Podczas ostatniego pobytu w Szczecinie (notka tutaj) miałem okazję poznać dwie niesamowicie silne kobiety sukcesu. Ich działalność, ich najnowsza współpraca i wreszcie – spójność zawodowa dały mi ostro do myślenia.
Zaczęło się od filharmonii.
Jej dyrektor to pani Dorota Serwa. Jej pierwsza dyrygentka i kierownik muzyczny to pani Ewa Strusińska. Dużo osób zaangażowanych w doprowadzenie tej budowy do końca, w kierowanie jej rozwojem to też kobiety.
Nie jest tajemnicą, że sporo środowisk kulturalnych to grupy przeważająco męskie. Z opowieści paru znajomych artystek oraz dziewczyn zaangażowanych w te procesy dowiaduję się też ze smutkiem, że wcale nie tak ciężko natrafić na środowisko wręcz mizoginistyczne. Podobnie jest w wielu innych dziedzinach (niestety, chociażby w nauce), ale dziś będę mówił o kulturze.
A tutaj spotykam znienacka dwie silne, fajne kobiety wyłonione w wyniku długich i naprawdę szeroko zakrojonych procesów selekcyjnych. Spytałem się ich, jak do tego wszystkiego doszło. Odpowiedzi okazały się rewelacyjne.
Chodzi o spójność.
Pani Dorota Serwa uśmiechnęła się. Wyjaśniła, że tak naprawdę w jakiś dojmujący sposób nigdy nie czuła większego oporowania, bo po prostu są pewne kwestie, w których kobiety radzą sobie lepiej. Ale to może też być kwestia jej codziennej, tytanicznej pracy.
Pani Ewa Strusińska dodała, że w jej przypadku wszystkie wydarzenia – zarówno te przyjemne jak i okazjonalne negatywne – po prostu wzmocniły jej charakter. Wyjaśniła, że w kontaktach liczy się przede wszystkim człowiek i jego wewnętrzna klasa, a w pracy – wkładany w nią wysiłek.
Pamiętam, jak w trakcie studiów w Portugalii profesor zajmujący się kwestiami unijnymi (a prywatnie przedsiębiorca spinający kilka projektów z Angolą) zadał nam pytanie – czy parytet ma sens. Czy kobiety i mężczyźni powinni mieć twarde ramy liczbowe w różnych środowiskach. Spojrzałem wtedy po sobie z moim kumplem, Łotyszem i odpowiedzieliśmy razem – nie, profesorze, to nie jest prawidłowe rozróżnienie społeczeństwa. Zaproponowaliśmy życzeniowo parytet inteligencji. Reszta grupy potaknęła. Profesor uśmiechnął się i powiedział, że miło mu wreszcie spotkać international semester nieskażony tym bullshitem z mediów.
Chodzi o własny świat i wypełnianie go ciężką, codzienną pracą. Zgodnie z własnymi wartościami.
Jedną z najpiękniejszych a zarazem najstraszniejszych cech rzeczywistości jest to, że każdy z nas ma swoją własną. Nigdy nie zobaczymy identycznie kolorów. Nigdy nie poczujemy dokładnie tego samego przy tej samej piosence. Nigdy nie będziemy mieli dokładnie tego samego nastawienia do danego celu.
To rzadko poruszana kwestia, ale takie podejście konstruktywistycznie – świadomość a zarazem czynna kreacja własnego postrzegania świata – to tak naprawdę… jedyne podejście. Wszystkie inne zakładają oddawanie części kontroli nad własnym życiem otoczeniu.
A kontrola rzadko kiedy pomyśli o tym, co lubisz prywatnie.
Zakładam, że obie wspominanie we wpisie panie są w kreacji własnych światów wybitne. Ciężko mi wręcz wyobrazić sobie, jak trudne musi być zostanie równie sprawnym dyrygentem, niezależnie nawet od płci! Albo jak wiele etapów kariery trzeba przejść, by dostać w kierownictwo potężny organizm jednej z niecałych trzydziestu filharmonii w Polsce.
Podziwiam obie te panie.
Mam nadzieję, że będzie się im dobrze wiodło.
I mam też nadzieję, że ich przykłady uzyskają choć odrobinę medialnego tarcia. Gdybym był dziewczyną to na pewno chciałby o takich dwóch kobietach wiedzieć. Mi wystarczy, że chcę o nich wiedzieć będąc facetem :)
Ciao,
///
PS: Dodatkowo możesz też poczytać super rozmowę z panią Agnieszką Kowalczyk – o inwestowaniu, u Michała.