Murakami i ja. Historia spotkania, do którego nie doszło

 

Z każdym artystą, którego cenię, łączy mnie bardzo konkretna, namacalna, dająca się nazwać więź. Oni pewnie o niej nie wiedzą, ciężko żeby przy swojej popularności mieli świadomość istnienia konkretnego fana z Polski, ale dla mnie jest to połączenie bardzo ważne.

Jestem pewien, że też takie odczuwasz, gdy myślisz o swoim ukochanym pisarzu, muzyku, reżyserze, tancerzu, artyście innej dziedziny sztuki.

Wiem, co zawdzięczam Irvingowi, wiem co zawdzięczam Kingowi. Wiem co dał mi Jay-Z, wiem co dał mi Damien Rice albo Sigurzy. Do tego grona wlicza się też paru blogerów, których większości dziś już nie czytam bo albo przestałem potrzebować ich słów albo dojrzeliśmy w dwie różne strony.

Dziś chciałem Ci opowiedzieć trochę o mnie i o Murakamim.

Jak zacząć swoją przygodę?

Poprzedzę jednak faktyczny tok myśli czymś, o co jestem na blogu (od tamtej zbiorczej recenzji) bardzo często pytany. A mianowicie “od czego zacząć”, jeśli się jeszcze z prozą japońskiego pisarza styczności nie miało. Odpowiedzi na to pytanie jest wiele i tak naprawdę każda może być prawdziwa, ja jednak polecę lekko odwróconą kolejność, w której czytałem jego dzieła sam:

1. Norwegian Wood – za bliskość rzeczywistości

2. Kafka nad morzem – za cudowny balans pomiędzy światem naszym i nie do końca naszym

3. Na południe od granicy, na zachód od słońca – za znikomą długość (2-3 godziny czytania) i bycie esencją stylu

4. Kroniki ptaka nakręcacza – za bycie światowo rozpoznawalnym “najważniejszym dziełem mistrza”

5. Dowolnie :)

Murakami i ja

Parę lat temu odbiłem się od jego prozy, bo byłem na nią widocznie jeszcze trochę za młody. Powtórnie pokazał mi go człowiek, któremu swego czasu zaufałem i poczułem, że oprócz codziennych setek różnic jest gdzieś tam głęboko więź, którą warto pielęgnować. Z nieznanych mi powodów człowiek ten nadwyrężył moje zaufanie i przeciął naszą relację w wyjątkowo brzydki sposób. To była dziwna sytuacja. Od tamtej pory sięganie po książki Harukiego naznaczone jest dla mnie dodatkową nostalgią.

Murakami to prozaik, którego fikcyjne postacie cechuje praktycznie nieograniczony neurotyzm (… a może na tym polega bycie człowiekiem?) i równie silne poczucie tolerancji dla siebie i innych. W tym zabawnym świecie jego książek – w którym człowiek mniej więcej w połowie opowieści potrafi się nagle zorientować, że “zwyczajna” obyczajówka o paru szarych ludziach od jakichś dwustu stron jest opatrzona gadającymi zwierzętami – nie ma czegoś takiego jak “pokonywanie siebie”.

Każda skrywana emocja w końcu i tak wróci, każda zdrada lub zostawienie mają sens. Jeśli zachowanie można wytłumaczyć emocjami, jest wytłumaczalne. Jeśli ktoś po dekadzie małżeństwa postanowi odejść to – o ile czuje się z tym posunięciem spójnie – tak naprawdę nie ma sprawy. Będzie ból. Będzie żal. Nie będzie gniewu.

Przebywam w tym świecie zawsze cichy, jak gość. Obserwuję.

Nie czuję się spłoszony, bo Murakami nie pisze swych książek by wybronić jakiekolwiek kompleksy; jego opinie wygłaszane ustami nieistniejących Japończyków nie są nacechowane butą. Nie widać po nich zbudowanej na niepewności agresji. Po prostu są. Jak deszcz.

Obserwuję ten świat z ciekawością, bo podobne myślenie jest mi obce. Mój prywatny system do obsługi życia i świata bazuje w sporej swej części na stoicyzmie; nie jestem największym fanem pozwalania, by najmniejszy podmuch myśli zmieniał ludzki nastrój i rujnował tysiące spraw, bo “emocje są najważniejsze”. Emocji się nie zatrzyma, ale można je kierunkować, podkręcać ich zabarwienie lub – w ostatecznej sytuacji – zwyczajnie je zmienić. Emocje są najważniejsze, ale nie są wyłącznym motorem i sterem ludzkich działań. Gdyby były, nazywalibyśmy je instynktem. Jest jeszcze intelekt.

Lubię mój światopogląd. Dużo rozmawiam i czytam, by go szlifować, poprawiać i dbać, by nigdy nie przysłonił zrozumienia dla innych, cudzych sposobów na widzenie spraw. Ale zmieniać go o sto osiemdziesiąt stopni już bym nie chciał. Służy mi, jestem z nim szczęśliwy.

Obcując z prozą Murakamiego czuję jednak, że mogę sobie pozwolić na napędzane głęboką ludzką ciekawością sprawdzenie, co by było gdyby. Tak jak zajęty własnymi strategiami pilot, który wymyśliwszy w wolnym czasie teoretyczną akrobację dysponuje kolegą, który wykona ją w zastępstwie autora. Fascynują mnie postacie, które zamiast powiedzieć “chrzań to, rób swoje, dokonuj odważnych decyzji i osiągaj marzenia” wolą spędzić czas na dokładnym rozkładaniu na czynniki pierwsze, czy nie poczują się z teoretyczną nową decyzją… puściej. Albo mniej spójnie z własnym poczuciem tożsamości. Albo nieszczerze względem swoich ideałów, o których i tak myśleli od czasów studiów, bo mają wrażenie, jakby zatracili w pewnej chwili swojego życia fragment ich oryginalności i teraz są zagubione, co robić dalej.

Też pewnie miewam takie myśli, ale nigdy nie nadałbym ich aż tak wysokiego priorytetu.

Szanuję i cieszę się, że mamy na świecie pisarza, który w tak udany i naturalistyczny sposób oddaje myśli ludzi aż przesadnie wrażliwych. Kruchych jak krakersy, które planujemy posmarować porcją zimnej nutelli. Dzięki niemu mój punkt widzenia może popatrzeć przez ziejącą pośrodku asymptotę na inny punkt widzenia. Punkt bliski, bo ja chcę zrozumieć a on używa do opisywania rzeczy literackiego kunsztu i przejrzystego języka. Punkt bliski, ale też i nieosiągalny.

Z asymptotami nie ma przelewek.

Autorem zdjęcia w nagłówku jest Susonauta.

Trzymaj się,

Andrzej Tucholski

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies