Stoję sobie dzisiaj rano przy warszawskim studiu Dzień Dobry TVN. Bez śniadania, zmarznięty. Uśmiechnięty. Jedna rozmowa telefoniczna sprawiła, że będę chodził pięć centymetrów nad chodnikami jeszcze przez tydzień. Ale staram się chwilowo o tym nie myśleć. Czekam bowiem na Lindsey Stirling.
Odkryłem ją dwa lata temu. Po paru miesiącach słuchania pięknych kompozycji zdecydowałem się na blogowy cykl, w którym opowiadam o różnych netowych twórcach, których dzieła wydają mi się piękne. Bodajże drugi odcinek uświetniła właśnie nasza nowoczesna skrzypaczka.
Chciałem na moje skromne możliwości ją w polskojęzycznej sieci podpromować, żeby ktoś o niej usłyszał, powiedział komuś dalej. Nawet trzy zainteresowane osoby potrafią zrobić różnicę. Ty już wiesz, jak to działa :) Nie byłem na jej temat źródłem pierwszym, nie napisałem też nic odkrywczego. Ale dodałem swój głos do potężnego systemu naczyń połączonych i ta dodatkowa kropelka opinii poprzesuwała różne rzeczy gdzie indziej, zawsze tak jest. Z reguły o efektach nigdy się nie dowiaduję. Często zresztą ich nie ma.
Gdzieś z tyłu głowy pomyślałem, że fajnie by było tak pozytywną osobę kiedyś poznać, ale to jest przecież częsta myśl. Każdy z nas taką miewa – a to o ulubionym pisarzu, a to o jakimś znanym kucharzu, a to o architektce lub psycholożce. Rzadko się spełniają.
Dla mnie to wtedy był “po prostu wpis”. Taki o, jakich wiele.
Nigdy nie wpadłbym na to, że wychwycą go jakieś zagraniczne monitoringi. Podobnymi tematami zająłem się na poważnie dopiero w kilkanaście tygodni później – kiedy już na dobre udało mi się zapomnieć, że w ogóle temat Lindsey na blogu kiedykolwiek poruszyłem (powaga, pisząc dużo notek człowiek się musi potem posiłkować wyszukiwarką, za dużo masła w diecie blogera :<).
Wtem! dowiedziałem się wczoraj, że będzie ona dziś rano gościć w Dzień Dobry TVN. Oczywiście lekko zaspałem, ale rano wskok w buty udał mi się śpiewająco i już po chwili biegłem niczym naprawdę szpetna gazela pod warszawskie studio programu. Wtedy też odbył się wspomniany we wstępie telefon. Ale o tym, co mi powiedziała, wspomnę dopiero na koniec notki. Emocje (moje oczywiście) należy dozować :)
W każdym razie po niecałych dwóch godzinach byłem częścią improwizowanego chórku na 200 głosów, który postanowił zaznajomić artystkę z tradycyjną polską piosenką “Sto lat”. W ogóle część ludzi stała tam już parę godzin – to są dopiero bohaterowie!
A potem udało mi się przybić z Lindsey piątkę i zrobić wspólne zdjęcie :D
No dobra, to teraz dojdę do najfajniejszego. Znajomi – w przeciwieństwie do leniwego mnie – oglądali program od rana. I zacytowali mi pewną wypowiedź, która oficjalnie staje się jednym z najważniejszych wyróżnień mojej blogowej przygody. Staje tuż obok wejścia do Kominkowego Rankingu blogerów, zaproszenia na pierwsze Blog Forum Gdańsk, poznania Briana Solisa i Jurka Owsiaka oraz kilku innych wydarzeń podobnego kalibru.
Otóż Lindsey Stirling wspomniała w programie (od 1:08 tutaj), że
“na bardzo dużym polskim blogu pojawił się mój teledysk i od samego początku bardzo dużo ludzi – tutaj w Polsce – mnie wspierało.”
Początkowo nie dopuściłem do siebie myśli, że może chodzić o mnie, ale dzięki kilku cudownym osobom dotarłem do równie cudownej osoby w Universal Music Polska, skąd dostałem potwierdzenie że – no kurde, głupia sprawa – raczej chodzi o mnie :D
YAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA :D
Nie wiem jeszcze, jak się dalej potoczą rzeczy, ale Lindsey z okazji wydania płyty raczej zorganizuje European Tour. A że jej album już teraz ma polskiego wydawcę, to i z myślą o koncercie możemy się już prawdopodobnie powolutku oswajać (ale tak wiecie, jak lis do Małego Księcia).
Skoro dzięki blogowaniu udało mi się w abstrakcyjnie nieoczekiwany sposób spełnić dawne marzenie o pomocy komuś w jego sukcesie (i nawet mamy wspólną focię na instagramie <3) to chyba pora być trochę odważniejszym w tym co się robi i zacząć poważnie myśleć dalej. Kto wie, może uda się z nią następnym razem spotkać na dłużej? Jestem za!
Nie wiem. Na razie o tym nie myślę. Jako bloger i osoba prywatna mam dziś małe święto. Wystałem spotkanie z jednym z moich ulubionych artystów a tu się okazuje, że nawet jego ekipa trochę mnie kojarzy. Coś pięknego!
Nie czułem się tak mile doceniony za zupełnie drobną rzecz od bardzo dawna. Też Ci życzę takich zaskoczeń!
To z nich się składa ta lepsza część ludzkiego życia :)
Buźki,
///
PS: Jeśli ta notka jest dla Ciebie za słodka lub zbyt cheesy (a mam z tyłu głowy pajęczy zmysł, że może taka być), to naprawdę przepraszam. Starałem się powstrzymać przed piszczeniem jak mały chłopczyk bardzo skrupulatnie, ale chyba mi trochę nie wyszło:) Obiecuję na dniach wrzucić coś normalniejszego!