Mam ostatnio trochę dość technologii. A może nawet nie tyle technologii, bo lubię moją konsolę i telefon, co większości tworzących je ludzi. Doprowadzili oni do takiej inflacji pojęć, że na prawdziwe innowacje nie ma już w naszych psychikach miejsca.
Nie pamiętam gdzie o tym czytałem, ale widziałem kiedyś takie fajne podsumowanie dotyczące semantyki oceny. Jeszcze parę lat temu wystarczyło, że firma oferuje *nowy* produkt. Dzisiaj to jest oczywiste i wręcz wymagane, żeby wszystko było nowe. Naklejka świeżości znienacka straciła swój urok. Pojawiła się więc potrzeba wymyślenia szybkiego zastępstwa. Wybrano innowację. Teraz wszystko jest innowacyjne.
Lubię produkty Apple’a. Pan na zdjęciu u góry też je lubi. Ale żaden z tych konkretnych modeli nie jest innowacyjny. Innowacyjny był pierwszy iPhone. Drugi nie był. Czwarty tym bardziej nie był. To są dobre urządzenia, mające swoje plusy i minusy, bardzo ciekawie rozwijane z modelu na model. Ale żeby traktować je jako innowacyjne? To gubienie faktycznej wartości tego słowa.
Efekt rozcieńczenia jest na rynku dramatyczny.
Osiemdziesiąta druga aplikacja to-do robiąca dokładnie to samo co oryginał. Ale za to ma nowy kolor. Innowacja.
Dokładnie taki sam tablet jak ostatnio, tylko trochę szybszy. Innowacja.
Jeden z sześciu identycznych sprzętów lądujących na rynku w tym samym tygodniu. Same innowacje.
Chcesz przepis na innowacyjny produkt?
Zrób cokolwiek, dograj do tego kickstarterowy trailer z melodyjką na ukulele w tle i gotowe.
Wrzucam skan tej okładki MIT TR trochę na przekór. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jest argumentem w innej dyskusji (We’ve stopped solving big problems), ale tutaj u nas też znajdzie zastosowanie. Otóż lądowanie na księżycu BYŁO innowacyjne. Podobnie jak i pierwsza udana transplantacja serca w wykonaniu Zbigniewa Religi.
Powiedzmy, że pierwszy iPhone czy takie pomysły jak ułatwione emitowanie rozgrywki udostępnione światu przez PS4 to też są innowacje. Zmiękczone, mniejsze, codzienne, ale jednak innowacje. Tutaj użycie tego słowa mnie nie boli. Ale szafowanie nim na lewo i prawo przy kopiach, drobnych usprawnieniach, poprawkach i ewolucjach?
Może i oficjalna, pewuenowska definicja słowa “innowacja” nadal znajdzie zastosowanie, ale z przyjętym społecznie rozumieniem jej jako czegoś doprowadzającego do przełomu możemy już zapomnieć.
Gdy o tym myślę, nasuwa mi się na zamknięcie cytat z “Walden”.
“Podobnie jak z uczelniami, sprawa ma się z tysiącem “nowoczesnych wynalazków” – są one iluzją, postęp nie zawsze jest rzeczywisty (…). Nasze wynalazki to zwykle śliczne błyskotki, które odrywają naszą uwagę od rzeczy poważnych. Są tylko ulepszonymi środkami wiodącymi do nieulepszonego celu, celu już i tak zbyt łatwo osiągalnego (…). Bardzo nam śpieszno skonstruować telegraf magnetyczny z Maine do Teksasu, może atoli Maine i Teksas nie mają sobie nic ważnego do przekazania.”
~~ Henry David Thoreau
Pojęcie innowacji odcięto od celowości i zasadności działań. Nie próbuje rozwiązać problemu tylko chce bezczynnie stać we własnym świetle. Stało się przymiotnikiem, równie eksploatowanym co – parę lat temu – “epickość”. Tyle że epickość razem z kolejnymi milionami nadużyć pojęciowych przestała być epicka.
Nie wiem, jaki będzie kolejny “ulubiony wyraz” twórców technologii, ale innowacyjność jest już w odwrocie.
Przestała być innowacyjna.
Ciao,