Wiedziałem, że będę musiał zagrać tę grę już w momencie, w którym zobaczyłem pierwsze poważnie promujące ją materiały. No bo spójrzcie na ten w nagłówku – przecież to jest CZYSTY klimat! Szczególnie, że uwielbiam przekrój lat 50-70 w kulturze USA :)
A jak wyszła gra jako taka?
Zanim zdradzę, odrobina wstępu.
Seria XCOM to dosyć burzliwa historia (powiedzmy, że jakość gier z tego szyldu bywała różna), która ostatnimi czasy umościła się na skrzyżowaniu gier taktycznych i akcji. W dużym skrócie, przy pomocy małych oddziałów walczymy z pojedynczymi przypadkami “zlądowań” obcych na naszej planecie. Na miejsce ataku przywozi nas latający pojazd, wysiadamy np. w czwórkę i skrupulatnie kosimy wszystko co nieziemskie aż osiągniemy drugi kraniec mapki. Ja lubię takie gry – szczególnie, że XCOMy są bardzo wymagająca i nawet na poziomie trudności “normal” można dostać potężny łomot :)
Po bardzo udanym XCOM: Enemy Unknown (czasy “współczesne”, sterowanie wszystkimi jednostkami oddziału z kamery z lotu ptaka) przyszła kolej na świetnie reklamowane The Bureau: XCOM Declassified. Wiadomo było, że cofniemy się trochę w czasie, ale co dalej?
Tym razem jest główny bohater. W trakcie walk sterujemy nim “osobiście” a resztą oddziału (dwoma wybranymi żołnierzami) komenderujemy przy pomocy spowalniającego (a nie zatrzymującego, o czym się raz przekonałem zgarniając headshota za zbyt wolne myślenie) grę panelu rozkazów. Sprawdza się to świetnie :)
Chociaż furorę robi – moim zdaniem – dopiero fabuła. Jest “na poważnie”, ale widać w niej tonę nawiązań do tego co w filmach o ufoludkach z dawnych lat najśmieszniejsze. Teraz będzie spoiler, więc czytamy na własne życzenie: [SPOILER] między innymi atakujemy homeworld obcych przy pomocy… latającego spodka :D Oni do nas przylatują takimi kozackimi transporterami, my na nich z spodkiem. Padłem. [/SPOILER]
Generalnie klimat, wykonanie i jakość gry nie pozostawiają mi za dużo rzeczy do narzekania. Czasem się jedynie dziwnie tekstury wczytają, ale nie jest to coś, co by ujmowało tej grze cokolwiek ze swojego błysku. Jest świetna, jeśli macie ochotę na trochę szybkiej, ale też i wymagającej myślenia akcji. W trakcie jednej potyczki “front” może zmienić swój kierunek nawet do paru razy, trzeba więc ciągle płynnie podchodzić do lokowania swoich podkomendnych oraz pamiętania, że ich specjalne umiejętności (np. headhost albo rozstawienie działka) muszą się przez chwilę regenerować. Ta chwila czasem daje obcym przewagę wystarczającą na pełną masakrę :)
Podsumowując: polecam. Gram jeszcze na boku w Kingdoms of Amalur: Reckoning i też jest ekstra (w ogóle wstępnie planowałem zrecenzować te dwie gry obok siebie, niejako przeciwstawnie, ale doszedłem do wniosku, że tak bardzo je lubię, że każdej dam w prezencie osobny tekst!), ale jeśli miałbym wybrać “jedną grę na nadchodzące dni” (załóżmy, że GTA V wcale nie ma premiery za tydzień) to byłoby to The Bureau: XCOM Declassified.
No i ta muzyka z okazjonalnych radyjek… :)
A u Ciebie co teraz grane?
Idzie jeszcze popykać,
///
PS: Za wersję recenzencką pięknie dziękuję Cenedze | Muve.pl :*