabiera mi zatem sporo czasu, ale gdy już coś wybiorę to bardzo się do danej pary przywiązuję. Podoba mi się, cieszy mnie, chodzę w niej na każdą przygodę.
Podróżuję.
Wspinam się, zwiedzam. Siedzę w metrze. Syfię w kałużach, zmywam pastą do zębów i mydłem. Kopię kamyczki. Codziennie rano je zakładam, codziennie wieczorem je zdejmuję.
Mój ostatni model to uwiecznione w tym wpisie, totalnie zdezelowane Nike’i kupione jeszcze w Porto. Praktycznie wszędzie chodzę piechotą, więc rozwalam buty w nieziemskim tempie. Te wytrzymały dwa lata.
Jak je zobaczyłem to natychmiast wiedziałem, że totalnie muszę je mieć. Szczególnie, że akurat trwała na nie promocja. To był dobry zakup. Sumarycznie odwiedziły ze mną dwukrotnie Porto, raz Londyn i raz Paryż. Podeptały chodniki kilkunastu miast Polski. Zostawiałem je też w przedpokojach dziesiątek cudownych znajomych.
Ostatnią trasę zaliczyły od Dworca Centralnego do mojego mieszkania w Warszawie. Po weekendowym zwiedzaniu Lublina schody do pociągu okazały się już „too much”. Podeszwa poszła w niebyt.
To były fajne i wytrzymałe buty, ale teraz nie nadadzą mi się już raczej do niczego. Źle się jednak czuję z myślą, że już nie będę mógł ich używać.
Zawsze tak mam.
Przyznaję, te buty dojechałem do absolutnie ostatniego tchnienia, ale generalnie to lubię lekko podniszczone obuwie. Cenię jego przekaz. Symbolizuje ruch i aktywność. W moim przypadku przypomina mi o fajnych historiach, które spotkały mnie gdzieś na przestrzeni ostatnich miesięcy. U innych kojarzą mi się z historiami, których o danej osobie nie wiem. Może nie są specjalnie eleganckie, może głupio z nimi pójść na galę, ale aż się chce w takich iść na koncert Bruce’a Springsteena. Albo Red Hot Chilli Peppers.
Nie wszystko, co najlepsze, musi być nowe.
Trochę tak, jak z moimi ukochanymi słuchawkami.
To nie jest jakiś przesadnie ważny życiowo temat, ale chciałem go na blogu poruszyć już od paru lat. Tak wyszło, że w ramach alegorii przyszły mi do głowy pękające ze starości najacze. Ciekawi mnie zatem i Twoje podejście do starego obuwia. Jeśli mi odpiszesz, że „kaman, to tylko stare buty” to ja się nie obrażę, jestem świadom, że to trochę głupie podejście:)
Ale jeśli też masz jakąś swoją starą, fajną parę butów to dawaj w komentarze.
Ciekaw jestem Twojej historii :)
Ciao,
///
PS: A tak w ogóle to teraz sprawiłem sobie buty skórzane. Też się w nich zakochałem od pierwszego wejrzenia, a przejrzałem z 5 czy 6 sklepów, para po parze. Chcę też zmienić swoje nawyki. Tak jak do tej pory zdarzało mi się wieczorem rzucać butami w stronę drzwi, tak teraz kupiłem wosk i w ogóle. Szykuje się dobra zabawa :)