27 września 1908 roku był podobno bardzo ładnym dniem. Było jeszcze ciepło. Jak i w każdą inną niedzielę, sporo amerykańskich rodzin wybrało się popołudniem do parku. Kobiety cieszyły się, że mogą pokazać publicznie swoje najładniejsze suknie. Dzieci biegały po krzakach. Mężczyźni rozmawiali o boksie i nadchodzącym, poniedziałkowym dniu pracy. Nikt nie mógł podejrzewać, że dla wielu z nich jest to ostatnia naprawdę pogodna niedziela.
Czy wiesz, co na początku dwudziestego wieku było naprawdę dobrym biznesem?
Konie. Na koniach dorabiało się fortun, na koniach dorabiało się wyższego statusu w społeczeństwie. Konie woziły ludzi, pocztę, towary i dżokejów na gonitwach. Były gałęzią gospodarki, w której pracę znajdowało naprawdę wielu ludzi.
Tyle że 27 września 1908 roku na brzydkie i śmiesznie pachnące ulice Detroit wjechał pierwszy masowo wyprodukowany model Forda T.
Tego dnia rozpoczęła się era powszechnej motoryzacji ludzi i miast.
Tego dnia konie stały się bezwartościowe.
Tysiące pracujących z końmi mężczyzn przeczytało w poniedziałkowy poranek lub usłyszało w wieczornym pubie o nowej technologii i nie zrobiło z tym faktem absolutnie nic konstruktywnego. Po paru latach niektórzy się orientowali, że ich bezcenne hodowle lub umiejętności zaczynają być tylko bardziej i bardziej bezsensowne. Zaczynali się przekwalifikowywać. Niektórzy zaś trwali uparcie przy swoim i nadal patrzyli na coraz częstszych kierowców jak na cuda w cyrku. Nie robili nic.
Dzisiaj możemy już spokojnie ocenić, która grupa lepiej wyczuła kierunek wiatru historii.
Dzisiaj zaczynamy też rozmowy o przyszłości kultury w internecie. Niby miałem pisać o teatrze, bo przyczynkiem do kliknięcia pół godziny temu w [add new] była zorganizowana kilkanaście dni temu w Teatrze Polskim w Warszawie debata “Blog or not to blog”, ale jak zwykle bardziej mi smakuje podejść do sprawy holistycznie. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. Po “prawdziwą” relację zapraszam do Moniki z BlackDresses.pl – jej jak zwykle wyszło super :)
(Wyglądam jak drukowana literka “H”, co nie?)
Masowy internet jest faktem.
Rozwój rynków takich jak nasz w Polsce można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć w oparciu o to, jak poszczególne sytuacje zmieniały się 2, 3 a może i 5 lat temu w innych krajach. Warto obserwować Stany, Anglię i Niemcy. Fakty to fakty.
Mądre firmy i instytucje są świadome zmieniających się trendów i spokojne oswajanie nadal miękkiej rzeczywistości planują z należytym wyprzedzeniem. Robią coś. Dostosowują się. Wydają naraz papier z ebookiem. Budują artyście markę jak trzeba, a nie tylko punktowo. Ufają obserwatorom trendów i statystykom.
I teraz mam problem. Chciałbym napisać “głupie firmy i instytucje tego nie robią” i mieć temat z głowy… ale byłoby to krzywdzące. Nie jest moim celem jakiekolwiek sianie agresji. Wolę poświęcić ten czas (i Twoją uwagę) na coś budującego. To, co opiszę nie jest w żadnym wypadku głupotą. Nie. Jako przykład średniego balansowania nostalgii ze strategią może jedynie skończyć się bardzo nieprzyjemną pobudką pośrodku pustego pokoju.
Wiele firm i instytucji (a pod słowem tym ukrywam też pojedyncze osoby) jest tak bardzo związana z dotychczasowym status-quo, że na powiew świeżego powietrza reaguje lękiem. Zaczyna się przerzucanie odpowiedzialności na kogoś innego. To odbiorcy stają się głupsi. Zniszczyła ich telewizja. To ludzie mniej czytają. Wszystkiemu jest winien internet. To piractwo niszczy artystów. Wszystkiemu są winni fani tych całych nowych technologii.
Jasne.
Samochody też były głośne, śmierdziały i zabijały nieostrożnych.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem w Warszawie używaną nieturystycznie bryczkę.
Podsumowanie minionej debaty jest dla mnie bardzo ciężkie. Z jednej strony mogę ją określić sukcesem – świat teatru jest ciekaw nowych mediów, nowych realiów i nowych kanałów dystrybucji uwagi (a co za tym idzie: treści). Każdy kiedyś zaczynał, a start od tak przygotowanej rozmowy to start godzien pochwały i poklasku. Serdecznie z tego miejsca pozdrawiam Dawida Mlekickiego, pomysłodawcę, za otwartość i determinację. Chcę widzieć takich jaskółek przemian jak najwięcej.
Niestety, do nazwania *efektu* tej debaty sukcesem może mi trochę brakować tolerancji. Usiadłem w gronie (oraz naprzeciwko – publika prezentowała poziom godzien osobnego, bardzo pozytywnego wpisu, nie żartuję:) ) zasłużonych w dotychczasowym świecie ludzi. Rozmowa z nimi (a już w szczególności z publiką) problemem nie była. Tyle że, niestety, przez większość czasu czułem się tam do czegoś brzydko zobowiązany. W trakcie wydarzenia nie myślałem o tym wiele; miałem na celu wyłącznie przekazanie pewnych informacji i wartości. Jestem przyzwyczajony do startowania z dołu – czy to przez popkulturę, czy to przez wiek, czy to przez blogowanie, czy to przez cokolwiek innego.
Ale… gdy usiadłem do pisania tych słów to straciłem z pola widzenia powód, dla którego powinienem się na taką nieuczciwą hierarchiczność godzić.
Na debacie musiałem się tłumaczyć, dlaczego dbanie o swoje artystyczne prawo własności nie jest “narcyzmem”. Przez jedna trzecią musiałem odpowiadać na pytania dotyczące pieniędzy (który to temat pojawił się jakoś w chwilę po starcie wypowiedzi). Musiałem operować spokojną argumentacją przy narzucanym nastawieniu, jakoby moja praca była “kapitalistyczna”, co samo w sobie nie jest określeniem negatywnym, ale w 2013 jednak trochę mnie dziwi. Może to tylko moje personalne odczucie, ale jeśli w moderowanej dyskusji poczułem się w pozycji nieuprzywilejowanej to jednak spróbuję temu instynktowi zawierzyć.
Ta debata miała na celu rzucić choć wąski snop światła na przyszłość teatru w internecie.
Spojrzałem w tę przyszłość i trochę nie chce mi się mieć zdania.
A już na pewno przestaje mi się chcieć nim dzielić publicznie.
Kocham kulturę, kocham teatr tak jak i kocham muzykę czy film, czy komiksy, czy gry, czy (ostatnio) taniec, czy nawet społeczne podejście do planowania miast, co potem wpływa na tysiące niezauważalnych kwestii, które tworzą nasze odczucia. Kocham to wszystko, ale zaczyna mi się nudzić bycie stawianym jako ciekawostka przed sceptycznymi ludźmi, którzy nie mają nastroju na rozwój i naukę. Którzy chcą skonfrontować z moją osobą swoje lęki, strachy i niedowierzania.
Którzy będą się mnie pytać o te cholerne, NIGDY przeze mnie nieporuszane w rozmowach pieniądze. Po sto razy.
A takich paru na debacie się pojawiło (goście + publika). Taki nurt wybrała moderacja. I jak zwykle – jestem w stanie zrozumieć ich pozycje, ich podejścia i ich nastawienia. Ja je naprawdę rozumiem, sam mam rzeczy, których się boję. Sam nieufnie patrzę w naprawdę odległą przyszłość. Tylko przestaje mi się podobać brak zrozumienia w kontakcie zwrotnym.
Dotychczasowy świat po swoich decyzjach nie musi stawiać przecinków na wyjaśnienia.
Od paru lat spędzam każdy jeden dzień na samodoskonaleniu swoich umiejętności. Co tydzień czytam kilka nowych materiałów dotyczących pisania, dystrybucji treści, zmian trendów w internecie. Sporo czasu spędzam w różnych statystykach próbując się zorientować co robię źle. Kocham to co robię, więc wpycham w to NIEOBLICZALNE ILOŚCI CZASU, by efekt był – PO LATACH – choć trochę zadowalający. Zadowalający mnie, bo nikt nie krytykuje mojej pracy równie często i brutalnie co ja sam. Nie masz pojęcia, ile rzeczy idzie do kosza zanim nawet stanie się szkicem :)
Bym mógł mieć cichą świadomość, że tak jak w miarę wychodzi mi blogowanie dzisiaj, tak będzie mi ono wychodziło gdy już dawno zdechnie Fejs a Google zdąży kolejne piętnaście razy zmienić swoje algorytmy. Bo jeśli jestem czegoś w życiu pewny to właśnie tego, że niczego nie mogę być pewny.
W życiu nie przyszłoby mi do głowy, bym w tym co kocham zdobył “wykształcenie” a potem w sposób roszczeniowy podchodził do nadchodzących zmian i dziwił się, że coraz gorzej mi wychodzi. Ale – teraz będzie ważne – nigdy też nie przyszłoby mi do głowy osobę, która robi coś inaczej ode mnie traktować jakkolwiek antagonistycznie. Ktoś wierzy w trend, że popularne będą merytoryczne recenzje? Super, z chęcią będę w kontakcie, byśmy mogli się nawzajem od siebie uczyć, jak dwaj autorzy. Ktoś wierzy, że tekst to przeżytek? Tak samo. Wybieranie trendów to mix nauki i sztuki, oceniać można dopiero efekty.
Ale wiara w to, że “internet minie”?
Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem w Warszawie używaną nieturystycznie bryczkę.
Uściski,