Hugh Howey to amerykański pisarz, który pomimo upływu czasu nawet na moment nie znika z Amazonowego top10 najważniejszych współczesnych twórców science-fiction. Autor Silo Saga i kilku innych hitów. Inspiruje dziesiątki poczatkujących autorów, słuchają go z uwagą największe domy wydawnicze Stanów Zjednoczonych. Ostatnio umówiliśmy się na szybkiego Skype’a i dziś mam dla Ciebie efekt naszej rozmowy :)
Początkowo chciałem podzielić ten wywiad na równe części – “czytelniczą” i “wydawniczą” – ale doszedłem do wniosku, że to głupie. Nie po to w ostatnim akapicie rozmawiamy o potrzebie kontaktu między dwiema stronami barykady, żeby nawet wywiady ciąć w pół. Jest długo, ale jest dobrze. Pomiędzy poszczególnymi partiami pytań dodałem za to wygodne śródtytuły.
Czas czytania: około 15 minut.
Do dalszego obserwowania: strona domowa autora oraz jego Twitter
Od czego zacząć poznawanie: od tego wywiadu:) A potem stanowczo “Wool” (“Silos”). To wciągająca, dystopijna historia dziejąca się w realiach po sporej apokalipsie. Ludzie żyją w tytułowych silosach, większość aspektów życia jest twardo kontrolowana przez władze. “Świat zewnętrzny” widać tylko przez jeden, niedostępny dla większości społeczeństwa ekran.
Produktywność i kreatywność
Hugh Howey: Cześć!
Andrzej Tucholski: Cześć! Miło Cię poznać. Zaczynamy!
Napisałeś sagę Molly Fyde, sagę Silo, parę samodzielnych nowel i zupełnie ostatnio, bardzo wysoko cenioną nowelkę utrzymaną w filozofii Kurta Vonneguta o jedenastym września. Sam odpowiadasz na swoje maile (czego jestem przykładem) a w międzyczasie podróżujesz dookoła świata. Jak ustawiasz swój system pracy? Jak działasz przy takim obłożeniu?
Hugh Howey: Niezłe pytanie. W sumie mógłbym się tego kiedyś od kogoś nauczyć. Ja tak naprawdę improwizuję wszystko w trakcie. Wymaganiami tego systemu jest niestety nieposiadanie życia społecznego i zero wolnego czasu. Mój typowy dzień potrafi być naprawdę dziwny. Czasem pakuję całą noc książki na wysyłkę – tak było wczoraj – idę potem z nimi na pocztę i gdy wszystko czeka już na kontuarze to wychodzę na moment przeprowadzić przez komórkę konferencję telefoniczną. Trzeba dbać o te wszystkie rzeczy.
Andrzej Tucholski: Czyli masywny multitasking?
Hugh Howey: Też. Ale najważniejsze jest dla mnie robienie wszystkiego od razu, kiedy tylko się pojawia. Nie robię żadnych list, nie przesuwam rzeczy w czasie, nie układam ich. Nie lubię, jak coś nade mną wisi. Byłem taki sam w koledżu. Gdy dostaliśmy pracę domową to szedłem od razu do domu i robiłem ją tego samego wieczora. I tak poświęciłbym jej maksymalnie jedną noc, więc wolałem posiedzieć w tę pierwszą, nie w ostatnią. W ten sposób nie miałem na głowie wiecznie niezrobionych rzeczy.
Życie pisarza
Andrzej Tucholski: Gdybyś mógł zacząć od nowa, pomimo osiągniętego sukcesu, czy zrobiłbyś coś inaczej?
Hugh Howey: Tak. Parę rzeczy. Jak patrzę na swoją karierę wstecz to najbardziej żałuję, że nie zacząłem wcześniej. Chciałem pisać odkąd miałem 12 lat a skończenie pierwszego manuskryptu zajęło mi kolejne 20. Strasznie bałem się napisania czegoś, co nie będzie idealne od razu. Byłem przerażony jak długo może trwać napisanie jednej, pełnej książki.
Są rzeczy, które napisałbym w koledżu lub gdy byłem marynarzem i te książki mogły być naprawdę dobre. Teraz są już dla mnie stracone. Żałuję, że nie zacząłem tego wcześniej.
Pewnie wystartowałbym też od razu jako self-publisher. Na początku współpracowałem z agentami i wydawcami i widziałem już zalążki trendu self-pubu jeszcze w 2009. Gdybym mógł to bym się do niego wtedy podłączył od pierwszej książki.
Andrzej Tucholski: Na ten moment jakie jest Twoje najlepsze wspomnienie związane z pisaniem? Może ujeżdżałeś delfina z czytelnikiem?
Hugh Howey: Potrafi być super. Poznałem paru moich idoli, poznałem ludzi, których podziwiam jako pisarzy. Ale najbardziej zapamiętuję historie związane z czytelnikami. Zdarzyło mi się już zaskoczyć paru w trakcie różnych tras, to potrafiło fajnie wypaść. Czasem mogłem dać im jakąś niecodzienną możliwość, czasem pojawiłem się na jakiejś imprezie. Czasem kogoś zaprosiłem na lunch. Lubię też robić spotkania w większych miastach.
Gdy za parę lat spojrzę wstecz to właśnie te spotkania będę wspominał najbardziej żywo. To będą najjaśniejsze punkty mojej kariery.
A z innych rzeczy – podróżowanie. Możliwość zobaczenia równie wielu miejsc i spotkania czytelników w każdym z nich. Objechałem już Europę i Australię a planuję polecieć do Tajwanu. To są cudowne doświadczenia i mogę je przeżywać właśnie dzięki pisaniu.
Andrzej Tucholski: A więc nawyk marynarza jest w Tobie nadal silny.
Hugh Howey: Tak, nie lubię siedzieć w miejscu. Przez chwilę mogę, ale potem robię się nerwowy i nosi mnie, by zobaczyć coś nowego. Fajną sprawą związaną z pisaniem jest to, że każda książka to taka trochę nowa kariera. Już pierwsza przygoda była dla mnie bardzo stymulująca, a teraz piszę nawet książkę dla dzieci! To będzie coś zupełnie nowego. W pisaniu nie da się nudzić, zawsze jest coś do odkrycia wewnątrz tej samej branży.
Realia wydawania książek (self-pub i nie tylko)
Andrzej Tucholski: Okej, skoro rozmawiamy o branży to zostańmy w temacie. Twój sukces przyszedł z self-publishingu i ebooków. Tyle że w Polsce i pewnie wielu innych krajach jesteś znany wyłącznie jako autor wydanej klasycznie sagi Silos. Odpowiada Ci ten podział czy wolałbyś mieć osobne panele Kindle Direct Publishingu dla każdego rynku na świecie?
Hugh Howey: Uwielbiam pracować z zagranicznymi wydawcami. Oni działają zupełnie inaczej niż nasi krajowi. Ich kontrakty są prostsze. Dzięki temu, że mają mniejsze rynki to ich relacje ze sklepami i czytelnikami są zupełnie inne. Próbują szans, są odważni. Robią takie rzeczy jak rozdanie pierwszej książki albo części sagi za darmo. Robią zupełnie różne, kreatywne rzeczy o jakie ciężko w Stanach. U nas rynek jest ogromny i jesteśmy przyzwyczajeni, że jak się zrobi konkretną listę rzeczy to książka poradzi sobie w konkretny sposób.
Najlepszą rzeczą w pracy z zagranicznymi wydawcami jest to, że książki muszą wtedy powstawać od zera. Tłumaczenie książki to nie jest wpychanie tekstu w Google Translatora i czekanie aż coś wypluje. Potrzebuje się kogoś, kto jest płynny w obu językach. Taka osoba musi zresztą być fenomenalnym pisarzem sama w sobie. Musi pięknie pisać.
Miałem takie szczęście z Tajwanem. W zeszłym roku byłem tam jednym z najlepiej sprzedających się pisarzy science-fiction.
[Pokazuję dwa kciuki w górę.]
Hugh Howey: No tak! I oddaję część tego zaszczytu mojemu tłumaczowi, sam w życiu bym nie wybrał dobrych ludzi na wszystkich tych międzynarodowych rynkach. Cenię te współpracę bardzo wysoko. W Stanach nie mam wydawcy jako takiego. Bardziej czuję się jak wydawca na własnym lądzie, ale za to z partnerstwami i wydawcami w innych krajach.
Andrzej Tucholski: Jak podchodzisz do kwestii zaufania tłumaczowi? Nie masz jak zweryfikować efektów pracy.
Hugh Howey: Świetną kwestią jest to, że nie ufasz wyłącznie tłumaczowi. Ufasz agentowi i wydawcy. Zawdzięczam to mojej cudownej międzynarodowej agentce. To ona zna wydawców na rynkach azjatyckich i wie, kogo wybierają do tłumaczeń podobnych książek. Wie też, jak te książki radziły sobie w przeszłości. Z czasem rozwijasz relację i z samym wydawcą. Masz wszystkich tych ludzi. Wszyscy razem próbujemy uszczęśliwić czytelnika.
Jak masz zaufaną ekipę to to wszystko jest o wiele prostsze niż ufanie tylk ojednej osobie.
Andrzej Tucholski: Planujesz sprzedać międzynarodowe prawa do swoich innych książek?
Hugh Howey: Jestem otwarty na takie rozmowy w kontekście każdej mojej książki. Istnieje zainteresowanie również tymi wydanymi wcześniej. Nie miałem nigdy czasu tego porządnie wypromować, bo byłem aż tak zajęty pracą nad aktualny, ciągle nowym projektem. Jeśli kiedykolwiek trochę zwolnię to bardzo chciałbym wziąć tytuły, które były już bardzo popularne w Stanach i zagadać do wydawców – “Hej, nikt w Twoim kraju tego jeszcze nie czytał, a to może być jedna z moich lepszych książek. Czy byłbyś zainteresowany?”
Porady dla wydawców i pisarzy
Andrzej Tucholski: W takim razie czekamy! A słuchaj, mamy pisarzy, którzy są totalnie za klasycznym wydawaniem. Są też pisarze, którzy mocno walczą z systemem i lubią tylko self-pub. Ty jesteś pośrodku. Co Twoim zdaniem powinno wydarzyć się jako kolejne, by oba te światy się lepiej zrozumiały?
Hugh Howey: Przede wszystkim pisarze muszą przestać myśleć, że jakiś zespół ma rację, albo że drugi zespół się myli. Im się self-publishing staje większy tym klasyczne domy wydawnicze bardziej na niego patrzą. Już teraz widać, że powoli powstaje zapotrzebowanie na instytucję, która będzie samodzielnie wydawane książki obiektywnie oceniała, czy są dobre czy nie. Sami autorzy zaczynają mówić, że przydaliby się “gatekeepers”, ludzie kontrolujący wejścia na rynek. Moim zdaniem to bardzo niebezpieczne.
Widać za to już czasem wydawców działających jak self-pubowi autorzy. Jeśli założymy, że jeden zespół ma rację a drugi nie, to gdy wreszcie uda się nam zejść w jedną misję to będziemy wyglądać cokolwiek głupawo. Warto pamiętać, że przede wszystkim zajmujemy się dostarczaniem historii czytelnikom. Jak to się dzieje, to jest już akurat kwestia drugorzędna. Grunt, by było wygodnie.
Self-pubowi autorzy powinni trochę lepiej pilnować swojej jakości. Wypuszczać wyłącznie najlepsze prace. No i popracować nad cierpliwością oraz takimi kwestiami jak korekta czy dobra okładka. Tradycyjni wydawcy powinni z kolei pracować bliżej z samymi pisarzami. Spuścić z cen, pozbyć się blokad na plikach, uprościć kontrakty.
To się musi kiedyś zejść. Teraz mamy na rynku konkurencję. Świat wydawniczy nigdy nie znał konkurencji. Były wielkie domy i tyle. Nie było motywacji do zmian, czytelnicy z kolei nie mieli wyboru. Self-pub pozwala takim wydawcom zobaczyć, co mogą przenieść do siebie. Pozwala czytelnikom okazać presję finansową. Powiedzieć: “tego oczekujemy od was wszystkich”. Pisarze i wydawcy powinni wtedy razem usiąść i zastanowić się, czego chce czytelnik i jak mu to dobrze dowieźć.
Andrzej Tucholski: Czyli self-publishing to taka świnka morska.
Hugh Howey: Dokładnie. Klasyczny świat wydawniczy może się od nas uczyć. Powodem, dla którego wydawcy publikują nagle tak dużo erotyki i romansów jest właśnie obserwacja rynku self-pub. To darmowe badanie rynku generujące samoczynnie setki milionów dolarów. My, wydający się samodzielnie autorzy, wprowadzamy do równania “czarny rynek” pokazujący jakie jest zapotrzebowanie na różne rzeczy.
Podobnie to wygląda z science-fiction. Wydawcy nie wydają wystarczająco dużo science-fiction.
Andrzej Tucholski: To prawda.
Hugh Howey: No właśnie. Zobacz, czytelnik wysłał mi ostatnio screena, że 6 najlepiej sprzedających się pisarzy science-fiction (i to nie “w ebookach” tylko właśnie “w papierowych książkach”!) to pisarze self-publishingowi. Wydawcy nie wykonują w takim razie należycie swojej pracy. Nie słuchają wymogów i życzeń czytelników. Liczą, że klasyczni wydawcy SF zajmą się tematem, ale oni sobie nie radzą.
Ludzie, którzy kochają SF mogą go czytać dużo w self-pubie. A to oznacza, że mamy na świecie bardzo dobrych autorów, którzy nie dostają takich propozycji umów, na jakie zasługują. Chciałbym widzieć tu zmianę.
Porady dla artystów
Andrzej Tucholski: W twojej opinii, jak pisarz, który nie za bardzo lubi się z internetem, może działać w tym dzisiejszym świecie?
Hugh Howey: Jest parę metod. Przychodzą mi do głowy trzy. Pierwsza to powiedzenie sobie: “nie lubię promować, nie lubię rozmawiać publicznie z ludźmi, nie radzę sobie z komputerami”. To nie jest nic złego, ale w takim wypadku prawdopodobnie będziesz pisać wyłącznie z pasji, nie dla kariery.
To tak jakby ktoś chciał chodzić do pracy, ale zarazem nie przepadał za porannym ubieraniem spodni. Zakładanie spodni jest wymogiem w większości prac i jeśli się z nim nie zgadzasz to lepiej zostać w domu i wymyślić coś innego. Są pisarze, którzy nie lubią tych tematów, ale to są rzeczy dzisiaj wymagane od każdego pisarza. Nieważne czy działasz z tradycyjnym wydawcą czy nie.
Jest też druga metoda. Nikt nie lubi pisania podsumowań, wymyślania haseł reklamowych albo streszczeń książek.
Andrzej Tucholski: Albo chodzenia na pocztę.
Hugh Howey: Albo chodzenia na pocztę! Są jednak rzeczy, które TRZEBA zrobić jeśli się chce odnieść sukces. Warto się ich więc nauczyć. Brać po jednej, nie bać się i po prostu robić je tak dobrze, jak się potrafi. Tego nie ma znowu tak dużo. Dobrze jest mieć stronę, może bloga, fanpage i Twittera. Tyle wystarczy, by przedstawić się czytelnikom. Warto poczuć się z tym swobodnie.
Ostatnią opcją jest znalezienie kogoś, kto lubi takie rzeczy i zaufanie mu. Powiedzenie: “zobacz, nie mam jeszcze kariery ale poczytaj moje prace. Umiem pisać, moje historie są dobre. Potrzebuję kogoś kto pomoże mi się wypromować. Działajmy więc razem i ufajmy sobie. Jeśli uda nam się rozkręcić karierę to wtedy z radością oddam ci 15% zarobków. Taką osobę traktowałoby się wtedy jak agenta medialnego.
To może być małżonek. Spotkałem już dużo małżonków rzucających dzienne prace, by pomagać swojemu partnerowi lub partnerce w karierze. Moja przyjaciółka, Robin Sullivan robi to dla swojego męża, Michaela Sullivana. Ona została jego wydawcą, Michael może pisać.
Andrzej Tucholski: Okej, a więc mamy pisarza z książką. Powinien chociaż spróbować u standardowego wydawcy, czy od razu pójść z tym własną drogą?
Hugh Howey: To zależy, co ten autor chce od swojej kariery. Czy chce być w księgarniach? Czy chce zarabiać pisaniem na życie? Czy chce tylko się sprawdzić, czy się do tego nadaje? Czy chce mieć poczucie, że “zdał” egzamin od wydawcy? Wtedy tak, niech próbują. Ale to może zająć lata. Lata zanim dobije się do jakiegokolwiek wydawcy i kolejne lata, zanim zgarnie kontrakt.
A co do ludzi, którzy lubią działać inaczej – też jest dużo plusów i minusów. Po pierwsze, można ciągle pracować. Jak się coś napisze to się to wydaje i nie trzeba dalej myśleć. Taka praca nie ma też żadnej daty ważności. Jest dostępna już na zawsze. To było moje podejście.
Inspiracje
Andrzej Tucholski: Zmiana tematu. Co inspiruje cię najbardziej podczas pisania?
Hugh Howey: Tym, co inspiruje mnie najbardziej jest moja wieczna ciekawość dotycząca ludzkiej natury. Nasze życie na tej planecie. Przyglądam się mu trochę jak biolog albo obcy z kosmosu.
Andrzej Tucholski: Jak psycholog.
Hugh Howey: Tak, zanim umrę chcę zrozumieć z tego życia tak dużo jak się da. Pisanie daje mi możliwość robienia rzeczy, które obserwuję lub o których myślę. Czytam gazety, interesuję się aktualnymi wydarzeniami. Chcę to pokazywać potem w tym, co piszę. Gdy czytelnik siedzi z moją książką to ma przed sobą przygodową historię wyłącznie na powierzchni. Dostaję dużo maili od ludzi, którzy docierają do tego, o czym pisałem naprawdę i doceniają to. To jest wielka nagroda.
Andrzej Tucholski: Tak jak z ostatnimi recenzjami Peace in Amber.
Hugh Howey: Oj stary, tak. Bardzo się denerwowałem przed publikacją. A potem każda recenzja mnie zupełnie otwierała na nowo. Ludzie, którzy przeczytali historię naprawdę zrozumieli, co chciałem przekazać. Nie wiedziałem, czy tak się uda. To jeden z najpiękniejszych momentów mojej kariery. Ten feedback, te prywatne maile.
Andrzej Tucholski: To też jeden z plusów ery ebooków. Możesz wydać krótką nowelkę.
Hugh Howey: Jasne. Koszt druku byłby za wysoki. Mam przy sobie czwartą część książki Sand, razem jest pięć. Każda z nich jest cienka i nie ma opcji, bym wydał coś podobnie w sposób tradycyjny. Nie trafiłbym z tym do księgarni. Fajną kwestią w ebookach jest właśnie to, że możesz wydać albo króciutką historię albo sagę na dziesięć tomów. I każda z nich zajmie dokładnie jeden plik. Czytelnicy nie zwracają wtedy uwagi na “grubość” tylko spokojnie mogą zająć się czytaniem.
Andrzej Tucholski: A zatem ostatnie pytanie – co aktualnie sam czytasz?
Hugh Howey: Właśnie skończyłem “Hyperbole and a half“. To coś pomiędzy rysowaną książką a komiksem. Jedna ze śmieszniejszych rzeczy, jakie czytałem. Artystka i autorka umieszcza swoje rysunki również na blogu o tym samym tytule, ale książka jest pełniejsza. Sporo w niej tresowania psób i różnych innych przygód, prawie że biograficznych. Śmiałem się przy niej na pokładzie samolotu, nie mogłem nic na to poradzić. A z drugiej strony są też i momenty smutne. Emocjonalny rollercoaster. Świetnie się bawiłem.
Andrzej Tucholski: Dzięki za Twój czas!
Hugh Howey: Również dziękuję!
***
Wersja wideo
Znajdzie się tutaj za tydzień! Odbiorcy newslettera dostaną ją trochę wcześniej – ramka do zapisu czeka u góry menu po prawej stronie. Właśnie kończę przygotowywać plik. W wyniku późnej godziny nagrania i lekkiego stresu strzelam parę wesołych lapsusów, ale co tam!
Dobra, tygodniowy okres ekskluzywności wywiadu dla odbiorców newslettera minął.
Oto oryginał wywiadu z Hugh Howeyem :)
Parę słów ode mnie
Chyba nie do końca jestem w stanie opisać, jak bardzo jest to cudowne uczucie, móc pogadać na Skajpie z jednym z bardziej podziwianych pisarzy na całym świecie. Tak po prostu. Jak dwójka ludzi nad swoimi kawami. Jakieś siedem tysięcy kilometrów po światłowodzie i satelitach.
Dziękuję Ci, że przebrnąłeś przez te ponad 2500 słów. Do ostatniej chwili się wahałem, czy wrzucać na bloga równie długą kobyłkę, ale jednak taka wartość jest w stanie wśród inteligentnych odbiorców obronić się sama. Nie bez powodu dostaję regularne uwagi od różnych prywatnych ludzi (i paru firm!) że mam cudownych Czytelników :)
Życzę Ci bardzo udanego dnia!
Ciao,