Choć ten typek u góry to ja, wpis nie będzie o mnie :)
Wolę Ci w środkowej części notki przedstawić Gennaro. To jeden ze światowej sławy speców od kawy, świetnie mówi po angielsku. Żyje w Królestwie od lat, nawet powiedzonka i manieryzmy ma lokalne. Ale gdy używa słowa charakterystycznego dla kultury kawy to natychmiast słychać, że pochodzi z Włoch. Good coffee must have the perfect créma. Nie zangielszczona [krima]. Créma.
I wiesz co?
Myślę, że to tak jak z Londynem.
Metropolitan Lifestyle
Miasto jest ogromne. Stare, wielkie, rozległe i wielowarstwowe. Teoretycznie zunifikowane jedną kulturą Beatlesów i królowej, ale tak naprawdę składające się z tysięcy małych grup mających swoje własne koloryty i przyzwyczajenia. Trochę jak piasek nad Tamizą, choć lubię myśleć, że ludzie są jednak co do zasady trochę czystsi:)
Pomiędzy betonowo-ceglano-drewnianymi fasadami kamienic słychać akcenty z każdego jednego zakątka świata. Nawet z tych najbardziej odległych, choć niewprawne ucho może je mylnie przypisać do bardziej znanych rodzin języków.
Cały ten koloryt, technologię i jednoczesny chaos budowniczy wynikły z milionów usprawnień życia londyńskiego organizmu studio Stiff+Trevillon spróbowało przekuć w spójny design. Obserwowali codzienne życie stolicy Anglii aż do skutku i – no cóż – mi się podoba :)
Podołali.
Ciężko jest uchwycić jednolity nastrój równie potężnego systemu, ale stawiając na lekko przygaszone kolory i dużo zamierzonych „niedoskonałości” wstrzelili się w dychę. Do tego dochodzi mega obszerne menu pełne tysiąca słodkich pokus i aż chce się tam siedzieć.
Synteza brytyjskich zmiennych nazywa się „metro” (od „metropolitan”) i jest…. wnętrzem. Wystrojem wybranych lokali COSTA COFFEE. To właśnie ta marka zaprosiła mnie, Karola i Włodka z Lekkostronniczych oraz Jessicę Mercedes na cudowne dwa dni nad Tamizą.
Tak sobie myślę, że o ile Porto już pewnie na zawsze będzie moją enklawą myśli i potrzeb, tak jednak niebezpodstawny podtytuł jestKultury „miejski lifestyle” o wiele bardziej pasuje właśnie do Warszawy czy Londynu. Bardzo dobrze czuję się w dużych metropoliach. Takich szybkich, wymagających i kulturowo sparowanych z przekuwanym w usługi przemysłem oraz codzienną kawą na wynos.
—
O miłości do kawy
Nasz wspólny pobyt zaczęliśmy od głównej siedziby COSTA COFFEE w Londynie.
To tam w specjalnych (ale zaskakująco małych!) magazynach czekają świeżutkie ziarna kawy.
Trafiają do skromnej, uroczej, naprawdę niepozornej Roastery. Minęły mi kompleksy, bo cała ta zabudowa jest wielkości co najwyżej 4-5 przestrzeni, które nazywam swoim domem. Skoro w równie małym mnożniku tego pokoju da radę zrobić światowy biznes to co ja się będę spierał. OKEJ:D
W tej palarni blendy ziaren są selekcjonowane, palone (ale na medium, bo przesadny roast powoduje gorzkie i paskudne posmaki) oraz skrupulatnie pakowane na prawie cały świat. Tak, do Polski też :) To wszystko wolno zobaczyć jednak dopiero po wejściu w super sterylne ciuchy.
Chłopaki wzięły sobie lokalne przepisy sanepidu bardzo do serca.
Oprowadzał nas Gennaro Pelliccia, ten ze wstępu. Jego język parę lat temu ubezpieczono na 10 milionów funtów. Mój język w identycznie stosowanych kryteriach załapałby się pewnie maksymalnie na piątaka :-(
Nasz nowy kolega Włoch potrafi rozróżnić kilka poziomów kilkunastu zmiennych każdej jednej kawy na świecie. Dzięki jego ekspertyzie podstawa mojego ulubionego cortado zawsze trzyma najwyższy poziom. Charyzmatyczny, wesoły facet.
To od niego dowiedziałem się, że identyczne smakowo blendy kaw można uzyskiwać z wielu konstelacji pojedynczych ziaren i szczepów. Pokazał nam wyższość średnio palonych kaw nad przesadnie zwęglonymi. Dał nam też spróbować samodzielnie w jaki sposób smakuje się zawodowo zaparzone z naukowym pietyzmem testowe próbki.
A ponieważ go ładnie poprosiłem, zrobił dla mnie chemicznie, inżynieryjnie i smakowo perfekcyjne cafe cortado! Było ZABÓJCZE. Do dziś czuję jego zapach i do dziś mam dysonans poznawczy przy jakiejkolwiek próbie uzyskania podobnego napoju na chacie. Rzeczywistość boli.
Tak jak chłopaki z LS rozmawiali z wieloma pracownikami sieci COSTA a Jessica miała za zadanie znaleźć należycie modnych gości kawiarni tak mi przypadło w misji przeprowadzenie pełnego wywiadu z samym Gennaro. Będzie on dostępny za parę dni w wersji wideo na moim kanale na YouTubie. Jeśli lubi się kawę to to jest must-watch :)
NIEAKTUALNE: Postanowiłem wstrzymać publikację tej rozmowy, bo wpis z wycieczki i tak wyszedł mi bardzo wypchany treścią. Wbrew obiegowej opinii, blogowanie niepokojąco przypomina dobrą kawę. Teoretycznie można ją obalić jednym, półlitrowym tankowaniem. Ale w praktyce o ileż smaczniej jest poczekać na wszystkie nuty z osobna!
Video wywiad z Gennaro Pelliccia
Już jest! Przyjemnego oglądania :-)
—
Herbata wcale nie była pierwsza
Jednym z następnych punktów programu był spacer po rejonie Londynu, któremu bezpośrednio zawdzięczamy europejską popularność kawy. Tuż przy stacji metra Bank stała buda Pasqua Rosse, obdarzonego kręconym wąsem i szalonym spojrzeniem Greka w turbanie. To on sprowadził do Anglii dziwny, czarny napar.
Jego charakterystyczna głowa była jednym z pierwszych logosów sieciówki :-)
Podobno oryginalny napar był paskudny, ale jak próbowaliśmy jego dzisiejszego odpowiednika to smakował dokładnie jak polskie lury z lat 90 :) Ówcześni mieli zwyczaj picia tej kawy szybko, często i w sporych ilościach. Społecznie akceptowano, hmm, zwrot nadmiaru prosto w okoliczne krzaczki.
O ewentualne nadciśnienie chyba nikt się nie martwił. #Yolo.
Angielskie coffehouse’y przełomu siedemnastego i osiemnastego wieku to w ogóle były strasznie odjechane miejsca. W środku musiały mieć długie stoły z długimi ławami. Siedzieli przy nich noszący ogromne peruki mężczyźni i debatowali o absolutnie wszystkim. O dziewczynach króla, o zagranicznej polityce, o psigłowcach.
Jeśli zdarzyłoby Ci się do jednego wejść to wszyscy już obecni wstaliby i krzyknęli: “What’s the news?!”, domagając się najświeższej porcji nowin z miasta. Nowiny mogły być oczywiście zmyślone, co bardzo szybko doprowadziło do grubej ilości sprzecznych zeznań na każdy jeden znany publicznie wątek :-)
W okolicznych pijalniach dramatycznie podłej kawuchy sprzed trzystu lat powstały pierwsze zalążki systemu komercyjnych ubezpieczeń, prywatnych aukcji oraz współczesnej wymiany papierami wartościowymi. Nie przepadał za tymi miejscami miłościwie panujący król, bo ludzie zaczynali poważnie omawiać zasadność jego decyzji. Generalnie to były takie lata, że od śniadania po kolację pito przecież wyłącznie słabe alkohole. Kawa doprowadziła zatem do “wytrzeźwienia” zauważalnego odsetka wyspowej populacji :-)
Szalony napój.
—
Całe to dziedzictwo
Tak sobie myślę, że ten wpis miał być w połowie o kawie a w połowie o Londynie, a chyba jak zwykle wyszedł mi o ludziach i rozglądaniu się dookoła. Widzisz, bo podobny nastrój miał ten nasz wypad. Szczerze się cieszę, że mogłem przeżyć równie intensywne i kolorowo podane dwa dni.
COSTA COFFEE to fajna firma. Studiowałem biznes i prywatnie interesuję się zarządzaniem jakością. Ciekawie było rzucić okiem jak to wszystko pracuje “od środka”. Jak utrzymywane są standardy, jak kontynuowany jest pierwotny zamysł braci Costa.
(Chociaż może raczej powinienem napisać “żon braci Costa”, bo akurat kawiarnie są wynalazkiem śmiertelnie znudzonych partnerek tych palaczy kawy. Panowie, aby czymś zająć swoje szlachetne małżonki, postanowili otworzyć im na tyłach głównego biznesu malutki lokalik. Reszta jest historią.)
Jest to też firma bardzo pasująca do Londynu. Już pomijam, że widać ją na praktycznie każdym skrzyżowaniu. Staram się nawet odciąć od nowego, symbolizującego Londyn designu. Może chodzi o zatrudnianie dokładnie takiego samego przekroju rasowego, jaki można dostrzec na ulicach z charakterystycznymi, czerwonymi kubkami? Pewnie trochę.
Ale po poznaniu zarówno historii marki jak i analizowanego pod jej kątem Londynu dochodzę do wniosku, że chyba słowem kluczem będzie “różnorodność”. Bo widzisz, raz chodzi o to, by po złamaniu dechy na Southbanku wycelować nią prosto w cmentarzysko na jednym z przęseł Victoria Bridge.
A czasem o to, by wziąć fajny komiks i usiąść sobie ze słuchawkami na uszach tuż przy London Eye.
Dzięki za wspólny spacer. Cieszę się, że mogłem Cię na niego zabrać :)
Ciao,
///
PS: Wpis jest efektem współpracy z COSTA COFFEE. Tradycyjna już na jestKulturze, charytatywna składka wynikła z przeprowadzenia na blogu akcji leci dla Katarzyny Hawryło. Też jej możesz pomóc przez tę specjalną stronę. Bardzo miła dziewczyna :)