Grand Budapest Hotel – różowa wstążka idealnie w tonie

 

Lubię filmy niedoskonałe. Takie z błędami. Jak moje stare wydanie “Wiedźmina”, jeszcze z Paszportem Polityki, gdzie niektóre średnio wydrukowane strony po dziś dzień z dumą noszą proste literówki. 

No może niekoniecznie tak samo, ale miałem wielką ochotę pochwalić się publicznie moim super wydaniem “Wiedźmina”. Już prędzej “niczym Conan”, którego wszystkie przygody są kanonicznie uproszczone, ale to by była już trochę zbyt odległa wycieczka :)

Wracając do tematu – taki niedoskonały jest właśnie Grand Budapest Hotel, nowe dzieło Wesa Andersona, jego pierwszy film od dawna (a może i od zawsze, nie sprawdzałem) który skosił w kinach na świecie ładnie ponad sto milionów dolarów. To bardzo dużo dolarów.

Zarobionych słusznie i uczciwie, gdyż w mojej opinii jest to kino prawie idealne.

Ciekawą fabułę rozciąga na monumentalny panteon powszechnie znanych i świetnie przygotowanych aktorów. Dzisiejsze podejście do dynamiki i prowadzenia tempa narracji ukrywa pod karoserią dawnego, szkatułkowego, upudrowanego niczym piękna staruszka w operze klimatu. Zamierzone odejścia od kanonu reżyserskiego wiąże różową wstążką tak, by sumarycznie składały się na – parafrazując wypowiedź Leslie Nielsena z “Czy Leci z Nami Pilot” – film mający więcej duszy w pojedynczym kadrze niż większość innych produkcji ma na całej taśmie :)

Zgadzam się tutaj z kolorowym porównaniem autorstwa Aśki Pachli:

Dla mnie „Grand Budapest Hotel” jest jak wielka muffinka, skupiona na wymyślnej formie, chociaż posiadająca naprawdę genialny smak. (…) Przestylizowana i pełna cukierkowej maniery, ale tym bardziej zachwycająca. Miłość przez zapatrzenie? Patrzę i wierzę!

Mające pewną istotność fabularną ciastka wywołały falę kulinarnych skojarzeń u całkiem szerokiego grona Czytelników jestKultury. W budzącym natychmiastowy apetyt tonie wypowiada się Tolala:

Cukierkowo-słodki, symetryczny jak dwie połówki jabłka, z idealnymi proporcjami niewymuszonego uśmiechu i mądrego dramatu – po prostu cudny film.

A słowa, którego szukam od początku pisania tego tekstu z łatwością za to używa w pięknej opinii Magda Wojtkiewicz:

Żeby nie zdradzać szczegółów – surrealizm aż tam kipiał. Ten film jest jak baśń. Mnogość kolorów, niecodzienne ciągi zdarzeń, wciągająca akcja, humor (w wielu odcieniach), świetnie dopasowana muzyka… Cóż… Jeden z lepszych filmów, jakie przyszło mi oglądać (w życiu). Niepolecenie go byłoby grzechem, także polecam zwłaszcza tym ludziom, którzy potrafią docenić piękno.

Ale!

Gdyż każde podobające się grupie A dzieło musi mieć aspekty mogące odstraszyć grupę B.

Wśród entuzjastycznych zachwytów zauważa trzeźwo Natalia Pietraszkiewicz:

Jeśli nie jest się fanem gatunku, to osobiście radzę jednak nastawić się psychicznie na to, że fabuła jest absurdalna, płynąć razem z nią i cieszyć się jej urokiem. Zbyt dużo krytycyzmu może zepsuć zabawę.

To prawda. Grand Budapest Hotel bawi się swoimi własnymi niedociągnięciami. Jeśli scena ma mieć powtórzenie, to będzie miała ich od razu w pakiecie osiem. Jeśli fabuła ma stracić sens w dwóch trzecich danego wątku, dla pewności straćmy go jeszcze potem powtórnie. I powtórnie. I dorzućmy ciastek.

Mi takie odważne, taneczne parady po skądinąd całkiem ubitym gruncie kinematografii bardzo pasują. Ale jak już miałem przyjemność wspomnieć – to nie jest film dla każdego.

Jak podsumowuje Marta Dziok:

Film mi sie podobal, ale tez nie rozumiem peanow na jego czesc. Dobry, ladny, porzadny film.

Bo widzisz, mam taką teorię. Gdyby to był film *obiektywnie* świetny, to u sporej grupy ludzi wypadłby bez żadnej liny asekuracyjnej z półki filmów wybitnych. Poza NAPRAWDĘ nielicznymi rodzynkami pokroju Skazanych na Shawshank, Fight Clubu czy drugiego Ojca Chrzestnego praktycznie każda produkcja z oddanymi fanami ma równie oddanych antypatów. (Ot, ze świeżych przykładów niech będzie kwestia Her.)

Szczególnie że – tutaj przyznaję rację Gajosowi – Budapest miał trochę mylący marketing. Sugerowano komedię. I o ile bywa śmiesznie (Jezu, na domknięciu wątku kota prawnika o mało co się nie popłakałem z groteski – uwielbiam takie bzdury!) to nie, STANOWCZO nie jest to komedia!

Właściwie niemal wszystko to co naprawdę śmieszne w tym filmie, możecie obejrzeć w powyższych dwóch minutach. A ja na ten film poszedłem właśnie po to, żeby się pośmiać. Jak się słusznie domyślacie, nie pośmiałem się zbyt wiele. (…) Brak wyjątkowo zabawnych, rozśmieszających momentów wywoływał wrażenie próżni pomiędzy kolejnymi scenami.

Ale!

Ja tam się w Grand Hotelu zakochałem :)

Szkoda, że nie istnieje naprawdę, bo z wielką chęcią spędziłbym tam parę miesięcy życia.

Pisząc coś, oczywiście.

Podsumuję ten krótki tekst fragmentem wypowiedzi Moniki Chojnackiej, gdyż ubrała ona w słowa największą, najcieplejszą i najśliczniej uszytą pochwałę, jaką tylko może uzyskać historia opowiedziana przy pomocy filmu.

Nie wiadomo kiedy mija 1,5 godziny seansu :))

A przecież o to w tym wszystkim chodzi.

Ciao,

Andrzej Tucholski


///

PS: Już w ten czwartek gorąco zapraszam na darmowy webinar poświęcony skutecznemu blogowaniu o Kulturze. Odbędzie się tutaj, na blogu. Od godziny 21:00 do godziny 23:00 opowiem o różnych ciekawych trickach, wartych pamiętania podstawach i skutecznym balansie kultury z lifestylem. Oficjalne wydarzenie zawierające ankietę, którą naprawdę uwzględniam w programie można znaleźć na Facebooku. Zapisało się już ponad 120 osób!

Widzimy się 24 kwietnia wieczorem!

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies