Jednym słowem jest nim: nieskuteczność. Niestety, samo nazewnictwo sprawy nie rozwiązuje. Drążymy więc dalej. Nieskuteczność polskiej kultury płynie przede wszystkim z nadmiernego sentymentalizmu i niezrozumienia, że nową “stabilnością” jest ciągły okres zmian. Na takiej bazie możemy już zacząć pracować.
Najpierw – szybki case
Parę dni temu byłem w teatrze. Dzień po spektaklu opublikowałem na blogu recenzję: Zemsta w Teatrze Polskim w Warszawie. Dzień po publikacji moja recenzja została w całości skopiowana (co prawda z zachowaniem podpisu, ale skoro jako autor treści jasno określiłem zasady korzystania z moich publikacji to ich łamanie jest naruszeniem moich praw, proste) na stronę e-teatr.pl. To kradzież. Dokonana na osobie działającej w kulturze przez instytucję działającą w kulturze (nie sądziłem, że coś takiego w ogóle może mieć miejsce, nie w tej branży). Po szybkiej wymianie maili kopia tekstu została z portalu zdjęta, to zachowanie godne pochwały, ale samo zaprezentowane przez redakcję podejście wymaga niestety dalszych działań. Zaraz do tego dojdziemy.
O naruszeniu praw napisałem od razu na fejsie i szybko się okazało, że gdzieś w zasobach portalu e-teatr.pl wisi też skopiowany tekst autorstwa Moniki Kamińskiej, zaprzyjaźnionej blogerki z Black Dresses. Ona również poprosiła mailowo o zdjęcie tekstu ze strony.
Oto fragment maila, który dostałem zwrotnie ja:
“E-teatr.pl (jest) bazą dokumentującą całość polskiego teatru (…). (Jest) miejscem od 10 lat powszechnie odwiedzanym przez ludzi polskiego teatru, dlatego też staramy się gromadzić na nim wszystkie opinie nt. premier, formułowane w mediach tradycyjnych i internecie.”
Oto fragment maila, który dostała zwrotnie Monika:
“Wortal e-teatr.pl to przedsięwzięcie niekomercyjne (…), baza dokumentująca wszelkie przejawy życia teatralnego w Polsce (i nie tylko), za pośrednictwem materiałów własnych, nadesłanych, tekstów z prasy krajowej i oczywiście z Internetu. Blogi nie są nowością w świecie teatralnym, istnieją już jakiś czas i korzystamy z nich także, ku radości blogerów, którzy nas o tym informują, dziękując, że znaleźli się w największym polskim wortalu teatralnym, czytanym przez środowisko (i nie tylko) od blisko 10 lat. To dla większości blogerów znakomita forma promocji i sposób dotarcia do szerszego grona czytelników.”
Dla dodania sprawie dodatkowej głębi – ta “znakomita forma promocji” przyniosła jak do tej pory Monice 3 nowych czytelników (50% z 6 odwiedzin wszystkiego, bo połowę nabiła razem ze swoimi bliskimi). To jest prawie tyle co nic nawet w kontekście małej strony. W kontekście “powszechnie odwiedzanego miejsca” to prawie jak strona-trup. Ale nawet mniejsza o wejścia.
Przechodzimy do sedna
Największy (!), powszechnie odwiedzany, istniejący od 10 lat wortal o teatrze zbiera swoje treści poprzez łamanie praw autorskich innych twórców a redakcja nie widzi w tym absolutnie nic złego. A mógłby przecież robić tak niesamowite rzeczy, być osią wydarzeń i twórcą powtórnego trendu popularności sztuk wśród młodych i np. pracujących w biznesie, cokolwiek! To jest smutne samo w sobie – ale nie jest najgorsze.
Prawdziwa tragedia zaczyna się dopiero w drugiej części odpowiedzi do Moniki. Otóż, podobno, blogerzy piszący o teatrze DZIĘKUJĄ, że mogą mieć przedruk swojego tekstu (co wpływa negatywnie na pozycjonowanie w Google, ale co tam) na portalu, który na przełomie 10 lat działalności ma praktycznie zerową wartość sprawczą. Karmi się kradzionymi tekstami, jego autorskie (?) newsy i recenzje zbierają po zero lajków a tzw. leady generowane dla zewnętrznych autorów nie przekraczają… 10 wejść.
Niestety, abstrahując nawet od nieskutecznej i bardzo wątpliwej moralnie działalności e-teatru jestem totalnie załamany blogerem, którego cieszy podobna sytuacja.
Blogerze, działasz w Internecie! Na litość, w tym samym Internecie, w którym malarze sprzedają za duże pieniądze swoje dzieła na ebayu a muzycy osiągają wielkie kariery prawie wyłącznie dzięki fanom! Jesteś od kilka kliknięć od milionów innych Polaków. Masz SWOJĄ stronę, której możesz założyć WŁASNE kanały social media i najpóźniej po roku trafić do pełnego mainstreamu w dowolnej, wybranej przez CIEBIE kategorii. I Ciebie cieszy bycie przedrukowanym na e-teatrze? Który po 10 latach nie umie wygenerować więcej niż 10 leadów dla zewnętrznego autora?
Chryste!
A dlaczego się w sumie cieszę?
Bo mój tekst zniknął ze strony w chwilę, no biggie, a wreszcie znalazłem pomnik podejścia, które od dawna starałem się jakoś zbudować słowami, a bez którego zgniecenia kultura nigdy wskoczy z powrotem na tory wielkiego, wszechogarniającego prosperity i tolerancji dla projektów. Dumne, dawne, nieskuteczne i zawieszone psychicznie gdzieś w latach młodości moich rodziców instytucje przeszkadzają gorzej niż przyczepiona do nogi stalowa kula. Fakt, lśni ładnie. Ale nie zajdziesz z nią nawet do spożywczaka po soczek.
Kultura musi być jak Jason Bourne
Jak Bourne. Nie jak to, co proponuje artystom Zbigniew Hołdys.
Ja rozumiem edukację, że do teatrów należy chodzić. Rozumiem edukację, że za muzykę należy płacić. OCZYWIŚCIE! Ale edukacja nie oznacza jęczenia! NIKT nie lubi królewien jęczybułek. A kultura dokładnie z tym się w Polsce kojarzy. Jest takim wielkim, wszechogarniającym bąblem postawy roszczeniowej, która tylko chce, chce, chce, pragnie i wymaga. Nie zabijajcie nas. Nie kopiujcie nas. Nie krytykujcie nas. Polecajcie książki. Dawajcie. Chcemy. Już. Należy nam się.
A walcie się!
To w żadnym wypadku nie jest odpowiedź kulturalna, ale nienawidzę postawy roszczeniowej. Zarówno jako osoba prywatna jak i bloger. Ona nie ma nic wspólnego ze zdrowym wymaganiem artysty, by dystrybucja dzieł była uczciwa. Wyobrażacie sobie w ogóle blogera, który WYMAGA od czytelników lojalności? Skoro pan Zbigniew Hołdys chce sprzedawać setki płyt, to niech nagrywa dobrą muzykę, którą będzie potem kolportował wśród swoich fanów dzięki utrzymywanym własnym wysiłkiem intymnym kanałom komunikacji pomiędzy odbiorcą a artystą. Niech dba też o dodatkowe aktywności, dzięki którym dotychczasowi fani w nienachalny sposób staną się ambasadorami jego osoby i będą fazą zarażać coraz odleglejszych znajomych. Czy tak robi? Nie wiem, nie mi to szacować. Wydaje mi się, że nie. Gdyby tak robił to by nie jęczał.
Albo z innej mańki – pamiętacie ze swoich lat w szkole nauczyciela, który próbował wymusić na Was przygotowywanie się do sprawdzianu jęczeniem, narzekaniem i stwierdzaniem, że to Wasz obowiązek? Bo ja pamiętam. To właśnie na tych przedmiotach na złość nie przygotowywałem nic ponad minimalne, codzienne wymagania. A dzisiejsi konsumenci są uparci jeszcze bardziej.
Kultura musi by jak Bourne, nie jak Hołdys.
(Albo nie jak manager Hołdysa, nie wiem kto tam u niego decyduje o wypowiedziach medialnych i kanałach promocji. Anyways, odpowiedzialność za efekt ostateczny ponosi sam twórca, więc jeśli trzyma przy sobie równie smętne osoby to jego sprawa.)
Musi walczyć
Być na przodzie ewolucji, na samym wschodzącym krańcu wykresu innowacji. Korzystać z najnowszych technologii i trendów społecznych do własnych celów. Nie bać się narzędzi i maksymalizować ich przydatność do poziomów wcześniej niespotykanych.
Nie, nie mówię tym samym, że każda kultura powinna być wszech-kulturą, dyskredytowanym przez klasyków miksem dla takich odbiorców jak ja. Nie. Ale nawet hardcore’owy teatr powinien być nowoczesny. Oferować sprzedaż biletów przez Internet. Organizować wsparcie lokalnych osób publicznych. Organizować dodatkowe wydarzenia przyzwyczajające ludzi do samej koncepcji wchodzenia z daną instytucją w interakcję. Tak jak odważnie zainwestował w blogerów Teatr Powszechny. Tak jak nie bał się spektaklu dla niesłyszących Teatr Polski.
Jeśli w świecie ogromnych, galopujących wymagań (które za 2 lata pewnie będą inne, ale w świecie kultury nie ma czegoś takiego jak plateau, o czym ogrom ludzi zdaje się w swoim lenistwie zapominać) jakąkolwiek renomę ma 10-letni wortal, który kradnie teksty i nie umie generować leadów to niestety, nie osiągniemy tutaj nic poza kolejnymi smętnymi wywiadami o tym, że Polacy nie chodzą do teatrów.
Guess what, czy ja jako bloger, gdy spada mi ruch, zrzędzę publicznie na czytelników? Nie.
Czy gdy Starbucksowi maleje ruch to czy zrzędzą publicznie na swoich klientów? Nie.
Zamiast tego osoba (lub instytucja, nieważne) świadoma czasów, w których żyje robi szybki odwrót do ostatniej kontrolowanej sytuacji i planuje swoją strategię od nowa. Ponosi wydatki. Podejmuje się ryzyka. Jest odważna, próbuje i… przegrywa jeszcze kilka razy.
A potem wygrywa. I jakość obojętne czego – blogów, kaw, teatrów, koncertów w okolicznym amfiteatrze osiąga zupełnie nowy poziom i znienacka panującym best practise nie jest już to sprzed miesiąca, lecz to nowe.
Jak już wspomniałem – plateau w kulturze nie istnieje. Nawet spopularyzowane w 2013 roku rozwiązanie nie powinno być traktowane jak coś wieczystego, lecz w samą swoją genezę mieć od razu wpisaną uczciwą analizę za 2-3 lata, czy przypadkiem już nie pora rozwijać się dalej.
Róbmy więc rzeczy. Ty i ja. Teatry. Instytucje. Wszyscy.
Róbmy i bądźmy odważni.
I niech to nam nie zajmuje dekad, pls :)
EDIT: Zapraszam również do tekstu “Martwe Portale” autorstwa wspominanej wcześniej Moniki. Jak widać nie tylko ja wkurzyłem się na tyle, że upubliczniam sprawę.
Keep tight,
///
PS: Z początku miałem tego tekstu na bloga nie wrzucać, bo doszedłem do wniosku, że może podobne akcje to odosobniony przypadek. Zresztą, moje teksty często są gdzieś kopiowane. Niestety, dzisiaj się dowiedziałem, że recenzję Zemsty ukradł też do siebie Dziennik Teatralny – tym razem strona istniejąca aż od 1998 roku. Fascynujący proceder :)