22 lekcje życia przywiezione z Porto

 

*Wdeeeech* Mam dziś urodzinyyyyyyyyy :D Równy rok temu opublikowałem z tej okazji wpis “Nie ma nikogo poza Tobą“. Pomyślałem, że w tym roku też chcę przygotować dla Ciebie coś podobnego. Coś ważnego.

Tym czymś będzie zwieńczenie moich cykli z Portugalii.

Ale nie takie zwykłe, co to to nie.

Pół roku w Porto dało mi więcej usprawnień mojego wewnętrznego systemu obsługiwania życia niż jakikolwiek inny okres kiedykolwiek indziej. Peter Parker miał ugryzienie pająka, Luke Skywalker – droidy. Ja miałem Porto. Niby nie-tak-znowu dużo dni w nie-tak-znowu odległym kraju, a wiem, że dzięki niektórym myślom będzie mi już łatwiej lub w jakikolwiek sposób skuteczniej przez naprawdę wiele nadchodzących lat. Wierzę, że to wystarczające paliwo, by uczynić tę notkę faktycznie przydatną :)

Te moje myśli, “lekcje”, nie mają żadnej istotnej kolejności. Co najwyżej taką, z jaką mi się przypominały.

Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa i w większości publikuję je tu na blogu po raz pierwszy! Nie mają żadnego związku z występującymi obok punktami, po prostu tak mi się wydawało najciekawiej je powrzucać.

Aha, notka jest super-długa (wywiadu z Jurkiem Owsiakiem nie przebiła, ale bardzo się starałem), więc pewnie będziesz ją czytać na raty. Będzie mi jednak miło, gdy przeczytasz całą. Jest dla mnie bardzo ważna :)

1. Less is more

W trakcie pobytu w Portugalii miał do mnie kurierem dojechać duży aparat Nikon D600, podstawa mojej długoterminowej współpracy z Nikonem. Wiedziałem więc, że i tak będę wracał z dodatkowym bagażem lukowym (choćby przez statyw), dlatego w tamtą stronę musiałem spakować się w jedną i tylko jedną walizkę. 23 kilogramów rzeczy na pół roku życia, pracy, odpoczynku i rozwoju w obcym kraju. Wyłożyłem na łóżku wszystkie absolutnie potrzebne mi ubrania, przedmioty i ładowarki i po weryfikacji doboru wagą wyszło 27.

Cztery kilo do odrzutu. Fu.

Znienacka część rzeczy wydała się trochę mniej niezbędna i udało mi się zredukować ciężar do 24. Przerzuciłem lapka na plecy i można było jechać.

Na miejscu też mało kupowałem. Dwa razy urządziło mnie niespodziewanymi paczkami wydawnictwo Prószyński i Ska co postanowiłem spotęgować zamówieniem sobie z Anglii obu albumów Sartorialisty (kultura nie zna racjonalności), ale generalnie życie ze świadomością, że ma się wszystkiego (włączając w to skarpetki) mniej niż 100 przedmiotów w swoim otoczeniu jest niesamowicie oczyszczające. Teraz w Warszawie też będę dążył do podobnego stanu.

Less is more. Cieszę się, że mogłem się o tym przekonać.

2. Przedmioty to tylko przedmioty

Mogą się zepsuć. Mogą się zgubić. Mogą przyjechać spóźnione. Mówi się trudno.

Mam zadatki na kolekcjonera i jeśli coś mnie ciekawi – gry, muzyka, książki – lubię to zbierać. Dzięki wyjazdowi zrozumiałem w pełni, że o ile fajnie jest mieć jakąś półeczkę best-of-the-best i nie ma w tym nic złego, to to naprawdę są jednak tylko przedmioty. Gdy ich w pobliżu nie było to nie umarłem, nie wybuchłem, nie dostałem martwicy nerek. Po prostu ich nie było. A teraz gdy znowu je dookoła siebie mam to się cieszę, w końcu to moje kulturowe zdobycze osiągane latami :)

Ale gdyby coś im się jednak stało to będę już pamiętał, że liczą się wspomnienia związane z daną rzeczą a nie ona sama.

To spora różnica.

3. Czas i tak mija

Lubię temat samorozwoju i pokonywania barier. Etap czytania “guru produktywności” minął mi co prawda już jakiś czas temu, ale pamiętam, że praktycznie nie istniała publikacja NIE zawierająca maksym w stylu “time will pass either way so take chances”.

Wiesz jak to jest, gdy pewną regułę lub logikę niby znasz, ale i tak dopiero po dłuższym czasie masz olśnienie, co tak naprawdę znaczy?

Miałem tak z upływem czasu. Niby wiemy, że “czas mija”. Widzimy zmiany pór roku, odliczamy miesiące lub lata, jesteśmy świadom kolejnych urodzin – ok. Też mi się tak wydawało. Ale dopiero pojechanie gdzieś na wyznaczony okres, który jest BARDZO wyraźnie odczuwalny (*tylko tyle* dni będę w *tym* miejscu świata, pełna czasoprzestrzeń) dało kopa w twarz, że nie warto niczego odkładać.

Prosty przykład – względną płynność w j. hiszpańskim osiąga się na wysokości 800-1000 wyrazów. Gdybym przez 3 lata studiów uczył się CODZIENNIE jednego wyrazu i raz na miesiąc dorzucał jakąś gramatyczną rzecz to umiałbym dziś mówić po hiszpańsku. Ale tego nie zrobiłem, bo wydawało mi się to czasochłonne i (tu wstaw jeszcze kilkaset wymówek). Mąąąądrze.

4. Uprzejmość jest pięknem

Boże. Portugalczycy to najuprzejmiejszy naród, jaki kiedykolwiek spotkałem. Młodzi są dla siebie mega tolerancyjni, dorośli używają wielu form grzecznościowych nie noszących jeszcze znamion wytresowanej automatyki (jak w angielskim) i w ogóle, jakoś to pięknie tam gra. Ludzie spytani o drogę potrafią z Tobą iść parę ulic, byś na pewno się nie zgubił :)

To dzięki uprzejmości załatwiliśmy dziesiątki małych problemów, z których każdy mógł się w każdej chwili przerodzić w poważną drakę a udało się go poskładać w kwadrans lub mniej. Ludzie generalnie chcą być pomocni, muszą tylko zauważyć w nas coś zwrotnego.

Uprzejmość nic nie kosztuje i jest cechą ludzi inteligentnych i pewnych siebie.

Cynizm i wszelkie formy kreatywnego ujmowania drugiej osobie zawsze świadczą o pustych wyrwach we własnej wizji siebie u atakującego.

5. Nauka nowych rzeczy jest banalnie prosta

Angielskiego nauczyłem się z gier i komiksów. W efekcie nigdy się go “naprawdę” nie uczyłem, bo dzięki pochłanianiu produktów kultury zawsze “coś tam” umiałem i “jakoś tam” szło zdać. Stąd totalnie nie mam podstaw do uczenia się języków – niemiecki w liceum to była jakaś porażka. Do dziś świta mi tylko “ich bin nicht forbereitet”.

I wiesz co? Portugalski w Portugalii łapałem w mig. Po tygodniu histerycznego googlowania znalazłem zawczasu pięć najważniejszych metod nauki języka, dzięki threadboardom dotarłem do założeń każdej z nich a od megazdolnej pod tym względem Karoliny wywiedziałem się, co najlepiej ugryźć z czym. No i gotowe, lingwistyczny nieuk zaczął łapać nowe zasady na przestrzeni paru godzin. Ten wspomniany w punkcie trzecim system 800 wyrazów przyspieszyłem do dwóch miesięcy i koniec całej sztuczki. Skoro ja dałem z tym radę to każdy da.

Nauka nowych rzeczy jest banalnie prosta. Wystarczy się tylko zastanowić jak się do niej zabrać :)

(Na marginesie: protip dla mających problemy z matmą. Uczcie się logiki i rozkładajcie za jej pomocą wydarzenia historyczne. Reszta sama powskakuje.)

6. Nie warto się spieszyć

Portugalczycy nie spieszą się prawie nigdy. No, może czasem na samolot, ale to też bez przesady.

To piękny zwyczaj. Sprawia, że każdy wstawia w swój dzień tylko tyle, ile realnie będzie w stanie zrobić (na północy [czyli w Porto] nie ma sjesty, więc gospodarki pracują normalnie – nie jest to podstawą kryzysu). Udało mi się trochę tego nauczyć. Cieszę się z tego każdego ranka :)

Dawniej co wieczór na mojej liście to-do zostawało minimum pięć rzeczy, które skrupulatnie przepisywałem na listę kolejną. A potem kolejną.

A potem kolejną.

Teraz realnie ustawiam rzeczy tak, by każdego dnia mieć czas na spacer lub książkę. A jeśli coś by mi to naruszyło (na dłużej niż parę dni) to po prostu tej nowej rzeczy mówię nie. Jakość życia jest jedną z najważniejszych zmiennych odpowiedzialnych za nasz codzienny nastrój.

Pochodną takiego podejścia do życia jest np. czysty umysł, dzięki któremu można cieszyć się każdym posiłkiem. Albo pogodą. Albo kawą. Drobiazgami. Być “tu i teraz” zamiast ciągłego martwienia się przeszłością i, co częstsze, przyszłością.

7. Nie należy bać się nowego

Pewnego dnia zamówiłem w knajpce coś, co pani określiła jako “very tasty ocean food”, bo oczywiście portugalska nazwa potrawy nie mówiła mi absolutnie nic. No okej, ryzykanci żyją dłużej, a co tam.

Czekając na zamówienie zaczęliśmy sobie przy stole gadać, czego nigdy nie wzięlibyśmy do ust. Wiadomo, świetny temat w oczekiwaniu na obiad :) Ktoś powiedział, że nie przeżyłby mięsa z futerkowego zwierzęta, ja z kolei uznałem, że szczytem paskudztwa jest ośmiornia.

Możesz obstawiać, co wjechało na stół jako “very tasty ocean food”.

Podpowiem: miało macki.

Okazało się bardzo pyszne :)

8. Dopóki nic nie robisz, nawet najlepsze plany są bez wartości

Niby oczywistość, prawda? A jednak wpadnięcie w pułapkę nadmiernego planowania to najzdradliwsza z form prokrastynacji. Niestety, jedna z częstszych. Dostrzegłem ją dopiero niecały rok temu. Mam nadzieję, że teraz będę już czujniejszy.

Dziesięć lekcji życia przywiezionych z Porto

9. Podróżowanie jest proste

Większość miast świata jest zbudowana według paru najpopularniejszych globalnie planów (z reguły spójnych wewnątrz danego regionu kulturowego, co może być jedynie zachwiane najczęściej przez przypadki lokacji w trakcie krucjat lub rekonkwist). Mając te podstawowe zasady w głowie ciężko jest się zgubić. Nawet wyjątkowe konstrukcje (jak Walencja) są w ostatecznym rozrachunku proste do sprowadzenia do banalnej mapki poglądowej.

Mapa i długopis oraz przygotowana formułka “proszę narysować mi drogę do [czegoś]” działają zawsze.

Turystyczni kieszonkowcy atakują turystów. Gdy nie zachowujesz się jak klasyczny turysta to wypadasz z ich radarów.

Gdy chcesz wsiąść do środka miejskiej komunikacji, zawsze pozwól zrobić to komuś przed sobą – dowiesz się, jak się wchodzi i gdzie się “pika” bilet :)

Jeśli ludność lokalna korzysta z np. małych, średnio wyglądających usług przewozowych to pewnie działają – tj. dojedziesz na miejsce.

I tak dalej, i tak dalej. Nie ma co się spinać, na wszystko jest metoda.

10. Nie każdy nieszczęśliwy przypadek jest nieszczęśliwy

Pamiętasz może, że gdy leciałem do Portugalii to wywalili mnie z samolotu, zgubili bagaż i ostatecznie właściciel mieszkania, które chcieliśmy wynająć okazał się oszustem? Początkowo taki zestaw wrażeń zmiótł nas z nóg. Ale gdy chwilę poleżeliśmy, to okazało się, że przecież super wyszło, o co halo.

– Dzięki wywałce z samolotu dostaliśmy przeprosinowe karty pre-paid naładowane sporą sumą euro

– Dzięki nim mogliśmy sobie spokojnie pozwolić na dobry hotel, by przespać stresy w oczekiwaniu na bagaż

– Dzięki typowi-oszustowi wznowiliśmy poszukiwania mieszkania już na gruncie lokalnym i znaleźliśmy najlepszą chatę świata, na nic bym jej nie zamienił

– I tak dalej, i tak dalej.

Nie warto przesadzać z tragediami.

Często takie bzdurnie podłe zbiegi okoliczności ostatecznie zamieniają się w coś super :)

11. Internet jest cudowny

No shit Sherlock, nie? ;)

Ale serio, spójrz. Byłem pół roku w obcym kraju i dzięki globalnej sieci mogłem nawet przez chwilę nie przerywać kontaktu z rodziną i przyjaciółmi. Mogłem w spokoju wykonywać samodzielnie przeze mnie stworzoną pracę, jaką jest blogowanie. Mogłem uczyć się fotografii i obróbki zdjęć. Mogłem tłumaczyć obce słowa. Mogłem pisać maile i kupować rzeczy w sklepach w Anglii i Stanach.

Ja wiem, że ta cudowność netu się jakoś w codzienności rozmywa, ale nie zapominajmy, że to naprawdę społeczny i techniczny wynalazek na miarę wcześniej w historii nie znaną. Global village is here, nawet jeśli co chwilę ktoś próbuje ją pociąć.

12. Przyjaciele odchodzą

Nie zapowiadałem, że wszystkie z tych “lekcji” będą pogodne.

Nigdy nie miałem dookoła siebie przesadnie wielu bliskich ludzi, ale też i na ich brak nie zdarzało mi się narzekać. Jak to w życiu (i szkolnictwie bywa), relacje naturalnym tokiem spraw “aktualizowały się” w związku ze zmienianiem otoczeń, ale jakoś to się wszystko dobrze zgrywało.

Niestety, na wysokości pobytu w Portugalii zorientowałem się, że mój – niegdyś – najbliższy przyjaciel już zupełnie odpłynął w odległe rejony świata i ten urwany kontakt zabolał bólem fantomowym, jak szczerze mówiąc żaden wcześniej. Zresztą, jakoś niedługo potem zachował się jak skończony tchórz i miernota inny człowiek, którego w jakiś omyłkowy sposób nazwałem przyjacielem. And so it goes.

(Pojawia się tu też rada 13.5 – jeśli ktoś Cię drażni i pojedyncze oczyszczenie atmosfery nie pomaga, to to nie jest Twój przyjaciel. Teraz już wiem. Dzięki, Tamara :)

13. Nieoczekiwanie czegokolwiek to droga do szczęścia

Ludzie będą Ci obiecywać wiele, będziesz się po nich wiele spodziewał. Będziesz czekać z uprzedzeniami na jakiś film, będziesz się czegoś spodziewać. Też taki byłem. Nadal czasem bywam, choć staram się na to uważać.

Pobyt w Portugalii – nie wiem czemu, szczerze mówiąc; nie umiem tu przypiąć żadnej konkretnej historii – skutecznie pokazał mi, jak o wiele szczęśliwsze jest życie, w którym niczego się nie oczekuje tylko się po prostu MEGA ciężko planuje i pracuje oraz – ewentualnie – jest się miło zaskakiwanym :)

14. Warto sobie pozwalać na “dni życia”

Tamtego nigdy nie zapomnę.

Mamy u nas w kulturze takie przekonanie – bardzo dziwne, jak dla regionu wychowanego w nurcie chrześcijaństwa – że życiem operuje specyficzna forma karmy (antykarmy?). Nie ma co się cieszyć, bo skoro jest dobrze, to pewnie będzie potem źle. Znam zaskakująco duża liczbę ludzi, którzy święcie w taki system wierzą. W Portugalii czegoś podobnego nie ma.

Nie warto sobie zabraniać radości z trwania chwili. To oczywiste, że od razu zwalą się “życzliwi” chcący “pomóc radą” w stylu: “nie ciesz się tak, jesteś młody, jeszcze tragedie cię omijają” ale – no właśnie. Skoro mają mnie spotkać jakieś tragedie, to chyba nie ma co sobie bronić uśmiechania się zawczasu :)

15. Prawdziwe innowacje naprawdę robią wrażenie

Siedzę trochę w świecie start-upów (głównie od strony wizerunkowej i budowania bazy klientów) i nie spodziewałem się, że na moim portugalskim uniwersytecie, na przedmiocie Entrepreneurship doznam Olśnienia przez duże O. Niestety często widuję w necie “innowacyjne” firemki, które określają się jako “lepszy foursquare” lub “drugi last.fm” albo “poprawiony facebook dla profesjonalistów”.

Nope, guys. You’re doing it wrong.

Mój profesor z Porto – Antonio – jest w radzie miasta, gra jako rozgrywający w miejskiej drużynie rugby i posiada cztery firmy. A raczej posiadał cztery, gdyż wyczuwając kryzys zamknął tę generującą najwyższe koszty stałe dzięki czemu zabezpieczył finansowo pozostałe trzy. Gdy tylko trudna sytuacja zaczęła się trochę rozpogadzać (kryzys w Porto jest mniej odczuwalny niż np. w Lizbonie – brak sjesty robi swoje) zainwestował zaoszczędzone i zarobione w międzyczasie pieniądze w… sterowiec.

Razem ze swoim partnerem kupili najnowocześniejszy sterowiec zbudowany z klastrów gazowo-próżniowych (nie da się go zdestabilizować do eksplozji), pokryli go panelami słonecznymi (lata prawie za darmo, silnik hybrydowy) oraz – od dołu – okleili logiem Coca Coli, przez co interes i tak zarabia na każdym locie.

A sterowiec przenosi cargo pomiędzy magazynami w Brazylii, które oddziela gęsta dżungla.

TO jest innowacja. To po prostu czuć :)

16. Ciało jest równie ważne co umysł

Nigdy nie byłem sportowcem. Zawsze wolałem spędzać czas czytając, pisząc, grając lub spacerując. Niestety, nie przysłużyło mi się to dobrze. Ćwiczę więc, pomimo wielu porażek i “zapomnień”, ostatnie podejście zacząłem pod koniec pobytu w Portugalii. Już po dwóch tygodniach regularnych treningów zaczyna się mieć zupełnie inne poranki – pełne energii, wypoczęte, świeże.

No i, co tu kryć, nasze ciało to nasze jedyne stałe narzędzie. Naprawdę byłoby głupio zepsuć je przez nieumyślne błędy w konserwacji :)

17. Nie warto się kłócić

Po prostu.

Jeśli druga strona nie wykazuje chęci do pojednania po – max! – dniu lub dwóch to może warto ją odciąć i żyć szczęśliwiej?

18. Nie warto skąpić sobie ani bliskim

Choć bywaliśmy na plaży w Porto bardzo często, zdarzył się taki jeden dzień, że stanęliśmy przed wyborem: albo kupić plażową parasolkę, albo usmażyć się na węgiel, albo wrócić do domu. Postanowiliśmy zrzucić się po parę euro, kupić parasolkę i po prostu spędzić jeden z najcudowniejszych dni naszych żyć. Od rana do zmierzchu na plaży, w cieniu parasola, z zimnymi napojami w plecaku i książkami w rękach. Parasolki nie użyliśmy już potem ani razu, ale dla tego jednego dnia pewnie kupiłbym ją jeszcze ze dwa razy :)

Jasne, że istnieją wydatki zbyt horrendalne, by na nie przystawać, okej. Ale dopóki coś jest poniżej równowartości 30-40 zł to naprawdę szkoda sobie z okazji takiej drobnostki pieprzyć wspomnienie, które może potem trwać w głowie przez długie zimy i lata.

19. Czasu nie ma znowu tak dużo

Oj, to była bolesna lekcja. Od dzieciaka zawsze wpadałem na bardzo wiele pomysłów i jakoś tak się składało, że zawsze udawało mi się je wepchnąć w dobę i – nawet jeśli ostatecznie nie wypalały – miałem potem poczucie, że spróbowałem. W Portugalii po raz pierwszy natrafiłem na barierę. Między innymi dlatego zamknąłem jestBloga. Czekają mnie teraz dwa naprawdę duże projekty i nie chcąc poświęcać jestKultury muszę wyciąć praktycznie wszystkie inne aktywności.

Poza tym ta lekcja ma też drugą stronę – rzeczy z reguły zajmują więcej czasu niż sądzimy, że będą zajmować. Jeśli mam do napisania wpis i wróżę mu dwie godziny siedzenia to, niestety, wyrobię się pewnie dopiero przy trzech lub czterech. Trzeba uczciwie szacować swoje możliwości, dzięki temu ma się potem mniej wyrzutów sumienia :)

20. Co się stało to się stało

Tu też krótko – jeśli coś negatywnego  jest już w przeszłości, to należy z tego wyciągnąć tyle wniosków ile jest fizycznie możliwe a potem daną rzecz zwyczajnie skasować. Bez rozpamiętywania, bez wracania.

Wydarzenie, odpoczynek, nauka, czystka. Powtórzyć.

21. Eskapizm jest piękny

Dzięki pobytowi w Porto nauczyłem się wreszcie powtórnie, że nie warto odpuszczać swojej wewnętrznej strefy marzyciela. Odlatywanie przy książkach, wielogodzinne “wyłączanie się” patrząc w fale oceanu, pochłanianie całych sezonów nowego serialu – to fajne rzeczy. Potrzebne w życiu, szczególnie gdy jest się zwierzątkiem kochającym kulturę :)

Mamy dobre czasy dla marzycieli. Trzeba tylko o nie skutecznie zabiegać.

22. …?

Nie jest tajemnicą, że jednym z największych plusów mojego blogowania jest kontakt z Tobą, z Wami. W sumie nie pamiętam już kiedy ostatnio faktycznie wyszedłem poza naszą tu społeczność gdy szukałem np. nowego filmu lub książki. Zawsze wystarczy mi pogrzebanie po komentarzach paru ostatnich notek :)

Dlatego postanowiłem oddać Ci głos i teraz. Może Ciebie też spotkało coś ważnego w zeszłym roku i sądzisz, że wzmocniło Twój styl życia? Jeśli masz ochotę, możesz podzielić się tą historią w komentarzach!

I… to tyle. Ja się wygadałem :)

Wierze, ze podobny zestaw olśnień, słabszych lub silniejszych, jest pisany każdemu z nas. Warto być na takie wydarzenia otwartym, bo przegapić je jest łatwo, ale jeśli już złapiemy je za nogi to hohoho, somebody stop meh! :D

(Link do Youtube)

Jeśli udało Ci się przeżyć całą notkę to jestem z Ciebie dumny :) Nie sądziłem, że wyjdzie tak duża. Nie sądziłem też, że będzie mi się ją równie dobrze pisać – sądziłem, że słowa pożegnalne z Porto przyjdzie mi formować z bardzo ciężkim sercem. To chyba dzięki tej myśli, że mogę Ci jeszcze raz pokazać równie fajne miejsce na świecie! A może po prostu już wiem, że jeszcze do tego miasta wrócę? Za wcześnie by się przyznawać :>

I teraz serio – lecę. Mam urodziny, więc należy mi się choć odrobina offline’u :)

Życzę Ci super udanego dnia i jesteśmy w kontakcie!

Buziaki,

Andrzej Tucholski

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies