Niech z metką “made in Poland” kojarzą się działania godne pozazdroszczenia – Jurek Owsiak o marzeniach, fundacji i Internecie

 

Spokojna, zadrzewiona ulica. Domek z ogromnymi literami WOŚP pod górną linią okien. Z wejścia zgarnia mnie kilkanaście dni temu Ania mówiąc: wiesz co, pokażę Ci trochę jak wygląda fundacja. Jurek przyjedzie za kwadrans i będzie cały Twój. 

Efekt naszej rozmowy to ten wywiad – najdłuższy spośród dotychczas opublikowanych wpisów na jestKulturze. Zdecydowałem się go puścić jako jednolity tekst, bo sam korzystam np. z Pocketa i nie lubię zabawy w kompletowanie części.

Podkreślenia moje. Zapraszam :)

///

Andrzej Tucholski: Jak wygląda dzień pracy tak wielkiej fundacji? Jak to jest zorganizowane?

Jurek Owsiak: Dzień standardowy? Jest bardzo dobrze poukładany. Co tu dużo gadać, jesteśmy dobrze prosperującą firmą. Zarówno w sensie biznesowym, jak i logistycznym lub nastroju wewnątrz. To zostało stworzone wiele lat temu, po krótkim okresie działania “na hurra”. Bardzo “na hurra”. Była taka chwila około osiemnastu lat temu, kiedy stwierdziłem: nie, słuchajcie, idziecie do domu po ośmiu godzinach pracy. Wtedy ludzie siedzieli długo, do wieczora, jak w klubie towarzyskim. Spędzaliśmy tutaj całe godziny. Takie były początki naszych działań.

Trzeba więc było to jakoś usystematyzować. Przecież inną pracą jest praca działu księgowości, inną praca działu PR a jeszcze inną – praca działów medycznych. Niektóre miejsca wymagają pewnej izolacji, spokoju. Inne z kolei żyją tym, że ciągle ktoś przechodzi przez te pokoje, bo taki jest charakter pracy tej ekipy. Mój pokój jest na samym końcu, w samym rogu. Razem pracuje tu 30 osób.

Ja jestem tu wolontariuszem, prezesem zarządu. Nie pobieram za to żadnego wynagrodzenia. Z tymi obowiązkami łączę różne obowiązki prywatne, biznesowe – produkcję telewizyjną lub organizowanie eventów. Część rzeczy tworzę wobec tego w domu, ale bardzo dużo projektów tworzę tutaj. Ten mały pokoik jest moją firmą, jest moim “ja”, jest moim pokojem prezesa zarządu. Większe pokoje należą do reszty ekipy.

Foto: dokładnie ten widok ma przed sobą Jurek w trakcie godzin spędzanych we własnym gabinecie :)

Tak jest to połączone, że goście witają się z “dołem” – sekretariatem, który np. w czasie finałów zajmuje się ludźmi, którzy chcą robić finał. Tam też są programy Uczymy Ratować lub Pokojowy Patrol; tam się spotykamy z codziennością. Wyżej mamy dział księgowości, dział programów medycznych, dział PR. Na najwyższym piętrze jest Owsiak.net.pl, ekipy audiowizualne oraz spinające Przystanek Woodstock.

Razem z szefami działów spotykamy się co poniedziałek na kolegium, choć czasem “szefem działu” jest i cały dział – mamy parę stanowisk jednoosobowych. Wywiązuje się burza mózgów i omawiamy wszystkie sprawy. Godzina jest uśredniana, bo niektóre działy zaczynają pracę o siódmej, inne o ósmej a inne o dziewiątej. Najpóźniej zaczynają graficy, ale też i potem najdłużej siedzą. Ja też siedzę najdłużej, bo dział graficzny jest pod moim przewodem, uprawiam tę dziedzinę sztuki.

Bywają takie dni, że ktoś jest zajęty swoją pracą od początku do końca (np. dzwonienie po szpitalach lub analizowanie dokumentów). Bywają takie sytuacje jak wiele moich, gdy staram się być w wielu miejscach aby załatwić różne istotne sprawy. Są też takie dni, że pół ekipy jeździ po Polsce bo ma szkolenia Patrolu więc ich nie ma i jest puściej. Ale z reguły około południa cała fundacja aż wrze. Staramy się bardzo, by nikt nie przesiadywał za długo i miał wyraźne oddzielenie pracy od domu. Koło szesnastej lub siedemnastej dzień trochę cichnie i nikt do mnie nie wpada z ważnymi wiadomościami lub z “Jurek, musimy coś rozwiązać!”. Lubię wtedy wybierać muzykę do audycji.

Najdłużej siedzą montażyści i graficzki, twórcy naszych programów i sfery wizualnej. I tak wygląda dzień. Potem przychodzą weekendy i raczej gdy nie ma gorącego okresu przedfinałowego lub przed-Woodstockowego to staramy się, żeby był luz. Na samym dole może jedynie prosperować nasz sklepik Siema Shop, który cały czas wysyła zamówienia. Dobrze się rozkręcił i bardzo dobrze działa.

A realizacja projektów wygląda tak: ostatnio na przykład przygotowaliśmy dużo wzorów przypinek na Woodstock i ponumerowaliśmy 1, 2, 3, 4, 5 itd. Każdy potem mówił, co mu się najbardziej podoba i te projekty wysłałem dzisiaj do realizacji. Podobnie powstają wszystkie nasze koszulki. Takie rzeczy są zawsze tematem konsultacji i rozmów w załodze, ludzie mówią: “o, to jest fajne” lub “e, to jest takie sobie”. W tym gronie staramy się być bardzo spostrzegawczy i wspólnie pracujący.

Najsilniejszym momentem wspólnego bycia razem jest Woodstock, na który bardzo często jeździmy rodzinnie. Mężowie, żony, dzieci.

Andrzej Tucholski: Cały Wasz nastrój jest pogodny, fundacja zawsze brzmi na wesoło. Jaki jest klucz do utrzymywania tej pogody ducha w obliczu trudnych problemów medycznych i, bądź co bądź, przytłaczających dramatów spotykanych ludzi?

Jurek Owsiak: Tak, to prawda. Przecież zbieramy pieniądze na sprzęt medyczny, ale ten ratunek i tak nie trafiłby do wszystkich potrzebujących, nawet gdybyśmy byli najbogatszym krajem na świecie. Do kogoś te rzeczy nie dotrą, ktoś będzie tak chory, że i tak interwencja nic nie da. Bywa różnie.

Od samego początku powiedzieliśmy sobie, że nie odzywamy się kodem pewnego – choć to nadużywane słowo – szantażu. “Jak nie dasz to ktoś ucierpi”. To się przejawia w tym, jak rozmawiamy z ludźmi designem. U nas nie ma płaczących dzieci, nie ma rozdartych szat, nie ma nieszczęścia, które byłoby poniekąd słusznym obrazem otaczającej nasz rzeczywistości.

Powiedzieliśmy sobie, że mówimy do ludzi normalnym językiem. Rock-and-rollem, muzyką. Tak jakbyś towarzysko powiedział w pewnym momencie: “ej, słuchaj, możesz mi pomóc?”. I to tylko to. Nie robimy z tego misterium, nie jesteśmy monotematyczni. Nie robimy z tego takiego trochę “polskiego cierpienia” – po latach zauważyliśmy, że ludzie potrafią się na takie przekazy wyłączyć. Mówią: “na takie nieszczęście to przecież ja nie pomogę”. W związku z tym od początku się zgodziliśmy, że obracamy się w sytuacji rzeczywistej – nasza praca, trudy, radości, życie, codzienność, wspólne piwo lub ognisko a nawet projekty – zachowując przy tym zdrowe relacje.

Foto: plakaty, nagrody lub różne projekty zajmują w siedzibie fundacji dosłownie każdy metr ściany.

Są takie działy jak medyczne, gdzie od czasu do czasu ja też biorę coś na twarz. No i taka wizyta w szpitalu wbija cię w ziemię, nie ma przebacz. Staramy się jednak nie poddawać takim emocjom, które by nas źle ukierunkowały. Te emocje niestety powodują, że zaczyna się drastycznie coś oceniać. “Wszyscy winni”. To nieprawda, że wszyscy są winni. Uciekam od tego, boję się tych skrajności. Niektórzy w nie wpadają. Widać to po organizacji działań żądających reakcji od innych ludzi. To bolesna sprawa, nie ma się wtedy dookoła siebie uśmiechu.

Gdy zaczęliśmy przy programie Róbta Co Chceta robić Orkiestrę, to nam powiedzieli: “program kabaretowy i chcecie w to mieszać choroby dzieci? To nie da rady!”. Na co my: “przecież to tak jak w życiu, to wszystko są elementy życia, dlaczego nie!”. Rozmawialiśmy z ludźmi na wesoło, nagle mówiliśmy: “uważajcie, teraz jest taka sprawa”, mówiliśmy co to za sprawa a potem znowu wariowaliśmy. Okazało się to wszystko wielkim sukcesem. Ludzie wiedzieli, kiedy należy przystanąć na moment i wysłuchać a kiedy można polecieć dalej. Stąd się wziął Przystanek Woodstock jako zabawa, jako totalna wariacja. Podziękowanie dla wolontariuszy i innym ludziom, którzy nam pomogli. Nie chcemy nikogo stawiać pod pręgierzem za małego wsparcia lub zrobienia czegoś głupio lub źle. Staramy się nie oceniać ludzi.

Mówimy: “jak chcesz to bądź z nami, a jak nie chcesz to nie przeszkadzaj”. Ta pogoda ducha wynika z nas samych. Ja nie jestem żadnym zawodowym wolontariuszem ani zawodowym samarytaninem. Nie pracuję też w opiece społecznej. Reaguję tak jak przeciętny Kowalski, chcę więc ważnym sprawom poświęcać tyle czasu, ile rozsądnie mogę. Wydaje mi się, że ludzie to u nas wyczuwają i ostatecznie do nas lgną. Jest wesoło i fajnie, można się przy tym pomaganiu dobrze czuć. Pojawia się czasem krytyka: “a wy potem skaczecie na koncertach?!”, i odpowiedzią jest “dokładnie!”. Ważne jest uczenie pomagania choćby i ten jeden dzień w roku. Ten jeden dzień zrób coś fajnego a my to już przerobimy na 365 dni czegoś bardzo praktycznego.

Foto: nagrodami i wspomnieniami wypchane są też i parapety :)

Nigdy nie czytaliśmy nic na temat pomagania, choć teraz pewnie moglibyśmy pisać książki dla innych. Nauczyliśmy się wszystkiego w praktyce. Wzięliśmy to z dobrodziejstwem własnego inwentarza, tego co mamy w środku. Ludzie potem przyjeżdżają ze świata i przyznają się, że wiedzą jak zbierać pieniądze, robią to często dłużej niż WOŚP, ale takiego ducha to próżno szukać! Że ludzie wychodzą zimą na ulice zbierać pieniądze i skakać na koncercie – to niepojęte! Dla Amerykanów, Francuzów lub Anglików to jest niepojęte. Nie oceniają tego w kategoriach “jesteście zwariowani” lecz raczej jako “jesteście bohaterami – mobilizujecie ludzi w zimę!”.

To jedna z cech charakterystycznych Polaków. To wygrywa wszędzie, gdziekolwiek byśmy nie pokazali filmu z finału to wiemy, że to robi wielkie wrażenie. Zawsze spotykamy się z nieprawdopodobnym zdumieniem. “Takie coś robicie? Zimą? Niesamowity naród!”. To w nas siedzi. To jedna z naszych cech charakterystycznych. Swoją drogą zamieściliśmy swoje doświadczenia już w dwóch książkach.

Andrzej Tucholski: WOŚP jako fundacja to całkiem modelowy przykład- wyniki, struktura – wszystko chodzi jak dobrze naoliwiony mechanizm. Ale przecież nadal się rozwijacie. Jakie stawiacie teraz przed sobą cele?

Jurek Owsiak: Dróg mamy kilka. Wyraźnie się wykrystalizowały w rozwoju pewnych pojęć, które przekazujemy ludziom, a które mogą zmieniać postrzeganie świata. Można tak zmienić cały system – niekoniecznie tylko ten związany ze szpitalami.

Ostatni finał miał nazwę “Godność”. Oprócz zakupu sprzętu dla geriatrii, dla ludzi w podeszłym wieku, wierzymy też, że zapoczątkujemy pewną rewolucję. Jak ludzie dowiedzą się i zobaczą, że mamy tylko 40 oddziałów geriatrycznych, i że zostały one wyposażone w sprzęt kosmiczny, którego nigdy wcześniej na tych oddziałach nie było, to budujemy pewnego rodzaju poczucie standardu, który może się rozwinąć w każdym z kierunków. Idąc do swojego dziadka możesz powiedzieć: “tak powinno być!”. Nie tylko u niego. Tak powinno być na każdym oddziale normalnego szpitala. Tak powinno być w sklepie. Tak powinno być na ulicy lub w metrze.

Idziemy w stronę zmian naszych cech osobowych. Zwróć uwagę na to, że wszystkie dotychczasowe ery takie jak paleozoik i inne wymagały do zaistnienia kilkudziesięciu milionów lat. Zmiany pogodowe zamiast setek lat zajęły kilkadziesiąt – ot, chociażby emisja gazów. Jesteśmy przygotowani na to, że świat potrafi nas teraz zaskakiwać szybkimi zmianami. Wspominamy zimy sprzed paru lat i sprzed 30 lat, ale nie sprzed 300 lat. W związku z tym dlaczego nie mielibyśmy porwać się na zmianę pewnych cech w nas, Polakach, które kiedyś wydawały się cechami wielowiecznymi?

O pewnych naszych cechach mówi się niestety jak o stałych algorytmach, że Polak to jest albo kłótliwy, albo idący na barykady i na koniec nic nie wygrywający. Pracujący, ale bez inwencji. Jeśli już wynalazca to dla kogoś innego. I tak dalej. To się już powoli zmienia.

Gdy mówimy słowo “godność” to oprócz sprzętu medycznego – bardzo konkretnego – pokazujemy też, że trzeba wejść w inny system. Chcemy, by Orkiestra stała się miernikiem Polski gdzie indziej. By z metką “made in Poland” kojarzyły się działania wolontariackie, skuteczne, godne pozazdroszczenia. Niech Orkiestra będzie znakiem firmowym. Design skandynawski powstał niecałe sto lat temu. Każdy wie, że IKEA jest na całym świecie, że jest pewnym standardem. Stwórzmy więc standard programu medycznego, systemu działającego w trzydziestoośmiomilionowym kraju. Jeśli będzie się mówiło o uniwersalnym systemie organizacji pozarządowej, czy ona będzie w Ugandzie czy na Ukrainie czy też w Portugalii. Będziemy mogli pokazać na bazie Polski, że wydanie 4 milionów złotych na funkcjonowanie badań przesiewowych słuchu (a 4 miliony to nie są duże pieniądze dla organizacji pozarządowej) jest możliwe dla organizacji pozarządowej. Szczególnie, że rząd zrobi to za 8 milionów a nieuczciwy rząd zrobi to za 16 milionów!

Foto: Jurek we własnej osobie :)

Chcemy sprzedawać know-how. Jeśli setki tysięcy ludzi na świecie “przeszły” przez Przystanek Woodstock to wiele z nich mówi: “festiwali w Europie są setki, często lepszych pod względem line-upu, ale ten jest nietypowy! Chcę tam pojechać, bo tam budujemy relacje, których nie ma na codzień”. Festiwale komercyjne rządzą się stawką bilet-możliwości. Nasz festiwal ma ambicje Orkiestry.

Antyglobaliści potrafią się na nim spotkać z bankowcami. Nie po to, by tylko protestować, do czego z reguły dochodzi normalnie, lecz aby rozmawiać. Bez żadnych barykad, bez blokad. My chcieliśmy by np. bankierzy świata prosto wyjaśnili co się dzieje z kasą. By antyglobaliści pokazali, że mają mądre i słuszne pytania. By wysłuchać odpowiedzi bankierów, by poznać ich pomysły, intencje. To się u nas już dzieje! Na Akademii Sztuk Przepięknych!

To jest nasz kierunek rozwoju. Nie dążymy do tego, by przyjechały dwa miliony ludzi. Gdy przyjadą dwa miliony ludzi to my powiemy jedynie: “o kurka, dwa miliony to sporo problemów – weź ich przewieź, weź ich wyżyw, weź ich napój”. To nie są nasze ambicje. Naszą ambicją jest, by ludzie z całego świata przyjechali na spotkania i rozmowy.

Możemy kupić kolejne 800 inkubatorów, ale też chcemy obok tego ukierunkować nasze programy medyczne na lekką awangardę. Jeśli leczymy bezdech u noworodków to tylko najnowocześniejszymi metodami. Albo będziemy wręcz propagować powrót do metod naturalnych – najlepszym inkubatorem jest ciało matki a najlepszym lekarstwem jest pokarm. Na świecie coraz częściej się do tego z sukcesem wraca. W szpitalach oczywiście stoi przygotowana maszyneria rodem z kosmosu, by w każdej chwili ją użyć. Ona musi być! Ale musimy też ludzi nauczyć, że metod jest wiele.

Chcemy uczyć ludzi i siebie nawzajem, żeby się inaczej do siebie odnosić. Ładniej. To jest najlepsze lekarstwo. Gdy nie mówi się językiem nienawiści to połowa problemów natychmiast wypada. Taki jest plan Orkiestry. Nadal patrzymy gdzie należy coś kupić lub coś zrobić. Idziemy już nie tylko w urządzanie szpitali (co nadal będziemy robić), ale też i wykorzystujemy naszą moc. Dzięki milionom ludzi, którzy przeszli przez fundację, nie będąc żadną partią polityczną lub organizacją wyznaniową, pewne najbardziej funkcjonalne pomysły dla wszystkich będziemy nagłaśniać, sprzedawać światu. Jednym z nich jest relacja między pacjentem a lekarzem. Niestety, jest ona w Polsce zła. A to jest niewymierne, lecz istotne “lekarstwo” na sporo kwestii. Gdy się zmieni tę relację tak, jak udało się to w wielu krajach na świecie, to będzie tylko lepiej.

Andrzej Tucholski: Internet “spotkał” WOŚP w rozwiniętej, działającej formie. Jak bardzo zmieniło to fundację?

Jurek Owsiak: Internet to nasze podstawowe medium. Jechaliśmy dzisiaj razem ekipą samochodem i rozmawialiśmy, że nie będziemy mieli nic przeciwko padnięciu mediów papierowych i molochów telewizyjno-radiowych, zwłaszcza tych umocowanych z podatków. Jeśli to się stanie to najwidoczniej świat tak chciał, nie będę mieć nic przeciwko temu.

Jak się pokazała sieć to – na szczęście! – totalnie jej nie kumałem. Wiedziałem tylko, że jest. Na szczęście ludzie, z którymi pracuję są, jak sam widzisz, młodzi. To oni do mnie przychodzą i mówią: “musimy się otworzyć na Internet”. Odpowiedziałem: “proszę bardzo!”. Na co oni, kontynuując: “ale wiesz, tu trzeba kupić dużo różnych rzeczy”. Na co ja: “o, aha. No dobra, warto.”.

Jesteśmy teraz – jeśli chodzi o aktywność w Internecie – pierwszą organizacją pozarządową w Polsce. Mamy kontakt z wszystkimi dużymi fundacjami, takimi jak Janka Ochojska lub Fundacja TVN, Caritas, PCK. Jesteśmy w tym gronie zorganizowani najlepiej. Jestem z tego dumny, choć do tego sukcesu w sensie technicznym nie przykładam w ogóle ręki. Spotykamy się za to dużo, ekipa rzuca pomysłami. Głównie dziewczyny. Mówię na to: “dawaj, robimy! W ogóle nie ma co się zastanawiać!”.

Dzięki temu między innymi niedawno zrobiliśmy konferencję, gdzie dzieliliśmy się naszymi doświadczeniami z innymi ludźmi, którzy również działają w Internecie. Ta sieć to dziś podstawa. Spójrz choćby na Owsiak.net.pl. To moje główne źródło utrzymania. Wyswietla się tam paru reklamodawców, niewielu, ale wystarczająco. A strona nam służy do rozmawiania z ludźmi. Codziennie powstaje videoblog, muzycznie łączymy się fantastycznie z masą ludzi. No cuda! Internet nic nam nie odjął, w niczym nas nie zawiódł.

Od samego początku wprowadziliśmy pewne zasady bycia u nas na naszych stronach. Ludzie reagowali różnie. Część oponowała: “ale jak to, k**wa, będzie tu cenzura”? Tak. Nie możesz używać “faków”. Nie możesz nikogo obrażać. Nie możesz nikogo dyskredytować. Powiedzieliśmy to wyraźnie i nie mamy z tym żadnego problemu. Ilość ludzi, którzy to zrozumieli i wspierają nas swoimi słowami, komunikują się z nami i odbierają przekazy jest ogromna!

Foto: (a to już prywatna kolekcja trofeów u szefa fundacji – bumerang i buława wygrywają!)

Kiedyś w ogóle musielibyśmy, jadąc w świat, wypalić jakąś płytę lub cokolwiek nagrać do późniejszego odtworzenia. A teraz o, siadasz przy tablecie i jest. Byliśmy niedawno na ważnej konferencji z menadżerami przemysłu muzycznego w Los Angeles. Otworzyliśmy po prostu komputer i pokazaliśmy to, co wczoraj się działo. Wszystko nowocześnie, designersko, fajnie, kolorowo. Jesteśmy z tego bardzo dumni. Wchodzimy na wiele stron młodych zespołów, które robili młodzi ludzie i nasz poziom jest  bardzo wysoki. To kosztuje, jeżeli chce się być dobrym, ale bez żadnego bólu przeznaczamy na to pieniądze fundacyjne, bo dzięki temu ludzie dokładnie wiedzą kim jesteśmy, czytają nasz bilans, mogą zobaczyć ile dzieci jest przebadanych – wszystkie nasze raporty. Mogą też dowiedzieć się, który zespół zajął pierwsze miejsce w plebiscycie Złotego Bączka. Napisać “cieszę się” lub “nie cieszę się”, a jutro to jeszcze raz skomentować. Będziemy mogli o wielu rzeczach mówić – np. że w Siemianach jest koncert!

Internet to potężne, POTĘŻNE narzędzie. Nie wymaga niesamowitego obrandowania sprzętowego w postaci super kamer, super studiów. Przeciwnie – liczy się pomysł. Wszystko robimy tutaj, u siebie. Wydaje mi się, że jako szef wsparłem tu wszystko. Ludzie dostali carte-blanche od prezesa fundacji i oddali to po stokroć. Mam do nich stuprocentowe zaufanie. U nas od razu trafia się na głębokie wody, uczyć się trzeba szybko. Rób. A jak coś schrzanisz to będziesz musiał to piwo wypić. Na szczęście – mało jest takich przypadków. Chociaż zdarzają się zabawne: “spójrz, tam loga Fundacji zabrakło”. “O, aha!”.

To jest naturalne. Nawet jak był finał to przez Internet dokładnie wiedziałeś jak wypełnić ankietę. Krok po kroku wiedziało się co zrobić, jak założyć sztab, jak to wygląda, gdzie trzeba pójść, to zmieniło optykę fundacji diametralnie!

Zanim ruszyła strona angielska Woodstocku to już mieliśmy wpisy od ludzi ze świata: “a, byłem rok temu, teraz jedziemy z Holandii w 50 osób i szukamy połęczenia gdzieśtam”. Oni sami się wyszukują, piszą; już od dawna są w Internecie.

Nie mamy co prawda rekordów ruchu niczym Pudelek, ale też cieszymy się z naszej oglądalności. Wejścia są bardzo dobre. Nie musimy tego osiągać skacząc na golasa do kadzi z kisielem „bo będzie sensacja”. Nie musimy! Robimy swoje. Kto chce nas oglądać to ogląda, kto nie to nie. Mamy przyjaciół. Mieliśmy też kiedyś wariatów, którzy chcieli standardowo coś namieszać, ale najlepszymi adwokatami sprawy okazali się sami internauci. To oni sami się uregulowali, sami się komentowali: “bracie, wyluzuj”. To nasi najlepsi działacze.

Nie wyobrażam sobie teraz bez Internetu prowadzenia jakiejkolwiek działalności, a już fundacji to w ogóle.

Andrzej Tucholski: Popularna jest opinia, że dzięki Internetowi łatwiej jest dotrzeć do milionów ludzi, ale są też oni jednocześnie skorzy do “drobnej”, mniejszej niż wcześniej pomocy. Facebookowy “lajk” zamiast faktycznej wpłaty. Jak w tych warunkach operować?

U nas to działa dobrze. Ci ludzie, którzy wchodzą i są u nas aktywni – są aktywni. Głosują na Bączka, są wolontariuszami, kupują coś w sklepiku. Nie narzekamy. Zbieramy pieniądze, które w całości pozwalają realizować wszystkie nasze cele i pomysły. Szczerze mówiąc bylibyśmy trochę zdenerwowani, gdybyśmy uzbierali jakoś drastycznie więcej niż normalnie, bo to też kumuluje potem potrzeby i oczekiwania.

Najczęściej na problemy z obsługą internetu narzekają ci, którym to słabo idzie. Którzy mówią potem: “eee, wolontariat upada, bo nam jakoś słabo idzie”. No dobrze, ale to co w związku z tym faktem TY zrobiłeś z tym wolontariatem, że tak słabo idzie?

My staramy się rozróżnić ludzi, których nasza misja nie interesuje w ogóle od tych, którym na niej zależy. Ci drudzy są dla nas ważni. Jeśli jakąś wiadomość kliknie 5000 osób to zakładamy, że te 5000 osób było choć trochę tym komunikatem zainteresowanych. Nie odczuwam tego, że część tego ruchu może być zupełnie przypadkowa, taka że “ojezu, co to jest, spadamy stąd”. Jeżeli mamy przystanek Woodstock lub Finał i ruch leci w setki tysięcy i miliony kliknieę to wierzę w to, że to nie są wariackie wejścia “bo wszyscy mówią WOŚP” lecz raczej uwaga faktyczna, aktywność, zainteresowanie.

Nie szacujemy ludzi w żadnych stałych standardach. “Jeżeli tysiąc osób coś zrobi to to oznacza coś”. Nie. Nie mamy takiej potrzeby, by testować ludzi w jakikolwiek sposób. Nie oceniamy też wielkości wsparcia.

Ktoś może pomyśleć “wrzuciłem złotówkę, ale eee, czym niby jest złotówka”. Złotówka? Złotówka to jest 30 naklejek na finał. To jest 10 wklejek do książeczki zdrowa dziecka, by miało zbadany słuch. To bardzo poważne pieniądze. Dziesięć groszy też się przydaje i jest ekonomicznie dysponowane. Patrzymy na nasze działania przez pryzmat takich wartości i nie narzekamy. Wydaje mi się, że reakcja ludzi nam przychylnych napawa spokojem, że to co robimy jest ważne, potrzebne i w ludziach odzywa się normalny, zdrowy odruch pomocy.

Na naszych stronach ciężko jest spędzić godzinę, dwie, pół dnia. No, chyba że muzycznie. Ale co do zasady traktujemy te strony jako informacyjne.

Dziennikarze nas też czasem krytykują, że “my zbieramy pieniądze tylko raz w roku, a inni zbierają codziennie”. Dobrze, szczerze gratuluję. A my zbieramy raz w roku. Przecież nie można nikogo krytykować, że pomógł za rzadko lub pomógł mało. Pomógł! To jest ważne! Jeżeli ktoś nawet chce pomóc, to to już jest sukces i cieszmy się, że coś go tknęło, by wejść na stronę organizacji pozarządowych i pomyśleć, co by tu zrobić. A czy zrobić mało czy dużo to już nie oceniamy.

Andrzej Tucholski: Czyli ambicje wielkie, ale docenianie każdej złotówki?

Jurek Owsiak: Absolutnie! Nigdy nie próbowaliśmy tak pracować, by uzależnić się od ostatecznej sumy zebranych pieniędzy. Zawsze od razu mówimy, jeszcze przy tworzeniu Finału, że jeśli uzbieramy pięćdziesiąt baniek to robimy wszystko. A jak dwadzieścia pięć? To wtedy tylko to, to i tamto. Wszystko jest skalowalne. Skoro uzbierało się mniej to myślimy sobie, no trudno, ludzie mieli tyle w portfelach. To nie jest wielkim problemem, bo po prostu robimy mniejszą wersję planu. Odcinamy USG, ale skupiamy się na łóżkach i kardiomonitorach. Jesteśmy na to przygotowani.

Trochę się boję tego słowa, ale nasza misja ma też – ostatnio – spore znaczenie edukacyjne. Zaczęło się dawno temu od kupienia jednego urządzenia, a dzisiaj każdy może przy fundacji zrobić naprawdę dużo rzeczy. Propozycji jest multum. Są aktywności fizyczne – szkolenia Patrolu, są też i umysłowe. Jesteśmy z tego bardzo dumni. Widzimy po latach, jakie to ma prawdziwe znaczenie, później, w realizowaniu czegokolwiek. Coraz częściej powołujemy się ostatnio na samych siebie sprzed lat. Pojawia się taka myśl: “kurde, jednak mądrze to wymyśliliśmy”. Dzisiaj przyszedł do nas gość, mądry człowiek, doktor nauk ekonomicznych a zarazem i prawnik. Pojawił się z propozycję systemowych zmian narodowego funduszu zdrowia. Takich zmian, by z dostępną kasą móc zrobić wiele ciekawych rzeczy. My znamy historię zawodowa tego człowieka, widzimy głębokie i porządne przygotowanie projektu. I ten człowiek przychodzi do nas i mówi, “chcę, abyśmy to razem zrobili”.

Foto: co prawda nie jestem tym gościem z opowieści, ale za to w ogródku fundacji znajdują się palmy, plaża i ocean;)

Dwadzieścia lat temu bym o tym nawet nie pomyślał. Kupowaliśmy sprzęt i już, dziękuję bardzo!  A dzisiaj? Gdyby ktoś przyjechał z USA lub z Białorusi i powiedział, że chcę wprowadzić coś ogólnonarodowego w zakresie profilaktyki lub badań to my czujemy się ekspertami, by na miarę naszej wiedzy w tym temacie pomóc. Na bazie sześciu programów narodowych – zdrowotnych (w tym najważniejszego, badań przesiewowych słuchu) możemy poprosić o przedstawienie budżetów i personelu i wprost powiemy: zajmie ci to pięć lat, sześć lat, trzy lata. To jest nasz know-how wytworzony w toku codziennej pracy, który aktualnie jest w fundacji wartością nadrzędną. Naszym planem na przyszłość jest danie za darmo wartościowym ekipom naszego know-how. Nie chcemy go sprzedawać.

Ukraińska organizacja Serce do Serca zbiera pieniądze od pięciu lat a w tym roku robią po raz pierwszy festiwal Woodstock Ukraina. Ucza się od nas. To jest największa satysfakcja z pracy. Nie “brać od kogoś” tylko własnie kogoś uczyć, dawać. Szczególnie, będąc organizacją pozarządową.

Pięknie to leci.

Andrzej Tucholski: Dziękuję bardzo za rozmowę!

///

Tak już zupełnie prywatnie dodam od siebie na koniec, że rozmowa z osobą lubianą oraz w jakimś tam sposób może i nawet podziwianą od dzieciństwa to ciekawe przeżycie. W sensie: “hej, to jest ten głos, który znam z telewizji i koncertów, właśnie ze mną rozmawia” :) Co więcej, równie dobre wrażenie wywarła na mnie cała ekipa fundacji. Zdolni, inteligentni i sprytni młodzi ludzie o pozytywnym nastawieniu do życia!

Skromne trzydzieści osób, które są w stanie swoją codzienną pracą dwa razy w roku ruszyć naprawdę ogromne ruchy – jeden czysto charytatywny i jeden czysto rozrywkowy. Cieszę się, że ich mamy. To naprawdę silny powód do dumy. A także naprawdę fajny “towar eksportowy” :))

Trzymajcie się ciepło,

Andrzej Tucholski

→ Jeśli spodobał Ci się wywiad, zapraszam do subskrybowania bloga. Tutaj generalnie jest fajnie :)

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies