Pierwszy raz byłem świadkiem eleganckiej, błyskawicznie porywającej tłumy charyzmy Lauren Mayberry tuż przed koncertem Depeche Mode. Tyle że chłopaki dały potem oczywiście czadu po całości. Gdyby ktokolwiek inny próbował sił przed nimi to wyczyścili by mi te styki na równo. Zjedliby swój support niczym kruche ciasteczko.
No, tyle że CHVRCHES to nie jest ktokolwiek.
To zespół, w który wkręciłem się – z braku innej hierarchii – na poziomie “pojechałbym do innego kraju na samodzielny koncert”. Dla porównania większość innych fajnych grupek cudem wdrapuje się w kategorię “pójdę, jeśli będą na festiwalu, na który i tak jadę”.
Tę trójkę odjechanych Szkotów trzeba obserwować długodystansowo i z uwagą.
Obdarzona abstrakcyjnie wysokim i silnym głosem Lauren (z wykształcenia i wcześniejszej kariery wysoko nagradzana dziennikarka) wyrównuje głębokie, w sumie bardzo klasyczne basy produkowane przez Iaina i Martina. Zaczęli od kawałka “Lies” a dzięki wypuszczonemu chwilę później “The Mother We Share” załapali się na dziesiątki występów trwających aż do końca 2012 roku. Oprócz Depechów występowali też przed Passion Pit.
Razem tworzą rewelacyjny, współczesny synthpop.
O wiele potężniejszy od The Naked And Famous, o wiele energetyczniejszy od M83.
Rok 2013 zaczęli od Recover. Miał to być singiel budujący hype bezpośrednio przed premierą albumu, ale sprawy grubo się sypnęły. Płyta zaliczyła obsuwę aż na końcówkę września, bo zespół do końca walczył o specjalne zapisy w swoim kontrakcie. Zależało im na zachowaniu maksymalnej wolności artystycznej. Lauren i chłopaki z całej siły wierzą w scenę indie :)
Jednym z najnowszych singli jest “Gun” i przyjemnie na nim widać, jak CHVRCHES nawet na przestrzeni jednej płyty próbują różnych pomysłów na klipy i wizualizacje. A mówimy przecież o debiucie, grupie “znikąd”. Trójce młodych ludzi, którzy po mniej lub bardziej zabawnych przygodach z inną muzyką zdecydowali się połączyć siły i wysadzić kilka wzmacniaczy.
Warto ich znać, bo jeszcze niejedno przed nimi. Na drugą płytkę przyjdzie nam pewnie trochę poczekać (pierwsza ma raptem pół roku), ale nie tracę nadziei, że któryś z polskich organizatorów interesuje się tematem i wkrótce przyjdzie mi zobaczyć CHVRCHES na żywo po raz drugi.
Może to nie ten poziom miłości co The Tallest Man On Earth, ale z Lindsey Stirling dawno remisują.
Gorąco polecam.
Ciao,
///
PS: Swoją drogą – będę wdzięczny za komentarze dotyczące takiej formy prezentowania muzyki. Trochę stęskniłem się za jestPorankami i rozważam powrót do regularnego pisania o genialnych, nowych kawałkach, tyle że w jakiś oryginalny sposób. Nie lubię dublować sam siebie. Jeśli podoba Ci się logika takiego pseudocyklu “musisz obserwować” to poproszę o feedback.